To precyzyjnie spleciona opowieść o złych rządach. Siena, z której pochodzi ten obraz, była wtedy w czymś w rodzaju chwiejnej równowagi między republiką a władzą autorytarną. Mniej więcej tak, jakby była ilustracją do Preambuły naszej Konstytucji
Nie jestem historykiem, w szczególności nie jestem historykiem sztuki. Sporo ryzykuję zapuszczając się na cudze terytorium, bo chcę przedstawić interpretację dzieła sztuki powstałego w XIV w. w Sienie na północy Włoch - chodzi o Alegorię Dobrych i Złych Rządów namalowaną przez Braci Lorenzettich.
Może trudno w to uwierzyć, ale właśnie o tym obrazie rozmawialiśmy nie dalej jak tydzień temu w grupie ok. stu losowo wybranych osób z całej Polski - uczestników panelu obywatelskiego w sprawie ubóstwa energetycznego.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
To był rodzaj wstępu do następujących później dwudniowych dyskusji, które zakończyć ma werdykt ze strony uczestników dyskusji. Ta stuosobowa grupa to rodzaj Polski w pigułce i w tym sensie można powiedzieć, że Polacy patrzą na sieneńskie freski.
Po co? O tym poniżej. W tej sprawie czuję się nieco pewniej.
Pracuję w Fundacji Stocznia, która stara się wspierać procesy obywatelskiej partycypacji. Od lat staramy się tworzyć narzędzia dla większego zainteresowania obywateli sprawami publicznymi i stworzyć mechanizmy, które owo zainteresowanie tłumaczą na sprawczość. Dotyczy to zarówno poziomu lokalnego jak i krajowego.
Jednym z takich narzędzi są tzw. panele obywatelskie. W największym skrócie polegają one na tym, że losowo dobrana, reprezentatywna grupa obywateli pochyla się nad konkretnymi kwestiami publicznymi i wyraża opinie / werdykty w ich sprawie. Niedawno pisało o tym OKO.press:
Co to oznacza i czym różni się od zwykłego badania opinii publicznej?
Otóż tym, że obywatele, zanim wyrażą swój pogląd czy zgoła werdykt na temat spraw publicznych, mają czas na zapoznanie się z opiniami ekspertów i moderowaną dyskusję między sobą w małych grupach. Ostatecznie po namyśle wskazują rozwiązania, które w ich opinii powinny być realizowane przez władze.
Panele obywatelskie to jeden z mechanizmów zapobiegania tzw. deficytowi demokratycznemu - zniechęceniu do procesów demokratycznych, braku zaangażowania, zwątpieniu w jakość demokracji przedstawicielskiej.
Panele lokują się niejako pomiędzy demokracją przedstawicielską (decyzje podejmują wybrani w wyborach reprezentanci) i demokracją bezpośrednią, a zatem taką, w której nominalnie decyzje podejmują wszyscy (w praktyce ci, którzy czują się zmobilizowani do zabierania głosu).
Panel to niejako trzecie ścieżka - poza tymi, którzy są wybrani, i tymi, którzy w pewnym sensie wybrali się sami, pojawia się grupa osób wskazanych losowo.
Dla nich uczestnictwo w panelu - a zatem wypowiadania się w sprawach publicznych i, co za tym idzie, trud wyrobienia sobie zdania na ważne publiczne tematy, to raczej rodzaj służby i obowiązku niż wynik własnych ambicji (to w pewnym sensie ławnicy / sędziowie).
Nie da się zabiegać o to, żeby być wylosowanym. Można jednak odmówić uczestnictwa. Jednych taka losowa nominacja ucieszy, inni (znakomita większość) raczej ją odrzuci. Uczestnictwo w tym przedsięwzięciu nie przynosi żadnych osobistych korzyści poza satysfakcją bycie uczestnikiem. Wymaga natomiast sporo wysiłku i czasu.
W pierwszym ogólnopolskim panelu obywatelskim dotyczącym kosztów energii uczestniczy prawie 100 losowo wybranych osób. Spędziły one ze sobą dwa weekendy. Żeby w nich uczestniczyć, nieomal wszyscy spośród wylosowanej grupy musieli dojechać do Warszawy, gdzie odbywały się spotkania z różnych zakątków Polski. Czasem bardzo odległych.
