0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plFot. Slawomir Kamins...

W ubiegłym tygodniu premier Donald Tusk zdecydował o powołaniu nowej, tym razem rządowej komisji badającej wpływy Rosji i Białorusi w Polsce. Jej przewodniczącym został obecny szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, gen. Jarosław Stróżyk. Trwa nabór jej członków – wskazują ich poszczególne resorty, wymienione w rozporządzeniu premiera z 21 maja 2024.

Pełen skład nowo powołanego ciała poznamy być może jeszcze w tym tygodniu. Już dziś ujawniamy jednak, jak ma działać komisja. Premier Tusk 21 maja podkreślał, że jej cel jest oczywisty. „Musimy rozgonić gęste chmury, jakie zawisły nad tą sprawą i zobaczyć prawdę taką, jaką jest” – mówił.

W zarządzeniu premiera zapisy o przedmiocie badań komisji sformułowano precyzyjnie, jednak kryją się w nich pewne pułapki.

Wydaje się, że nowo powołany zespół będzie musiał polegać na tym, co dotychczas ustaliła prokuratura, służby i media.

Zajmie się więc najbardziej znanymi sprawami. Wiele pomniejszych tematów związanych z wpływami Rosji może jednak pozostać nietkniętych. Czy więc komisja rzeczywiście rozgoni rosyjskie chmury?

Przeczytaj także:

Siemoniak może wskazać cztery osoby

Największy wpływ na skład komisji ma Tomasz Siemoniak. Ten polityk dziś łączy funkcję ministra spraw wewnętrznych z funkcją koordynatora służb specjalnych. Z tego powodu przysługuje mu prawo do wyznaczenia maksymalnie czterech (a minimalnie dwóch) członków komisji.

Pozostali członkowie będą wyznaczani przez ministrów: obrony narodowej, kultury, finansów, spraw zagranicznych, aktywów państwowych i cyfryzacji. W sumie może być to maksymalnie trzynaście osób. Dołączy do nich sekretarz – pracownik Ministerstwa Sprawiedliwości.

Jednak zarządzenie premiera odsłania dużo więcej informacji na temat sposobu prac komisji. Jeśli chodzi o kwestie personalne, ustalono, że

jej członkiem może zostać wyłącznie osoba posiadająca wykształcenie wyższe oraz „niezbędną wiedzę w zakresie związanym z przedmiotem prac”.

Powinna mieć także poświadczenie bezpieczeństwa, które pozwoli jej na dostęp do informacji tajnych i ściśle tajnych.

Dostaną pensje, ale…

W zarządzeniu zostawiono jednak furtkę dla tych, którzy mogliby zasiąść w komisji, ale poświadczenia nie mają. ABW lub SKW musiałoby dokonać ich sprawdzenia w ciągu miesiąca, a potem wydać stosowne poświadczenie. To znaczne przyspieszenie tej procedury, która zazwyczaj trwa kilka miesięcy.

Co będzie, jeśli osoba wyznaczona w skład komisji po sprawdzeniu przez służby nie dostanie zgody na dostęp do informacji niejawnych? Natychmiast zostanie odwołana i dany resort będzie musiał wskazać na jej miejsce kogoś innego.

Członkowie komisji będą otrzymywać wynagrodzenie równe temu, które dostają sekretarze stanu. Dziś to 16 tysięcy zł miesięcznie brutto.

Jeśli jednak w zespole znajdzie się osoba już zatrudniona w urzędzie czy państwowej instytucji, nie dostanie drugiej pensji.

Wynagrodzenie za pracę nad badaniem wpływów Rosji i Białorusi nie będzie jej przysługiwać.

Komisji będą mogli pomagać dodatkowi eksperci i doradcy, których zaprosi szef komisji, gen. Jarosław Stróżyk.

Groźne dla Polski

Czym jednak dokładnie będzie zajmować się komisja i jak należy rozumieć „wpływy rosyjskie i białoruskie na bezpieczeństwo wewnętrzne i interesy Rzeczypospolitej Polskiej” (taką frazę zapisano w zarządzeniu premiera)? Z przepisów wynika, że

jej zadaniem będzie bardzo precyzyjne sprawdzenie powiązań między władzami Rosji i Białorusi oraz ich współpracownikami, a osobami działającymi na rzecz tych państw w Polsce.

Nawet jednak gdy takie powiązania zostaną ujawnione, analitycy będą musieli jeszcze wykazać, że podjęte przez takie osoby działanie były groźne dla bezpieczeństwa państwa lub przyniosło szkodę dla interesów Polski. A także że osoby te były świadome, na czyją rzecz pracują.

Te wymogi w wielu przypadkach mogą być trudne do spełnienia. Wymuszają bowiem znalezienie dowodów potwierdzających każdy z wymienionych elementów. Tymczasem komisja ma nie być organem śledczym, co podkreślał premier Donald Tusk. Będzie więc musiała polegać na wsparciu prokuratorów i służb.

Co ma analizować komisja?

W przepisach sprecyzowano także, co komisja będzie analizować. Ma to być „każde działanie osób związanych z Federacją Rosyjską lub Republiką Białorusi, prowadzone metodami zarówno prawnie dozwolonymi, jak i bezprawnymi”, które przyniosło określone skutki. I tu premier wskazał aż dziewięć możliwości. Część tych skutków jest wyjątkowo poważna, ale wystąpi zapewne rzadko albo wcale. Są to:

  • zawarcie umowy międzynarodowej;
  • stanowienie przepisów prawa lub wydanie decyzji administracyjnej;
  • prezentowanie stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej na forum międzynarodowym;
  • złożenie oświadczenia woli w imieniu organu władzy, spółki Skarbu Państwa lub państwowego przedsiębiorstwa, także podczas prowadzonych negocjacji.

Pieniądze, przekazywanie danych i dezinformacja

Czyli jeśli ktoś pod wpływem osób związanych z władzami Rosji lub Białorusi zawarł międzynarodową umowę, zmienił przepisy w Polsce lub wyraził wolę podjęcia konkretnych działań w imieniu polskich władz – wówczas komisja przedstawi taką sprawę w raporcie, może też zawiadomić prokuraturę lub inne służby. Takich spraw zapewne będzie mało. Ale jeśli komisja znajdzie dowody na chociaż jedną, będziemy mieć do czynienia z prawdziwym skandalem, i to na skalę międzynarodową.

Inne działania mogą pojawiać się znacznie częściej. W zarządzeniu wymieniono:

  • udostępnianie informacji chronionych prawnie;
  • wydawanie publicznych pieniędzy;
  • podejmowanie działań przez organizacje pozarządowe, związki zawodowe lub partie polityczne;
  • rozpowszechnianie fałszywych informacji oraz inne sposoby wpływania na opinię publiczną.

Sprawozdania z prac komisji będą trafiać do premiera raz na dwa miesiące, w sytuacjach wyjątkowych nawet częściej. Przewidziano także raporty roczne, składane do 31 marca każdego roku. Taki zapis wskazuje, że premier zakłada długoterminową działalność komisji.

Osoby z Rosji i Białorusi, czyli kto?

W zarządzeniu sprecyzowano także, o wpływy jakich osób z Rosji i Białorusi chodzi. Komisja nie będzie zajmować się kontaktami z każdym obywatelem tych państw. Istotne będą jedynie cztery grupy osób. Będą to:

  1. Przedstawiciele władz Rosji lub Białorusi.
  2. Osoby „znane jako ich bliscy współpracownicy”.
  3. Trzecia grupa to osoby związane z wyżej wymienionymi – osobiście, organizacyjnie lub finansowo.
  4. I ostatnia grupa – wszyscy inni, działający na zlecenie osób wskazanych wcześniej.

Aby to wszystko ustalić, członkowie komisji będą mogli korzystać z informacji uzyskanych z prokuratury, a także z ABW, Agencji Wywiadu, SKW oraz Służby Wywiadu Wojskowego. Jednak dane ze służb najpierw będą musiały trafić do Ministra Sprawiedliwości, a dopiero minister przekaże je osobom badającym zewnętrzne wpływy.

Trudna rola komisji

Wydaje się, że trudno będzie spełnić wszystkie te warunki podczas analizy tematów i kontaktów osób podejrzewanych o działanie w interesie Rosji lub Białorusi. W dużej mierze sukces komisji będzie zależał od tego, co do tej pory ustaliły służby i prokuratura. Jeśli są tam dobrze udokumentowane sprawy, które do tej pory nie ujrzały światła dziennego ani nie zakończyły się sformułowaniem aktu oskarżenia choćby z powodów politycznych – będzie się można teraz nimi zająć.

Jednak tematy, w których do tej pory nie podejmowano śledztw, napotkają poważne przeszkody.

Trudno ocenić, w jaki sposób komisja miałaby ustalić na przykład, czy osoby zakładające w Polsce prorosyjskie partie działają na czyjeś zlecenie.

A jeśli tak, na czyje. Komisja nie ma przecież uprawnień śledczych, nie będzie choćby przesłuchiwać świadków. Z zarządzenia nie wynika również, jak jej członkowie mieliby badać przepływy finansowe między podmiotami, co jest niezbędne do ustalenia, czy Rosja lub Białoruś wspierała kogoś swoimi pieniędzmi. Do tego bowiem potrzebny jest dostęp do danych skarbowych, tyle że prawa do dostępu do nich nigdzie nie zapisano.

Komisja z przeszkodami

A jeśli już komisja zdoła zdobyć dowody na podejrzane powiązania, będzie musiała jeszcze wykazać, że skutki konkretnych działań przyniosły szkodę Polsce lub zagroziły jej bezpieczeństwu. Tymczasem w wielu wypadkach nie da się tego dowieść w prosty sposób, choćby ze względu na charakterystyczny sposób działania Rosji w wojnie informacyjnej. Polega on na prowadzeniu, inspirowaniu i wywoływaniu przez lata szeregu niewielkich działań. Rozpatrywane pojedynczo, w oderwaniu od reszty, najczęściej nie powodują bezpośrednich negatywnych skutków. Wpływają natomiast pośrednio, często po latach.

Kiedy ktoś organizuje manifestację zgodną z interesami Kremla, nie robi tego w celu natychmiastowej wywołania rewolucji czy doprowadzenia do upadku władz.

W takim działaniu chodzi o coś innego – jest ono elementem dużo większej całości, którą tworzy wiele słabo widocznych, niszowych działań. To właśnie ta całość ma doprowadzić do zmiany postaw i poglądów obywateli danego państwa. Istotna jest więc skala i powtarzalność konkretnej narracji oraz nastawienie na długofalowe oddziaływanie.

Ten typowy dla Kremla sposób budowania wpływów będzie trudny do oceny w kategoriach zapisanych w zarządzeniu premiera. Dlatego po pracach komisji możemy spodziewać się raczej powrotu do kilku znanych, spektakularnych spraw (takich jak wymieniana przez Tuska działalność Antoniego Macierewicza czy ujawnianie tajemnic przez płk. Gaja) niż realnego wyczyszczenia polskiej przestrzeni publicznej z rosyjskich wpływów.

Posługując się metaforą premiera, można to ująć tak: być może uda się uchronić państwo przed wschodnią nawałnicą. Ale rosyjskie i białoruskie chmury nadal nad nami zostaną.

;

Udostępnij:

Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze