0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Mateusz Mirys / OKO.pressIlustracja: Mateusz ...

Zanim wejdę do nadgryzionego czasem gimnazjum Eschersheim we Frankfurcie nad Menem, minę włoską lodziarnię, klących po polsku mężczyzn z pędzlami i kubłami farb, ewangelickie przedszkole, kobiety w hidżabach z gromadką dzieci. Po drodze przeczytam, że nazwa tej ślepej, wąskiej ulicy – Rhaban Fröhlich pochodzi od katolickiego księdza, który miał zakaz nauczania w III Rzeszy i był przesłuchiwany przez gestapo.

Do Eschersheim chodzi 1300 uczniów. Samą historię wykłada tu 15 nauczycieli. Jednym z nich jest 46-letni Robert Heckert. Pomógł mi umówić się z Carlottą i Merle z 13 maturalnej klasy oraz z Maelle i Jamesem z 12. Chcę ich zapytać, co wiedzą o okupacji Polski w czasie II wojny światowej i walczących o wolność Polakach.

Skupmy się na zbrodniach nazistów

– Muszę się przyznać, że mam emocjonalny problem, by opowiadać uczniom o okrucieństwach II wojny światowej – mówi Heckert, pedagog z 18-letnim stażem. – Zawsze, gdy przygotowuję się do lekcji np. o powstaniu w warszawskim getcie i sięgam po zdjęcia, książki, artykuły, ogarnia mnie przygnębienie, z którym nie mogę sobie poradzić. Na szczęście to ode mnie zależy, ile czasu poświęcę na dany temat w roku szkolnym. I gdy w dziesiątej i trzynastej klasie przerabiamy XX wiek, staram się II wojnę omówić jak najszybciej.

– Wojna odbiła się także na losach mojej rodziny – opowiada Heckert. – Babcia przyszła na świat w 1921 roku w Gdyni. Jej mama była Polką, ojciec Niemcem. W 1939 roku nie znała niemieckiego, mówiła po polsku i francusku. Po wybuchu wojny Niemcy uznali ją za volksdeutscha. Nie wiem, czy się o to starała. Polskę opuściła w ostatnich latach walk, może uciekała przed frontem. Nie mogę jej o to zapytać, już nie żyje.

Heckert nie pamięta już, dlaczego został nauczycielem, ale ani jednego dnia nie żałował. Choć historyczne książki zapełniały regały w domu rodziców, tylko on wykształcił się w tej dziedzinie. Najbardziej fascynuje go starożytność. Pochyla się nad nią z lubością w siódmej klasie. Za to na wydarzenia lat 30. i 40. ubiegłego wieku przeznacza około pięciu bloków po 1,5 godziny lekcyjnej. Pokazuje uczniom mechanizmy propagandy nazistów, opowiada, co działo się w kraju przed wojną i jak doszło do jej wybuchu 1 września 1939 roku. Podkreśla jej wyniszczający, eksterminacyjny charakter i zatrzymuje się na dłużej przy Holokauście.

– Wcześniej zapraszałem do szkoły świadków tamtych czasów, niestety niewielu ich już zostało – mówi Heckert. – Ale dla chętnych uczniów z dziesiątej klasy organizuję wyjazdy do dawnych obozów koncentracyjnych, zazwyczaj Buchenwaldu lub Dachau. Dwa razy byliśmy w Auschwitz – siedem lat temu nawiązałem współpracę z gimnazjum z Krakowa. To była renomowana placówka. My reprezentowaliśmy zwykłą podmiejską szkołę, gdzie połowa uczniów ma migracyjne korzenie. Może nie byliśmy dla nich odpowiednim partnerem? W każdym razie ostatni raz pojechaliśmy do Krakowa w 2018 roku, w ramach zajęć „wiedza o polityce”.

Chciałem z polskimi uczniami i nauczycielami wspólnie podyskutować o Unii Europejskiej, systemach politycznych, władzy PiS. Nie udało się. Polska strona nalegała, by nasze rozmowy skupiały się wyłącznie na zbrodniach nazistów. Musiałem ustąpić, choć oznaczało to dla mnie problemy – przecież byłem rozliczany z realizacji programu.

A do tego dano odczuć moim uczniom niezadowolenie z luk w ich wiedzy. Cóż, nasze relacje się urwały.

Przeczytaj także:

Polska, nieznany kraj

– A czy opowiada pan uczniom, co działo się podczas wojny na terenie Polski? – pytam nauczyciela. – O łapankach, egzekucjach, zagładzie polskiej inteligencji, o traktowaniu nas jak „podludzi”, których należy wymordować?

– Wiem o czym pani mówi – odpowiada Heckert. – Trzy lata temu, dziennikarz Konrad Schuller opublikował w FAZ (Frankfurter Allgemeine Zeitung) artykuł o niemieckiej ignorancji. Zatytułował go „Polska, nieznany kraj”. Opisał w nim wydarzenia z historii Polski, o których w niemieckiej szkole raczej się nie mówi. O terrorze, powstaniu warszawskim, zrównaniu z ziemią tysięcy wiosek i miast. Czytam z uczniami ten tekst, rozmawiamy. Ci, których temat zainteresuje, pożyczają już na własną rękę książki, oglądają filmy, by czegoś więcej się dowiedzieć. Ale są tacy, których wojna zupełnie nie obchodzi. Choć naturalnie wszyscy słyszeli o Hitlerze.

Heckert opowiada, że jakiś czas temu przez Niemcy przetoczyła się debata, jak nauczać w szkole o II wojnie światowej.

I zgadzał się z postulatami, że materiał nie może być zbyt przeładowany.

– Temat jest przecież poruszany nie tylko na lekcjach historii, etyki, religii, ale i na niemieckim, gdzie młodzież czyta i omawia „Dziennik” Anne Frank czy „Jakuba Kłamcę” Jurka Beckera – mówi Robert Heckert. – A jeśli uczniowie poczują niedosyt, zawsze mogą nas, nauczycieli, dopytać.

– A jak emocjonalnie radzą sobie z tematem wojny uczniowie? Zmagają się z poczuciem winy? – pytam Heckerta.

– Myślę, że podchodzą do tego podobnie jak ja – odpowiada nauczyciel. – Urodziłem się po wojnie, ale jestem Niemcem, uważam więc, że to, co wydarzyło się podczas wojny, mnie również dotyczy. Nie czuję się jednak za nią odpowiedzialny. Choć zawsze podkreślam na lekcjach, że nie był to „normalny” konflikt, lecz wyjątkowo brutalnie prowadzona wojna biologiczna.

Tego nie ma w programie

– Jakie słowa przychodzą wam do głowy, gdy mówię II wojna światowa? – pytam uczniów gimnazjum – Jamesa, Maelle, Merle i Carlottę, gdy siadamy wokół drewnianego stołu w podziemnej sali ich szkoły.

– Nazizm, holokaust, przerażająca przemoc, brutalna eksterminacja, masowe mordy, obozy koncentracyjne, Hitler – wymieniają po kolei.

– W Polsce wielu młodych ludzi odpowiedziałoby: powstanie warszawskie. Słyszeliście o tym wydarzeniu?

– Na ostatniej lekcji rozmawialiśmy o powstaniu warszawskim i powstaniu w warszawskim getcie – mówi Merle. – Nauczyciel podkreślił, że to były dwa różne wydarzenia.

Podobno naszym politykom zdarza się pomylić, że to był jeden zryw.

– Tak, przeczytaliśmy razem artykuł „Polska, nieznany kraj” – dodaje Carlotta. – Wcześniej nic o tym nie wiedziałam.

– A u nas raz cała lekcja historii poświęcona była Polsce – mówi James. – I nauczyciel opowiadał nam, jak polscy cywile w Warszawie chwycili za broń, by pokazać Niemcom, że mają dość niewoli. Rozmawialiśmy też o sytuacji w Polsce przed II wojną światową – o zaborach i podziale kraju pomiędzy Prusy, Austro-Węgry oraz Rosję. A także o tym, że był to kiedyś kraj przyjazny Żydom i u was znajdowali swój dom, podczas gdy z innych części Europy byli przeganiani. Tyle dało się omówić w ciągu 1,5 godziny. Powiem szczerze, przeraża mnie, że tak mało wiemy o Polsce.

– Ta lekcja, o której mówi James, była bardzo pomocna – wcześniej nie znałam ani historii Polski, ani nie miałam pojęcia o powstaniu warszawskim – opowiada Maelle. – Wydaje mi się tylko,

że nauczyciel przerobił ten temat z własnej inicjatywy i że nie ma go w programie.

Gdy z naprzeciwka szedł Niemiec

– W polskiej szkole dużo czasu poświęca się tematowi prześladowań Polaków przez Niemców – tłumaczę moim rozmówcom. – Z podręczników, ale także od członków rodziny, dowiadujemy się o terrorze, łapankach na ulicach, wywózce do obozów czy na przymusowe roboty, upokorzeniach – m.in. o zakazie używania języka polskiego w urzędach czy obowiązku schodzenia z chodnika, gdy z naprzeciwka szedł Niemiec. A także o wymordowaniu polskiej inteligencji, zniszczeniu lub grabieży ponad połowy dorobku kulturalnego, zamknięciu uniwersytetów, muzeów, teatrów.

Zapada cisza.

– Ten obraz, który namalowałaś, bardzo mnie poruszył – mówi w końcu Merle.

– Tak, trudno się tego słuchało – kiwa głową James.

– Bo my uczymy się o tych wielkich zbrodniach, o tym, co działo się w obozach koncentracyjnych, ale nie o tym, co nam powiedziałaś – mówi Carlotta. – Gdy wyobraziłam sobie teraz ten chodnik i Polaka, który musi zejść z drogi Niemcowi, to… Brakuje mi słów. Co musieli wtedy czuć Polacy?!

– A powiedzcie, czy poruszacie temat wojny w waszych rodzinach? Pytacie, co robili wtedy wasi dziadkowie czy pradziadkowie? – proszę moich rozmówców.

– Dużo rozmawiam z rodzicami, ten temat mnie po prostu interesuje, ale są to zwykle dość emocjonalne rozmowy – opowiada James. – Tym bardziej że mam dwie różne perspektywy, mama pochodzi z Wielkiej Brytanii, jej dziadek brał udział w walkach o Anglię. Z kolei tata jest Niemcem i jego dziadek służył w wojsku, a babcia była nazistką. Opowiadał, że nawet w latach 70. i 80. nadal źle wypowiadała się o Żydach i innych nacjach. Tata próbował z nią dyskutować, tłumaczyć, a nawet grozić, że nie będzie z nią utrzymywał kontaktów. Ale nic nie pomagało. Nie poznałem mojej prababci, zmarła, zanim się urodziłem. Byłem wdzięczny tacie, że mi o tym opowiedział.

To niesamowite, że tak blisko znał kogoś, kto przesiąkł ideologią nazizmu.

Z kolei mój dziadek urodził się w ‘45 roku. Niekiedy wspominał powojenne czasy – Amerykanów, którzy rozdawali chleb i cukierki, bitwy z kolegami o słodycze, ruiny i odbudowę kraju. Widziałem jednak, że te rozmowy sprawiają mu ból, więc go nie naciskałem.

– Mój dziadek urodził się i mieszkał przed wojną na terenach, które dziś należą do Polski – opowiada Maelle. – Miał pięć lat, gdy rodzice musieli przenieść się do Niemiec. Byłam mała, gdy zmarł. Myślę, że nam, nowej generacji jest łatwiej o wojnie dyskutować, a starszym trudniej, bo niektórzy mają głębokie rany. Nie można jednak tych rozmów unikać.

– W czasie II wojny światowej moja rodzina nie była związana z Niemcami, a tym bardziej z nazistami – opowiada Merle. – Część jej pochodzi z Indii, część ze Szwajcarii. Ale jedna z moich babć urodziła się i przez pierwsze lata życia mieszkała na Pomorzu. Jej, jej mamie i rodzeństwu życie uratował polski generał. Miały być rozstrzelone, gdy usłyszał ich krzyki. „Zostawcie kobietę i dzieci. Mogą odejść”, powiedział do swoich żołnierzy.

Parę lat temu pojechałyśmy z babcią do Polski. Znalazłyśmy jej miasteczko i dom. Nowi mieszkańcy oprowadzili nas po gospodarstwie. Byli mili. Tylko babci trudno było się pozbierać, ciągle płakała.

– Rodzice moich rodziców urodzili się w latach 40. i byli za mali, by narodowy socjalizm odcisnął na nich jakiekolwiek piętno – opowiada Carlotta. – Wiem, że jeden z dziadków pochodził z tej części Czech, które wcześniej należały do Niemiec, i że musiał stamtąd z rodzicami uciekać. Zmarł, gdy byłam mała. Babcia opowiadała mi trochę o czasach powojennych, ale za bardzo nie dopytywałam.

Za duża kumulacja okrucieństw

– A jaka książka czy film o wojnie zrobiły na was wrażenie?

– „Dziennik” Anne Frank – mówi Carlotta. – Czytaliśmy go w szkole, oglądaliśmy też na lekcjach film, a nawet z klasą odwiedziliśmy jej dom.

– Jeszcze bym dodała film o procesach norymberskich – wtrąca Merle.

– A ja nie mogłam się pozbierać po „Liście Schindlera” – mówi Maelle. – Obejrzałam go parę lat temu, może byłam wtedy za młoda i nieprzygotowana na tak okrutne obrazy.

– Ten film i mnie totalnie rozwalił – mówi James. – Tygodniami miałem przed oczami zbrodnie na Żydach.

– Czegoś wam brakuje w nauczaniu o wojnie w szkole?

– Gdy przerabiamy wszystkie zbrodnie wojenne w 1,5 godziny, to trudno się o tym słucha – mówi Maelle. – Za duża kumulacja okrucieństw. Choć z drugiej strony mam wrażenie, że temat II wojny niewielu uczniów obchodzi. Może wyjazdy klasowe do miejsc pamięci po obozach koncentracyjnych nie powinny być dobrowolne, lecz obowiązkowe? W mojej klasie na wycieczkę zgłosiły się dwie osoby. Byłam tym zażenowana. Część chciała tylko urwać się z lekcji. A przecież żadna lekcja nie odda tego, co się tam zobaczy.

– Tak, myślę, że błędem jest, że dostajemy wszystkie informacje w pigułce – mówi Carlotta. – Wszystko prędko, prędko w jedną godzinę. To przytłaczające. Trudno sobie potem z tym poradzić. Czasem zapisujemy fakty, liczby bez koniecznej refleksji, co one tak naprawdę oznaczają. Brakuje mi zatrzymania się i wnikliwego spojrzenia.

– Nie możemy pomijać milczeniem trudnych tematów – dodaje James. – Chociażby dlatego, że parę tygodni temu w wyborach w naszym kraju związkowym, Hesji, skrajnie prawicowa partia AfD zajęła drugie miejsce. Powinniśmy dobrze zrozumieć, co się działo nie tylko w Niemczech, ale i na świecie w pierwszej połowie XX wieku.

– Jakiś czas temu odwiedziła naszą szkołę była więźniarka obozu koncentracyjnego Trude Levi – mówi Merle. – Chciałabym również posłuchać Polaków, którzy przeżyli tamten czas i spojrzeć na wojnę z ich perspektywy.

Ani słowa o Generalnym Gubernatorstwie

Odpowiedzi na pytanie, dlaczego Polska i związane z nią wydarzenia II wojny światowej owiane są milczeniem w niemieckich podręcznikach, postanawiam poszukać u autorytetów.

