0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Stefani Reynolds / AFP.Fot. Stefani Reynold...

Wakacje w Indonezji, klub dla mężczyzn i biblia

Prestiżowy serwis reporterski ProPublica doniósł, że Thomas przez całe dekady przyjmował drogie (a nawet bardzo drogie) prezenty od Harlana Crowa, teksańskiego miliardera z branży deweloperskiej, znanego z hojnego wspierania Partii Republikańskiej. Wśród „upominków” były m.in. warte ponad pół miliona dolarów wakacje w Indonezji na prywatnym jachcie, na które Clarence Thomas dotarł wraz z żoną prywatnym odrzutowcem.

Sędzia korzystał z prywatnego odrzutowca Crowa przy wielu innych prywatnych okazjach. Jeździł z Crowem do ekskluzywnego klubu dla mężczyzn w północnej Kalifornii – Bohemian Grove.

Odwiedzał miliardera na jego ranczu w Teksasie, a także w letniej rezydencji na północy stanu Nowy Jork, gdzie oprócz domu nad jeziorem znajdziemy m.in. replikę barku szybkiej obsługi z lat 50. XX wieku oraz… domu Hagrida z filmów o Harrym Potterze.

Crow miał również wyłożyć ponad 150 tysięcy na remont biblioteki w Savannah, która następnie nazwała jedno ze skrzydeł imieniem Thomasa. A ponadto, za ponad 130 tys. dolarów, wykupił od rodziny Thomasów dom jego matki z przyległymi działkami, który następnie wyremontował i doposażył. Do tego wszystkiego dochodzą okazyjne podarki, takie jak – bagatela – warta 19 tysięcy dolarów Biblia, należąca do słynnego abolicjonisty Fredericka Douglasa czy popiersie Abrahama Lincolna za 15 tysięcy.

Nie są to tylko doniesienia, czy tym bardziej domysły dziennikarzy. Już w 2004 roku o części tych prezentów pisał dziennik „Los Angeles Times”, opierając się na zeznaniach majątkowych samego Thomasa. Zgodnie z przepisami każdy sędzia ma obowiązek zadeklarować wszelkie podarki powyżej określonej sumy (obecnie to zaledwie 415 dolarów). Gazeta pytała jednak, czy sędzia w ogóle powinien takie upominki przyjmować. W odpowiedzi na reportaż Clarence Thomas w kolejnych latach po prostu przestał informować o otrzymywanych prezentach. Dziennikarze ProPublica pokazali, że to wcale nie z braku podarunków wymagających zadeklarowania.

Na zdjęciu: Aktywistki trzymają plakaty wzywające do rezygnacji z funkcji sędziego Sądu Najwyższego Clarence'a Thomasa, na Kapitolu w Waszyngtonie 19 kwietnia 2023 roku.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Przeczytaj także:

Wielkoduszni przyjaciele

W specjalnym oświadczeniu Thomas przekonuje, że „na początku swojego urzędowania w Sądzie” zasięgnął rady „kolegów i innych sędziów” (kogo konkretnie? – nie podaje), którzy mieli mu powiedzieć, że tego rodzaju dowodów wielkoduszności ze strony bliskich przyjaciół zgłaszać nie trzeba. Nie wyjaśnił jednak, dlaczego przez trzynaście lat zamieszczał je w swoich zeznaniach i przestał dopiero po tekście w „Los Angeles Times”.

Oświadczenie wydał też Crow. Tłumaczy się bliską znajomością z Thomasem oraz jego żoną i przypomina, że sędziego zna od roku 1996. Tyle że wówczas Clarence Thomas zasiadał w Sądzie Najwyższym od pięciu lat.

Sędzia Thomas zapewnia, że z Crowem o polityce nigdy nie rozmawia.

Ale jego słowom zdaje się przeczyć kiczowaty obraz, zawieszony w letniej posiadłości miliardera w stanie Nowy Jork. Przedstawia on grupkę palących cygara, pogrążonych w dyskusji mężczyzn. Oprócz Thomasa i Crowa jest wśród nich między innymi Leonard Leo, prezes Towarzystwa Federalistów, potężnej organizacji zajmującej się promowaniem młodych, konserwatywnych sędziów oraz lobbowaniem na rzecz powoływania ich do sądów federalnych – w tym Sądu Najwyższego.

O wpływach Leo niech świadczy fakt, że w zeszłym roku otrzymał na rzecz innej organizacji, którą prowadzi, pojedynczy datek w wysokości… 1,6 miliarda dolarów.

Trump upolitycznia sąd

Ale zaraz, zaraz – jacy „konserwatywni” sędziowie? Czyż w Sądzie Najwyższym nie powinni zasiadać po prostu najlepsi prawnicy? Rozstrzyganie o zgodności jakiejś ustawy z Konstytucją albo interpretowanie zakresu danego prawa czy obszaru kompetencji agencji federalnej to nie sprawa liberalna lub konserwatywna – to sprawa konstytucyjna, prawda?

Tylko w teorii, bo praktyka wygląda jednak zgoła inaczej.

Jedna z najważniejszych obietnic, jaką składa każdy kandydat na prezydenta, dotyczy powoływania sędziów federalnych, w tym sędziów SN. Kandydaci Republikanów obiecują, że będą powoływać sędziów wskazanych przez środowiska konserwatywne, a kandydaci Demokratów – przez środowiska liberalne.

Donaldowi Trumpowi bardzo zależało na uwiarygodnieniu się w tej kwestii, w ten sposób bowiem ten dwukrotny rozwodnik, właściciel kasyn i – o zgrozo! – były Demokrata, mógł przekonać do siebie wyborców religijnej prawicy. Już w czasie kampanii obiecał więc, że wszyscy jego nominaci na sędziów będą wskazani przez wspomniane Towarzystwo Federalistów. Poprosił ludzi związanych z tą organizacją oraz think-tankiem Heritage Foundation o przygotowanie listy 21 potencjalnych kandydatów do Sądu Najwyższego. I słowa dotrzymał – chociaż prezydentem był tylko przez jedną kadencję, powołał aż trójkę z dziewięciorga obecnie urzędujących sędziów. To więcej niż Barack Obama w ciągu dwóch kadencji.

Inni prezydenci mieli jeszcze mniej szczęścia. Na przykład Jimmy Carter nie powołał żadnego sędziego. Słowo „szczęścia” używamy tutaj nieprzypadkowo. Kadencje sędziów są dożywotnie, a zatem zmiany składu są całkowicie nieprzewidywalne. Wakat w SN może powstać tylko w przypadku śmierci sędziego, dobrowolnej emerytury albo impeachmentu, ale ostatni raz tę procedurę wszczęto wobec sędziego na początku XIX wieku – i to nieskutecznie.

Koniec ponadpartyjnej zgody

Przez lata system jednak działał – w składzie Sądu Najwyższego nominaci republikańscy i demokratyczni mniej więcej się równoważyli. A poza tym niektórzy sędziowie potrafili wydawać wyroki naprawdę niezależne i zaskakujące. Demokratom zdarzało się mianować konserwatystów, Republikanom liberałów. Słynny wyrok w sprawie Roe kontra Wade, z 1973 roku, gwarantujący kobietom prawo do przerwania ciąży, wydali sędziowie powołani w większości przez Republikanów, w tym konserwatystę Richarda Nixona. Jeden z dwóch głosów przeciwnych oddał z kolei sędzia mianowany przez Demokratę Johna F. Kennedy’ego.

Kiedyś senatorowie zatwierdzający wskazanego przez prezydenta kandydata zwykle wyrażali na nominację ponadpartyjną zgodę.

W ostatnich dekadach wiele się jednak zmieniło i teraz prezydenccy nominaci przechodzą głosami niemal wyłącznie jednej partii.

Co gorsza, wyraźnie zmieniła się także rola Sądu Najwyższego. Rosnąca polaryzacja polityczna prowadzi do postępującego paraliżu władzy ustawodawczej i wykonawczej. Partiom trudniej się ze sobą dogadać, ustawy nie przechodzą przez Kongres, więc rośnie rola sądów – w tym Sądu Najwyższego. Jego wyroki mogą prowadzić do zmiany prawa, do której nigdy nie doszłoby w Kongresie.

Najlepszym dowodem zeszłoroczny wyrok w sprawie Dobbs kontra Jackson, który odwracał poprzednie, niemal 50-letnie orzeczenie Roe kontra Wade i uznał, że z Konstytucji nie wynika jednak prawo do przerywania ciąży. Teraz to stany mają samodzielnie decydować o swoich regulacjach. Na Kapitolu nie znalazłaby się większość do poparcia takiego rozwiązania i wiele wskazuje na to, że nie chce go także większość Amerykanów. Prawo jednak zmieniono – wystarczyły do tego głosy sześciorga sędziów. Wszyscy nominaci republikańscy zagłosowali za zmianą prawa – wszyscy nominaci Demokratów przeciw. Nic dziwnego, że Amerykanie coraz bardziej postrzegają sędziów nie jako bezstronnych arbitrów, lecz de facto reprezentantów poszczególnych partii.

