0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Cezary Aszkieło...

Rok temu, gdy Donald Trump zapowiedział, że nie będzie bronić państw NATO, które wydają mniej niż dwa procent PKB na obronność, ograniczenie amerykańskiej obecności w Europie, podobnie jak druga kadencja Trumpa – były tylko hipotetycznymi możliwościami.

Teraz jednak amerykańska polityka zagraniczna staje się coraz mniej przewidywalna z dnia na dzień, zarazem coraz głośniejsze stają się głosy wzywające do wzmocnienia europejskich zdolności obronnych.

Pojawia się więc znów pytanie: czy Europa może obronić się sama?

Może się bowiem okazać, że w razie rosyjskiej agresji, Europa będzie musiała liczyć się z dużo mniejszym niż sądzono amerykańskim wsparciem – lub nie będzie go w ogóle.

Przeczytaj także:

Zimna wojna

Od momentu powstania NATO, amerykańskie wojska zawsze były obecne w Europie, ponadto te siły, które stacjonowały na kontynencie amerykańskim, były przygotowane do przerzucenia ich do Europy w razie potrzeby. Nie oznaczało to, że Europa swoje bezpieczeństwo oddała w całości w amerykańskie ręce. Przeciwnie, Europa utrzymywała liczne siły zbrojne.

W latach osiemdziesiątych na głównym froncie – a więc w Niemczech Zachodnich i Danii główną siłę obronną stanowiło dziewięć korpusów – w tym dwa amerykańskie. Pozostałe siły wystawiały Niemcy, Wielka Brytania, Holandia, Belgia Dania oraz Kanada.

Łącznie były to dwadzieścia cztery dywizje pancerne i zmechanizowane (w tym pięć amerykańskich), nie licząc innych, mniejszych i wyspecjalizowanych sił, na przykład samodzielnych brygad piechoty i wojsk powietrznodesantowych.

Oczywiście mowa tu o siłach pierwszego rzutu – w razie wojny do Europy przerzucono by co najmniej cztery dywizje wojsk lądowych i dwie piechoty morskiej, wsparcie nadeszłoby także z Kanady.

Francja nienależąca wówczas do wojskowych struktur sojuszu, w Europie utrzymywała jedenaście dywizji pancernych i zmechanizowanych oraz cztery lekkie. Ponadto w Europie mobilizowane byłyby siły obrony terytorialnej.

Cztery powody obecności USA

Oczywiście, wojskowa pomoc USA była niezwykle cenna, ale wynikało to z czterech powodów.

Po pierwsze, Ameryka pozostawała wciąż „arsenałem demokracji” i była znaczącym dostawcą uzbrojenia i zaopatrzenia, zarówno w czasie pokoju, jak i wojny. Mimo że Europa stopniowo odbudowywała swój przemysł zbrojeniowy, to przemysłowe więzi transatlantyckie były bardzo silne. A w razie wojny to USA zapewniałyby zaopatrzenie walczącym w Europie wojskom.

Po drugie, stany Zjednoczone zapewniały – wraz w Wielką Brytanią i Francją – parasol atomowy Europie.

Po trzecie, duże liczebnie amerykańskie wojska byłyby niezwykle cenne, uzupełniając straty ponoszone przez armie europejskie.

Po czwarte wreszcie amerykańskie wojska zapewniały zdolności, których wojska europejskie albo nie miały, albo miały je w niewystarczającej liczbie. Widoczne to było w przypadku lotnictwa. To Amerykanie posiadali myśliwce przewagi powietrznej F-15, ciężkie samoloty szturmowe A-10 czy wyspecjalizowane maszyny do przełamywania obrony przeciwlotniczej F-4G. Te siły uzupełniały, przeznaczony przede wszystkim do wsparcia wojsk lądowych i marynarki wojennej, potencjał europejski.

Ponadto na morzu to na US Navy, wraz z Kanadą i Wielką Brytanią eskortowałyby konwoje ze sprzętem i zaopatrzenie.

Dywidenda pokojowa

Znaczenie potencjału amerykańskiego było tym większe, że przeciwnikiem były liczne i względnie nowoczesne wojska Układu Warszawskiego.

Sama Polska w razie wojny wystawić miała trzynaście dywizji pancernych i zmechanizowanych, dwie desantowe i cztery rezerwowe, a siły radzieckie tylko w Polsce, NRD i Czechosłowacji tworzyło dwadzieścia sześć dywizji, a to nie uwzględnia sił wielokrotnie większych stacjonujących i mobilizowanych w samym ZSRR (sam Białoruski Okręg Wojskowy miał 15 dywizji).

Po zakończeniu zimnej wojny zmieniło się wiele. Potencjał lądowy pod względem liczebnym był redukowany bardzo szybko, gdyż w czasach odprężenia i zmian geopolitycznych tracił na znaczeniu.

Niemcy się zjednoczyły i przestały być państwem frontowym. Ta rola przypadła wstępującym do NATO państwom dawnego bloku wschodniego.

W Europie redukowano więc siły lądowe, wycofywano czołgi, redukowano wielkość armii, rezygnowano lub zawieszano pobór do wojska. Mimo redukcji liczebnych modernizowano jakościowo siły lotnicze i morskie, inwestując zwłaszcza w siły wielozadaniowe.

Na morzu były to fregaty rakietowe, w powietrzu wielozadaniowe samoloty bojowe, nadające się zarówno do ekspedycyjnych operacji stabilizacyjnych, jak i użycia w wojnie pełnoskalowej.

Stany Zjednoczone, mimo redukcji, wciąż pozostawały globalnym liderem wydatków zbrojeniowych i są nim dzisiaj. W przeciwieństwie do Europy USA były państwem, które usiłowało zachować status globalnej potęgi, gotowej, by zaangażować się zbrojnie w różnych częściach świata.

Oczekiwanie na Amerykanów

Dlatego też w ostatniej dekadzie się okazało, że doszło do przemiany w zakresie potrzeb obronnych w Europie. Deficyt wojsk lądowych, będący rezultatem cięć, sprawił, że najważniejsze było to, aby w razie zagrożenia ze strony Rosji w Europie – w tym Polsce – pojawiły się amerykańskie wojska lądowe, silne liczebnością i jakością, wynikającą z tego, że ich dywizje i korpusy to jednostki bojowe w pełnej sile – zarówno z czołgami, artylerią, jednostkami rozpoznania, logistycznymi, jak i innymi niezbędnymi na polu walki.

I to oczekiwanie, by Amerykanie przybyli – zmaterializowało się. W roku 2016, podczas ćwiczeń „Anakonda 2016” w Polsce, Amerykanie przerzucili do naszego kraju 14 tysięcy żołnierzy, w tym spadochroniarzy, którzy zostali przetransportowani wprost z USA.

Czterosilnikowy transportowy samolot US Army na lotnisku Ławica pod Poznaniem
11 lutego 2022 Poznań. Lotnisko Ławica. Samolot Boeing C-17 Globemaster z bazy NATO w Ramstein, z zaopatrzeniem dla żołnierzy amerykańskich w Polsce w związku z zagrożeniem rosyjskim atakiem na Ukrainę. Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.pl

Ponadto wzmocnieniem wschodniej flanki NATO jest obecność zmieniających się co dziewięć miesięcy dwóch brygad: pancernej oraz wojsk lądowych. Wojska amerykańskie są też częścią batalionowych grup NATO.

Na terytorium Polski ulokowano także wysunięte dowództwo V korpusu US Army, batalion dowodzenia 1 Dywizji Piechoty oraz skład sprzętu. Ten magazyn pozwala szybko wystawić dodatkową brygadę pancerną – wystarczy tylko przetransportować żołnierzy. Dodajmy do tego już stacjonujące w Europie siły, w tym brygadę artylerii, brygadę śmigłowców, pułk kawalerii pancernej i brygadę spadochronową. Jest to znaczny potencjał.

A jak pokazały wydarzenia z roku 2022, zwiększenie sił o kolejne jednostki jest możliwe w krótkim czasie. Decyzje zapadające w Waszyngtonie są więc kluczowe dla przyszłości europejskiej obronności. Wiadomo już, że w budżecie Pentagonu nie planuje się cięć w takich obszarach jak obrona przeciwrakietowa, siły okrętowe, systemy bezzałogowe oraz działania w obszarze Pacyfiku i Ameryki Łacińskiej.

Nie jest jasne, jaki będzie zakres ewentualnych zmian dotyczących Europy. Możliwe jest jednak ograniczenie obecności w Europie.

Dwa scenariusze

Można tu zarysować dwa główne scenariusze.

Pierwszy to wycofanie zupełne, a więc wycofanie wszystkich możliwych sił, zwłaszcza bazujących w Europie sił lądowych i lotniczych. Taki proces zająłby pewien czas – bazy lotniczej nie można tak po prostu zamknąć, ale niestety technicznie jest wykonalne. Na przykład z bazy w Spangdahlem wycofane zostaną samoloty bojowe i baza będzie używana tylko jako baza logistyczna.

Podobnie można wyobrazić sobie, że zapadnie decyzja, by obronę przeciwrakietową zbudować na wschodnim wybrzeżu USA, a więc baza w Redzikowie będzie potrzebna tylko tymczasowo.

Prawdopodobnie Amerykanie formalnie pozostaliby w NATO i pewne formy współpracy zostałyby utrzymane. Prawdopodobnie z powodów czysto biznesowych, możliwe byłyby zakupy uzbrojenia w USA, zapewne współpraca obejmowałaby także szkolenia i ćwiczenia.

Drugi możliwy scenariusz zakłada, że układ Trumpa z Putinem, będzie obejmował wycofanie wojsk amerykańskich ze wschodniej flanki NATO. To oznaczałoby, że amerykańskie wojska pozostawałyby w Europie Zachodniej, i można by liczyć na ich szybkie użycie, choć czynnikiem niepewności byłaby decyzja polityczna: samoloty stacjonujące w Niemczech czy Wielkiej Brytanii mogłoby, ale nie musiałyby zostać użyte, przynajmniej nie od razu.

Taka ograniczona amerykańska obecność dawałaby jednak pewien komfort Europie Zachodniej: instalacje wykorzystywane przez Amerykanów nie byłyby celem ataków Rosjan. Niestety, nie byłoby to ulgą dla Polski czy naszych sąsiadów.

„60 godzin do Tallina i Rygi”?

Brak wojsk sojuszniczych oznacza dla Rosji jedną strategiczną szansę. Szybkie uderzenie, mające na celu opanowanie terytoriów państw bałtyckich (i być może części terytorium Polski), zanim NATO skutecznie zareaguje, stawiałoby państwa NATO przed diabelską alternatywą: albo zdecydować się na potencjalnie długi i kosztowny konflikt z Rosją, albo ugiąć się przed rosyjskimi żądaniami i pogodzić się z utratą zajętych terenów.

Taki scenariusz stał się znany jako „60 godzin do Tallina i Rygi” od wyników prowadzonych w roku 2014 i 2015 przez RAND Corporation gier wojennych, a więc w czasie, gdy na stałe na wschodniej flance NATO nie stacjonowały wojska z innych państw.

Wobec tego należy uznać, że obrona Europy przed agresją musi mieć jeden podstawowy fundament: silna wschodnia flanka NATO. A to prowadzi ponownie do pytania:

czy może ona być silna bez Amerykanów?

Gliniane nogi kolosa

Przeciwnikiem dla Europy obecnie i w dającej się przewidzieć przyszłości jest Rosja. Militarnie, w wymiarze liczebnym to kolos: około 20 dywizji wojsk lądowych, około 2700 czołgów w linii i 2900 w rezerwie, do czego należy dodać wojska powietrznodesantowe (sześć dywizji), ponad tysiąc samolotów bojowych i ponad sześćset śmigłowców, 158 bojowych okrętów nawodnych i 51 okrętów podwodnych.

Ale wojna w Ukrainie pokazała, jak gliniane ten kolos ma nogi. Obrona przeciwlotnicza, której tak obawiano się dekadę temu – okazała się nieefektywna. Rosja nie jest w stanie skutecznie chronić ani baz na Krymie, ani nawet własnego terytorium, czego dowodzą powtarzające się skuteczne ataki pociskami manewrującymi Storm Shadow i SCALP – EG oraz dronami różnego rodzaju.

Rosyjskie lotnictwo okazało się dużo słabsze, niż sądzono przed 2022 rokiem. Zdolne przede wszystkim do wykonywania ataków bombami szybującymi, dronami i pociskami manewrującymi spoza zasięgu ukraińskiej obrony przeciwlotniczej.

To do czego Rosjanie są zdolni – to rzucać na front masy kiepsko wyszkolonych, przeciętnie wyposażonych żołnierzy, zaś lepiej wyszkolone czy specjalistyczne jednostki są ich uzupełnieniem. Analogie z II wojną światową są oczywiste.

To nie oznacza, że Rosja jest słaba: jest w stanie zadawać straty, także w ludności cywilnej (na przykład atakując infrastrukturę energetyczną), ale nie jest przeciwnikiem, którego nie można pokonać.

Jak odstraszyć agresora

Należy zbudować potencjał pozwalający odstraszyć agresora, a więc zniechęcić do agresji.

Odstraszanie militarne może zaś być prowadzone na dwa sposoby: poprzez odmowę korzyści lub obietnicę kary. Stosując analogię do ochrony banku przed napadem: odmową korzyści jest na przykład trudny do sforsowania sejf lub umieszczenie barwiącego pakietu, który uczyni zrabowane pieniądze bezwartościowymi.

Obietnicą kary jest szybka reakcja policji i zatrzymanie sprawców. Podobnie jak wobec rabusiów, w obronie państwa można te sposoby stosować jednocześnie.

Odmową korzyści jest utrudnienie zajęcia własnego terytorium i obrona własnej infrastruktury i ludności, obietnicą kary – zadanie przeciwnikowi strat, które są dla niego nieakceptowalne.

W odróżnieniu od skrajnie pesymistycznych gier wojennych sprzed dekady część wysiłku wykonały już same państwa wschodniej flanki Sojuszu.

Państwa bałtyckie

Litwa, Łotwa i Estonia dokonały poważnych zakupów sprzętu pancernego i artyleryjskiego i są w stanie wystawić po brygadzie zmechanizowanej i co najmniej po jednej brygadzie piechoty zmotoryzowanej, ich potencjał zwiększają także siły rezerwy.

Na lądzie każde z tych państw dysponować może w czasie wojny siłami odpowiadającymi jednej dywizji (Estonia już posiada dowództwo tego szczebla).

Ponieważ zgodnie z zasadami sztuki wojennej, atakujący musi mieć przewagę co najmniej 3 do 1 nad obrońcą – Rosjanie muszą przeciwko nim skierować siły co najmniej trzykrotnie większe. Co najmniej, gdyż to nie uwzględnia pomocy sojuszniczej. Już teraz w tych państwach stacjonują batalionowe grupy bojowe NATO, wyposażone w czołgi i artylerię, a planowane jest ich rozwinięcie do poziomu brygad.

Polska, Szwecja czy Finlandia posiadają większe zasoby, w tym samoloty bojowe i czołgi, większe są więc możliwości zarówno obrony własnej, jak i pomocy sojusznikom.

Wreszcie należy uwzględnić potencjał pozostałych państw NATO.

05.03.2024 Korzeniewo . Cwiczenia NATO pod kryptonimem DRAGON 24 . W cwiczeniach pod wspolnym kryptonimem STEADFAST DEFENDER-24 (STDE-24) , wezmie udzial ok. 90 000 zolnierzy ze wszystkich panstw NATO oraz Szwecji . Podczas cwiczen sprawdzona zostanie zdolnosc sil Sojuszu do odstraszania i obrony, w tym odparcia ataku potencjalnego adwersarza na panstwa NATO .
Fot. Martyna Niecko / Agencja Wyborcza.pl
05 marca 2024 Korzeniewo. Ćwiczenia NATO STEADFAST DEFENDER-24, wzięło udział ok. 90 000 żołnierzy ze wszystkich państw NATO. Podczas ćwiczeń sprawdzano zdolność sil Sojuszu do odstraszania i obrony, w tym odparcia ataku potencjalnego adwersarza na państwa NATO. Fot. Martyna Niecko/Agencja Wyborcza.pl

Jeden czołg zachodni równy czterem, pięciu rosyjskim

Polska obecnie ma w linii około 600 czołgów, Niemcy 300, Wielka Brytania i Francja po 200 – a więc jest to 1300 czołgów. Wyjściowo – równoważy to 3900 wozów rosyjskich. Ponownie, wyjściowo, gdyż oprócz liczebności należy uwzględnić także czynnik jakościowy.

Rosjanie z powodu obciążenia gospodarki wojną, ponoszonych strat, embarga będą skazani na korzystanie z remontowanego lub modyfikowanego starego sprzętu, uzupełnianego niewielką bieżącą produkcją. Nawet w prostej kalkulacji, jeden czołg taki jak Leclerc, M1A2 Abrams czy Leopard 2A7 równa się nie trzem, ale czterem lub pięciu rosyjskim.

Tę układankę modyfikują kolejne czynniki.

Czołg nie walczy sam, jest częścią systemu, w tym piechoty, artylerii, broni przeciwpancernej, konwencjonalnego lotnictwa, coraz częściej także dronów. Na froncie ukraińskim drony są masowo wykorzystywane, łatając deficyty w lotnictwie i artylerii walczących stron, nie będą więc czynnikiem rewolucjonizującym pole walki, lecz uzupełniającym.

Państwa europejskiej części NATO są w stanie produkować zarówno nowoczesne czołgi, bojowe wozy piechoty artylerię, broń przeciwpancerną, jak i przeciwlotniczą. By obronić się bez lub z niewielkim udziałem Amerykanów na lądzie wystarczy tylko i aż zwiększenie produkcji tego uzbrojenia.

Struktury dowodzenia

Co więcej, istnieją już wspólne w ramach Sojuszu struktury dowodzenia – na przykład Wielonarodowy Korpus Północny Wschód w Szczecinie, któremu podlegają między innymi dowództwa dwóch wielonarodowych dywizji oraz w razie wojny wspomniana dywizja estońska.

To ułatwia budowanie wspólnych zdolności obronnych poprzez dodawanie wnoszonych przez państwa członkowskie elementów tych formacji. Trzymając się tylko przykładu Korpusu Północny – Wschód, jeśli miałby on bronić państw bałtyckich, mając w podporządkowaniu wspomniane dwie wielonarodowe dywizje, dywizję estońską i polską, wraz z siłami wsparcia – zwłaszcza artylerią, obroną przeciwlotniczą i oddziałami logistycznymi, i byłyby to wojska nowocześnie wyposażone i bardzo trudny przeciwnik dla Rosjan.

Gdyby Niemcy czy Francja zdecydowały się sformować po jednej nowej dywizji zmechanizowanej, byłoby to poważne zwiększenie potencjału obronnego. Mogłyby wówczas stworzyć znów formacje wielkości korpusu – każde państwo po jednym.

Rola Ukrainy

Ponadto, na lądzie ważnym czynnikiem będzie rola Ukrainy w europejskim systemie bezpieczeństwa. Jeśli nawet walki na froncie ustaną – to będzie to zamrożenie konfliktu. Ale to będzie oznaczać, że Ukraina będzie na siebie brać częściowo ciężar hipotetycznego konfliktu z Rosją w przyszłości. W interesie Europy jest, by Ukraina była tak silna militarnie, jak tylko możliwe. A cały czas mowa tylko o potencjale lądowym.

Równie ważne są bowiem inne sfery działań. W powietrzu łatwo jest uzyskać nie tylko równowagę, ale i przewagę.

Dla przykładu: Polska zamierza posiadać 80 wielozadaniowych samolotów bojowych (F-16 i F-35), uzupełnionych przez 48 lżejszych F/A-50. Szwecja posiada 99 Gripenów, Finlandia zamówiła 64 F-35, 27 będzie posiadać Dania, 24 Czechy. To już daje 342 nowoczesne maszyny.

Dodając do tej liczby już posiadane albo zamówione nowoczesne samoloty – takie jak Rafale, Eurofighter Typhoon czy F-35 – państwa NATO bez USA mogą posiadać ponad 1400 samolotów. Widać tu już czynnik ryzyka: część tych maszyn albo pochodzi z USA, albo zawiera w sobie amerykańskie elementy lub uzbrojenie. Ale Europa posiada rozwinięty przemysł lotniczy, produkuje także własne uzbrojenie – choćby pociski manewrujące.

Uderzenie w terytorium agresora

To otwiera kolejną szansę. Lotnictwo może nie tylko wspierać wojska lądowe i bronić własnego terytorium – może uderzać na terytorium agresora, zadając straty, zwiększając jego koszty, zmuszając go do zmiany planów. W przeszłości ten potencjał zapewniały amerykańskie siły powietrzne – przykładowo dziesięć samolotów B-1B mogło odpalić na terytorium Rosji do 240 pocisków manewrujących (z konwencjonalnymi głowicami) i zadać ogromne straty agresorowi. Teraz tego odstraszającego potencjału może zabraknąć. Jest jednak szansa, by go zastąpić.

Europa produkuje własne pociski manewrujące i samoloty, możliwa więc jest budowę nowych środków rażenia: pocisków manewrujących i dronów, zdolnych uderzać na ważne cele w głębi Rosji. Mogą one być przenoszone przez samoloty i okręty, mogą być też odpalane z wyrzutni lądowych.

Nie potrzeba posiadania tak dużego i drogiego lotnictwa strategicznego, jakie posiadają USA – a skuteczność może być porównywalna, przynajmniej gdy mowa o broni konwencjonalnej. Tutaj znów pojawia się szansa, wynikająca z sojuszu z Ukrainą. Oprócz współpracy przemysłowej i wojskowej hipotetyczne europejskie siły odstraszania mogą tam być rozmieszczone lub przynajmniej mogłyby korzystać z jej przestrzeni powietrznej w razie konfliktu z Rosją.

Podobnie sytuacja wygląda na morzu: Europa buduje własne okręty, posiada odpowiednie technologie – problemem w ostatnich dekadach była wielkość zamówień. Przykładowo, Royal Navy planowała zakupić dwanaście niszczycieli rakietowych typu 45 – budżet pozwolił tylko na połowę tego, Niemcy z planowanej serii czterech fregat typu Sachsen zbudowali trzy. Amerykańska pomoc pozwalała to uzupełnić.

To wszystko oznacza koszty

Kompensacja ewentualnego wyjścia Amerykanów z Europy wymagać będzie więc zwiększenia flot europejskich. To wszystko oznacza koszty, ale należy mieć na uwadze dwa czynniki.

W czasach zimnej wojny częstą praktyką było łączenie zamówień we wspólnych programach. Dotyczyło to zwłaszcza lotnictwa, choć zdarzały się wspólne programy lądowe lub morskie i to jest szansa, z jakiej należy skorzystać także w przyszłości. Także dlatego, że należy wobec niepewności amerykańskiej polityki, dążyć do uniezależnienia się także w wymiarze przemysłowym.

Amerykanie mogą bowiem próbować na Europie wymuszać pożądane zachowania, grożąc na przykład wstrzymaniem dostaw uzbrojenia czy części zamiennych.

To dotyczy wymiaru przemysłowego i technicznego. Wzrost nakładów obronnych musi mieć także wymiar społeczny. Potrzebne będzie zwiększenie stanów osobowych wojska, zarówno zawodowego, jak i rezerwy. Niezbędne także jest przyciągnięcie do służby osób z adekwatnymi kwalifikacjami – choćby do obsługi dronów czy działań w cyberprzestrzeni.

Nie wystarczy tylko zwiększenie pensji czy innych zachęt, trzeba przyciągnąć osoby gotowe na szereg wyrzeczeń (choćby związanych z dyspozycyjnością) i poświęceń (z narażaniem własnego życia włącznie).

Co z poborem?

Część państw przywróciła lub utrzymała pobór. Obowiązkowa służba to jednak tylko częściowe rozwiązanie – ludzie muszą chcieć ją pełnić. Tutaj znów pojawia się szansa: obecna Rosja to ponure państwo, autorytarne, nietolerancyjne. Jakkolwiek górnolotnie to brzmi, czynnikiem mobilizacyjnym może być właśnie obrona najbardziej zasadniczych wartości: wolności słowa, demokracji, tolerancji, tego, co zdecydowanie odróżnia Europę od putinowskiego reżimu.

To będzie wymagać determinacji i zwalczania prorosyjskiej dezinformacji i prób podważania tych wartości. Jest jednak wyzwaniem równie ważnym, jak kupowanie czołgów i okrętów.

Parasol atomowy

Ostatnim elementem amerykańskiej obecności w Europie jest parasol atomowy. Jest to ostateczny środek odstraszania, mający wymiar sojuszniczy w postaci programu Nuclear Sharing. Wyjście USA z Europy może oznaczać zakończenie tego programu. Tutaj paradoksalnie problem jest najmniejszy: państwami atomowymi są przecież Wielka Brytania i Francja, więc europejski parasol atomowy już istnieje.

Reasumując, istnieje ryzyko, że znany od dekad porządek bezpieczeństwa Europy może zostać zakłócony przez decyzje, jakie mogą zapaść w Waszyngtonie. Da się jednak to ryzyko ograniczyć.

Narzędzia i środki są – otwartym jest pytanie o determinację, by z nich skorzystać.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Na zdjęciu Michał Piekarski
Michał Piekarski

Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego

Komentarze