"Mamy w Bielsku-Białej 18. Batalion Powietrznodesantowy, który był i w Afganistanie, i w Iraku. Współpracował z miejscową ludnością, dlatego mamy poczucie, że teraz nasze miasto ma wobec obywateli tych krajów zobowiązania" - mówi Grażyna Staniszewska, legendarna działaczka opozycji w PRL
Salim, Mohsedna, Mohammad Adnan i Siraj to czwórka nowych mieszkańców Bielska-Białej. Przyjechali w sierpniu z Kabulu, uciekając przed Talibami i zostawiając w Afganistanie swoich bliskich, mieszkania i pracę. Trafili do ośrodka dla cudzoziemców w Bezwoli pod Radzyniem Podlaskim. Gdyby nie szczęśliwy splot zbiegów okoliczności, być może mieliby przed sobą perspektywę kolejnych tygodni, a nawet miesięcy w ośrodku na wojskowym terenie.
Od wczoraj, 11 grudnia są w Bielsku-Białej
"Mamy w Bielsku-Białej 18. Batalion Powietrznodesantowy, który był i w Afganistanie, i w Iraku. Współpracował z miejscową ludnością, dlatego mamy poczucie, że teraz nasze miasto ma wobec obywateli tych krajów zobowiązania" - mówi w rozmowie z OKO.press szefowa Towarzystwa Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia Grażyna Staniszewska.
Legendarna działaczka opozycji w PRL, uczestniczka obrad Okrągłego Stołu i była posłanka jest jedną z osób zaangażowanych w sprowadzenie Afgańczyków na Śląsk Cieszyński. "Kiedy się dowiedzieliśmy, że nasz rząd zwozi ludzi z Kabulu, udaliśmy się do prezydenta z pytaniem, czy możemy przyjąć dwie rodziny. Prezydent podszedł do tego bardzo życzliwie, więc zaczęły się poszukiwania rodzin. Nie mogliśmy się dowiedzieć, gdzie są! Ostatni komunikat był, że samoloty z Afganistanu wylądowały i tyle. Nic więcej" - wspomina.
Towarzystwo Przyjaciół Bialska-Białej i Podbeskidzia w międzyczasie zaangażowało się w zbiórki darów dla osób próbujących dostać się do Polski przez białoruską granicę. Wysyłali na Podlasie koce, namioty, odzież. W ten sposób poznali grupę pomagającą uchodźcom - Rodziny bez Granic.
"Zobaczyliśmy w grupie Rodzin bez Granic post Natalii Grad, która, jak się okazuje, mieszka w Hadze i stamtąd pomaga uchodźcom w Polsce. Pisała, że w Bezwoli jest rodzina z malutkim dzieckiem. Od razu się do niej odezwałam: »pani Natalio, to nasza rodzina!«. Mieliśmy już zapewnienie, że rodzina dostanie mieszkanie komunalne, wystarczyło dopiąć formalności. Wszystko to trwało miesiąc" - wspomina Grażyna Staniszewska.
Do Bielska rodzina przyjechała finalnie 11 grudnia: Salim, Mohsedna i ich 10-miesięczny synek Mohammad Adnan. Udało się ściągnąć również Siraja, który swoją żonę, synów i córki musiał zostawić w Kabulu. Będzie teraz próbował ściągnąć ich do Polski.
"Nazywam się Salim Jan Hussajan. Pochodzę z Afganistanu, gdzie pracowałem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych przez około pięć lat. Ukończyłem prawo. Ciężko pracowałem, ponieważ chciałem robić postępy, osiągnąć swoje cele. Ostatnie wydarzenia zniszczyły jednak moje marzenia. Jestem wściekły. To takie smutne, że mój kraj cofnął się do tego co było dwadzieścia lat wcześniej. Wszystko stracone" - Grażyna Staniszewska pokazuje odręcznie napisany list po angielsku, jaki Salim przysłał do Bielska-Białej. "18 stycznia 2019 ożeniłem się z Mohsedną. Mamy syna Mohammada Adnana.
Zbudowaliśmy razem życie i było nam dobrze. Mieliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy. Moja żona też ukończyła wyższe studia i pracowała w prywatnej firmie. Wszystko było dobrze, aż do czasu, kiedy nadeszła czarna chmura i zniszczyła nasze ambicje".
Ich historia ucieczki przypomina te, które słyszeliśmy przez ostatnie miesiące. Ktoś znajomy dał im znać, że będzie miejsce w samolocie, ale muszą sami dostać się na chronione przez Talibów lotnisko. Salim w liście opisuje, że cały czas padały strzały. Mohsedna zatykała ich synkowi uszy, żeby się nie bał. Choć sama była przerażona.
Udało się. Rodzina przyleciała do Uzbekistanu, a stamtąd już do Warszawy i dalej - do obozu w Bezwoli pod Radzyniem Podlaskim. Tam musieli czekać na uzyskanie statusu uchodźcy.
Już w Polsce zaczęła się walka o życie małego Adnana. Chłopiec ma zespół Downa i poważną wadę serca, z którą niedługo po przylocie trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Lublinie. Przy łóżku małego czuwali na zmianę rodzice. Salimowi było łatwiej, bo zna biegle angielski. Mohsedna mówi jedynie w dari.
"Weszłam na korytarz na oddziale i zobaczyłam dziewczynę o głowę wyższą ode mnie, a poczułam jakby była moim małym dzieckiem. Była biedna i bezbronna. Musiałam ją po prostu przytulić. Stałyśmy tak kilka minut chlipiąc sobie nawzajem w szyję – opowiada "Dziennikowi Wschodniemu" Małgorzata, która do przynosiła Mohsenie ubrania na zmianę, środki czystości czy jedzenie.
Adnan potrzebował jednak specjalistycznego, kardiologicznego leczenia. Trafił do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, pod skrzydła Moniki Pietrzak, pielęgniarki, która ma w swoim CV misje międzynarodowe oraz wolontariat przy granicy z Białorusią. Rodzina w Zabrzu dostała swój pokój, a Adnan przeszedł operację. Po raz kolejny uratował ich szczęśliwy zbieg okoliczności. Wtedy zdecydowali, że chcą zostać w Polsce.
Jeszcze wtedy nie wiedzieli, że trafią do Bielska-Białej.
Siraj, czwarty Afgańczyk, który zamieszkał na Śląsku, już trochę mówi po polsku. Uczył się zdalnie języka przez pół roku w obozie w Bezwoli.
"Służyłem ojczyźnie przez prawie 18 lat. Jako pierwszy sierżant pracowałem wzdłuż niemal całej granicy Afganistanu. Zabezpieczałem przejścia graniczne przed przemytnikami narkotyków, mafią, handlem ludźmi i oczywiście przed terrorystami" - pisał w liście, który wysłał do Bielska-Białej. "Podczas mojej kariery przechodziłem wiele różnych szkoleń z IT, komunikacji, praw człowieka. Przez prawie rok pracowałem jako specjalista od public relations na przejściu granicznym Islam Gala na granicy Afganistanu i Iranu w południowej części prowincji Herat. Po upadku Kabulu zostałem uratowany i ewakuowany przez polskie wojsko, lecz moja rodzina pozostała w Afganistanie. Jestem żonaty od 15 lat i mam piątkę dzieci - trzech synów i dwie śliczne córeczki".
Siraj status uchodźcy dostał szybciej niż rodzina z małym Adnanem. Teoretycznie mógłby wyjechać do każdego kraju Unii Europejskiej. Jak deklaruje, chciałby jednak zostać w Polsce, znaleźć pracę i pomóc swojej rodzinie.
"Pożegnanie i początek nowego życia.
- Salim, dlaczego Mohsena płacze?
- Przez flagę.
Małą flagę Afganistanu, wraz z flagą Polski, przywieźli 11 grudnia 2021 do ośrodka dla cudzoziemców w Bezwoli, Jarosław i jego syn Mikołaj. Zabrali uciekinierów z Kabulu wraz z ich małym synkiem do Bielska-Białej. Miasta, które ma to szczęście mieć panią Grażynę. Miasta, które ma też fajnego prezydenta, który nie boi się pomagać ludziom w potrzebie.
Mohsena siedzi więc w busie i ściska tę małą flagę i bardzo płacze. A ja czuję, że też zaczynam płakać. I umiem tylko wydusić z siebie jedno zdanie: - Mohsena, kiedyś będziecie mogli wrócić do swojego kraju" - to fragment posta, jaki na Facebooka wrzucił zaangażowany w pomoc Afgańczykom reporter "Dziennika Wschodniego" Paweł Buczkowski.
Grażyna Staniszewska dostała zdjęcia z tego pożegnania Salima, Siraja i Mohseny w obozie w Bezwoli. Trójkę Afgańczyków ściskają ich znajomi, widać wzruszenie. Staniszewska mówi, że już by najchętniej załatwiała mieszkania kolejnym uchodźcom. Na razie udało się zainteresować tematem pobliski Cieszyn. "Cudownie by było, jakby i tam przyjechali Afgańczycy. Ci nasi nie byliby tutaj samotni".
"Dla Siraja naleźliśmy malutkie, tymczasowe mieszkanie" - mówi Grażyna Staniszewska. "Jeden z moich kolegów na emeryturze postanowił spędzać zimę w Hiszpanii. Powiedział, żebym znalazła jakiegoś cudzoziemca, który będzie mieszkał w jego bielskim mieszkaniu do kwietnia - miał na myśli Ukraińca albo Białorusina, bo jest ich u nas coraz więcej.
Ale oni potrzebują czegoś na stałe.
Sirajowi wystarczy na razie mieszkanie do kwietnia, zrobiliśmy już zbiórkę pieniędzy na potrzebne opłaty. A co potem? Jeśli uda mu się ściągnąć rodzinę, to wszystkich tu pomieścimy" - uśmiecha się.
Mieszkanie dla rodziny Siraja chcą zapewnić członkowie Polskiego Towarzystwa Ewangelickiego. Właśnie kończą remont.
Salim z Mohseną i małym Adnanem najbliższe miesiące spędzą w mieszkaniu należącym do Jarosława Klimaszewskiego, prezydenta Bielska-Białej. Zadeklarował, że do lutego będzie opłacał im rachunki. Później przeprowadzą się do remontowanego właśnie mieszkania komunalnego.
"Wyślemy ich na kurs języka, pomożemy znaleźć pracę. Oni są trochę stremowani naszą opiekuńczością, ale my się tak cieszymy, że po tylu latach wreszcie udało nam się zaprosić do Bielska-Białej uchodźców.
Chcieliśmy to zrobić już podczas ostatniego kryzysu migracyjnego, kiedy ludzie przypływali do Włoch czy Grecji. Nie udało się. Tak ucieszyła nas deklaracja papieża Franciszka, który powiedział, że każda parafia powinna przyjąć jedną rodzinę. To przecież takie proste! A jak się skończyło, to wszyscy wiemy..." - mówi Grażyna Staniszewska.
Członkowie Towarzystwa Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia zorganizowali też zbiórkę żywności, której - jak przekonuje Staniszewska - wystarczy na przynajmniej dwa miesiące. Adnan dostał nowe łóżeczko, a Mohsena, która tęskni za świeżymi owocami - sokowirówkę. "Martwiliśmy się, co oni jedzą, czytaliśmy, skąd wziąć produkty halal. A okazało się, że wcale nie są ortodoksyjni, po drodze do Bielska-Białej zatrzymali się w McDonaldsie" - śmieje się Grażyna Staniszewska.
"Trochę obawiałam się reakcji mieszkańców, ale jednak przeważają te pozytywne. Może to dlatego, że zawsze byliśmy tu na pograniczu wyznań? Mamy tu dużo ewangelików, nawet ich biskup ma siedzibę w Bielsku.
Zawsze trzeba było się dogadać z kimś »trochę innym«. Myślę, że Afgańczykom będzie im tu dobrze. Oni też chcą poznać nasze tradycje. Już trwają debaty, kto zaprosi ich na Boże Narodzenie".
Uchodźcy i migranci
Afganistan
Bielsko-Biała
Grażyna Staniszewska
kabul
wojna w Afganistanie
zajęcie Kabulu
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze