0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.plFot. Maciek Jaźwieck...

14 września 2023 roku minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek udzielił wywiadu portalowi i.pl.

Bronił w nim internetowego hejtera Oskara Szafarowicza, studenta Uniwersytetu Warszawskiego i młodzieżowego działacza PiS, który ma sprawę dyscyplinarną na Uniwersytecie Warszawskim.

Szafarowicz ma sprawę za hejt, a minister uważa, że to dyskryminacja i spisek marksistów.

Przypomnimy krótko, o co chodziło i pokażemy, w których miejscach – dokładnie – minister mija się z rzeczywistością.

O sprawie Szafarowicza pisaliśmy więcej niż raz – ostatnio tutaj.

9 sierpnia 2023 roku Uniwersytet Warszawski zadecydował o wszczęciu postępowania w sprawie studenta. Nie chodziło w nim wcale o poglądy filozoficzne czy polityczne Szafarowicza.

Sprawa za hejt, a nie za bycie pisowcem

29 grudnia 2022 roku był on jednym z pierwszych, który napisał na Twitterze o sprawie syna posłanki Magdaleny Filiks, Mikołaja. Szafarowicz wspomniał wtedy, że ofiarą pedofila Krzysztofa F., byłego działacza PO, były „dzieci znanej posłanki PO”. W nagranym wówczas filmie na mediach społecznościowych insynuował, że Filiks „od blisko dwóch lat milczy na ten temat naciskana przez władze partyjne”.

Kiedy 17 lutego 2023 roku syn Filiks popełnił samobójstwo, Szafarowicz usunął swoje wpisy w mediach społecznościowych.

Przeczytaj także:

5 marca 2023 roku studentka prawa na UW i działaczka Unii Europejskich Demokratów Daria Brzezicka napisała do rektora list otwarty, żądając usunięcia Szafarowicza z uczelni. Pod internetową petycją w tej sprawie podpisało się 29 tys. osób.

Sprawa dyscyplinarna Szafarowicza nie dotyczy więc „przekonań religijnych i filozoficznych”, chyba że za takie uznamy hejterską aktywność na Twitterze.

Minister zaprasza, broni i atakuje marksistów

Minister Czarnek zaprosił Szafarowicza na spotkanie, a Uniwersytet Warszawski zaatakował 23 sierpnia w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl, zarzucając mu m.in. „totalitaryzm”. Sam Szafarowicz natychmiast również uznał się za ofiarę politycznych prześladowań.

Tym razem minister wytoczył działa najcięższe – marksizm.

„Marksizm niestety opanowuje uniwersytety w Polsce, w tym Uniwersytet Warszawski.

Dlatego po piśmie, które skierowałem do rektora UW, zamierzam zaprosić go na rozmowę i ostro sprzeciwić się tego typu praktykom. To jest bowiem jawne dyskryminowanie studentów ze względu na ich poglądy polityczne” – mówił portalowi i.pl.

Stwierdził także, iż Szafarowicz jest „dyskryminowany” i zapowiedział obronę „konserwatystów” po wyborach:

„Przecież jeśli pan Oskar Szafarowicz byłby na przykład członkiem młodzieżówki Lewicy, to za głoszenie swoich poglądów byłby uhonorowany przez tych marksistów medalami.

Na tym właśnie polega problem dzisiejszego świata w przestrzeni nauki. Walczymy z tym, a kolejne kroki już jesienią tego roku – po zwycięskich wyborach. Nie może być przecież tak, że dyskryminowani są ci, którzy mają poglądy chrześcijańskie, konserwatywne, narodowe, a promowani są ci o «lewackich», często nawet obrzydliwych poglądach”.

Co się myli ministrowi. Odc. 1: marksizm

Jak na dwa akapity, w wypowiedzi ministra znalazła się długa lista manipulacji i przeinaczeń.

Po pierwsze: marksizm

Politycy prawicy, jak o tym pisaliśmy wielokrotnie, używają tego słowa dla określenia wszystkich idei progresywnych czy lewicowych, które im się nie podobają. Używają także wyrażenia „marksizm kulturowy”, które jest jeszcze bardziej pozbawione treści. Minister tak się go boi, że za pieniądze podatników wprowadza do szkół nawet program, który ma go zwalczać.

Marksizm, przypomnijmy, to popularna w drugiej połowie XIX w. i XX w. doktryna filozoficzna, która w wydaniu leninowskim była oficjalną ideologią Związku Radzieckiego i całego bloku komunistycznego. Obejmowała m.in. przekonanie o nieuchronności rewolucji, o nadchodzącym końcu kapitalizmu i nadejściu socjalizmu oraz – w wersji leninowskiej – o konieczności wprowadzenia dyktatury klasy robotniczej.

Skąd minister wie, że marksizm zapuścił korzenie na Uniwersytecie Warszawskim? Nie wiadomo.

Ilu jest marksistów na Uniwersytecie Warszawskim?

W II połowie XX w. marksizm na Zachodzie Europy ewoluował. Przedstawiciele tzw. szkoły frankfurckiej traktowali filozofię Marksa (oraz jego obserwacje socjologiczne czy ekonomiczne) jako narzędzie do analizy i krytyki współczesnego im kapitalizmu.

Nadal jednak nie wiadomo, w jaki sposób ma to mieć cokolwiek wspólnego z Uniwersytetem Warszawskim dziś.

Niżej podpisany studiował blisko 30 lat temu filozofię na UW. Nie było już na niej zajęć z marksizmu jako osobnego przedmiotu. W dzisiejszych siatkach zajęć również trudno ją znaleźć (nie zmieniły się zresztą bardzo przez te trzy dekady).

Zapewne są na UW jacyś marksiści, ale nic nie wskazuje, aby występowali tam licznie.

W spisie seminariów dla studentów znalazłem jedno poświęcone czytaniu „Kapitału” Marksa – dr. hab. Tomasza Wiśniewskiego. Odbywa się w co drugi poniedziałek od 11:30 do 14:45, s. 46-47 przy ul. Nowy Świat 69.

Może minister zechce wpaść. Dowie się czegoś o Marksie – gdyż nie wydaje się być dobrze zorientowany.

Czy konserwatyści są dyskryminowani na uniwersytetach?

Czarnek powtarza jeszcze jedną z klasycznych nieprawd prawicy: że osoby o poglądach konserwatywnych są dyskryminowane we współczesnej akademii.

Od lat jest to obsesja rządzących – mówił o niej na przykład w 2020 roku prezydent Duda, ale także sam Czarnek, wielokrotnie. To dla obrony rzekomo prześladowanych konserwatystów wprowadzono, wbrew protestom uczelni, tzw. pakiet wolności odbierający uczelniom częściowo kontrolę nad postępowaniami dyscyplinarnymi.

Kłopot z wypowiedziami Czarnka polega na tym, że opowieści rządzących o „dyskryminacji” katolików czy zwolenników rządu na uczelniach zawsze są niekonkretne – przykłady, które dałoby się zweryfikować, nigdy nie padają.

Politycy mówią więc na przykład o zakazywaniu cytowania Jana Pawła II (nie wiemy, komu i gdzie rzekomo tego zakazano) albo o odmawianiu prawa do organizowania konferencji w murach uczelni (znów bez przykładu).

Być może dzieje się tak dlatego, że takich przykładów po prostu nie ma – a w tych, które czasami pojawiają się w prorządowych mediach jako świadectwo dyskryminacji, naprawdę chodziło o co innego.

Na przykład o hejt, jak w przypadku Szafarowicza.

Przypomnijmy:

Przypadek Zybertowicza

Prof. Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta, nie otrzymał tytułu profesorskiego (jest doktorem habilitowanym). Mimo pozytywnych ocen dorobku odmówiono mu awansu (procedura trwała od 2018 do 2020 roku) na podstawie głosowania w Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych oraz negatywnych opinii tzw. superrecenzentów (czyli ekspertów powołanych przez Centralną Komisję).

Pozytywne recenzje dorobku Zybertowicza wzbudziły jednak wiele krytyki – część z nich była wyraźnie negatywna, ale z pozytywną konkluzją.

„Pracę ściśle naukową Zybertowicza oceniam krytycznie, jego działalność organizacyjną i dydaktyczną więcej niż pozytywnie.

Osobiście uważam, że raz wyzwolona wola stania się profesorem jest nie do zatrzymania. Jeśli Andrzej Zybertowicz uznał, że są powody, aby przyznać mu profesurę, to zapewne tak jest” – pisał w recenzji prof. Szymon Wróbel.

Przypadek Nalaskowskiego

24 sierpnia 2019 roku prof. Aleksander Nalaskowski, pedagog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, opublikował w tygodniku „Sieci” homofobiczny felieton. W tekście pt. „Wędrowni gwałciciele” nazwał uczestników marszów równości „nieszczęśnikami, których dopadła tęczowa zaraza, zniewieściałymi gogusiami, wesołkami na utrzymaniu mamusi, facecikami, chcącymi się wiecznie bawić, obleśnymi, grubymi, wytatuowanymi babami, które ostentacyjnie się całują jak na wyuzdanych filmach, i osobnikami, którym trudno przypisać jakąś płeć”.

Zarzucał im przemoc seksualną, łączył homoseksualizm z pedofilią i powtarzał, że osoby LGBT w Polsce są szczególnie uprzywilejowane.

We wrześniu za ten felieton prof. Nalaskowski został zawieszony. W jego obronie występowali m.in. biskupi. Po tygodniu rektor UMK przywrócił Nalaskowskiego do pracy.

Przypadek Budzyńskiej

W marcu 2019 roku wybuchła awantura wokół prof. Ewy Budzyńskiej z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. OKO.press pisało o niej obszernie (tutaj). Przypomnijmy: opisała ją najpierw w marcu 2019 roku katowicka „Wyborcza” (tutaj). Studenci II roku socjologii poskarżyli się rektorowi na wykłady socjolożki. W trakcie zajęć „Międzypokoleniowe więzi w rodzinach światowych” miała mówić m.in., że:

  • stosowanie antykoncepcji jest „zachowaniem aspołecznym”;
  • „aborcja to morderstwo”, bez względu na przyczynę;
  • stosowanie wkładki domacicznej to aborcja;
  • „normalna rodzina zawsze składa się z mężczyzny i kobiety”;
  • „osoby homoseksualne to coś gorszego”;
  • „ideologia gender” jest jak komunizm;
  • wysyłanie dziecka do żłobka to robienie mu krzywdy.

Uczelnia wszczęła postępowanie dyscyplinarne, a wykładowczyni zwolniła się z pracy. W jej obronę zaangażowała się m.in. radykalna organizacja Ordo Iuris (uznała to za przykład „cenzury światopoglądowej”), a prokuratura prowadziła (jeszcze we wrześniu 2020 roku!) przesłuchania zaangażowanych w sprawę studentów i studentek.

A na zakończenie przypomnijmy ministrowi:

nawet gdyby na UW byli sami marksiści (a nie są), to ministrowi nic do tego – uczelnie mają autonomię, a badanie filozofii marksistowskiej nie jest jeszcze w Polsce zakazane.

Konstytucja RP zakazuje w art. 25 „istnienia partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu", ale nie badania i nauczania doktryn filozoficznych.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze