0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jan Rusek / Agencja GazetaJan Rusek / Agencja ...

Dotychczasowa polityka PiS oparta jest na strategii dobrego władcy, który daje tam, gdzie uzna za słuszne. Biada jednak tym, którzy odważą się czegoś domagać. Problem w tym, że mimo kilku dobrych i ważnych zmian na polu pracowniczym, łaska władzy wiele obszarów omija szerokim łukiem, a przeciwko domagającym się podwyżek i poprawy warunków zatrudnienia związkom zawodowym wytacza najcięższe armaty.

Przy okazji zmiany na stanowisku Minister Rodziny Pracy i Polityki Społeczenej - Elżbietę Rafalską zastępuje Bożena Borys-Szopa - podsumowujemy jasne i ciemne punkty rządów PiS w sprawach pracowniczych.

Minimum wiele zmienia

Wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej w wysokości 13 zł brutto od 1 stycznia 2017 roku było być może najważniejszą pro-pracowniczą zmianą wprowadzoną przez rząd PiS- dobrze ukierunkowaną na poprawę sytuacji najmniej zarabiających. Przed jej wprowadzeniem dopuszczalne były stawki takie jak 4 zł za godzinę na umowie-zleceniu. Pracownicy nie byli chronieni przed zwykłym wyzyskiem, a uczciwi pracodawcy - przed nieuczciwą konkurencją, opierającą niskie ceny usług na głodowych pensjach.

Minimalna stawka godzinowa powinna - obok 500 plus - zająć miejsce na sztandarach sukcesu PiS, jako decyzja radykalnie poprawiająca jakość życia ludzi o najniższych dochodach.

PiS regularne podnosi też płacę minimalną (z 1850 zł brutto w 2017 roku do 2100 zł w 2018 roku i 2250 zł w 2019). Podwyżki mogą wydawać się znaczące, lecz w istocie odzwierciedlają wzrost płac w całej gospodarce. PiS na ogół wybiera umiarkowaną kwotę pośrednią między propozycją pracodawców a żądaniami związków zawodowych przedstawianymi na Radzie Dialogu Społecznego.

Wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej to jednak mała rewolucja.

"Radykalnie poprawiło to sytuację niektórych grup" - mówi OKO.press Katarzyna Duda, badaczka warunków zatrudnienia ochroniarzy i pracowników sprzątających w firmach prywatnych w ramach outsourcingu, autorka wydanej własnie książki „Kiedyś tu było życie, teraz jest tylko bieda”.

"Podwyżki w najmniej płatnych zawodach wzrosły dzięki temu nawet ponad 100 proc. W dwóch branżach, które badam, poprawa sytuacji była szczególnie widoczna. Tam praca za 1000 zł miesięcznie nikogo już nie dziwiła. Dzięki minimalnej stawce godzinowej płace rzędu 1 czy 2 zł za godzinę należą już do przeszłości".

"Co ciekawe, przykład pracowników ochrony i sprzątających pokazuje, że wzrost pensji minimalnej wcale nie zwiększa bezrobocia, jak przewidywali pracodawcy. Ludzie przestali pracować 500 godzin miesięcznie. Kiedy ich zarobki wzrosły mogli zacząć normalnie żyć i zrezygnować z dodatkowych etatów, zwolnili więc miejsca pracy. To z kolei wymusiło podwyżki wynagrodzeń" - mówi Duda.

Stawka godzinowa była też skutecznym ciosem w walce z nadużywaniem umów cywilnoprawnych, czyli tzw. śmieciówek, stosowanych najczęściej przez firmy outsourcingowe.

Walka ze śmieciówkami w sektorze publicznym

"Śmieciówkami" nazywa się potocznie umowy cywilnoprawne (umowa zlecenie, umowa o dzieło) używane niezgodnie z ich właściwym przeznaczeniem, które nie dają pracownikowi praw gwarantowanych przez Kodeks pracy (zasiłek chorobowy, płatny urlop wypoczynkowy, macierzyński, etc.)

Do 2016 roku umowa zlecenie nie była objęta obowiązkowym ubezpieczeniem społecznym, zmianę wprowadzono jeszcze z inicjatywy rządu PO-PSL. Umowa o dzieło wciąż nie gwarantuje jednak zleceniobiorcy ani prawa do emerytury, ani o ubezpieczenia w publicznej ochronie zdrowia.

Zgodnie z polskim prawem zatrudnianie na umowie o pracę lub zawarcie umowy cywilnoprawnej (umowa zlecenie czy o dzieło) nie jest kwestią wyboru pracownika czy pracodawcy, ale wynika z charakteru i warunków pracy. "Cechy stosunków pracy", które decydują o tym, że wykonywana praca powinna być uregulowana umową o pracę, to m.in. wykonywanie pracy pod kierownictwem pracodawcy, w wyznaczonym przez niego miejscu i czasie.

§ 1. Przez nawiązanie stosunku pracy pracownik zobowiązuje się do wykonywania pracy określonego rodzaju na rzecz pracodawcy i pod jego kierownictwem oraz w miejscu i czasie wyznaczonym przez pracodawcę, a pracodawca – do zatrudniania pracownika za wynagrodzeniem.

W praktyce umowy cywilnoprawne stosowane są w zdecydowanie zbyt szerokim zakresie. Najczęściej to pracodawcy wymuszają taką formę relacji pracy, bo pozwala zmniejszyć koszty płac, a co za tym idzie - usług i towarów. Jak wynika z badań Głównego Urzędu Statystycznego z 2016 roku aż 80 proc. osób pracujących w pracy głównej na umowach cywilnoprawnych pracowało w takiej formie nie z własnego wyboru.

Jedną z istotnych decyzji skutecznej walki z "uśmieciowieniem" rynku pracy było wprowadzenie obligatoryjnej klauzuli propracowniczej w zamówieniach publicznych. Zakłada ona, że placówki publiczne mogą zlecać wykonywanie usług tylko takim firmom, które zatrudniają pracowników na podstawie umów o pracę ( jeśli zlecane czynności noszą cechy stosunku pracy).

Klauzula została wprowadzona jeszcze za rządów PO-PSL, ale zakładała dobrowolność - instytucje publiczne mogły wymagać zatrudniania zgodnie z kodeksem. Nie musiały jednak i na ogół tego nie robiły. Według szacunków Katarzyny Dudy tylko 25 proc. instytucji egzekwowało umowy o pracę. Badaczka wyjaśniała, że urzędnicy obawiali się wychodzenia przed szereg i domagania się praw pracowniczych osób zatrudnionych, bo bali się podniesienia kosztów usług i zarzutu o niegospodarność. "Sami urzędnicy przyznawali bowiem, że nie chcą kreować polityki, lecz ją realizować".

Obowiązkowa klauzula propracownicza dała związkom zawodowym realne podstawy do walki z zawieranymi niezgodnie z prawem umowami śmieciowymi i przyniosła efekty. Katarzyna Duda ocenia, że w przypadku zamówień publicznych na usługi ochrony i sprzątania, w około 90 proc. postępowań klauzula propracownicza została prawidłowo zastosowana. Zwraca jednak uwagę, że wciąż brakuje regulacji, które zobligowałyby instytucje publiczne do zatrudniania własnych pracowników, zamiast korzystania z outsourcingu.

Prawo jest, ale kto skontroluje jego przestrzeganie?

PiP: obowiązków przybywa, pieniędzy nie

Państwowa Inspekcja Pracy od lat jest niedofinansowana i cierpi na braki kadrowe. Na jednego inspektora przypada ok. 10 tys. firm. A zadań ciągle przybywa, m.in. kontrola zakazu pracy w niehandlowe niedziele. Według szacunków Głównego Urzędu Statystycznego w 2016 roku w Polsce działało 367 tys. sklepów i placówek handlowych. Na jednego inspektora przypada więc ok. 230 sklepów.

W 2018 roku planowano przeznaczenie dodatkowych środków potrzebnych na zwiększenie pensji i utworzenie nowych etatów, ale z 24 mln zostało w końcu 978 tys. zł wzrostu, co nie starczyło na zbyt wiele. Budżet PIP na 2019 przewidywał 350, 5 mln zł, uszczuplono go o 12 mln. A 236 mln 578 zł PIP wyda na same wynagrodzenia. To coroczna, odwieczna gra między rządem a Inspekcją, z której niewiele wynika dla tej ostatniej.

"Konieczne jest nadrobienie braków wynikających z przejścia pracowników na emeryturę. W ostatnich dwóch latach odeszło na emeryturę ponad 230 osób, w większości inspektorów pracy. A obowiązków przybywa" - alarmował główny inspektor pracy Wiesław Łyszczek.

Ważną instancją w kontrolowaniu pracodawców są związki zawodowe, jednak dla nich PiS ma w swoim worze z prezentami właściwie tylko rózgę.

Osłabianie związków i porzucona budżetówka

Brutalny atak na "nieprawomyślne" związki zawodowe jest jedną z najważniejszych przewin rządu Prawa i Sprawiedliwości. Uruchomiono całą machinę propagandową, żeby zmiażdżyć protest nauczycieli, których wcześniej zupełnie zignorowano przy wprowadzaniu katastrofalnej w skutkach reformy edukacji Zalewskiej. Zamiast dialogu ze związkami rząd prowadzi gry, ucieka się do oszustw albo medialnych spektakli.

Przeczytaj także:

Wydźwięk tych działań jest taki: jak dajemy, to bierzcie, nie dajemy - nie podskakujcie, bo tym bardziej nie damy. Kłopot w tym, że rząd niektórym nie daje. Całkowicie pominięta została znaczna część budżetówki - pracownicy sądów czy pracownicy socjalni od dawna domagają się podwyżek, ale hojnie rozdaje się im tylko nowe obowiązki.

Ignorowane są też zupełnie takie dziedziny jak edukacja (reformowana bez uwzględnienia głosu samych związków) i grożąca prawdziwą katastrofą ochrona zdrowia. Fizjoterapeuci i diagności laboratoryjni głodowali niedawno, żądając wyższych płac, na początku czerwca manifestowali też lekarze i pacjenci protestując przeciwko zaniedbaniom i oszustwom rządu.

Cała ochrona zdrowia przechodzi dziś kryzys i zmierza w kierunku katastrofy. "Kto będzie pracował po nas" - pytają przechodzący na emeryturę weterani publicznego systemu opieki zdrowotnej.

Po dramatycznych protestach lekarzy-rezydentów ministerstwo podpisało z protestującymi ugodę, ale wykiwało ich na głównym postulacie - wzroście nakładów na ochronę zdrowia do 6,8 PKB.

Rząd prowadzi negocjacje tylko z jedną centralą związkową - NSZZ "Solidarność", która - co gorsza - bywa wykorzystywana do skłócania protestujących i osłabiania protestów (i nie zawsze coś z tego ma). Taka gra związkami może okazać się dla pracowników tragiczna w skutkach, bo osłabia znaczenie i wizerunek związków, który jest najważniejszą instancją kontroli przestrzegania praw pracowniczych.

"Działania rządu osłabiają wiarę w skuteczność związków. A związki są bardzo potrzebne. To, że kwestie takie jak śmieciówki czy minimalna stawka godzinowa w ogóle trafiły do debaty publicznej, to właśnie ich zasługa. Są ważną opozycją wobec każdej władzy" - mówi Katarzyna Duda.

Co będzie jesienią?

Po wyborach do europarlamentu część ministrów rządu PiS wyjeżdża do Brukseli, 4 czerwca 2019 ogłoszono nominacje na stanowiska ministrów po rekonstrukcji. Do parlamentu europejskiego pojedzie między innymi minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska. Zastąpić ma ją Bożena Borys-Szopa - dawna działaczka związkowa i była główna inspektorka pracy.

Czy zmieni to w ministerstwie podejście do kwestii pracowniczych? Czy może to przygotowanie do czekającej PiS jesiennej burzy, kiedy zastrajkują prawdopodobnie nauczyciele, pracownicy socjalni i pracownicy ochrony zdrowia?

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze