Nie wiadomo, które elementy globalnej produkcji żywności zawalą się na ludzkość jako pierwsze. Wiadomo jednak, że czterej jeźdźcy rolniczej Apokalipsy już do nas przyjechali. I nie robimy prawie nic, by ich przegonić.
W 2023 roku na Teneryfie aresztowano 80-letniego rolnika. Mężczyzna rzucał kamieniami w helikopter, który gasił rozszalałe w upałach potężne pożary.
Maszyna została uszkodzona, a pilot musiał lądować awaryjnie na boisku piłkarskim. Ratownicy wcześniej pobierali wodę ze zbiornika wykorzystywanego przez lokalnych rolników. Ci, w akcie desperacji, próbowali chronić kurczące się zasoby na wszelkie możliwe sposoby.
Czy podobne sceny mogą mieć miejsce w kontynentalnej części Europy? Bardzo możliwe, że tak. Według naukowców już w latach 30. XXI wieku na południu Starego Kontynentu mogą pojawiać się mega susze trwające przez pół dekady. Te trwające nawet dekadę mogą występować już w latach 40.
Przedsmak tego odczuwa dziś Katalonia. Po zimie zbiorniki wodne w regionie były wypełnione w mniej niż jednej piątej. Mieszkańcom nakazano oszczędzanie wody, a setki milionów euro postanowiono przeznaczyć na projekty odsalania wody z morza. Coraz bardziej rośnie też niechęć do turystów, bo w przeliczeniu na obiekty zdecydowanie najwięcej wody zużywają hotele.
Choć zima i wczesna wiosna były względnie mokre, w Polsce susza rolnicza też jest już znaczna. Pod koniec maja Instytut Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa przekazał, że niedobór wody odbił się na czterech uprawach: zbóż jarych, zbóż ozimych, truskawek i krzewów owocowych.
W przypadku zbóż jarych susza rolnicza dotknęła aż 1025 gmin, czyli ponad 40 proc. ze wszystkich gmin w Polsce. Straty w plonach monitorowanych upraw oszacowano na przynajmniej 20 proc. (w porównaniu do „przeciętnych” wieloletnich warunkach pogodowych).
Jak wskazują wyliczenia Polskiego Instytutu Ekonomicznego z 2022 roku, przeciętna wartość plonów traconych co roku w wyniku susz wynosi 6,5 miliarda złotych.
„Przy lepszym nawodnieniu pól, plony zbóż mogłyby być większe o 20 proc., a roślin bulwiastych nawet o 30 proc. Widoczne są również negatywne skutki ocieplenia klimatu. Przez wahania temperatur już tracimy średniorocznie 7 proc. plonów, a co najmniej 14 proc. plonów będziemy tracili, jeśli średnia temperatura [na świecie przyp. red.] wzrośnie o 2°C. W najtrudniejszych pod względem warunków pogodowych okresach traciliśmy nawet ponad 50 proc. plonów” – wylicza PIE w raporcie „Gospodarcze koszty suszy dla polskiego rolnictwa”.
„Myślenie, że susze dotykają tylko krajów o gorącym klimacie, jest błędne. Już teraz płacimy za nie w sklepie, w rachunkach za wodę i w bioróżnorodności środowiska naturalnego” – komentował przy okazji publikacji raportu Jan Markiewicz, analityk PIE. – „Działania proretencyjne i konserwujące wodę mogą nie tylko zmniejszyć straty w plonach, ale są również ściśle powiązane z ochroną przyrody, zwłaszcza lasów, mokradeł i rzek. Wszystkie opracowania na ten temat są zgodne: inwestycje w zapobieganie suszom się zwracają” – podkreślał ekspert.
W języku angielskim zwykło się mawiać o „Elephant in the room", czyli słoniu w pokoju. W ten sposób przedstawia się oczywisty problem, którego trudno nie dostrzec, a mimo to jest przez (prawie) wszystkich usilnie ignorowany.
Takim słoniem w pokoju jest rolnictwo. Naszym oczom nieustająco umyka i to, jak bardzo odczuwa konsekwencje kryzysów środowiskowych, i to, jak potężnie się do nich przyczynia. Wspomniane wcześniej problemy z suszą rolniczą w Europie i Polsce to tylko jeden z wielu przykładów tego, w którą stronę zmierza rolnictwo na całym świecie.
Tak długo nie potrafiliśmy/nie chcieliśmy (niepotrzebne skreślić) dostrzec słonia na farmie, że dziś dotarli do nas na nią znacznie bardziej niebezpieczni goście. Czterej jeźdźcy rolniczej Apokalipsy.
W 2023 roku każdego dnia w głód wpędzane było 16 tys. dzieci – o 1/3 więcej niż rok wcześniej. A chodzi nie o cały świat, tylko 10 państw najbardziej narażonych na kryzys żywnościowy.
Co więcej, bez poważnych i szybkich zmian w polityce, produktywność żywności w 2050 roku może zostać zredukowana do poziomu plonów z 1980 roku. Co to oznacza?
Z powodu globalnego ocieplenia już w połowie XXI w. bezpieczeństwa żywnościowego nie będzie miało zapewnione ponad 500 milionów ludzi więcej niż na przełomie wieków.
Poważnym zagrożeniem jest też to, że postępująca katastrofa klimatyczna może dewastować uprawy w różnych częściach świata w tym samym czasie. „Jeśli w kilku państwach – spichlerzach świata wystąpią jednoczesne nieurodzaje, dojdzie do ekstremalnych skoków cen żywności oraz głodu w wielu obszarach świata” – przestrzega klimatolog Simon Lewis z University College London.
Dla ponad 3 miliardów ludzi dużym problemem będą również rosnące temperatury wód. Wywołane przez to zmiany w środowisku będą zagrażać nawet ponad 90 proc. zasobów pożywienia z mórz i oceanów. Najbardziej odczują to najwięksi producenci, w tym Chiny, Norwegia i USA.
W ciągu minionych 60 lat obszar lądów dotkniętych co najmniej miesiącem ekstremalnej suszy wzrósł z 18 do 47 proc. Już dziś niemal połowa ludzkości musi radzić sobie z niedoborami wody przynajmniej przez miesiąc w roku.
Jej zasoby gwałtownie spadają na całym świecie, a na półkuli południowej tylko w tym wieku spadły o 20 proc. Największe ubytki są tam, gdzie istnieje intensywne rolnictwo na wielką skalę. Nic dziwnego – rolnictwo zużywa 70 proc. globalnego poboru słodkiej wody.
„Zmiana klimatu potęguje kryzys, zmieniając wzorce opadów, powodując susze i topiąc lodowce, kluczowe źródła słodkiej wody. Zanieczyszczenie odpadami przemysłowymi, rolniczymi i mieszkalnymi dodatkowo ogranicza ilość dostępnej czystej wody. Niedobór ten zagraża zdrowiu ludzkiemu, produkcji żywności i stabilności ekosystemów, prowadząc do konfliktów i przesiedleń” – tłumaczy grupa blisko 20 badaczy na łamach Proceedings of the National Academy of Sciences NEXUS.
Według naukowców już w latach 30. na południu Starego Kontynentu mogą pojawiać się mega susze trwające przez pół dekady. Te trwające nawet dekadę mogą występować już w latach 40. W średniej perspektywie czasowej wystawienie upraw na susze i fale upałów na całym świecie wzrośnie dziesięciokrotnie. W dłuższej, czyli pod koniec wieku, będzie nawet 20-30 razy większe.
Z powodu zmiany klimatu w najbliższych 50 latach może dojść nawet do 15 tys. nowych przypadków przenoszenia wirusów między różnymi gatunkami ssaków.
Już dziś ok. 60 proc. znanych patogenów, a także trzy na cztery nowe lub powracające choroby zakaźne, są pochodzenia zwierzęcego. Główną przyczyną występowania tych nowych zagrożeń są wylesianie i utrata siedlisk. W największym stopniu odpowiada za to rolnictwo, które jest też źródłem innego poważnego zagrożenia. W przemysłowej hodowli zwierzęta trzymane są w skandalicznych warunkach, stwarzających wręcz idealne środowisko dla rozwoju nowych chorób i przenoszenia ich na ludzi.
Możliwe więc, że przyszła globalna pandemia będzie rezultatem tego, jak produkujemy żywność. I uderzy w ludzkość albo z przemysłowej hodowli zwierząt, albo z dzikiego lasu tropikalnego, który wycięto, by produkować paszę.
Inne zagrożenie stanowią choroby grzybowe roślin. „W przypadku pięciu najważniejszych upraw kalorycznych: ryżu, pszenicy, kukurydzy, soi i ziemniaków, infekcje grzybicze już teraz powodują straty równe prowiantowi dla od 600 milionów do 4 miliardów ludzi” – informują badacze na łamach PNAS.
A będzie tylko gorzej. Już dziś rolnicy z Anglii czy Irlandii informują, że ich pszenica atakowana jest przez choroby grzybicze znane do tej pory głównie z obszarów tropikalnych. „Eksperci ostrzegają również, że tolerancja grzybów na wyższe temperatury może zwiększyć prawdopodobieństwo zakażenia zwierząt lub ludzi przez patogeny żyjące w glebie” – dodają naukowcy.
Według jednego z szacunków 94 proc. biomasy ssaków innych niż ludzie stanowią obecnie zwierzęta hodowlane. Oznacza to, że wszystkie dziko żyjące ssaki – od myszy i szopów, przez orangutany i tygrysy, po wieloryby i słonie – stanowią tylko 6 proc. biomasy. Do tego aż 71 proc. biomasy ptaków to hodowany przez ludzi drób.
Te niewyobrażalne wręcz dane boleśnie odzwierciedlają, jak przemieniliśmy naszą planetę. Połowa lądów nadających się do zamieszkania jest dziś wykorzystywana na potrzeby rolnictwa. Jednocześnie rozwój obszarów rolnych w połowie nastąpił się kosztem lasów.
Choć skala wycinek jest dziś na rekordowym poziomie, trzy razy szybciej osuszamy niezwykle cenne mokradła. Od 1700 roku do 2000 straciliśmy ich już ponad 85 proc. W zdecydowanej większości na potrzeby rozwoju rolnictwa.
Natura nie daje już rady i jest na skraju załamania. „Naukowcy ostrzegają, że ponad 1/5 ekosystemów na całym świecie, w tym amazońskie lasy deszczowe, jest zagrożona katastrofalnym załamaniem w ciągu życia człowieka” – alarmują autorzy publikacji „Ziemia w niebezpieczeństwie: Pilne wezwanie, by zakończyć erę zniszczenia i stworzyć sprawiedliwą i zrównoważoną przyszłość”. Niemal wszystkie przytoczone do tej pory dane pochodzą właśnie z niej.
Realna groźba drastycznego spadku produktywności, błyskawiczne wyczerpywanie zasobów wodnych, nieustające zwiększanie ryzyka wybuchu pandemii i dewastacja cennej przyrody to nie wszystkie grzechy, jakie rolnictwo ma na sumieniu.
Rolnictwo jest jednym z sektorów nie tylko najbardziej wrażliwych na zmianę klimatu, ale i najbardziej za nią odpowiedzialnych.
Na klimat znacząco wpływa nawet coś tak powszechnie nieuświadomionego, jak stosowanie sztucznych nawozów. „Połączenie emisji związanych z produkcją, transportem i stosowaniem nawozów sztucznych na lądzie obecnie prawdopodobnie przewyższa emisje komercyjnego przemysłu lotniczego” – informują naukowcy na łamach PNAS.
Ale wpływ rolnictwa na klimat jest zdecydowanie większy. Sektor ten przyczynia się do 83 proc. utraty dwutlenku węgla w lasach deszczowych. Obecnie ubywa go w nich dwa razy szybciej niż 20 lat temu.
Puszcza Amazońska już teraz została wycięta na potrzeby wypasu bydła i produkcji soi na paszę w takim stopniu, że znaczna część jej obszarów (kilkanaście procent) emituje więcej CO2, niż pochłania. Do zawalenia całego amazońskiego ekosystemu może zaś dojść nawet za naszego życia.
I to właśnie produkcja zwierzęca i odzwierzęca jest tym, co w kontekście rolnictwa ma zdecydowanie najgorszy wpływ na klimat.
Jak wynika z badania opublikowanego w 2021 r. w czasopiśmie Nature Food, wytwarzanie żywności odpowiada za 35 proc. emisji gazów cieplarnianych. Te z produkcji mięsa są przy tym dwa razy większe niż te z upraw roślin. Za 1/4 wszystkich emisji z rolnictwa odpowiada zaś sama produkcja wołowiny. To ok. 7 proc. globalnych emisji – czyli mniej więcej tyle, co całe Indie.
Badacze stojący za publikacją w PNAS zauważają przy tym, że na potrzeby hodowli zwierząt przeznaczone jest 77 proc. gruntów rolnych na całym świecie. Sam wypas bydła i produkowana dla niego pasza odpowiadają za wykorzystanie:
A mimo to mięso z bydła jest źródłem zaledwie 18 proc. kalorii i 27 proc. protein. Jeźdźcy rolniczej Apokalipsy przyjechali do nas nie na koniach, lecz krowach.
W ostatnim czasie Unia Europejska stała się chłopcem do bicia. Najczęściej przytaczanym argumentem za tym, że „sama się o to prosiła”, jest Nature Restoration Law. Rozporządzenie o odbudowie zasobów przyrodniczych to największa i najważniejsza regulacja w XXI w., która ma służyć ochronie podupadającej europejskiej przyrody.
Dlaczego piszemy jednak o tym na koniec artykułu o globalnym rolnictwie, które jest jednocześnie zagrożone przez zmiany klimatu i samo jest zagrożeniem dla klimatu? Bo ochrona natury i ochrona rolnictwa nie stoją do siebie w kontrze, lecz są ze sobą połączone.
Początkowe zapisy NRL wychodziły tej potrzebie naprzeciw. Celem na najbliższe lata było m.in. zmniejszenie ilości stosowanych pestycydów i nawozów sztucznych, chronienie bioróżnorodności, odtwarzanie osuszonych mokradeł i przestawianie rolnictwa na bardziej ekologiczne, a mniej emisyjne tory.
Ale zamiast poparcia, pojawił się ogólnoeuropejski sprzeciw części rolników. Części na tyle głośnej i zdeterminowanej, że merytorycznej dyskusji nad potrzebą zmian praktycznie nie było. Zwłaszcza że dyskusję od początku zdominowały populistyczne hasła wznoszone przede wszystkim prawicę, która wyczuła krew unijnego wroga.
Choć z praktycznie wszystkich zmian mających wpływać na rolnictwo już się wycofano, najbardziej słyszalni przeciwnicy zmian wciąż domagają się wyrzucenia do kosza nie tylko Nature Restoration Law, lecz całego Europejskiego Zielonego Ładu. To szeroki pakiet unijnych polityk związanych z ochroną klimatu i środowiska, ale też praw pracowniczych i praw konsumentów. Antyunijną kampanię ochoczo wspiera zauważalna część rolników i innych grup zawodowych (np. górników).
Wiatr protestów zawiał też w chorągwie partii bardziej liberalnych i centroprawicowych, takich jak Koalicja Obywatelska i Polska 2050 Szymona Hołowni. Nie uderzają one w UE i EZŁ tak mocno, ale uderzają nieustępliwie. Z kolei ugrupowania bardziej lewicowe, nawet jeśli unikają wymierzania ciosów, unikają też roli obrońców.
Ekologia
Unia Europejska
emisja co2
Europejski Zielony Ład
kryzys klimatyczny
nature restoration law
rolnictwo
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Komentarze