Sędzia Thomas wkracza na scenę

Najbardziej konserwatywnym z tej szóstki jest właśnie zasiadający w Sądzie najdłużej Clarence Thomas. Tego drugiego w historii czarnoskórego sędziego SN nominował prezydent George Busha Senior w 1991 roku, po tym, jak na emeryturę przeszedł Thurgood Marshall, legenda ruchu na rzecz praw obywatelskich. Prezydent uznał, że czarnego sędziego może zastąpić tylko inny Afroamerykanin i to było ważnym powodem wskazania właśnie Thomasa.

Chociaż skończył prestiżową Yale Law School, Clarence Thomas wielkiego doświadczenia w sędziowaniu nie miał: rok zasiadał w prestiżowym Sądzie Apelacyjnym Dystryktu Kolumbii, a wcześniej był pracownikiem administracji Ronalda Reagana, gdzie pełnił funkcję podsekretarza w Departamencie Edukacji oraz przewodniczącego komisji ds. równości w zatrudnieniu.

Kwalifikacje schodziły jednak na drugi plan, bowiem Clarence Thomas miał także inną zaletę – jako 43-latek miał być jednym z najmłodszych sędziów powołanych do SN w historii i tym samym dawał nadzieję na „zabezpieczenie” konserwatystom miejsca na długie lata. Statystyki jednoznacznie pokazują, że prezydenci coraz chętniej powołują do SN coraz młodszych sędziów.

W konserwatyzm Thomasa nikt nie wątpił, chociaż podczas przesłuchań w Senacie przekonywał, że np. o wyroku Roe kontra Wade w sprawie aborcji nigdy nie myślał, z nikim nie rozmawiał i nie ma na jego temat zdania. Mimo że w Senacie przewagę mieli wówczas Demokraci, a senacka komisja sprawiedliwości nie udzieliła kandydatowi pozytywnej rekomendacji, wydawało się, że sędzia spokojnie uzyska potrzebną większość głosów.

Wtedy jednak wybuchł skandal, po którym większość Amerykanów po raz pierwszy zetknęła się z nazwiskiem Thomas.

Podwładna oskarża sędziego o molestowanie

Profesorka prawa Anita Hill, była podwładna Thomasa, oskarżyła go o molestowanie w miejscu pracy. Miał opowiadać niewybredne żarty, przechwalać się swoją sprawnością seksualną, opowiadać o ulubionych rodzajach pornografii itd. Kiedy Hill odrzuciła jego zaloty, odmówił jej awansu.

Komisja Senatu ponownie otworzyła posiedzenie i zaprosiła Hill do złożenia zeznań. Transmitowane na żywo w telewizji posiedzenia przyciągnęły miliony i zwróciły uwagę amerykańskiej opinii publicznej na kwestię molestowania seksualnego – mimo że Anita Hill nie wyszła z tego zwycięsko. Złożona z samych białych mężczyzn komisja potraktowała czarną kobietę protekcjonalnie. Nie powołała na świadka innych podwładnych Thomasa, gotowych potwierdzić wersję Hill.

Udało się z niej zrobić odrzuconą kobietę, która z zemsty próbuje skompromitować niewinnego mężczyznę.

Niechlubną rolę odegrał w tym przewodniczący komisji, który nie potraktował zeznań Hill z należytą powagą – Demokrata z Delaware… senator Joe Biden. Po latach, startując na prezydenta w 2020 roku, Biden przeprosił Anitę Hill za to, jak została potraktowana trzydzieści lat wcześniej, ale ta nie przyjęła jego przeprosin.

W październiku 1991 roku Senat zatwierdził kandydaturę Thomasa. Do końca nie było pewne, czy wystarczy mu głosów – wiceprezydent czekał w pogotowiu, w razie remisu gotowy oddać decydujący głos. Biden i większość Demokratów zagłosowali przeciw, ale niektórzy Demokraci z Południa – nie chcąc wyjść na rasistów, którzy blokują nominację Afroamerykanina – poparli nominata Busha. Wymiana liberalnego Marshalla na konserwatywnego Thomasa zasadniczo zmieniła ideologiczny skład Sądu Najwyższego i rozbudziła nadzieję amerykańskiej prawicy.

„Działa na liberałów jak liście szaleju”

W 1996 roku – skądinąd tym samym, kiedy Thomas miał poznać Crowa – Phyllis Schlafly, nestorka amerykańskiej prawicy, która od lat 60. XX wieku pchała Partię Republikańską w prawo – wręczyła Clarence’owi Thomasowi fundowaną przez siebie nagrodę dla „konserwatywnych liderów” i wygłosiła na jego cześć napisany przez siebie wiersz:

W żadnym sędzim Sądu Najwyższego nie pokładamy takich nadziei w tym czasie,

Jak w naszym ulubieńcu, Clarensie Thomasie.

Jesteś prawnikiem, który od lat wielu

Działa na liberałów jak liście szaleju.

Twój potężny umysł oraz pióra siła

Przyćmiewa styl Hillary, przyćmiewa styl Billa.

Cieszymy się, że zatrzymałeś szaleństwa lewicy

I stałeś się głosem prawdziwej prawicy.

Z odwagą, jaka się w głowie nie mieści

Trzymasz się naszej Konstytucji oryginalnych treści.

Cieszymy się, że stępiłeś pazury

Liberałów nadużywających handlowej klauzuli

Proszę nie ustawaj sędzio Thomasie

W odkrywaniu Konstytucji w jej prawdziwej krasie.

Kiedy patrzymy, jak walczysz w pocie czoła,

Dziękujemy Bogu, że nikt Cię z Sądu odwołać nie zdoła.

(przekład: Łukasz Pawłowski)

Clarence Thomas spełnił pokładane w nim nadzieje. Choć przez trzy dekady w SN niechętnie zabierał głos – całymi latami potrafił nie odzywać się ani słowem w trakcie posiedzeń – i tak osiągał swoje cele. Nie tylko zawsze popierał konserwatywne wyroki, lecz także swoim orzecznictwem przesuwał Sąd Najwyższy w prawo. Jego opinie, w swoim czasie nawet przez innych konserwatywnych sędziów uważane za ekstremalne i zbyt prawicowe, po latach stawały się podstawą obowiązujących wyroków.

Tak było np. z wyrokiem z 2008 roku, który zagwarantował obywatelom indywidualne prawo do posiadania broni palnej i ograniczył prawo stanów do jej kontroli. Dlatego właśnie należy uważnie wczytywać się w to, co sędzia Thomas pisze w swoich opiniach.

Kiedy w czerwcu 2022 roku SN wydał wyrok Dobbs znoszący precedens Roe, Clarence Thomas stwierdził, że Sąd Najwyższy powinien w przyszłości przyjrzeć się ponownie innym „niewłaściwie orzeczonym” precedensom. Wymienił m.in. Griswold kontra Connecticut z 1965 roku, gwarantujący obywatelom prawo do antykoncepcji, a także dwa wyroki przełomowe dla praw osób LGBT: Lawrence kontra Teksas z 2003 roku oraz Obergefell kontra Hodges z 2015 roku, w którym SN (przy sprzeciwie Thomasa, oczywiście) uznał, że Konstytucja daje parom tej samej płci prawo do zawierania małżeństw.

Rok temu pozostali konserwatyści nie zgodzili się z Thomasem, uznając jego rozumowanie za zbyt ekstremalne. Ale historia pokazuje, że wskutek postępującego skrętu w prawo SN przeważnie dogania tok myślenia najbardziej konserwatywnego z członków najważniejszego trybunału Stanów Zjednoczonych.

„Wolę parkingi Walmartu od plaż”

Żona Thomasa, Virginia, „Ginni” Thomas – inaczej niż większość członków rodzin innych sędziów SN – także nie jest osobą anonimową. To założycielka i doradczyni różnych skrajnie prawicowych organizacji, która w dodatku prowadzi własną firmę lobbingową. Jeden z klientów zachwalał współpracę, przekonując, że pani Thomas jest w stanie „otworzyć wszystkie drzwi w Waszyngtonie”.

W obszernym artykule opublikowanym w styczniu 2022 roku – z którego pochodzi powyższy cytat – Jane Mayer z tygodnika „New Yorker” opisuje jak współpracownicy Virginii Thomas czy laureaci przyznawanych przez nią nagród później trafiają ze swoimi sprawami przed Sąd Najwyższy. Niedługo po tej publikacji dowiedzieliśmy się też, że pani Thomas – zwolenniczka wielu teorii spiskowych, w tym wielkiego kłamstwa o tym, że wybory prezydenckie w 2020 roku nie były uczciwe, lecz zostały „ukradzione” – była w bezpośrednim kontakcie z szefem gabinetu Donalda Trumpa, Markiem Meadowsem i w prywatnych sms-ach zachęcała go do tego, by Biały Dom nie uznał wyniku wyborów.

Sam Meadows jest laureatem nagrody Impact Award, którą Ginni Thomas – ewidentnie wzorując się na Phyllis Schlafly – przyznaje „odważnym wojownikom na polu kultury”, zwalczającym „radykalnych ideologów lewicy”. Taka działalność wymaga oczywiście odpowiedniego wsparcia finansowego. A jak już w 2011 roku informował serwis Politico, jedną z organizacji założonych przez Virginię Thomas dokapitalizował Harlan Crow – skromną sumą pół miliona dolarów, z której część poszła na 120 tysięcy dolarów wynagrodzenia dla żony sędziego.

Crow współfinansował też film dokumentalny na temat Clarence’a Thomasa, w którym główny bohater przedstawia się jako prosty człowiek skromnego pochodzenia i prostych gustów: „Nie mam problemu z wyjazdem do Europy, ale (…) wolę odwiedzać zwykłe części Stanów Zjednoczonych”. (…) Wolę parkingi Walmartu od plaż i tym podobnych rzeczy. Dla mnie jest w tym coś normalnego. Jestem zwykłym człowiekiem i wolę to – wolę być w takim otoczeniu” – powiedział Thomas rok po tym, jak spędził luksusowe wakacje w Indonezji na koszt Harlana Crowa.

Co dalej z reformą SN?

Szanse na to, że Clarence Thomas poniesie konsekwencje za swoje nieetyczne zachowanie, są niewielkie. Część Demokratów wezwała do jego impeachmentu, ale nie ma na to żadnych szans – republikańscy senatorowie nigdy nie poparliby usunięcia „swojego” sędziego, żeby jego następcę mianował prezydent z Partii Demokratycznej.

A co z reformą Sądu Najwyższego, np. z wprowadzeniem dla sędziów jakiegoś kodeksu etycznego z prawdziwego zdarzenia? Już w 2022 roku Jane Mayer pisała o planach przyjęcia przez Kongres stosownej legislacji i o tym, że prezydent Biden powołał ponadpartyjną grupę ds. reformy SN. Przewodniczący SN, sędzia John Roberts, odpowiedział jednak, że możliwość „samoregulacji” trybunału to najskuteczniejsze narzędzie zabezpieczające sędziów przed wpływami politycznymi.

Problem w tym, że SN nie reguluje się sam jako instytucja, tylko pozostawia decyzje poszczególnym sędziom, np. czy wyłączyć się z orzekania o sprawie, w której zachodzi konflikt interesów. Nikt więc nie może zmusić Thomasa, żeby odsunął się od sprawy, w której stroną jest instytucja czy organizacja wspierana przez jego żonę, jeśli on nie czuje takiej potrzeby.

Złudna apolityczność

Sam Clarence Thomas zapewnia przy tym, że z żoną – tak samo jak z Harlanem Crowem – nigdy nie rozmawia o polityce, a Sąd Najwyższy jest ciałem apolitycznym. To samo powtarzają, skądinąd, wszyscy sędziowie – zarówno konserwatywni, jak i liberalni – próbując gorliwie bronić renomy instytucji, w której zasiadają.

Sęk w tym, że takie zachowania jak Thomasa prowadzą do podważenia słabnącego prestiżu organu, który niegdyś cieszył się ponadpartyjnym zaufaniem znacznej większości Amerykanów.

Dobrze to podsumował felietonista „New York Times”, Carlos Lozada, kiedy napisał, że z przekonaniem SN o swojej apolityczności jest jak z opowieściami senatorów o tym, że izba wyższa Kongresu jest najwspanialszym miejscem debaty na świecie. To coś pomiędzy aspiracją a samooszukiwaniem się.

My odnosimy wrażenie, że samooszukiwanie się sędziów SN stale rośnie, a aspiracje – i standardy – stale maleją.

Niestety, niewiele można z tym zrobić. Prawica – która ma większość w SN, co pozwala jej osiągać swoje cele polityczne, nie poprze żadnej reformy, która mogłaby zmienić status quo, np. wprowadzając kadencyjność sędziów. Demokraci z kolei są wciąż zbyt przywiązani do idei Sądu Najwyższego jako „ponadpartyjnej rady mędrców”, mimo że coraz wyraźniej widać, że jest on tylko kolejną instytucją par excellence polityczną.

;
Łukasz Pawlowski

Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.

Piotr Tarczyński

Historyk, doktor nauk politycznych, amerykanista, tłumacz, pisarz. Autor książki „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce”. Z Łukaszem Pawłowskim prowadzi „Podkast amerykański"

Komentarze