– Powody, najogólniej, są dwa – wyjaśnia prof. dr hab. Robert Traba, z Instytutu Studiów Politycznych, Polskiej Akademii Nauk, który w 2007 roku został współprzewodniczącym Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej Historyków i Geografów – To kilkadziesiąt lat niemieckiej westernizacji, czyli politycznego i kulturowego zakorzenienia się na Zachodzie. Ten proces ogarnął również landy wschodnie po zjednoczeniu w 1990 roku. Europa Wschodnia uległa marginalizacji i egzotyzacji. Są środowiska, które działają na przekór takiej tendencji, ale mają zbyt słabe oddziaływanie. Polska nie jest w centrum niemieckiej polityki.

Drugim powodem jest skupienie się na dwóch centralnych zdarzeniach wojny: Holokauście oraz przepracowaniu niemieckiej winy. Poza tym, mimo tzw. europeizacji dydaktyk w Europie, podręczniki są mocno narodowe, co w przypadku Niemiec znaczy, że z okresu II wojny ważniejsza jest symboliczna klęska pod Stalingradem, bombardowania niemieckich miast przez aliantów, czy wysiedlenia niż np. rola Niemców jako okupantów.

Gdy przed pięciu laty dokonaliśmy z grupą ekspertów analizy niemieckich podręczników, to tylko w dwóch, na około 40 dostępnych, było wspomniane powstanie warszawskie. A w żadnym nie znalazło się ani słowo o Generalnym Gubernatorstwie – największym laboratorium zbrodni w historii ludzkości.

Czego dowiedziałem się o Polsce?

Zaglądam do biblioteki miejskiej w Wormacji. Na stojaku, zaraz przy wejściu, wyeksponowane są podręczniki dla maturzystów. Sięgam po książkę do historii „Narodowy socjalizm i II wojna światowa”. Ma 103 strony. Polsce poświęcona jest jedna, nawet niecała strona – opowiada m.in. o napadzie na radiostację w Gliwicach i wybuchu wojny 1 września, jest jedno zdanie o Generalnym Gubernatorstwie, na terenie której powstały obozy Auschwitz, Treblinka i Majdanek. W wydaniu z 2001 roku nie ma słowa o Powstaniu warszawskim, pojawia się za to w wersji z 2016 roku: „1 sierpnia 1944 roku ok. 40 000 bojowników Armii Krajowej, zbrojnego ramienia podziemia, zaatakowało niemieckich okupantów w Warszawie. W trwającej prawie 60 dni bitwie życie straciło ponad 150 000 cywilów, 18 000 polskich i ponad 2 000 niemieckich żołnierzy. Po zwycięstwie nad powstańcami Himmler nakazał zniszczenie Warszawy. Miasto zostało niemal całkowicie zrównane z ziemią przez niemieckie siły okupacyjne”.

Z ciekawości pytam znajomych Niemców, jak to z tą wojną i Polską u nich w szkołach było.

– Czego dowiedziałem się o Polsce od nauczyciela? – powtarza zdziwiony pytaniem 20-letni absolwent szkoły średniej. – Niczego. Polska na lekcjach historii nie istniała poza tym, że została zaatakowana w 1939 roku i szybko podbita. Aha, i że powstanie w getcie było w Warszawie. To tyle.

– A powstanie warszawskie? – dopytuję.

– No przecież już mówiłem – odpowiada.

Przecież Niemcy miłują pokój

– Napisz, że w Niemczech do lat 70. historia w szkołach kończyła się na wybuchu II wojny światowej – prosi znajoma, z wyższym wykształceniem. – Wojna pojawiła się w podręcznikach zaledwie kilka dekad temu, choć faktycznie akurat o Polsce za bardzo się nie wspomina. Ale to nie jest tak, że Niemcy nic o okupacji Polski nie wiedzą – ten temat jest obecny w przestrzeni publicznej. Jest sporo książek, audycji, wystaw, artykułów w prasie i jeśli ktoś się tym interesuje, to znajdzie.

I na dowód pokazuje mi aktualną stronę www radia Deutschland Funk Kultur, gdzie opublikowano wywiad z Wandą Traczyk-Stawską.

– Ale w opisie audycji pojawia się raz powstanie warszawskie, a raz powstanie w warszawskim getcie, jakby redakcja używała ich zamiennie – zauważam, a moja znajoma wzdycha.

Jak to jest z tym nauczaniem historii w niemieckich szkołach, przyjrzał się dziennikarz Thomas Vitzthum i porównał do tytułu przeboju Udo Juergensa „Tysiąc lat to jeden dzień”. W artykule „Fatalny upadek historii jako przedmiotu szkolnego” opisał, jak przedmiot historia łączony jest w szkołach z innymi – geografią, wiedzą o społeczeństwie, a nawet ekonomią.

Podkreślił, że w kraju istnieje zgoda co do podstaw nauczania: „Narodowy socjalizm? Bez wątpienia. Holokaust? Oczywiście. Wyniszczający ludzi przebieg pierwszej i drugiej wojny światowej? Nie! Przecież Niemcy miłują pokój”, skomentował dziennikarz.

I zacytował eksperta ds. nauczania historii, profesora Uniwersytetu Humboldta w Berlinie, Thomasa Sandkühlera:

„Przebieg wojen nie odgrywa już na lekcjach żadnej roli."

Widać to chociażby w hamburskim planie edukacyjnym dla dziewiątej i dziesiątej klasy, który formułuje zagadnienia do przerobienia: „Jak zmieniały się relacje między bogatymi i biednymi, młodymi i starymi oraz mężczyznami i kobietami w ciągu ostatnich 200 lat? Czy ludzie mogą żyć razem bez wyzysku i nierówności społecznych? Dlaczego narodowy socjalizm fascynował tak wielu ludzi w Niemczech?”.

A mój pradziadek był w SS

Umawiam się więc na rozmowę ze znajomym Polakiem, który do gimnazjum chodził właśnie w Hamburgu. Ciekawa jestem, czy u niego lekcje o II wojnie światowej wyglądały tak, jak zakładał plan edukacyjny opisany przez Thomasa Vitzthuma.

– Mój nauczyciel interesował się wojną i mam wrażenie, że nawiązywał do niej przez cały rok – mówi 20-letni Mikkey. – Ale większość naszych dyskusji dotyczyła narodowego socjalizmu i antysemityzmu. Zabrakło informacji, co działo się w Polsce i jak Niemcy traktowali Polaków.

Mikkey mieszka w Hamburgu od 2016 roku. Przyjechał tu z mamą z Koszalina. – Ucieszyłem się, gdy znalazła pracę na Zachodzie – opowiada Mikkey. – Nie, nie miałem uprzedzeń. I babcia i mama powtarzały mi od najmłodszych lat, że nie można nikogo osądzać za to, co zrobił jego ojciec czy dziadek. Owszem, w polskiej szkole nauczycielka uważała, że musimy wiedzieć, co się podczas wojny działo, ale nigdy nas, uczniów, Niemcami nie straszyła.

– A nie oglądałeś w dzieciństwie „Czterech pancernych i psa” albo „Stawki większej niż życie”? – pytam.

– Nie znam tych tytułów – kręci głową Mikkey.

– A Twoi dziadkowie nie doznali od Niemców krzywd? – drążę dalej.

– Mój pradziadek Julek został rozstrzelany przez Litwinow kolaborujących z Niemcami i pochowany w masowym grobie w Ponarach koło Wilna – wylicza Mikkey. – Wujek Józek, brat pradziadka zginął na froncie podczas obrony Wału Pomorskiego. Mój drugi pradziadek był wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec. Tam poznał prababcię. Gdyby nie to spotkanie, nie byłoby mnie na świecie.

– Więc nie chowasz urazy do Niemców? – upewniam się jeszcze raz.

– Nie – ucina temat Mikkey.

Zaraz po przyjeździe do Niemiec Mikkey idzie w Hamburgu do gimnazjum, do klasy integracyjnej. Są w niej sami obcokrajowcy: trzech Polaków, Rosjanka, Greczynka, kilku Syryjczyków, Irakijczyków i Afgańczyków. Przez rok uczą się wyłącznie języka i wiedzy o społeczeństwie. A potem Mikkey dołącza do ósmej klasy.

– II wojnę zaczęliśmy przerabiać rok później – opowiada Mikkey. – Zainteresowało mnie, że nauczyciel, starszy Niemiec, omawiając zbrodnie wojenne, nie używał słowa „naziści”. I gdy podczas dyskusji na lekcji rzuciłem, że „naziści zrobili to i to”, poprawił mnie:

„Nie naziści, a Niemcy. Musimy nazywać rzeczy po imieniu”.

– I jak z tematem II wojny światowej radzili sobie twoi niemieccy koledzy i koleżanki? – pytam.

– W mojej klasie było tylko trzech Niemców, a pozostali, chociażby Syryjczycy i Afgańczycy, mieli spore luki w nauce i niewiele o tej wojnie wiedzieli – wzdycha Mikkey. – Ale odniosłem wrażenie, że niemiecka młodzież nie chce o tych wydarzeniach zapomnieć, ani niczego ukrywać. Może dlatego jeden z moich kolegów zwierzył mi się, że jego pradziadek był oficerem SS i zarządzał obozem koncentracyjnym w Niemczech.

Nie wdawał się w szczegóły, nie przepraszał, nie tłumaczył, a ja o nic go nie pytałem. Powiedział tylko, że po wojnie rodzina nie chciała pradziadka znać i spaliła wszystkie jego rzeczy. Nawet pamiętnik z więzienia, który pisał na rolce papieru toaletowego, zanim go skazano i powieszono.

Czemu właśnie mi o tym powiedział? Może dlatego, że jestem Polakiem. Zrobił na mnie tym zwierzeniem ogromne wrażenie. Zaimponował mi, że miał odwagę aż tak się przede mną otworzyć.

Europa. Nasza historia

Sprawdzam, że kolega Mikkiego, który opowiedział o pradziadku w SS, należy do niewielkiej grupy Niemców, 17,6 proc., którzy otwarcie przyznają, że ich przodkowie mają na sumieniu zbrodnie II wojny światowej. Tak wynika z badań IKG (Instytutu Interdyscyplinarnych Badań nad Konfliktami i Przemocą) na Uniwersytecie w Bielefeld. Mniej więcej tyle samo osób, 18 proc. stwierdziło, że ich krewni zaangażowani byli w niesienie pomocy potencjalnym ofiarom, a ponad połowa ankietowanych, 54,4 proc., że wśród ich przodków były ofiary wojny.

Pytanie „Jak zachować pamięć o wojennych wydarzeniach i pokazać, że w naszej historii nic nie jest czarno-białe?” legło na tapecie polityków w 2008 roku. Ówcześni ministrowie spraw zagranicznych, Radosław Sikorski i Frank-Walter Steinmeier ogłosili start prac nad wspólnym podręcznikiem do historii. Początkowo dla gimnazjum i liceum, a po reformie w Polsce dla klas 5-8 szkoły podstawowej, w Niemczech dla szkół ogólnokształcących i gimnazjów w ramach Sekundarstufe I.

W projekt zaangażowali m.in. profesorowie: Robert Traba, Michael G. Müller, Igor Kąkolewski, Eckhardt Fuchs. Po ośmiu latach gotowy jest pierwszy z czterech tomów „Europa. Nasza historia”, w lipcu 2020 roku, ostatni. Obejmuje on wydarzenia XX wieku.

– To jakie zagadnienia dotyczące okupacji Polski są w podręczniku? – pytam profesora Trabę.

– Wszystkie te, które proporcjonalnie starają się ukazać działania wojenne i dramat ludzi podczas wojny. Wojna obronna 1939, okupacja niemiecka i sowiecka, obozy zagłady, powstania w getcie i warszawskie, życie codzienne, ruch oporu polski, niemiecki, europejski, co tworzy interesujący kontekst porównawczy. Niestety rząd PiS pozbawił nas jedynej i największej możliwości prezentacji w Niemczech dramatycznej historii Polski podczas II wojny światowej.

– A co się nie spodobało polskiej stronie? – pytam.

– Trudno o tym mówić, bo podręcznik nie jest znany, więc musiałbym najpierw w skrócie go zaprezentować – odpowiada Traba. – Przykładowo, według recenzenta, prof. Grzegorza Kucharczyka z PAN, interpretacja powstania warszawskiego jest za mało bohaterska. Za słabo wyeksponowana jest rola Kościoła katolickiego, prymasa Wyszyńskiego.

Te i inne zarzuty zostały znakomicie zripostowane przez wydawnictwo i ekspertów Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej. Niestety, odnoszę wrażenie, graniczące z pewnością, że podręcznik „Europa. Nasza historia” z góry został skazany na skreślenie, bo w końcu była to inicjatywa rządu Donalda Tuska. Poza tym martyrologiczno-bohaterski wizerunek historii Polski XX wieku, z mocnym akcentem na tzw. żołnierzy wyklętych i na traktowanie okresu 1945-1989 jako drugiej okupacji, zaraz po 1939-1945, jest jednym z fundamentów polityki historycznej PiS. A to w żaden sposób nie przystaje do współczesnej historiografii i dydaktyki historii, na której oparty jest podręcznik „Europa. Nasza historia”.

Nierówne pamięci

– Tymczasem w Niemczech czwarty tom „Europy. Naszej historii” został uznany za „Podręcznik 2021 roku” – mówię. – Czy tam nauczyciele chętnie z niego korzystają?

– Nie prowadziłem takiego monitoringu – odpowiada prof. Traba. – Obawiam się, że używany jest śladowo, chociaż Komisja stara się go w Niemczech popularyzować. Niedawno wspólnie z prof. Hansem Henningiem Hahnem wydaliśmy w renomowanym wydawnictwie Wochenschau książkę pomocniczą do podręcznika „Nierówne pamięci” (Ungleiche Erinnerungen). Niemieccy nauczyciele napisali konspekty lekcji dotyczących najbardziej kontrowersyjnych polsko-niemieckich miejsc pamięci jak niemiecka agresja na Polskę w 1939, okupacja Polski, Holokaust, powstanie warszawskie czy przymusowe wysiedlenia. Niestety nie nastąpiło finalne zakończenie projektu, które w założeniach miało ukoronować 12 lat ciężkiej i efektywnej pracy kilkudziesięciu naukowców i nauczycieli.

Z powodu polskiej cenzury i niemieckiej bierności podręcznik istnieje głównie w wirtualnym świecie.

A jednak, gdy pytam Roberta Heckerta, nauczyciela gimnazjum z Frankfurtu nad Menem, czy zna podręcznik „Europa. Nasza Historia”, odpowiada: – Oczywiście. Na mojej półce leżą wszystkie cztery tomy. Zaraz też, gdy się ukazały, przeszedłem z nich szkolenie. Ale szczerze mówiąc niewiele mam okazji, by do nich nawiązywać. W klasach, dla których są przeznaczone, zwyczajnie nie ma na to czasu.

;

Udostępnij:

Joanna Strzałko

Reporterka i tłumaczka, absolwentka filologii szwedzkiej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie oraz Polskiej Szkoły Reportażu w Warszawie. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, „Dużym Formatem”, „Charakterami”, OKO.press, portalem Weekend.gazeta.pl i „Magazynem” Goethe Institut. Dwukrotna stypendystka Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Finalistka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego w 2019 i 2021 r. Mieszka w Niemczech.

Komentarze