Właśnie mija miesiąc od wyroku TK Julii Przyłębskiej w sprawie niemal całkowitego zakazu aborcji. Wyroku wciąż nie opublikowano, protesty na ulicach trwają, a PiS nie wie, co robić. Na stole leżą dwie propozycje ustaw – Dudy i Solidarnej Polski – ale żadna nie ma wystarczającego poparcia.
PiS miota się między dwiema strategiami wobec protestów kobiet – przeczekaniem oraz zduszeniem ich przy pomocy policji. Po kilku tygodniach pokojowych demonstracji policja zmieniła taktykę – w środę 18 listopada policjanci w cywilu zaatakowali protestujących zamkniętych w „kotle” pod TVP na placu Powstańców Warszawy.
„Policjanci ciągnęli ludzi po ziemi, bili na oślep pałkami, strzelali gazem kieszonkowym, wciągali za kordon. Podeszłam do nich z wyciągniętą legitymacją poselską. Prosiłam, by nie używali siły i nie eskalowali sytuacji. W tym momencie policjant strzelił mi gazem w twarz” – mówiła OKO.press posłanka Lewicy Magdalena Biejat.
Skala protestów i niezadowolenia w związku z wyrokiem TK zaostrzającym prawo aborcyjne stała się dla Zjednoczonej Prawicy problemem. Osoby z PiS, z którymi rozmawiał nasz reporter i dziennikarz śledczy Radosław Gruca, twierdzą, że kierownictwo partii nie spodziewało się tak radykalnego orzeczenia ze strony Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej.
Jednym z wyjść z tej sytuacji miała być propozycja Andrzeja Dudy. Projekt, przedstawiany jako „nowy kompromis”, zakłada dopisanie w art. 4a ustępie 1 punkcie 2 ustawy o planowaniu rodziny punkt 2a, który umożliwiałby aborcję w przypadku stwierdzenia wady płodu, która „prowadzi niechybnie i bezpośrednio do śmierci dziecka”.
zobacz art. 4a i projekt Dudy
art. 4a w dotychczasowym brzmieniu
1.
Przerwanie ciąży może być dokonane wyłącznie przez lekarza, w przypadku gdy:
1)
ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej,
2)
badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu,
3)
zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego,
4)
(utracił moc).Projekt prezydenta:
2a) badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na wysokie
prawdopodobieństwo, że dziecko urodzi się martwe albo obarczone nieuleczalną
chorobą lub wadą, prowadzącą niechybnie i bezpośrednio do śmierci dziecka, bez
względu na zastosowane działania terapeutyczne
Z projektem jest jeden podstawowy problem – dla nikogo nie jest korzystny. Po pierwsze jest i tak radykalnym zaostrzeniem dotychczasowego prawa aborcyjnego, dlatego wątpliwe, by skutecznie mógł łagodzić społeczne nastroje. Po drugie wydzielenie wad letalnych od innych ciężkich schorzeń płodów jest rzeczą trudną. Jak wskazywał w rozmowie z OKO.press prof. Piotr Węgrzyn, również zespół Downa jest wadą letalną – aż 20 proc. płodów nim obarczonych umiera przed porodem.
„Nowy kompromis” nie podoba się także tak zwanym obrońcom życia. Zdążył go już skrytykować między innymi Episkopat.
Politycy PiS oficjalnie więc deklarują, że projekt Dudy wymaga dopracowania, ale w kuluarach powtarza się, że nikt go nie chce. Jego grzechem pierworodnym miał być również fakt, że został ogłoszony bez konsultacji z Jarosławem Kaczyńskim.
Solidarna Polska i hospicja perinatalne
Politycy Solidarnej Polski od początku bardzo chłodno wypowiadali się o „nowym kompromisie” Dudy. Po pierwsze nie mają żadnego interesu w promowaniu prezydenta, a po drugie pozycjonują się jako najbardziej radykalne i konserwatywne skrzydło Zjednoczonej Prawicy. Wreszcie – jakiekolwiek ustępstwa w sprawie „ochrony życia” byłyby źle widziane przez Tadeusza Rydzyka, z którym są silnie powiązani.
Ze względu na to SP postanowiła odnieść się do kwestii aborcji tak jak PiS w 2016 roku po czarnych protestach i przygotować coś w rodzaju nowej „ustawy za życiem”.
Projekt ma wprowadzić definicję wady letalnej płodu. Zakłada także, że kobieta w ciąży, u której płodu wykryto wadę letalną, otrzyma wsparcie hospicjum perinatalnego, gdzie ma się znaleźć pod opieką lekarzy, psychologów, a także, jeśli wyrazi taką chęć, duchownych. „W szpitalach będą obecni koordynatorzy perinatalnej opieki paliatywnej oraz konsylia składające się z lekarzy i psychologów, którzy pomogą w ustaleniu odpowiedniego miejsca porodu, sposobu objęcia ochroną kobiety do czasu porodu i po porodzie; kobieta, u której dziecka stwierdzono wadę letalną, będzie miała możliwość przebywania w osobnej sali zapewniającej intymność; kobiecie będzie zapewniona możliwość stałej obecności osoby bliskiej oraz pomoc psychologa; kobieta i osoby bliskie będą mogły mieć stały kontakt z dzieckiem po porodzie oraz godnie je pożegnać” – czytamy w zapowiedziach Solidarnej Polski.
Poza tym projekt ma też wprowadzić program budowy Centrów Opieki Wytchnieniowej oraz znieść zakaz łączenia pracy zarobkowej opiekunów osób z niepełnosprawnościami z pobieraniem świadczenia pielęgnacyjnego. To od dawna jeden z ważniejszych postulatów środowisk osób z niepełnosprawnościami i ich opiekunów.
Dlaczego Strajk Kobiet krytykuje SP?
Solidarna Polska nie wymyśliła oczywiście instytucji hospicjów perinatalnych. Zgodnie z definicją świadczą one „jeden z zakresów opieki paliatywnej i hospicyjnej, polegający na zapewnieniu wszechstronnego wsparcia rodzicom płodów i noworodków z wadami letalnymi oraz opieki noworodkom z tymi wadami, nastawionej na zapewnienie komfortu i ochronę przed uporczywą terapią”.
Takich ośrodków istnieje już w Polsce szesnaście, a od 2018 roku opieka w nich jest finansowana ze środków Narodowego Funduszu Zdrowia. Najwyższa Izba Kontroli w sprawozdaniu o zapewnieniu opieki paliatywnej z 2019 roku zwraca jednak uwagę, że takich jednostek brakuje aż w sześciu województwach. Innym uchybieniem systemowym jest też brak indywidualnych planów opieki, co znajduje się w projekcie SP.
Ale propozycja partii Zbigniewa Ziobry wzbudziła w środowiskach strajkowych głęboką niechęć. Nie ma oczywiście żadnych przeciwwskazań, by system opieki paliatywnej rozwijać. Tym, czego jednak SP nie zrozumiała, jest fakt, że do tej pory do takich ośrodków trafiały kobiety, które podjęły decyzję, by takiej ciąży jednak nie przerywać. W nowej rzeczywistości prawnej – przy niemal całkowitym zakazie aborcji – ich propozycja znaczy tyle, że kierowane będą tam wszystkie kobiety, u których zdiagnozuje się wady letalne płodu.
„Czy kobieta skorzysta z tego prawa to jest inna sprawa, to jest jej wybór. To jest prawo wyboru. To, czego się niektórzy domagali kilka dni temu na ulicach”, mówił Michał Wójcik z SP w Radiowej Trójce 10 listopada.
Oczywiście nie o taki makabryczny wybór chodziło protestującym. Wybór proponowany przez SP sprowadza się do przymusu rodzenia – albo w specjalnie wyznaczonych placówkach, które kojarzą się z zamknięciem i nadzorem, albo – jak w większości przypadków – na porodówkach, obok kobiet rodzących zdrowe dzieci.
Obawy kobiet dotyczą również samego faktu, że za projektem stoi akurat partia Ziobry. Zbigniew Ziobro w końcu publicznie zapowiada konsekwencje karne dla organizatorek protestów. Wizja, w której partia rządzącą Ministerstwem Sprawiedliwości i prokuraturą, i której członkowie deklarują się jako radykalni „obrońcy życia”, ma się zajmować hospicjami perinatalnymi, może się kojarzyć z organizowaniem panoptykonów. Nie pomaga również informacja, że pracami legislacyjnymi dowodzić ma Patryk Jaki, obecnie europoseł, ale w poprzedniej kadencji członek rządu odpowiadający za więziennictwo.
Strajk Kobiet propozycje legislacyjne Solidarnej Polski odczytał jednoznacznie. „Trudno nie zauważyć, że de facto chodzi o to, aby po stwierdzeniu wady podczas badań prenatalnych zamknąć ciężarne w czterech ścianach, żeby nie mogły dokonać aborcji tam, gdzie jest to legalne i bezpieczne. Nie pozwolimy na to” – piszą aktywistki na Facebooku. „Mokry sen Ziobry to taki, w którym ciężarne kobiety idą do więzienia”.
Co dalej z aborcją?
Nie znamy na razie ostatecznej treści projektu Solidarnej Polski. Projekt Andrzeja Dudy nie został jeszcze skierowany do pierwszego czytania, nie ma go w harmonogramie posiedzenia. Niewykluczone, że ze względu na brak poparcia zostanie przez Sejm po prostu zignorowany.
Na razie premier wstrzymuje się z publikowaniem wyroku TK w Dzienniku ustaw, do czego jest prawnie zobowiązany. Jedną z oficjalnych wymówek jest fakt, że Trybunał nadal nie ogłosił pełnego uzasadnienia orzeczenia. Znane są na razie tylko ustne motywy, które przedstawiono 22 października. Były one oczywiście jednoznaczne i kategorycznie potępiały aborcję zarówno płodów z wadami genetycznymi, takimi jak zespół Downa i Turnera, jak i płodów z wadami letalnymi.
PiS mimo wszystko liczy jednak na to, że Trybunał Julii Przyłębskiej złagodzi wymowę, a nawet wyda coś w rodzaju wyroku zakresowego, który otwierałby oficjalnie drogę do legislacyjnych prac nad kwestią aborcji.
W polskiej polityce po 1989 r. każdy prawicowy, bądź – w przypadku Zjednoczonej Prawicy – pseudoprawicowy rząd, który nie radzi sobie z rządzeniem Polską i rozwiązywaniem problemów Polaków, podejmuje temat aborcji. Dokładnie tak jest tym razem, z tą różnicą, że tym razem Prezes nie spodziewał się, że kobiety oprócz demonstrowania wprost każą wypierd… jemu i jego partii.
Niestety, z materiału, który przygotowało OKO ( można znaleźć na FB), wynika że nie tylko prawica ograniczała prawa kobiet.
Ależ oczywiście, że nie tylko prawica i co ważne mówienie o jakimś kompromisie w sprawie aborcji z lat 90 tych to czysty fałsz. Trzeba sięgnąć do historii przynajmniej ostatnich czterech dekad i prześledzić jak kolejne ekipy bez względu na barwę partyjną spełniały każde oczekiwanie episkopatu. A zacząć trzeba od tego, iż pomimo że prymas Polski kard. Józef Glemp czasu festiwalu Solidarności był jednym z wielu hamulcowych tego ruchu, Kościołowi udało się wryć w świadomość społeczną mit o jego ogromnej roli w obalaniu PRLu. I tak od początku III RP kler, jako obowiązującą ustanowił i wpajał społeczeństwu narrację, w której jest niezbędnym sojusznikiem nowej władzy bez względu na jej kolor polityczny. Tym co stało się dowodem wierności polityków tej narracji, miało być wprowadzenie zakazu przerywania ciąży, jak i religii do szkół, nie mówiąc o towarzyszącemu szeroko zakrojonemu skoku na kasę publiczną. Miało to być świadectwem zaakceptowania nadrzędnej roli kleru wobec świeckiej władzy. Obecnie mamy niejako kulminację owoców tej nadrzędności w symbiozie tronu i ołtarza w czasie rządów zjednoczonej prawicy. cdn
cd. Moim zdaniem bardzo dobrze ten obecny stan zdefiniował prof. Stanisław Obirek cyt. „Polski katolicyzm nie jest religią, ponieważ w odbiorze społecznym Kościół stał się przedłużeniem jednej partii politycznej. Obserwujemy to wyraźnie od 2015 r., zresztą mówią o tym nie tylko przedstawiciele partii Prawo i Sprawiedliwość, ale również ministrowie obecnego i wcześniejszych rządów. Znakomitą ilustracją są cyniczne pielgrzymki polityków na Jasną Górę i fotografowanie się w pozach modlitewnych przed ikoną Matki Bożej lewicowych polityków, jak Józef Oleksy czy Leszek Miller. Ostatnio Jarosław Kaczyński wręcz zadeklarował, że będzie często bywał na Jasnej Górze, bo modlitwa w tym miejscu ma dla niego szczególne znaczenie. To jest związek religijny na usługach partii z obopólnymi korzyściami.” Oczekiwanie szybkiej zmiany tej sytuacji jest trochę naiwnością. Zmiany takie następują, ale w wymiarze pokoleniowym, a nie jak za pstryknięciem palców. Takie zmiany mogą być efektem żmudnej narodowej edukacji obywatelskiej. A obecnie mamy widoczny model zgodności preferencji politycznych zakładający, że wyborcy głosują na tych polityków, którzy są najbardziej podobni do ich samych pod względem osobowości.
Tak jest, jak próbuje przepychać się z policją i rzuca kamieniami, dziwne to było że policja tyle czasu nie reagowała ( rzeczywiście wyglądało to jak państwo z dykty, niepraworządne) ta spóźniona reakcja to dalsze reperkusje rządzenia na wyczucie, totalnie nieudolne. Od początku powinno się wyłapać awanturników, rozwiązań te demonstracje które przeradzały się w burdy i nie było by problemu. Tak to się robi na zachodzie np tu gdzie mieszkam w Londynie, w ostatnich miesiącach dwie duże demonstracje zostały rozbite przez policję, pałowali jak leci nawet konno w tłum wjeżdżano, i nikt o nic nie ma pretensji. Tak działa państwo prawa, u nas to powoli anarchia się robi, teraz się budzą nieudolni rządzący i policja…
Niestety, choć powiedzenie "Podróże kształcą" jest stare jak świat, w dzisiejszych czasach masowych wyjazdów jest kompletnie mylące. Polacy za granicą są tego dobitnym przykładem. Nic nie rozumieją z otaczającej ich rzeczywistości. Tkwią w gettach przywiezionych z Polski uprzedzeń i mylnych pojęć. Klapki na oczach.
Wam tow. Skalski dziwną przyjemność sprawia widok pałowania innych, rozjeżdżania końmi czy wsadzania do więzienia tzw. awanturników (och, jest wiele nazw historycznych – bandyci, terroryści, zdrajcy, niewierni etc).
Taaak. Ludzie o mentalności nazistowskiej (nawa współczesna) zawsze jest trochę w społeczeństwie, a nawet chwilami większość – jak podczas róznych wojen religijnych, za Hitlera, Putina czy Łukaszenki. Pierwsze znalezisko masowego ludobójstwa liczy bodajże 300 tys. lat (Afryka). Taka to natura ludzka. Ale żeby z tego dumnym być?