0:00
0:00

0:00

  • W większości szkół najpierw buduje się cały plan lekcji, włącznie z religią, a dopiero we wrześniu na pierwszym zebraniu z rodzicami pada pytania: kto chciałby etykę? I choć zgłaszają się jacyś chętni, logistycznie trudno tę etykę upchnąć, ląduje więc w jakichś dziwnych porach. Rekordzistką była szkoła, która w drugiej klasie podstawówki rozpoczynała etykę o godz. 17:15.
  • Minister Czarnek zapowiedział, że od kolejnego roku szkolnego uczniowie obligatoryjnie będą musieli chodzić na etykę lub religię. A ponieważ brakuje nauczycieli, rok temu uruchomił studia podyplomowe z etyki finansowane z budżetu państwa. Przy czym 3/4 wybranych przez ministra uczelni są katolickie. Np. w Toruniu nie dostał tych studiów Uniwersytet Mikołaja Kopernika, tylko Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej ojca Rydzyka. Niepokoi ewidentny klucz. Na liście brakuje przodujących uczelni prowadzących studia filozoficzne – Uniwersytetu Jagiellońskiego, Adama Mickiewicza, Gdańskiego, czy Mikołaja Kopernika. Czyli takich, które mogłyby te studia zrobić dobrze, bo mają doświadczenie.
  • Uczenie się, że można nie pobić osoby, która uważa coś innego niż ja, że możemy ze sobą rozmawiać i wymieniać się poglądami tak długo, jak posługujemy się faktami i się nie obrażamy, wydaje mi się kluczowe. Gdy rozmawiamy z osobami o takich samych poglądach, tylko się radykalizujemy, dlatego dobrze nam w bańkach. Etyka uczy wychodzenia z baniek. – Z Krystianem Karczem, nauczycielem etyki rozmawia Maria Hawranek.

To kolejna rozmowa z cyklu OKO.press „Jak ratować szkołę”, który rozpoczęliśmy 1 września. Pytamy nauczycieli z różnych szkół w Polsce, jak dobrze uczyć, jak radzić sobie ze złym systemem, przeładowanym programem, nauczycielskim automatyzmem, skostniałą szkolną strukturą i ideologią, która ogranicza wolność szkoły.

Przeczytaj także:

NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Maria Hawranek: Co się robi na lekcjach etyki?

Krystian Karcz*, nauczyciel etyki: Najpierw trzeba znaleźć impuls filozoficzny, który prowokuje do zadawania pytań. Moja ulubiona pierwsza lekcja w zerówce lub pierwszej klasie wygląda tak: czytam bajkę o szkole, do której chodzą różne owady i pająk. Owady grają w latającego berka, a pająk nie może. W dodatku jest brzydki, owady się z niego śmieją.

Pewnego dnia owady wpadają do rzeki. Pająk rzuca się do wody i je wyławia. Na kanwie tej historii zastanawiamy się, na czym polega przyjaźń. Np. czy przyjaźń jest wtedy, kiedy jest transakcja – przyjaźnię się z kimś, bo ma fajne gry?

Na zajęcia z młodszymi dziećmi przychodzę z Misiem Tymoteuszem, o nim też napisałem bajki. Miś chodzi do szkoły, gdzie pewien chłopiec mu dokucza, bo miś nie ma telefonu. Dzieci wychodzą na WF, a miś smutny chowa się pod ławką. Na ławce leży telefon. I teraz miś może go zabrać, a w dodatku dokonać zemsty, czyli rozwiązać wszystkie swoje problemy. Powinien, czy nie powinien? Dlaczego tak? Dlaczego nie?

Maluchy debatują i uzasadniają. Cała ta bajka jest oparta o anegdotę z „Państwa” Platona, która nazywa się Pierścień Gygesa. Czyli to jest Platon przetłumaczony na misia, dla dzieci wieku 5-7 lat.

Czyli filozofia jest dla dzieci?

Zdecydowanie! Choć czasem piszą do mnie oburzeni dorośli, że to zbyt skomplikowane. Nie zgadzam się. Filozofię trzeba dostosować do wieku dzieci, podobnie jak matematykę. Kilkadziesiąt lat temu profesor Columbia University Matthew Lippman stworzył koncept „Philosophy for Children”, by uczyć dzieci rozumowania i argumentowania. W oparciu o jego program dociekań filozoficznych pracują szkoły w Niemczech, Irlandii, Wielkiej Brytanii i USA. Filozofia towarzyszy nam od samego początku. To jest zagubiony, porzucony element edukacji.

Mam czteroletniego syna, z którym regularnie rozmawiam o tym, kiedy „umarniemy”, więc w ogóle nie dziwi mnie to, co mówisz.

Też rozmawiam z małymi dziećmi o śmierci, jeśli są na to gotowe, choć wielu dorosłych uważa, że to za wcześnie. Przynoszę na lekcje kasztany albo kwiatka z uschniętym liściem i pytam: czy on żyje? Co to znaczy, że on żyje? Czy będzie zawsze żył? Czy ludzie żyją jak kwiaty, czy inaczej? A co będzie, jak go nie będzie?

Jestem delikatny, jeśli patrząc na kwiat nikomu nie nasunie się temat śmierci, nie poruszam go. Często okazuje się jednak, że dzieciaki mają dużo doświadczeń śmierci i na lekcji opowiadają o chomiku, psie, o pogrzebie babci. Bardzo je ten temat interesuje, a jeśli dobrze się go poprowadzi, można je ubogacić i wzmocnić.

Ile lat mieli uczniowie filozofów?

To byli młodzieńcy, nastolatki albo dorośli ludzie. W starożytnej Grecji ukuto pewien paradygmat edukacji – uczenie się to sposób spędzania wolnego czasu, nie dzieje się w murach. Sokrates przechadza się po agorze, Epikur siedzi w ogrodzie, Arystoteles chodzi wszędzie. Chodzą i rozmawiają. Mistrz dba tylko o to, by w dyskusji nie było błędów logicznych, by dojść do jakichś wniosków. Pełni rolę moderatora, nie narzuca tematu lub odpowiedzi.

O czym jeszcze rozmawiacie, np. w czwartej klasie?

Jeden z moich scenariuszy dotyczy fair play. Pokazuję film z mistrzostw świata judo. Sędzia daje sygnał, że walka się rozpoczyna, ale jeden z zawodników tego nie zauważa, bo patrzy na publiczność. Drugi podchodzi i zgodnie z przepisami kładzie go na łopatki, wygrywa mistrzostwa świata. I teraz: czy to było w porządku?

Chyba tak, ale było to niekoleżeńskie.

Uczniowie potrafią o tym debatować dwie lekcje. Zwykle dzielą się po połowie – jedni uważają, że to absolutnie nie fair wygrać z kimś, kto nie walczył, a drudzy, że to przecież była walka, a on popełnił błąd, nie patrząc na przeciwnika.

Pokazuję też np. film, gdzie triatlonista już ma przebiec linię mety jako pierwszy, ale popełnia błąd i wpada na barierkę. Drugi zawodnik, zatrzymuje się i przepuszcza kolegę, który się pomylił. Rozmawiamy w klasie o tym, czy spisane zasady są zawsze najważniejsze.

Mówisz im, jak uważasz?

Pytają, co myślę, ale staram się nie mówić, bo to psuje całą zabawę. Za to o judo spytałem kolegę, który też jest nauczycielem etyki i trenuje sztuki walki. Uważa, że zawodnik wygrał zgodnie z zasadami.

Pewnie nie zawsze można rozstrzygnąć takie dylematy. Dzieci się nie frustrują?

Nie zawsze, i to jest trudne, ale i najlepsze. Oczywiście istnieje prawidłowa odpowiedź, bo inaczej mielibyśmy relatywizm moralny, ale z drugiej strony uczymy się, że nikt nie ma monopolu na prawdę. Nie odpowiedź jest najważniejsza, tylko pytanie i argumenty.

Zwykle, kiedy dzieci pytają, co sądzę, przedstawiam im najmocniejszy argument jednej i drugiej strony. I to im wystarcza. Swój pogląd przedstawiam rzadko i tylko w tych grupach, w których wiem, że uczniowie potrafią myśleć krytycznie, czyli bez względu na to, co powiem, nadal będą myśleć samodzielnie.

Jaki jest status etyki w szkole?

Od kilku lat prowadzę na Facebooku grupę „Nauczyciele filozofii i etyki”, od dwóch profil „Uczę filozofować”, gdzie spływają do mnie różne głosy. Gdybyśmy mieli pokusić się o generalizację, z organizacją lekcji etyki w polskiej szkole jest krucho.

Oczywiście najlepiej jest tam, gdzie są fundusze, czyli w szkołach niepublicznych, które od początku umieszczają etykę w planie lekcji. Np. w mojej Szkole Podstawowej Da Vinci w Poznaniu jedna etyka w tygodniu jest przewidziana w planie każdej klasy.

Nie ma problemu ze znalezieniem chętnych - w edukacji wczesnoszkolnej mam prawie całe klasy, w kolejnych klasach mam po sześć, po dwanaście uczniów z jednej klasy. Cała społeczność szkolna rozumie, dlaczego edukacja etyczna jest ważna i dedykuje dla niej miejsce.

Niestety w większości szkół najpierw buduje się cały plan lekcji, włącznie z religią, a dopiero we wrześniu na pierwszym zebraniu z rodzicami pada pytania: kto chciałby etykę? I choć zgłaszają się jacyś chętni, logistycznie trudno tę etykę upchnąć, ląduje więc w jakichś dziwnych porach. Rekordzistką była szkoła, która w drugiej klasie podstawówki rozpoczynała etykę o godz. 17:15.

A są w ogóle nauczyciele etyki?

Zbyt wielu nie ma. Od lat obserwuję ten zamknięty krąg. Jeśli najpierw robi się plan lekcji, a potem wciska w niego etykę, to nie dość, że dzieciaki muszą czekać na zajęcia, to trzeba znaleźć nauczyciela, który przyjdzie do szkoły na 4 godziny.

Z zainteresowania tematem śledzę też ogłoszenia o pracy dla nauczycieli w Poznaniu i jeszcze nie widziałem, by jakaś szkoła w serwisie kuratorium oświaty lub miejskim zaproponowała etat dla etyka. Więc albo na etykę przyjdzie nauczyciel spoza szkoły - co rzadko ma miejsce, przy ofertach pracy zaledwie na parę godzin, albo nauczyciel szkolny, ale niekoniecznie przygotowany.

Jeszcze za czasów PO Ministerstwo Edukacji wprowadziło taki zapis, że, w związku z brakiem kadry, do prowadzenia etyki można zatrudnić jakiegokolwiek nauczyciela, który skończył kurs filozofii na studiach.

Czyli jeśli miałam półroczny kurs filozofii na filologii hiszpańskiej, mogę uczyć etyki?

Tak. W praktyce etyki może uczyć każdy absolwent kierunku pedagogicznego. To tak jakbym ja mógł uczyć angielskiego, bo miałem na studiach lektorat. W efekcie co roku we wrześniu piszą do mnie nauczyciele, którzy dostali ten przedmiot, błagając o pomoc, bo nie wiedzą, czego mają uczyć – czy to ma być lekcja historii filozofii? Czy może taka bardziej godzina wychowawcza?

Kiedyś poprosiła mnie o pomoc koleżanka, bo nauczyciel etyki jej dziecka w drugiej klasie szkoły podstawowej zadał uczniom na zadanie domowe napisanie definicji duszy.

Jeszcze kilka lat temu nie było ani oficjalnego podręcznika dla szkoły podstawowej, ani żadnych materiałów. Teraz jest nadal tylko podręcznik dla szkoły średniej, dla podstawowej wciąż brakuje. Choć materiałów wciąż przybywa. Dzielimy się nimi w grupie. Nie ma również ani jednego zatwierdzonego przez MEiN programu nauczania do etyki. Choć każdy nauczyciel ma obowiązek go przedstawić dyrekcji.

Nauczyciel musi napisać go sam?

Tak, a to niełatwe. Zwykle dostarcza go wydawca podręcznika, ale skoro do podstawówki z etyki go nie ma, wszystkie są autorskie, czasem bazują na programie zatwierdzonym do poprzedniej podstawy: „Ludzkie ścieżki”.

To etyka w szkole publicznej jest mission impossible.

Tak. A wielu wydaje się, że uczyć etyki jest łatwo - no bo chyba każdy może porozmawiać o wartościach: żeby nie kłamać, nie oszukiwać etc.

Tymczasem poprowadzenie tych zajęć w sposób wciągający, sięgający do książek, które uczniowie czytają albo do popkultury, jest wyzwaniem. Tym bardziej, jeśli trzeba konkurować z SKS-em albo szachami. Byłem w sytuacji, gdy dzieci mogły wybierać między oglądaniem Minionków w świetlicy a przyjściem na etykę. I tak sporo wybrało etykę, ale konkurować z Minionkami to wyczyn.

A jednak nauczycieli etyki powoli przybywa.

Mimo braku ofert pracy?

Tak. Minister Czarnek zapowiedział, że od kolejnego roku szkolnego uczniowie obligatoryjnie będą musieli chodzić na etykę lub religię. A ponieważ brakuje nauczycieli, rok temu uruchomił studia podyplomowe z etyki finansowane z budżetu państwa. Przy czym 3/4 wybranych przez ministra uczelni są katolickie. Np. w Toruniu nie dostał tych studiów Uniwersytet Mikołaja Kopernika, tylko Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej ojca Rydzyka.

A co to zmienia, że ci nauczyciele są absolwentami uczelni katolickich?

Niepokoi ewidentny klucz. Na liście tych uczelni brakuje przodujących uczelni prowadzących studia filozoficzne – Uniwersytetu Jagiellońskiego, Adama Mickiewicza, Gdańskiego, czy Mikołaja Kopernika. Czyli takich, które mogłyby te studia zrobić dobrze, bo mają doświadczenie.

Druga kwestia, delikatniejsza i trudniejsza do sprawdzenia, to na ile wykładowcy katolickich uczelni zachowują bezstronność poglądową. Jak wygląda tam dyskusja o aborcji czy in vitro? Czy tyle samo czasu poświęca się na argumenty za i przeciw? Wykładowcy mogą być stronniczy, bo misją katolicką jest nawracanie. Chociaż nie chcę też generalizować, bo KUL skończyli np. Jan Hartman czy Przemysław Staroń, a trudno im zarzucić, że indoktrynują.

Jesteś wierzący?

Nie.

Fakt, że jesteś katolikiem, buddystą czy ateistą, nie powinien wpływać na sposób, w jaki prowadzisz zajęcia z etyki.

Zdecydowanie. Choć oczywiście dyskutujemy w gronie nauczycieli, na ile zachowanie obiektywizmu jest możliwe i czy powinniśmy mówić uczniom, co sądzimy na dany temat. Bo jeżeli nauczyciel jest dla uczniów autorytetem, swoim działaniem ich wychowuje.

Ale lekcja etyki to nie lekcja wychowawcza. Uczniowie nie mają mnie naśladować, tylko zidentyfikować, jak konkretne działania przekładają się na wartości i ocenić, która wartość jest dla nich ważniejsza. Często patrzymy na lekcję etyki jak na antykatechezę czy lekcję religii dla ateistów. A to zupełnie inna historia.

Jaka?

Etyka i religia to zupełnie inne światy. W podstawie programowej z religii są sakramenty, historia Kościoła, ale niewiele miejsca pozostaje na refleksję na temat dobra i zła, czyli etykę.

Poza tym to jest etyka katolicka, a nie etyka w ogóle - gdy uczeń przychodzi na religię, dowiaduje się, że jest klucz odpowiedzi rozwiązujący wszystkie dylematy. Uczy się kodeksu. Ma go przyjąć i szanować, bo inaczej wymknie się z systemu nagród i kar, czyli nie otrzyma życia wiecznego.

Tymczasem na lekcji etyki można uzasadniać i argumentować z wielu perspektyw. Mogę podać argument spoza etyki katolickiej albo z nią sprzeczny. Lekcje polegają na tym, by zmierzyć się z różnymi pytaniami, poznać różne możliwe odpowiedzi i wybrać własną.

Uczyłeś etyki w szkole publicznej?

Pół roku, jeden dzień w tygodniu. Tam etyka była mało popularna, a roczniki połączone, miałem np. dzieci z piątej klasy i ósmoklasistkę. Tematy, które poruszaliśmy, dla tej starszej uczennicy były zbyt dziecinne – np. czy możesz ukraść, jeśli jesteś głodny. W 8. klasie młodzież pyta o aborcję, eutanazję, karę śmierci, in vitro, i o tym chce rozmawiać.

W takiej mieszanej grupie jest jeszcze inne wyzwanie – co roku dołączają kolejni uczniowie, i znowu trzeba powiedzieć, o co chodzi z etyką, a poprzednie roczniki się nudzą. Na tym zresztą polega kłopot. Dzieci często nie wybierają lekcji etyki właśnie dlatego, że nie wiedzą, co to jest, albo dorośli mówią im: to jest to, na co się chodzi, jak nie chodzi się na religię. Taka negatywna definicja działa jak antyreklama.

Zaskoczyło mnie, że etyka i religia to nie musi być wybór albo – albo.

Są dyrektorzy, którzy umieszczają religię i etykę w tym samym czasie, i wtedy nie ma wyboru. To nielegalne. Moje doświadczenie pokazuje, że większość uczniów chodzi i na religię, i na etykę, jeśli tylko zorganizuje się im taką możliwość.

Z rozmów z uczniami wiem, że w naszym kraju z religii trudno jest zrezygnować – jest presja na zrobienie sakramentów, przynajmniej I Komunii Świętej, jeśli nie ze strony rodziców, to dziadków. Uważam, że etyka powinna być elementem podstawowego programu każdej szkoły.

Ale przecież programy są przeładowane, dzieci - przemęczone. Po co ty im jeszcze chcesz etykę dokładać?

Bo uczenie się, że można nie pobić osoby, która uważa coś innego niż ja, że możemy ze sobą rozmawiać i wymieniać się poglądami tak długo, jak posługujemy się faktami i się nie obrażamy, wydaje mi się kluczowe.

Gdy rozmawiamy z osobami o takich samych poglądach, tylko się radykalizujemy – dlatego dobrze nam w bańkach. Etyka uczy wychodzenia z baniek.

Pokazuje jak ścierać się z innymi poglądami. Nie jest moralizowaniem, indoktrynowaniem, niczego nie narzuca. Uczy myślenia o dobru i złu.

Wrócę do Misia Tymoteusza. Przyszedł do wesołego miasteczka, ale nie miał pieniędzy. Znalazł na ziemi 10 zł. Rozejrzał się, wokół tłum ludzi. Doszedł do wniosku, że nie znajdzie właściciela banknotu i poszedł się przejechać. Później koleżanka spytała go, czy nie widział gdzieś 10 zł, bo zgubiła.

I teraz: czy miś postąpił źle? Czy gdyby wiedział, że to ona zgubiła pieniądze, postąpiłby tak samo źle?

Na kanwie tej historii rozmawiam z małymi dziećmi o intencji czynu – czyli jak bardzo to, że ja czegoś chcę, ma wpływ na to, że oceniam coś jako złe lub dobre. Choć to abstrakcyjne, oni łapią to w lot – doskonale wiedzą, czy ktoś popchnął ich na korytarzu specjalnie, czy przypadkiem.

Czasem ze zdziwieniem odkrywają, że pewne działania nie są dobre albo złe, ale okropnie złe, bardzo złe, trochę złe, lekko dobre, cudownie dobre. Że ta skala jest potężna.

Etyka może być antidotum na radykalizację?

Tak. Nawet odkładając na bok obecną sytuację polityczną, widzimy, że lekcje etyki uczą rzeczy potrzebnych do funkcjonowania w świecie: bycia aktywnym, rozumiejącym obywatelem, który potrafi sprawdzać opinie i fałszywe informacje. Na lekcjach krytycznie oglądamy reklamy i zastanawiamy się, jak na nas wpływają. Dużo rozmawiamy o fake newsach, np. o płaskoziemcach i antyszczepionkowcach. O tym, że przekonania mają konsekwencje – np. jeśli się nie zaszczepię, mogę przyczynić się do tego, że ktoś inny straci życie. Albo jeśli uwierzę w głodówkę jako lek, mogę umrzeć.

Ludzie często szukają argumentów, które potwierdzą jakiś ich pogląd. Filozofia uczy, że to błąd metodologiczny – spróbujmy zaprzeczyć poglądowi, który wygłaszamy, żeby teoria okazała się dobra.

Na etyce uczę też demokracji, siadamy w kręgu, argumentujemy, uzasadniamy.

Słyszysz czasem jak głosami dzieci ścierają się argumenty ich rodziców z przeciwnych stron barykady?

Życzyłbym sobie większego pluralizmu poglądów, bo na moje zajęcia rzadziej trafiają dzieci z rodzin konserwatywnych.

Tematy etyki życia publicznego są teraz bardzo żywe. Np. mówimy o uchodźcach, a za tydzień wybucha wojna i mamy uchodźców. Innym razem mamy lekcję o aborcji, a tydzień później zapada wyrok trybunału i wybucha międzynarodowa afera.

Staram się pokazać dzieciom, że nawet jeśli nie zgadzają się z drugą stroną, mogą zrozumieć, dlaczego ktoś inny uważa inaczej, zrozumieć ich argumenty, nawet jeśli uznają je za słabe.

Jak wygląda lekcja o aborcji?

Zaczynam od filmiku, czym jest zapłodnienie, aż do momentu kiedy zagnieżdża się zarodka w macicy. Opowiadam, że nie zawsze pod zapłodnieniu komórki jajowej dochodzi do zagnieżdżenia, i że tabletka dzień po właśnie temu zagnieżdżeniu zapobiega, dlatego nie jest tabletką aborcyjną. Przerywa zapłodnienie, nie ciążę.

Kiedy zrozumiemy kwestie biologiczne, przechodzimy do badania argumentów różnych stron i dochodzi do dyskusji. Badamy np. argument o autonomii kobiety albo o zabiciu ciała i duszy.

Takiego zatrzymania i dogłębnego zrozumienia brakuje w dyskursie publicznym. Uczniowie dostrzegają też coś, co w nim umyka: ludzie nie dzielą się tylko wedle prostego za i przeciw aborcji. Są osoby przeciw i za wyborem. Wśród tych, którzy są za aborcją, jest kilka różnych frontów – powrót do poprzedniego status quo, zupełna dowolność kobiety etc.

Nawet jeśli wszyscy w klasie zgadzają się, że mamy zbyt restrykcyjne prawo aborcyjne, to zastanawiamy się, gdzie jest punkt, do którego powinniśmy się starać dojść – czy kobieta zawsze powinna mieć wybór, czy tylko w określonych sytuacjach? Tylko na lekcji etyki można się temu przyjrzeć. Na lekcji biologii taka dyskusja się przecież nie pojawi.

A edukacji seksualnej w szkole nie ma. Myślę, że taka lekcja o aborcji czy in vitro w szkole na wsi w Beskidzie Żywieckim, gdzie teraz siedzę, i gdzie dobiega mnie właśnie bicie kościelnego dzwonu, skończyłoby się awanturą. Czy nauczyciele etyki w małych miejscowościach nie boją się podejmować takich tematów?

Nie słyszałem, by ktoś nie mógł o tym rozmawiać. Ale obawiam się, że żyję w wielkomiejskiej bańce, w której takie lekcje dobrze się przyjmują.

Pięć lat studiowałem etykę na filozofii, z samej bioetyki miałem trzy kursy, czyli spędziłem na takich rozważaniach wiele godzin. Zastanawiam się, na ile ci nauczyciele, którzy uczą przede wszystkim polskiego, historii, i są po rocznych studiach czy kursach, są w stanie z tymi tematami się zmierzyć. Szczególnie ci, którzy mają trudność z wychodzeniem poza swój światopogląd.

Uważam, że wszystkim w kraju przydałby się kurs z bioetyki, który uzupełniłby luki w wiedzy i zakończyłby niekonstruktywne, emocjonalne dyskusje wokół tabletki dzień po czy in vitro.

Niektórzy rodzice też tak czują. Jak rozumiem w odpowiedzi na ich pytania o lekcje etyki założyłeś w internecie Klub Małych Wielkich Filozofów.

Rzeczywiście rodzice prosili mnie o zajęcia, ale intencje mieli różne – ktoś nie miał w szkole lekcji etyki, ktoś chciał, by dziecko zaczęło myśleć krytycznie, a jeszcze ktoś miał fajną filozofię na studiach i chciałby takich lekcji dla dziecka.

Utworzyłem trzy grupy, które szybko się zapełniły. W tym roku w kilka dni zapełniła się połowa miejsc. Widać dużą potrzebę na dobre zajęcia z filozofii i etyki, ale boję się, że to nadal zamknięta bańka w skali kraju. Zastanawiam się, czy gdybym rozwiesił kartkę w losowej szkole publicznej w Polsce, tam też zapisałoby się tyle osób. Boję się, że nie.

Etykę wciąż trzeba popularyzować, prostować błędne przekonania na jej temat, które z każdą wypowiedzią ministra Czarnka tylko się pogłębiają. Od czasu, gdy zapowiedział obowiązkową etykę, rodzice piszą: lepiej z niej nie korzystajmy, bo nie wiadomo, co to będzie za nauczyciel.

Czyli teraz nie tylko rodzice konserwatywni boją się etyki, bo namiesza w głowie ich katolickim dzieciom, ale też rodzice progresywni – że trafi im się etyk katol?

Tak. Chciałbym jednak zachęcić do dwóch rzeczy. Proszę zapisywać dzieci na etykę. Im więcej chętnych, tym bardziej szkoła będzie musiała wziąć te lekcje pod uwagę przy układaniu planu. Im więcej będzie godzin etyki w szkole, tym atrakcyjniejsza stanie się oferta pracy dla nauczyciela i zwiększy się szansa, że zostanie nim osoba kompetentna.

Po drugie – jeśli obawiasz się, jak będą wyglądały lekcje, przyjdź i porozmawiaj. Obawy często okazują się wyolbrzymione.

Ale jak mam spytać, żeby nie urazić? Czy prowadzi pan etykę katolicką?

Najlepszy komunikat to komunikat ja. Np. chciałbym, żeby moje dziecko chodziło na lekcję etyki, bo wiem, że to poszerza horyzonty, uczy krytycznego myślenia, ale obawiam się, że lekcje będą stronnicze, czy tak może być u pana?

Oczywiście może być tak, że w konsekwencji zajęć z etyki uczeń zakwestionuje niektóre nauki kościoła. Ale kiedyś po lekcji uczeń powiedział: wie pan co, jak ja się tak zastanawiam, to zaczynam wierzyć w Boga.

portret Krystiana Karcza

*Krystian Karcz, absolwent etyki na filozofii UAM, nauczyciel etyki w szkole Da Vinci w Poznaniu, autor fanpage’a „Uczę filozofować” oraz współautor książki „Filozofuj z dziećmi 2. 100 pomysłów na dociekania filozoficzne z dziećmi”. Prowadzi kursy doskonalące dla nauczycieli oraz warsztaty on-line z dociekań filozoficznych dla dzieci i młodzieży w Klubie Małych Wielkich Filozofów.

;
Na zdjęciu Maria Hawranek
Maria Hawranek

Reporterka i podróżniczka. Pisze dla „Dużego Formatu”, „Wysokich Obcasów”, „Tygodnika Powszechnego” i „Przekroju”. Współtwórczyni reporterskiego projektu IntoAmericas.com. Autorka książki „Szkoły, do których chce się chodzić, są bliżej niż myślisz”. Razem z Szymonem Opryszkiem wydała książki „Wyhoduj sobie wolność”, „Tańczymy już tylko w Zaduszki”. Mama Gucia, ich trzyletniego syna.

Komentarze