To spory wysiłek, ale nie on jest największy. Wysiłkiem jest bowiem także gromadzenie wiedzy na danym temat, namysł i uczestnictwo w rozmowie z nieznanymi wcześniej osobami. To otwarcie się na innych, konieczność argumentowania swoich racji i cierpliwe wsłuchiwanie się w racje innych - często odmienne od własnych.
Zjawisko tzw. “bańki” nie ma tu zastosowania - z definicji jesteśmy poza którąkolwiek z nich, bo rozbija je “ślepy los”. W "naturalnych" okolicznościach uczestniczące w panelu osoby nie spotkałyby się zapewne nigdy.
Zresztą na marginesie warto stwierdzić, żeby chyba największym (nieomal cudownym przeżyciem) było zobaczyć, jak owi wylosowaniu uczestnicy chcą i potrafią ze sobą rozmawiać wolni od etykiet i “klubowej” przynależności. Widać, jaką ulgę przynosi choćby chwilowe wyjście z “komory echa” w jakiej na co dzień funkcjonujemy. To daje nadzieję.
Wreszcie - mówiąc o ich wysiłku - oznacza to konieczność wzniesienie się przez uczestników poza wyłącznie osobistą perspektywę i własne interesy w czasie roztrząsania propozycji rozwiązań (w tym wypadku kilkudziesięciu). Nie chodzi bowiem o to, które z nich odpowiadają niejako osobiście każdemu z uczestników (choć to także ważne perspektywa), ale o szerzej rozumiane dobro ogółu - dobro wspólne.
To istotna różnica.
Stwierdzenie, czego oczekują poszczególni uczestnicy "z osobna", nie wymagałoby żadnych żmudnych deliberacji. W końcu największym ekspertem w dziedzinie moich potrzeb jestem w końcu ja sam / ja sama. To jest w sumie mało skomplikowana perspektywa bycia "konsumentem" rywalizujących politycznych propozycji, w którym wybieram to co dla mnie najlepsze (czy precyzyjniej) najbardziej pożądane.
Owo swoiste upodobnienie się polityki do rynku (rynkowe ukąszenie) jest zresztą jednym z największych zagrożeń demokracji. Redukuje bowiem jej uczestników - obywateli do bycia konsumentem - przedmiotem segmentacji i manipulacji (w tym celu politycy korzystają tak często z technik marketingowych). Polityków sprowadza zaś do roli tych, którym gotowi jesteśmy możliwie najdrożej sprzedać to na czym im zależy (w czasie wyborów) a mianowicie nasz głos. Politycy gotowi są wiele zrobić (a jeszcze więcej obiecać), żeby raz na kilka lat przekonać nas do siebie.
W przedsięwzięciu takim jak panel obywatelski chodzi jednak o coś więcej niż panel konsumentów.
Tu potrzeba możliwie skutecznie niejako przebudzić i wybudzić w uczestnikach zakorzenione w nich (choć często stłumione) myślenie polityczne i wspólnotowe (w najlepszym znaczeniu tego słowa), które odnosi się do spraw wspólnych do spraw publicznych. Tu konieczne jest wyjście poza JA na rzecz czegoś co można określić jako MY.
Perykles w swej słynnej mowie opisującej zalety ateńskiej demokracji i jej przewagi uznaje, że warunkiem jej funkcjonowania jest zaangażowanie w sprawy publiczne.
Określa tych, których zajmują wyłącznie sprawami własnymi i którzy zaniechali zainteresowania sprawami wspólnymi, jako idiotes. To słowo kojarzy nam się, owszem, bardzo pejoratywnie. Jeśli jednak przypomnimy sobie, że ma ten sam rdzeń co “idiom”, “idiosynkrazja”, zrozumiemy, że w istocie oznacza po prostu bycie odrębnie i w pewnym sensie dla siebie.
Możemy zadać sobie pytania, ile w każdym z nas jest z takiego idioty i czy możemy choćby odświętnie przestać być nimi na potrzeby namysłu nad sprawami publicznymi.
Na ile otwarci jesteśmy na coś innego, coś “większego” (gr. polites)- myślenie polityczne (w najlepszym znaczeniu tego słowa), myślenie w kategoriach dobra wspólnego. Owo dobro wspólne nie wyłania się bowiem samoczynnie poprzez działanie jakiejś “niewidzialnej ręki” z gąszczu indywidualnych i grupowych egoizmów. Ono musi być niejako uznane a czasem wspólnie uzgodnione.
