To, czego nie udało się dokonać Unii, zrobili Czesi. Najpierw znaleźli na światowych rynkach kilkaset tysięcy pocisków artyleryjskich, potem zorganizowali zrzutkę, która umożliwi ich zakup. Pierwsze dostawy powinny trafić na ukraiński front w ciągu kilku tygodni
Obecnie ukraińska armia ma ten sam problem, co półtora roku temu – brakuje jej amunicji artyleryjskiej. W związku z tym nie jest w stanie nawiązać równorzędnej walki z Rosją, która nie dość, że wciąż zwiększa własną produkcję, to jeszcze kupuje pociski za granicą.
By chociaż trochę wyrównać tę dysproporcję, Unia zobowiązała się rok temu, że w ciągu dwunastu miesięcy wyprodukuje i dostarczy Kijowowi milion sztuk amunicji artyleryjskiej. To nie pokryłoby wszystkich potrzeb państwa odpierającego rosyjskiego agresora.
Według szacunków ekspertów tylko do obrony ukraińska armia potrzebuje blisko 100 tysięcy pocisków miesięcznie, do prowadzenia działań zaczepnych – ponad dwa razy tyle.
Ale wraz z dostawami z innych kierunków – czy to Stanów Zjednoczonych samodzielnie, czy wspólnych zakupów NATO, znacząco poprawiłoby sytuację Ukrainy.
Tyle że Unia porozumienia nie dowiozła, z obiecanego miliona udało się dostarczyć niecałą połowę. Fiaskiem skończyły się też wspólne, koordynowane przez Wielką Brytanię, próby szukania pocisków poza Europą. I chociaż produkcja zbrojeniowa państw unijnych rośnie, to jest to proces powolny, zbyt powolny, jak na potrzeby napadniętego państwa.
Sytuację Ukrainy, niewykluczone, że nie tylko doraźnie, może jednak poprawić inicjatywa, która przyszła z kierunku dla wielu dość nieoczekiwanego. Z niewielkich i stereotypowo raczej nie kojarzących się z wojskiem i zbrojeniami Czech.
Podczas nieformalnego szczytu Rady Europy na początku tego roku premier Petr Fiala poinformował partnerów, że Czechy, dzięki swoim kontaktom, być może byłyby w stanie znaleźć znaczące ilości amunicji artyleryjskiej poza Europą. I – co najważniejsze, nie za rok, tylko właściwie od ręki. Potrzeba tylko pieniędzy.
Już konkretnie, operując liczbami, pomysł ten powtórzył w lutym 2024 r. na konferencji bezpieczeństwa w Monachium prezydent Czech Petr Pavel. Według jego słów Czechom udało się zaleźć, w różnych miejscach, pół miliona sztuk amunicji kalibru 155 milimetrów i kolejnych 300 tysięcy kalibru 122 milimetry. Ta pierwsza to natowski standard, druga jest używana przez artylerię używaną w państwach b. Układu Warszawskiego; Ukraina potrzebuje i jednej i drugiej.
W Monachium prezydent Pavel powtórzył zapowiedzi premiera Fiali – pociski są, do Ukrainy mogą trafić w ciągu kilku tygodni. Tylko trzeba na nie znaleźć pieniądze. Konkretnych kwot nie podał. Według szacunków brytyjskiego „The Times”, taka ilość pocisków kosztowałaby co najmniej półtora miliarda dolarów.
Pavel nie zdradził też miejsca pochodzenia pocisków. Czesi tłumaczyli, że potencjalni dostawcy, ze względu na bezpieczeństwo i relacje z Rosją, sobie tego nie życzą; część z nich bowiem to wciąż oficjalnie sojusznicy Kremla. Z medialnych przecieków wynika, że amunicja mogłaby pochodzić m.in. z Turcji, Republiki Południowej Afryki i Korei Południowej. I że chodzi zarówno o bieżącą produkcję zbrojeniową, jak i – głównie w przypadku poradzieckiego kalibru 122 mm – zapasy magazynowe.
To, że taki pomysł przyszedł z Czech, nie jest przypadkowe. Jeszcze od czasów Monarchii Austro-Węgierskiej Czechy stoją produkcją broni. Na początku tego roku, w rozmowie z Czeską Agencją Prasową, szef krajowej federacji firm zbrojeniowych Jiří Hynek stwierdził, że po rozpoczęciu pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę i tak niemała czeska produkcja wciąż rośnie.
W 2022 roku czeskie firmy zbrojeniowe zarobiły równowartość 5 mld złotych. Danych za rok ubiegły jeszcze nie ma, ale wg Hynka będą one rekordowe, za sprawą sprzedawanej, głównie Ukrainie, amunicji. Szef federacji podkreślał też, że o ile dwa lata temu większość sprzedawanej przez Czechy broni pochodziła z zapasów, to w ubiegłym roku chodziło już głównie o bieżącą produkcję.
Czeskie uzbrojenie i amunicja trafia jednak nie tylko do Ukrainy – wśród klientów jest szereg państw z Azji, Afryki i Ameryki Południowej. To, że Czesi są obecni i aktywni na tym rynku sprawia, że mają kontakty. Wiedzą, gdzie szukać i kogo pytać. I – jak wynika z czeskiej inicjatywy amunicyjnej – potrafią znaleźć.
Zresztą, jak wynika ze słów pełnomocnika czeskiego rządu Tomaša Kopečnego, pomysł nie jest specjalnie odkrywczy – tą metodą, tyle że na mniejszą skalę i przy finansowym wsparciu Holandii i Danii, Czechy kupują i modernizują uzbrojenie dla Ukrainy od dłuższego czasu.
Kopečny został zapytany przez czeskie radio publiczne, dlaczego ogłoszona w Monachium inicjatywa miałaby się powieść, skoro tzw. plan kopenhaski, gdzie dostawy obiecali koordynować Brytyjczycy, skończył się fiaskiem. Odpowiedział, że takich spraw nie należy zaczynać od wielkich deklaracji, ale mrówczej, organicznej pracy, z deklaracjami czekając na moment, kiedy wszystko będzie już mniej więcej dopięte. I że cała sprawa potrzebuje głównie ciszy, dyskrecji i zaufania.
Jednak żeby zostało dopięte całkiem, potrzeba jeszcze pieniędzy. I tutaj też Czesi radzą sobie, wydaje się, całkiem nieźle. Do połowy marca poparcie dla ogłoszonego w Monachium przez prezydenta Pavla planu wyraziło 18 państw. Nie wszystkie oficjalnie i nie wszystkie chwalą się kwotami, jakie wrzucą do „czeskiego kapelusza”.
Wiadomo, że wśród donorów jest Holandia, Norwegia, Kanada, Francja i Niemcy.
Finansowe wsparcie dla inicjatywy zadeklarował też, na początku marca, podczas spotkania z premierem Fialą, Donald Tusk, powtórzył je, też bez konkretów, w trakcie wizyty w Helsinkach minister spraw zagranicznych Radek Sikorski.
Według „Wall Street Journal” najwięcej pieniędzy – pół miliarda dolarów, dadzą Niemcy. Po ponad sto milionów obiecały Belgia, Holandia i Portugalia, nawet niewielka Słowenia zadeklarowała milion.
I nie są to tylko deklaracje – według premiera Petra Fiali obecnie pieniędzy jest tyle, że można zamówić już pierwszych 300 tysięcy pocisków. Czechy mają też mieć wstępne obietnice dotyczące sfinansowania kolejnych 200 tysięcy.
Ze słów doradcy ds. bezpieczeństwa czeskiego rządu Tomasa Pojara wynika natomiast, że wiele wskazuje na to, że jest szansa nie na jednorazową akcję, ale stworzenie stałego mechanizmu dostaw amunicji dla Ukrainy.
Pierwsze pociski z „czeskiej zrzutki”, według słów ukraińskiego ministra spraw zagranicznych Dmytro Kułeby, powinny trafić do Ukrainy późną wiosną.
Mimo powtarzanych wciąż przez polityków słów o konieczności ciszy, dyskrecji i spokoju, w samych Czechach powodzenie inicjatywy amunicyjnej przyjmowane jest w mediach z dużym entuzjazmem. W komentarzach publicystów dominuje ton, że po latach bycia na marginesie światowej polityki, głównie za sprawą działań kolejnych kontrowersyjnych rządów jak w przypadku premiera Andreja Babiša, Czechy zaczynają się liczyć w Unii i świecie.
Co jest zresztą zgodne z zapowiedziami Petra Fiali, który, chociaż wywodzi się z typowo czeskich, zdystansowanych wobec zagranicy konserwatystów, to jednak chce, by jego kraj odgrywał znaczącą rolę na arenie międzynarodowej.
Inicjatywa wpisuje się też w konsekwentną politykę obecnych czeskich władz wobec Ukrainy. Praga wspiera Kijów od pierwszych dni wojny. Chociaż Czechy nie graniczą z Ukrainą, w przeliczeniu na mieszkańca przyjęły najwięcej uchodźców wojennych z tego kraju.
Czechy też niemal doszczętnie wyczyściły swoje magazyny z poradzieckiego sprzętu, przekazanego napadniętemu przez Rosję państwu. Na front pojechały dziesiątki zmodernizowanych wcześniej czołgów, transporterów, zestawów artyleryjskich i śmigłowców; samej amunicji artyleryjskiej Czechy przekazały Kijowowi około miliona sztuk z własnych zapasów.
W pomoc włączają się też sami Czesi. W ramach zrzutek organizowanych przez obywatelską inicjatywę „Prezent dla Putina” kupili i zmodernizowali m.in. czołg T-72, czy samochody terenowe z karabinami maszynowymi, służące do zestrzeliwania irańskich dronów „Shahed”.
A czeski rząd, na czele z premierem Petrem Fialą i minister obrony Janą Czernochovą, konsekwentnie powtarza, że każdy pocisk czy karabin przekazany Ukraińcom, to inwestycja w bezpieczeństwo Republiki Czeskiej.
Polski dziennikarz radiowy i prasowy czeskiego pochodzenia. Obecnie związany z radiem TOK FM, wcześniej z Gazetą Wyborczą. Specjalizuje się m.in. w prawach człowieka, migracji oraz z racji wykształcenia i miejsca zamieszkania (Podlasie), w ochronie przyrody. Ale najchętniej przybliża -m.in. w podcaście Czechostacja - polskim czytelnikom i słuchaczom to, co dzieje się w jego ojczystych stronach, czyli na południe od Sudetów i Tatr.
Polski dziennikarz radiowy i prasowy czeskiego pochodzenia. Obecnie związany z radiem TOK FM, wcześniej z Gazetą Wyborczą. Specjalizuje się m.in. w prawach człowieka, migracji oraz z racji wykształcenia i miejsca zamieszkania (Podlasie), w ochronie przyrody. Ale najchętniej przybliża -m.in. w podcaście Czechostacja - polskim czytelnikom i słuchaczom to, co dzieje się w jego ojczystych stronach, czyli na południe od Sudetów i Tatr.
Komentarze