Porozumienie osiągnięto, ale cieszyć się nie ma z czego. Potrzeba ponad bilion dolarów rocznie, by emisje zaczęły spadać, zanim wzrost temperatury wywoła tzw. dodatnie sprzężenia zwrotne przyspieszające ocieplenie w stopniu, który uniemożliwi skuteczne przeciwdziałanie
Najbliższe lata pokażą, kto będzie górą – powolny wysiłek ludzkości czy fizyka atmosfery.
O północy z soboty na niedzielę (23/24 listopada) w Baku zakończyła się 29. konferencja stron Ramowej Konwencji ONZ w sprawie zmian klimatu, w skrócie COP29. Przejdzie do historii jako kolejny szczyt sporów między krajami rozwiniętymi, a rozwijającymi się na tle pieniędzy, które należy przeznaczyć na przeciwdziałanie kryzysowi klimatycznemu.
Porozumienie co prawda osiągnięto – decyzje szczytu znajdują się tutaj, a ich bardzo szczegółowe omówienie zamieszcza serwis Carbon Brief – ale cieszyć się nie za bardzo jest z czego.
Według ekspertów i krajów globalnego Południa, które ponoszą nieproporcjonalnie niszczące skutki rosnącej temperatury, emitując nikły procent tego, co kraje bogate – pieniędzy w stosunku do potrzeb nie ma i jak na razie nie będzie. Niemniej państwa rozwijające się zgodziły się z tą decyzją. Alternatywą był brak porozumienia i całkowite fiasko szczytu.
Głównym celem negocjacji w Baku, stolicy Azerbejdżanu, naftowo-gazowego potentata, było więc osiągnięcie – tu przechodzimy na żargon dyplomacji klimatycznej – nowego wspólnego celu finansowania działań dla klimatu (new collective quantified goal on climate finance, NCQG).
Cel ustalono: państwa rozwinięte zobowiązały się przeznaczać co najmniej 300 miliardów dolarów rocznie do 2035 roku na wsparcie adaptacji do zmian klimatycznych i ograniczanie emisji.
Problem w tym, że zadeklarowana kwota jest zbyt niska w stosunku do szacowanych potrzeb. Według różnych analiz wahają się między 500 mld a ponad 1 bilionem dolarów rocznie – ze wskazaniem na górną granicę zakresu.
W tle sporu o finansowanie klimatyczne jest także historia. To bogate kraje szeroko rozumianego Zachodu wzbogaciły się dzięki niekontrolowanemu wzrostowi emisji. Tymczasem skutki rosnącej koncentracji gazów cieplarnianych obciążają przede wszystkim kraje rozwijające się, których historyczna odpowiedzialność za emisje jest mała lub wręcz znikoma. Według niektórych krajów jest to wręcz „klimatyczny kolonializm”.
Od 2015 roku, kiedy na COP21 w Paryżu ustalono, że celem globalnej polityki klimatycznej jest (już nierealne) ograniczenie wzrostu temperatury do 1,5°C do 2100 roku, światowe emisje gazów cieplarnianych wzrosły o blisko 6 proc. i to pomimo krótkiego spadku w okresie pandemii koronawirusa.
Tylko w 2023 roku globalne emisje gazów cieplarnianych sięgnęły nowego rekordu na poziomie 57,1 mld ton CO2, co stanowi wzrost o 1,3 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim. W efekcie ocieplenie już teraz przekracza próg 1,5°C, zbliżając się niebezpiecznie do 2°C, co oznacza jeszcze więcej susz, niszczycielskich huraganów i tajfunów, i katastrofalnych powodzi.
Rok 2024 już na pewno okaże się najcieplejszym w historii pomiarów. Według serwisu World Weather Attribution zajmującego się badaniem wpływu zmian klimatu na ekstremalne zjawiska pogodowe, 10 najbardziej śmiercionośnych wydarzeń w ciągu ostatnich 20 lat przyczyniło się do śmierci ponad 570 tys. osób.
“Cel 300 mld dolarów rocznie, który ma być osiągnięty do 2035 roku, to po prostu za mało i za późno, tak naprawdę kropla w morzu potrzeb, a zdaniem niektórych cel mniej ambitny od poprzedniego przyjętego wiele lat temu, jeśli weźmiemy pod uwagę samą inflację, a także gwałtowny wzrost potrzeb wynikający z konieczności radzenia sobie z nowymi zagrożeniami oraz pogarszającymi się w wyniku zmiany klimatu warunkami życia” – wyjaśnia Urszula Stefanowicz, ekspertka Koalicji Klimatycznej i Polskiego Klubu Ekologicznego Okręgu Mazowieckiego.
Wśród decyzji COP29 znalazł się także apel o mobilizację środków na realizację celów klimatycznych – 1,3 biliona dolarów do 2035 roku. W praktyce jednak jest to niezobowiązujące wezwanie, za którego niewypełnienie nikt nie będzie odpowiadał.
Słabością przyjętego NCQG jest nie tylko nieadekwatna suma, ale także brak szczegółów co do jego realizacji. Nie wiadomo skąd dokładnie mają popłynąć te środki i w jakiej formie mają być przekazywane, czy nie będą np. pogłębiać zadłużenia państw rozwijających się.
Krytyka decyzji w sprawie NCQG skupia się na jej krótkowzroczności. Nawet ostatnie katastrofy w rodzaju huraganów w USA, powodzi w Hiszpanii, czy suszy w Amazonii – według analiz wszystkie spotęgowane wzrostem temperatury atmosfery – okazały się niewystarczające, by skłonić państwa do zapewnienia środków mogących pomóc w ograniczeniu ich występowania w przyszłości.
Państwa rozwinięte nazywają swoją krótkowzroczność „pragmatyzmem” – zżymają się eksperci.
“Politycy chyba nadal nie do końca rozumieją, że wsparcie, które powinni przeznaczać na działania służące redukcji emisji i adaptacji do coraz trudniejszych warunków życia w państwach najsłabiej rozwiniętych, nie jest dobroczynnością. Z jednej strony jest to dług do spłacenia, ponieważ historycznie to państwa rozwinięte odpowiadają za większość dotąd wyemitowanych gazów cieplarnianych. Ale, co ważniejsze, jest to inwestycja w bezpieczną przyszłość” – mówi Urszula Stefanowicz.
“I nie chodzi tylko o przyszłość mieszkańców państw afrykańskich czy wyspiarskich, ale także Europejczyków, Amerykanów i wszystkich innych mieszkańców bogatych państw. W erze globalizacji wszystko jest połączone. Wzrost cen żywności i migracje na pewno dotkną także nas, podobnie jak skutki coraz poważniejszych i coraz częstszych susz, powodzi czy gwałtownych wichur, jeśli nie zadziałamy na rzecz ochrony klimatu wystarczająco szybko i wszędzie” – dodaje ekspertka.
Pierwsze efekty zgniłego kompromisu w sprawie finansowania walki z kryzysem klimatycznym mogą ukazać się już w lutym 2025, kiedy poszczególne kraje mają przedstawić nowe cele narodowych polityk klimatycznych.
Upraszczając, chodzi o nowe cele redukcji emisji, które bez wsparcia finansowego nie będą wystarczająco ambitne, by osiągnąć cel główny, a więc zatrzymanie wzrostu temperatury na poziomie poniżej 2°C do roku 2100. Tymczasem aktualne polityki klimatyczne poszczególnych krajów oznaczają wzrost temperatury o prawie 3°C do 2100 roku.
W cieniu finansowego fiaska COP29 pozostały inne rozstrzygnięcia szczytu. Wciąż nie wiadomo, jak przegląd zobowiązań na rzecz klimatu ma stać się zbiorem konkretnych wytycznych i ostatecznie działań.
Dotyczy to między innymi zeszłorocznego zobowiązania z COP28 w Dubaju do stopniowego odejścia od paliw kopalnych. Po szczycie w Baku wiadomo tylko tyle, że tą kluczową kwestią zajmie się… kolejny COP, zaplanowany w brazylijskim Belém.
Podobny zastój panuje w kwestii tzw. sprawiedliwej transformacji, czyli odejścia od paliw kopalnych z zachowaniem praw pracowniczych i spójności społecznej w regionach, gdzie np. górnictwo węgla stanowi fundament gospodarczy – by daleko nie szukać, jest to np. nasz Górny Śląsk albo wschodnia Wielkopolska.
Połowicznym sukcesem zakończyły się w Baku rozmowy na temat zasad funkcjonowania systemu globalnego handlu emisjami. Przyjęto zasady dotyczące dwustronnego handlu uprawnieniami do emisji między krajami oraz doprecyzowano mechanizm tzw. kredytów węglowych (carbon credits).
Kredyty węglowe to – upraszczając – jednostki redukcji emisji powstałe na skutek przedsięwzięć takich, jak sadzenie drzew czy rozwój odnawialnych źródeł energii. Handel tymi jednostkami ma wspierać realizację celów klimatycznych zwłaszcza w krajach rozwijających się.
Kontekst szczytu w Baku pozostawił niesmak.“Eksperci i obserwatorzy odnotowali, że decyzje na ostatniej sesji plenarnej zostały podjęte zbyt szybko, proces uzgodnień w ostatnich godzinach był chaotyczny i nietransparentny, a głos państw rozwijających się, zwłaszcza małych wyspiarskich i najsłabiej rozwiniętych nie został w wystarczającym stopniu uwzględniony. Nie można więc niestety uznać, że rozmowy toczyły się w demokratyczny i inkluzywny sposób” – pisze w analizie COP29 Koalicja Klimatyczna.
Państwa najsłabiej rozwinięte zgodziły się zatwierdzić decyzję w przyjętym kształcie tylko dlatego, by nie wyjechać bez jakichkolwiek konkluzji, ale ich niezadowolenie i rozczarowanie są bardzo głębokie.
“Choć finansowanie przemysłu paliw kopalnych w państwach rozwiniętych trwa w najlepsze, to nie starczyło środków na adekwatną odpowiedź finansową dla ograniczania emisji w państwach, których nie stać na samodzielnie działania oraz adaptację do skutków zmiany klimatu i radzenia sobie ze stratami i szkodami, które te ostatnie wywołują. Rozczarowującym potwierdzeniem tego punktu widzenia może być fakt, że na tegoroczny COP było zarejestrowanych ponad 1700 lobbystów paliw kopalnych – więcej niż delegatów z 10 państw najbardziej wrażliwych na skutki zmiany klimatu” – pisze Koalicja Klimatyczna.
Emisje muszą zacząć spadać, zanim wzrost temperatury wywoła tzw. dodatnie sprzężenia zwrotne przyspieszające ocieplenie w stopniu, który uniemożliwi skuteczne przeciwdziałanie. W tym kontekście padły deklaracje np. Wielkiej Brytanii czy Brazylii o drastycznym ścięciu emisji do roku 2035, odpowiednio o 81 i 59-67 proc.
“Deklaracje Wielkiej Brytanii i Brazylii o ich celach klimatycznych pokazują, że Unia Europejska przestała być liderem międzynarodowej polityki klimatycznej, a jej miejsce zajmują inne kraje, których cele stają się coraz bardziej ambitne. Szczególnie ważne jest tu stanowisko Brazylii, bo pokazuje, że działania na rzecz odejścia od paliw kopalnych i redukcji emisji gazów cieplarnianych aktywnie wdrażają także kraje globalnego Południa" – mówi ekspert Koalicji Klimatycznej prof. Zbigniew Karaczun.
Z drugiej strony nie można pominąć faktu, że kolejne szczyty klimatyczne aż do 2028 roku będą miały miejsce bez – jak można się spodziewać – udziału USA, rządzonych przez Donalda Trumpa. Trudno oczekiwać, że bez największego emitenta gazów cieplarnianych ustalenia kolejnych COP-ów rzeczywiście przyczynią się do istotnej redukcji emisji. Chyba że rolę USA przejmą Chiny, pisze w komentarzu Mark Lynas z organizacji ekologicznej WePlanet.
“Dlatego właśnie COP29 był wyjątkowy. Nikogo tak naprawdę nie obeszło, co Amerykanie zrobili lub powiedzieli w Baku, ponieważ ich czas już minął. Największą uwagę przyciągały Chiny. W 2009 roku, podczas COP15 w Kopenhadze, to Chiny zablokowały porozumienie. Tym razem sytuacja była odwrotna: to Chiny umożliwiły zawarcie porozumienia, ponieważ leży to w interesie Pekinu. Reszta świata dostosowała się do tej nowej rzeczywistości” – napisał Lynas.
Z Trumpem czy bez, kolejne szczyty klimatyczne będą również musiały zmierzyć się w kwestią czy… mają w ogóle sens.
Od czasu podpisania w 1992 roku Ramowej Konwencja Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu, roczne emisje gazów cieplarnianych wzrosły o 44 proc., a wzrost temperatury szybko zmierza ku 2°C i wyżej.
To nikt inny, tylko naftowe supermocarstwa Zatoki Perskiej z Arabią Saudyjską na czele, skutecznie wylobbowały – jeszcze w 1991 roku – zasadę, że decyzje szczytów klimatycznych zapadają jednomyślnie. Swoją drogą pomagał im w tym Amerykanin Don Pearlman, który sam był… czołowym lobbystą firm naftowych w czasach prezydenta Ronalda Reagana – przypomnieli w analizie azerskiego szczytu dziennikarze Politico.
Z drugiej strony – jak przyznał zapytany przez Politico minister energii Wielkiej Brytanii Ed Miliband – jeszcze 15 lat temu żaden rząd nawet nie myślał o wyzerowaniu emisji. Dziś jest to celem gospodarek wytwarzających 90 proc. Światowego PKB. “Nie udawajmy, że nie ma to związku z międzynarodowym procesem klimatycznym” – powiedział Miliband.
Najbliższe lata pokażą, kto będzie górą – powolny wysiłek ludzkości czy fizyka atmosfery.
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
Komentarze