Jak jednak zdefiniować owo dobro publiczne - dobro wspólne? No właśnie w okolicach 11 listopada często pada słowo Polska, łopoczą biało czerwone flagi. Warto zatem przypomnieć, że Rzeczpospolita - ResPublica oznacza właśnie rzecz wspólną.
Respublica to uznanie, że są rzeczy większe niż my sami, że istnieje dobro wspólne, że warto się o nie troszczyć. To podkreślenie, że czasem całość ma pierwszeństwo nad tym, co częściowe. To właśnie amor patriae .
Tłumacząc na nasze chodzi o pierwszeństwa Państwa (patriotyzm) na tym co partyjne (partia - dosłownie - część) ale także nad tym co wyłącznie jednostkowe, partykularne, osobiste. Chodzi też o uznanie, że dobrze skrojone polityki publiczne - takie, które moglibyśmy uznać za sprawiedliwe - to takie, które muszą zaspokajać nie tylko potrzeby jednej grupy obywateli, ale ogółu.
Projektując rozwiązania musimy zatem tworzyć je tak, jakbyśmy nie wiedzieli, jaką rolę przyjdzie nam w nich pełnić. No właśnie, musimy uczynić założenie, że w życiowej “loterii” nie wiemy, czy trafi nam się rola kogoś, kto skazany jest na pomoc innych, czy może kogoś, od kogo pomocy tej oczekujemy.
Czy przypadnie nam los zdrowego czy chorego, młodego czy starego, z miasta czy ze wsi, wykształconego czy nie tak bardzo. Może być różnie.
To dlatego musimy obmyślać rozwiązania niejako zasłonięci czymś, co John Rawls określił jako "zasłona niewiedzy".
Dlatego między innymi w czasie panelu o kosztach energii uczestnicy starali się wcielać się w rolę różnych "person" dla których ubóstwo energetyczne stanowi wyzwanie. To zabieg, który ma poruszyć wyobraźnię w trakcie oceniania poszczególnych (a jest ich kilkadziesiąt) propozycji rozwiązań.
Wróćmy do naszego eksperymentu z powierzeniem werdyktu wylosowanej grupie obywateli. Pomysł losowania reprezentantów nie jest nowy. Tak rządziły się nie tylko starożytne Ateny, ale także ich odlegli potomkowie np. państwa miasta północnych i centralnych Włoch. Miejskie republiki Wenecja (tu republika przetrwała ok 800 lat) ale także wiele innych np. Ferrara, Bolonia i oczywiście Siena.
Oczywiście miasta republiki występowały nie tylko tu. Były też inne zakątki świata. np. Wielki Nowogród w Rosji (nazywany czasem Wenecją Północy) - miasto, które rywalizowało z miastami Hanzy. Było republiką, dopóki nie zostało pożarte przez Moskwę w połowie XV w. Wtedy jako trofeum do Moskwy trafił dzwon, który zwoływał na miejskie zgromadzenia. Historycy (na szczęście to nie ja) nie lubią rozważań kontrfaktycznych w rodzaju “co by było, gdyby” - ale kusi eksperyment myślowy w którym, Rosja obiera dawno temu u swojego początku drogę Nowogrodu czy Tweru (droga republiki) a nie Moskwy (droga “mongolska”).
Wróćmy jednak bliżej Wenecji, właśnie do Sieny. Bo to tu do połowy XIII w rządzi Rada Dwudziestu Czterech. Później zastąpi ją Rada Dziewięciu. To na jej zlecenie bracia Lorenzetti (Amborogio i Pietro) namalują na ścianach Palazzo Publico gigantycznych rozmiarów trzy freski stanowiące Alegorię Dobrych i Złych Rządów (i konsekwencji, jakie im towarzyszą).
Stanie się to na długo zanim w nieodległej i rywalizującej ze Sienną Florencji Machiavelli objaśni na potrzeby jednego z Medyceuszy w "Księciu" bolesne szczegóły realnego wymiar polityki, takiej, którym celem jest zdobycie i utrzymanie władzy. Książka powstaje … po upadku Republiki Florenckiej na początku XVI w. A ten wykład realpolityki jest z jakiś powodów znacznie bardziej znany niż przekaz sieneńskiego fresku. Ten artykuł tego nie zmieni.
Sam fresk znajduje się w sali obrad Palazzo Publico na placu, który przez wiele osób uznawany jest za najpiękniejszy na świecie. Przychylam się do tej opinii. Ma on kształt muszli i to tu zbiegają się skomplikowane i kręte uliczki 17 dzielnic Sieny. To miasto nie ma planu kraty jest raczej jak wieloramienny organizm. To właśnie na tym placu odbywają się do dziś słynne wyścigi Palio. Rywalizuje w nich 10 koni i 10 jeźdźców, a to, który z nich reprezentuje poszczególne dzielnice, jest wynikiem skomplikowanego... losowania prowadzonego tuż przed startem.
Samo dzieło Lorenzettich jest niezwykle bogate w szczegóły i niezwykle obszerne, jeśli chodzi o powierzchnie. Zastosowano w nich rodzaj kartograficznego podejścia, w którym wszystkie szczegół są równie dokładne, bez względu na to w której części fresku się znajdują. Freski powstały między 1336 a 1339 rokiem.
Całe przedsięwzięcie to rodzaj rysowanego traktatu filozoficznego, zapisanego który zarówno obrazem jak i literą (wiele postaci zostało niejako podpisanych) tak jak kluczowe sentencje i wnioski jakie mają wypływać z namysłu nad nim.
Przekaz ma trafiać do "zwykłych" ludzi i syntetyczne pokazać im to, co stanowi o istocie złego i dobrego rządu. Na obrazie pojawia się grupa owych 24 obywateli, którzy stoją parami (przypominają nieco stonogę).
Po rządach Rady 24 do połowy XIII w. nastąpiły Rządy Dziewięciu i to oni zlecili namalowanie fresków. W pewnym sensie uczynili to na własne potrzeby, bo to skład owych dziewięć osób losowany było co dwa miesiące spośród szerszej grupy zamożnych mieszczan. Ich zadaniem było sprawowanie czegoś w rodzaju kolegialnego obywatelskiego zarządu nad sprawami miasta.
Przez owe dwa miesiące (rodzaj mikrokadencji) nie mogli oni opuszczać Pallazo i dostęp do nich był bardzo ograniczony. W ten sposób starano się ograniczyć potencjalną korupcję. Przypomnijmy, że zarówno słowo lobbysta jak i czynność antyszambrowania oznacza dosłownie pozostanie "poza salą".
Zamknięci w pięknym wnętrzu mieli wydobyć z siebie to, co najlepsze, można powiedzieć "republikańskie". I odejść z zajmowanego stanowiska, zanim stracą "niewinność” (świeżość?) i zarażą się korupcją i stronniczością.
W wielkim skrócie chodzi o to, żeby, na czas wydawania werdyktu, ci którzy mają go wydać, zdolni byli do choćby tymczasowej przemiany, która może nie uczyni aniołów ze zjadaczy chleba, ale z potencjalnych "idiotów" (w owym starożytnym, nie aktualnym znaczeniu) zamieni w obywateli wyczulonych nie tylko na dobro własne, ale przede wszystkim na dobro wspólne.
O to chodziło w Sienie i o to chodzi w Warszawie.
Może się wydawać, że zgoła wszystko dzieli te dwie sytuacja, ale tak nie jest. Włochy w sensie geograficznym "od zawsze" były laboratorium politycznych idei, stąd pomysł, żeby właśnie tam szukać inspiracji dla naszych nadwiślańskich eksperymentów. Czas nie ma tu zresztą wielkiego znaczenia, jak sądzę. Tu nic nie traci na aktualności.
Co więcej, tam właśnie można znaleźć wiele swoiście rozumianych retroinnowacji. Nie jest szczególnie odkrywczym stwierdzenie, że ludzkość dokonała owszem gigantycznych postępów w dziedzinie technologii, jednak w dziedzinie naszych politycznych namiętności, relacji międzyludzkich, nie zmieniło się tak wiele. Polityka nadal dla jednych jest sztuką poszukiwania zgody i pokoju, dla innych - zdobywaniem władzy. Od wielu wieków trwałe są przywary zazdrości, przekupstwa, osobistych ambicji. Od lat tęsknimy za przywództwem, które wzbudzi w nas lepszą cząstkę nas samych. Mówiąc inaczej w dziedzinie polityki uczyniliśmy niewielkie postępy. Nasze wyzwania, role, charaktery, wątki są trwałe jak ponadczasowe wątki dzieł Szekspira.
Obraz wart jest 1000 słów. Jednak na wszelki przypadek część postaci z fresków ze Sieny część alegorycznych postaci został niejako i na wszelki wypadek "podpisane". Bez tego zbyt wiele trzeba by się domyślać. Obraz jest ważny. Spróbuję go objaśnić, ale nie podejmuję się go opisać. Łatwo znaleźć go Internecie i to najlepiej w wysokiej rozdzielczości, bo szczegóły mają tu znaczenie.
Stanowi on rodzaj świeckiego tryptyku - przedstawiającego, a jakże - świeckie wersje Raju i Piekła i ma pełnić podobne funkcje - przypominać, że działania i zaniechania mają swoje konsekwencje - tym razem jednak nie w zaświatach, ale właśnie tu na ziemskim padole.
To nie są dwa różne terytoria (piekło i raj). Tędy nie przeprowadzi nas Dante. To to samo terytorium - to samo miasto i ta sama wieś za jego murami, ale urządzone w obydwu przypadkach radykalnie odmiennie.
To opowieść o tym, że historia nie jest zdeterminowana, że jest w pewnym sensie przedmiotem naszego wyboru. Wyborów, które czynimy ma sami i które czynią ci, którym powierzyliśmy władzę (to też wybór).
Siena, bo o niej mowa, była wtedy w czymś w rodzaju chwiejnej równowagi między republiką a tyranią a w każdym razie władzą autorytarną, skoncentrowaną w jednym ręku. To odtwarzany od nowa i od nowa wariant cyklicznej / wahadłowej przepychanki między demokracją i dyktaturą, między republiką a cesarstwem, między organizmem a mechanizmem, między mozaiką a uniformizacją.
Pozwalam sobie na uproszczenia. Demokracje nie są automatycznie receptą przeciw totalitaryzmowi. Same mogą go zapraszać, przyśpieszać a nawet zastępować. Owszem, istnieją demokracje totalitarne, mozaiki, które są tylko chaosem, organizmy, który są bardziej okrutne niż maszyny. Owszem, mogą się degenerować, szczególnie wtedy, kiedy stają się zbiorem osób owszem mnogich i masowych, ale skoncentrowanych wyłącznie na własnych interesach, na roszczeniach pozbawionych drugiej strony równania a zatem zobowiązań w stosunku do wspólnoty.
W przypadku Demos to nie są już zatroskani o wspólnotę obywatele. To raczej masa, tłum w ekstremalnych warunkach rodzaj czerni. Taka podwójność i biegunowość naszej natury zbiorowej jest wynikiem indywidualnych wyborów.
Taką sprzeczność naszej natury i konieczność równowagi między nimi w pewnym sensie reprezentują symbole Sieny (równe co do szerokości poziomie pasy koloru białego i czarnego - przypomina też o tym sieneńska katedra).
Ostatecznie to, co widzimy na obrazie, to precyzyjnie utkana czy może spleciona opowieść. To mniej więcej tak jakby zamówić ilustracje do Preambuły naszej Konstytucji. Pytanie, kto umiałby stworzyć ilustracje do tego tekstu? No właśnie. Fresk ze Sieny można porównać do takiego właśnie wysiłku.
Wszystko w pewnym sensie zaczyna się niejako w górnym lewym rogu obrazu. To tam wszystko się "zaczyna".
Przybiera żeńską postać. Nie ma przewiązanych oczu, ale patrzy w górę w kierunku unoszącej się nad nią Boskiej Mądrości. To tu łączą się porządki. To ważne, bo w Sienie Katedra i Palazzo Publico w pewnym sensie rywalizują ze sobą do dziś - choćby rywalizując wysokością wież.
Niejako nad postacią Sprawiedliwości, czy może raczej Prawa, zawieszone są dwie szale pozostające w równowadze. Chodzi w istocie o równowagę dwóch rodzajów sprawiedliwości.
Pierwszy polega na skutecznym wymierzaniu kar i nagród. Anioł, który ją wymierzą jedną ręką, dokonuje cięcia (a właściwie ścięcia), a drugą nakłada komuś na głowę koronę. To sprawiedliwość, o której można powiedzieć, że "dosięga".
Szala druga reprezentuje inny rodzaj sprawiedliwości - a mianowicie sprawiedliwy podział dóbr (redystrybucję). Z tej szali inny anioł przydziela dwóm osobom narzędzia, które służą jako miary - jedna to miara długości (rodzaj pręta) i miara objętości (cylinder). Tu chodzi o sprawiedliwość rozumianą jako równość i używanie uczciwej miary.
Z każdej z tych szal snuje się nić (z jednej czerwona a z drugiej biała) i razem splątują się w jedną linę.
Owo splątanie “dzieje się” się w ręku postaci zasiadającej poniżej sprawiedliwości.
To ona podaje następnie linę w ręce 24 osób, które stoją parami i każdy z nich trzyma w rękach ów sznur. Lina łączy ich wszystkich prawie tak jak sznurek wręczony dzieciom ze żłobka, kiedy idą razem na spacer.
Concordia ma na kolanach jeden ważny rekwizyt: hebel. To na nim umieszczono napis “concordia”. Jak wiadomo, narzędzie służy do cierpliwego (!) wyrównywania i wygładzania powierzchni. To oznacza, że kwestia równości (czy być może chociaż ograniczenia nierówności) ma istotne znaczenie dla prawidłowego funkcjonowania wspólnoty. Zresztą być może dlatego owe 24 postaci mają nieomal identyczny wzrost (choć bardzo odmienne odzienie).
Siedzącego na wielkim krześle (raczej nie tronie) brodatego, dojrzałego mężczyzny. Stanowi on coś w rodzaju personifikacji miasta, wspólnoty.
Jego odzienie do biało u góry czarna u doły szata - dokładnie taka jak w herbie miasta. Nad jego głową unoszą się postaci reprezentujące trzy cnoty Wiarę, Nadzieję i Miłość. Miłość zajmuje miejsce centralne - amor patriae (umiłowanie ojczyzny). Obok mężczyzny po lewej i prawej stronie zasiadają po trzy postacie. Wszystkie żeńskie.
W ręku ma oliwną gałązkę. Wygląda, jakby odpoczywała, ale to może być pozór. Bo pod jej wezgłowiem można zobaczyć złożoną oksydowaną zbroję. Nie wiadomo, czy wskazuje na to, nie jest potrzebna, czy może zawsze gotowa do użycia. To ważne przesłanie.
Na jej służbie poniżej grupa żołnierzy - pieszych i konnych.
Rodzaj praktycznej mądrości i zdolność do podejmowania decyzji. To coś innego niż wiedza (gr. Episteme) czy umiejętności techniczne (gr Techne ) - to nie wiedza, “jak coś zrobić”. Roztropność to raczej zdolność do trafnej odpowiedzi na pytanie, “czy coś zrobić” (a może zaniechać). Roztropność tradycyjnie uznawana jest najważniejszy przymiot potrzebny do uprawiania polityki.
Zaczynając od końca - tam także pojawia się Sprawiedliwość - rozumiana jako wymierzanie kar i nagród - znów z mieczem w dłoni i ze ściętą głową i koroną na kolanach.
Później Cierpliwość i Umiarkowanie. Ma w ręku klepsydrę.
Obok niej znów najbliżej brodatej postaci pojawią się Wielkoduszność.
To już komplet. Wszystkie sześć to wskazówka dotyczącą tego, jak budować wspólnotę dobrą i sprawiedliwą.
Sprawiedliwość jest jednocześnie warunkiem istnienie takiej wspólnoty jak i jej efektem.
Autorzy fresku poświęcili też jedną ze ścian na rozbudowaną i tym razem mnie alegoryczna a zgoła dosłowną ilustracje skutków dobrych rządów. Jak już pisałem, to rodzaj świeckiego Raju. Miasto wypełnione pięknymi budowlami. W jego murach działają różnego rodzaju rynki i sklepy. Można powiedzieć, że biznes kwitnie. Widać też osoby w tańcu, miejsce nauki i otwartą bramę, która prowadzi do okolicznych pól i wiosek, które przedstawione są tu w zgoła idylliczny sposób. Wszystko razem jest rodzajem nagrody i obietnicy dla tych którzy zdolni są prowadzić i chronić dobre rządy.
Dość przewidywalne jest to, że teraz trzeba spojrzeć na przeciwległą ścianę, która opowiada całkiem inną historię.
Ta służyć ma za przestrogę i za smutne przypomnienie, bo w momencie tworzenia tych dzieł Siena miała już za sobą kilka okresów, w których trafniejsze jest opis złego rządu.
Fizycznie ten fresk dotrwał do tych czasów znacznie bardziej zniszczony niż opis Dobrych Rządów. Po części to już tylko szare plamy tynku. Nie można jednak nie zauważyć głównych postaci. Wśród nich centralnej.
Ma rogi i kły. Na twarzy gniew. Opiera nogę na koźle, symbolu przepychu i rozpusty. Także on ma swoje szczególne otoczenie.
Tym razem to Skąpstwo, Próżność i najgorsza z nich i centralnie zawieszona nad tyranem Pycha. Obok tyrana analogicznie do układu z alegorii Dobrych Rządów i tu umieszczonych jest sześć postaci (po trzy z każdej stron Tyrana). To jego sojusznicy.
Tu postaci są prawie wyłącznie męskie, ale nie wyciągałbym z tego zbyt prędkich wniosków.
To bardzo zamazana przez czas, ale ciągle dość wyraźną, żeby porażając swą wymową, postać, która w jednej ręce trzyma niemowlę a drugą przybliża jadowitą żmiję.
Tu reprezentowana przez postać, która na kolanach trzyma coś jakby baranka, ale widać, że jego tułów zamienia się w ogon skorpiona.
Mówiąc inaczej przywłaszczenie tego, co wspólne na własną rzecz.
Po stronie lewej Tyrana jako pierwsza pojawia się nieludzka a zwierzęca postać. To rodzaj pół-konia i pół-dzika. Ma nie tylko cztery nogi, ale i dwoje rąk a w jednej z nich sztylet.
Obok niego jest postać ludzka. Warto się zatrzymać dłużej. To ktoś owszem ubrany w suknię biało czarną, ale tym razem nie jest to podział poziomy góra - dół (symbol Sieny), ale pionowy (lewy - prawy).
Postać ta robi dokładnie i systematycznie właśnie. Ma w rękach piłę (dla znawców - piła ramkowa) i tnie nią trzymany w ręku przedmiot na pół.
Ponurym zwieńczeniem i podsumowaniem całej tej sceny jest namalowana na dole obrazu postać owej Sprawiedliwości czy może Prawa (no proszę, prawa i sprawiedliwości), która została opisana wyżej jako postać otwierająca cały cykl na poprzednim obrazie. Wygląda na to, że ta sama lina, która łączyła wspólnotę w harmonii, została teraz użyta po to, żeby skrępować najważniejszą z postaci i fundament Dobrego Rządu.
Co za ironia.
Całość podobnie jak w przypadku alegorii skutków dobrych rządów, została uzupełniona przez ponury, monochromatyczny, czarno-popielaty pejzaż tego samego miasta i otaczającej ją wsi. Domy w ruinie, mieszkańcy nastający jedni na drugich. Za zamkniętymi murami toczy się wojna. Zniszczone zbiory, płonące domy, dwie armie zbliżają się do siebie.
Tak kończy się ta dydaktyczna opowieść. Siena przegrywa z Florencją. Floren jako waluta jest ważniejszy niż waluta Sieny. Herb Sieny umieszczony jest w Kaplicy Medyceuszy we Florencji jak jedno z trofeów obok wielu innych miast:
Republika nie przetrwała ani w Sienie ani we Florencji. Na koniec, wiele lat później, cały ten włoski eksperyment z miastami, republikami i księstwami kończy “wyzwolicielski” Napoleon, który pod sztandarami postępu - Równości Wolności i Braterstwa na ich tronach umieści tam swoich kuzynów.
To jednak nie koniec przygód i zmagań - republika nie umarła, tyrania nie musi zwyciężyć.
Historia może, ale nie musi się powtórzyć. Zmagania o to, jaka będzie, trwają do dziś w wielu zakątkach świata. Warto się starać o to, aby być Dobrze Rządzonym, bo alternatywa jest bardzo kosztowna.
Brzmi jak świeckie rekolekcje i taki był trochę zamiar. Ale nie do innych i nie z ambony. Sam myślę o sobie przez pryzmat zarówno cnót, do których chciałbym dorosnąć, i wad, którym chciałbym umieć się opierać.
Więc pomyślcie także inni dobrzy demokraci, że jest w nas cząstka z każdego z owych obrazów. Nie możemy stanąć pod jedną lub drugą ścianą pałacu w Siennie. Ta przestrzeń dobrego i złego jest gdzieś w środku nas samych. Zwycięży ta, której pomożemy.
Komentarze