0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. zbiory Biblioteki Brytyjskiejfot. zbiory Bibliote...

Gazeta Wyborcza opublikowała niedawno pasjonujący wywiad z Joanną Świerzyńską, ekspertką firmy doradczej Deloitte, o stosunku Generacji Z (ludzie urodzeni po 1995 roku) do pracy. W porównaniu z poprzednimi pokoleniami Zetki mają wyraźniejsze oczekiwania wobec pracodawcy i traktują go bardziej asertywnie.

Robert Gwiazdowski w odpowiedzi opublikował następujący komentarz:

„Moje pokolenie wolało pracować 16 godzin, a nie 8 jak nasi rodzice za komuny, ale jeździć do pracy własnym samochodem. Nowe pokolenie chce pracować 8 i jeździć zbiorkomem. A te smartfony ze zdjęcia to się mu należą jak kiedyś górnikom deputat węglowy”.

Gwiazdowski niechcący wskazał tym tweetem podstawowy problem polskiego liberalizmu – zaskakująco mało w nim liberalizmu.

Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – w jego ramach od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości.

16 godzin na dobę

Argument „z 16 godzin” nie jest nowy. Kilka miesięcy temu Grażyna Kulczyk nie potrafiła zrozumieć, dlaczego „młodzi (...) nie chcą pracować dłużej, niż przewiduje ustawa”, a rok temu Omenaa Mensah narzekała, że podczas gdy dla niej naturalne było pracować w weekendy, młodym brakuje „elementarnej odpowiedzialności i tak po ludzku szacunku do drugiej osoby, jaką jest pracodawca” oraz że przeraża ją, „kiedy przychodzi do mnie 20-latek i zaczyna rozmowę od stawiania swoich warunków, mówienia, kiedy chce mieć wolne, jaki chce mieć samochód służbowy”.

Najgorętszą wreszcie dyskusję wywołały podobne słowa Marcina Matczaka. „Wątpię, aby tacy ludzie byli gotowi pracować po 16 godzin na dobę, żeby osiągnąć sukces. Indywidualne niepowodzenia często służą im potem jako uzasadnienie dla zmian systemowych”, powiedział znany prawnik o przedstawicielach tzw. młodej lewicy.

Dla mnie jako ekonomisty arcyciekawa była powszechnie negatywna reakcja na komentarz Matczaka. Odniosłem wrażenie, że większość publicystów i ekspertów, niezależnie od swoich poglądów na gospodarkę, krytykowała go za pomocą dwóch typów argumentów:

To zaskakująco lewicowa perspektywa w kraju, w którym dyskurs gospodarczy przez lata zdominowany był przez liberałów ekonomicznych. Z przytoczonych polemistów, jeden tylko Marek Zuber, i to mimochodem, przytoczył kontrargument o charakterze liberalnym: do jednostki ma należeć indywidualny „wybór, czy wol[i] mieć »święty spokój«, czy kupić sobie lepszy samochód”. Zauważmy, że nawet ten argument po cichu opiera się na lewicowej przesłance: osiem godzin pracy powinno domyślnie wystarczyć na godne życie w świętym spokoju.

Tymczasem wizja 16-godzinnego dnia pracy, jaka wyłania się z wypowiedzi Kulczyk, Matczaka, Mensah i Gwiazdowskiego powinna spotkać się z polemiką także i ze strony liberałów gospodarczych – tej jednak zabrakło.

A co z wolnością?

Zacznijmy od oczywistego problemu, który wskazał wspomniany już Marek Zuber. Matczak i Gwiazdowski to znane twarze polskiego liberalizmu gospodarczego - i sami się tak identyfikują. Liberalizm rozumie się zwykle jako ideologię polityczną, w której centrum stoi autonomia i wolność wyboru jednostki: sumienia (na przykład religii), ścieżki życiowej czy działalności gospodarczej, ale także prawo do rezultatów swojej pracy. Jeśli na przykład podejmę ryzyko i założę firmę – będzie przekonywał liberał – mam prawo do ewentualnych zysków, ale też powinienem zbankrutować, jeśli mi się nie powiedzie.

Wydaje mi się, że Matczak gubi się właśnie w kwestii autonomii jednostki. To oczywiste, że może twierdzić, że bez ciężkiej pracy nie ma sukcesu (co zresztą empirycznie jest tylko częścią prawdy).

Ale nie może być liberałem i zarazem WYMAGAĆ ciężkiej pracy od innych.

To indywidualny wybór, czy ktoś założy firmę, skuszony perspektywą sukcesu, podobnie: to indywidualny wybór, czy ktoś chce pracować dłużej lub krócej.

Ciekawy jest tutaj inny wywiad z Matczakiem, w którym twierdzi on, że podstawą liberalizmu jest nakaz samodoskonalenia się i sprzeciw wobec, jak sam to określa, antyludzkiego (!) prawa do przeciętności (czyli „prawa do zadowolenia ze status quo”). Liberał powinien w tym momencie zaprotestować: pewnie, że mamy prawo do zadowolenia ze status quo. Na tym polega wolność!

Liberalny antyliberalizm

Co więcej, Matczak wydaje się uważać, że samodoskonalenie musi być koniecznie mierzone sukcesem materialnym. Ignoruje tym samym możliwość, że wielu młodych chce pracować „przeciętnie”, bo wolny czas woli poświęcić działalności artystycznej czy społecznej.

Absurdem byłoby twierdzić, że ludzie, którzy weekendy poświęcają na wolontariat w schronisku dla zwierząt lub pomoc dla uchodźców, są „zadowoleni ze statusu quo”.

Wolność polega nie tylko na wyborze poziomu aspiracji, ale też miernika tychże aspiracji. Potwierdza to sam Matczak, przypominając, że „idealny człowiek według liberalizmu (...) nie ucieka od wolności, nie boi dokonywania wyborów i wie, czego chce od życia”.

Żeby nas jeszcze bardziej nas zdezorientować, Matczak dodaje, że płonne są założenia liberalnej aksjologii, jakoby każdy człowiek był racjonalną i samodzielną jednostką (notabene, za ideał podaje tu... Elona Muska), stąd być może potrzeba nam „rusztowania konwencji, którego elementem jest i tradycja, i religia”, norm i konwencji, które „są z nami od wieków”.

Czytelnikom może to się skojarzyć z Jordanem Petersonem i jego mieszanką konserwatyzmu społecznego z fatalizmem wolnorynkowym – dalej Matczak odwołuje się do niego wprost. To jest dokładnie to miejsce, w którym nieświadomie zrywa z siebie maskę liberała, bo fundamentem liberalizmu i jego sporu z konserwatyzmem, od pierwszych pism Johna Locke’a, jest krytyka tego „odwiecznego rusztowania konwencji”.

Ale jaką ideologię reprezentuje Matczak, jeśli nie liberalizm?

Przeczytaj także:

Eksperyment myślowy

Przytoczony na wstępie tweet Gwiazdowskiego to na pierwszy rzut oka ubolewanie nad pozbawioną ambicji młodzieżą. Chciałbym jednak zwrócić uwagę Czytelnikom i Czytelniczkom, że gwałtowną reakcję Gwiazdowskiego wywołał artykuł, który przedstawia Generację Z w zupełnie innym świetle - jako pokolenie ludzi, którzy swoją relację z pracodawcami starają się zbudować w asertywny, „handlowy” sposób. Podobnie Kulczyk i Mensah nie potrafią się nadziwić, że młodzi najpierw twardo targują się o warunki pracy, a potem ściśle się tych warunków trzymają, nie zgadzając się na darmowe przysługi dla szefa, jak praca w weekendy poza kontraktem.

Chciałbym, żeby Czytelnicy i Czytelniczki dobrze zrozumieli absurd tej całej sytuacji, dlatego proponuję następujący eksperyment myślowy.

Wyobraźmy sobie, że producenci przewodów elektrycznych organizują narodową kampanię medialną, w której skarżą się na firmy produkujące druty. Przewodowcy nie potrafią się nadziwić, że druciarze nie traktują ich z szacunkiem, negocjacje handlowe bez ceregieli zaczynają od katalogu cen i domagają się zapłaty z góry. Dlaczego druciarze nie dadzą im rocznej produkcji za pół darmo albo wręcz za darmo, za ładny wpis do CV za udany staż? A przecież przewodowcom było tak ciężko, kiedy startowali z własnym biznesem, harowali po 16 godzin na dobę...

W liberalnym kapitalizmie nikt, a już szczególnie liberałowie z Gwiazdowskim i Matczakiem na czele, nie potraktowaliby tego poważnie. Wedle liberałów, osoba, która założyła firmę produkującą druty, ma prawo dowolnie wybierać swoich kontrahentów i warunki negocjacyjne, bo sprzedaje towar wypracowany własnym znojem i może nim rozporządzać wedle uznania. To prawda, że w praktyce strony negocjacji mogą mieć nierealistyczne oczekiwania albo budować relacje za pomocą „upominków” (zniżek czy dostawy części towaru za darmo), ale to znowu ich prywatna sprawa i nic nam do tego.

Kto dorósł do kapitalizmu?

W powyższym przykładzie hipotetyczni przewodowcy (prawdziwych przepraszam) zwyczajnie nie mają prawa decydować o majątku drutowców – suwerennych przedsiębiorców. Prawdziwy liberał powinien wyśmiać ich za roszczeniowość i nawoływać, aby dorośli do kapitalizmu. I liberałowie wiedzą, że to właśnie stanowi podstawę ich ideologii. Krytykowany tu Gwiazdowski napisał niedawno felieton, w którym argumentuje wprost: „wynikający z własności status niezależności narzuca [przedsiębiorcom] pewien określony etos, obcy pracownikom najemnym, a będący podstawą dążeń wolnościowych”.

Wydawałoby się, że Gwiazdowski i inni liberałowie powinni się cieszyć, że młodzi ludzie, dla których sprzedaż pracy to podstawa dochodu, traktują pracę kapitalistycznie, jak towar, bez sentymentu wobec kontrahentów, dokładnie tak jak inni przedsiębiorcy. Oznacza to, że w istocie dorośli do kapitalizmu i samodzielności. W dodatku liberalizm ma bogatą tradycję szacunku dla indywidualnej pracy, w szczególności Locke wywodził prawo do własności właśnie z pracy, ilustrując to przykładem jabłka, które pozostaje bezwartościowe, aż ktoś je w końcu zerwie z drzewa.

Tymczasem obserwujemy reakcję odwrotną: rozpacz, że Generacja Z nie chce za darmo oddać firmom swojej młodości, zdrowia i czasu wolnego, w zamian za obietnicę samochodu po 16-godzinnej harówce. Z liberalnej perspektywy to właśnie Gwiazdowski, Kulczyk, Matczak i Mensah brzmią jak karykaturalni socjaliści, którzy domagają się rozdawnictwa dla siebie, kosztem ciężko pracujących ludzi.

Przygoda z rozdawnictwem

Sprawa staje się jeszcze ciekawsza, kiedy uświadomimy sobie, że wielu polskich liberałów pozwoliło sobie wcześniej na jednorazową przygodę z rozdawnictwem. Kiedy w pierwszych miesiącach stało się jasne, że pandemia covidu wymaga społecznego dystansu i lockdownów, Gwiazdowski domagał się od państwa zapomogi na rzecz przedsiębiorców.

Zgadzam się z Gwiazdowskim, że pandemia była sytuacją nadzwyczajną i wymagała interwencji państwa, bo alternatywę stanowiła najpewniej zapaść gospodarcza w skali tej z 1929 roku. Ciekawe natomiast, że w tym samym wywiadzie, Gwiazdowski przyłączył się do chóru krytyków 500+, którego jednym z najbardziej namacalnych efektów była poważna redukcja ubóstwa wśród dzieci (i nazwałbym ten program jednym z nielicznych pozytywnych osiągnięć katastrofalnych rządów PiS-u). Wydaje mi się, że ten program może popierać ze względu na skutki nawet liberał, bowiem dzieci trudno uznać za grupę, od której można wymagać podmiotowości gospodarczej, w dodatku wczesne wyjście z biedy ułatwia im start w dorosłość, zdobycie dobrej edukacji i osiągnięcie samodzielności.

Podobna była ocena Gwiazdowskiego co do polityki luzowania ilościowego, czyli programu skupu aktywów finansowych przez banki centralne (pisałem o nim w OKO.press). W artykule z połowy roku skrytykował ten program jako ciche finansowanie długu publicznego i związaną z nim korupcję, ale tylko mimochodem wspomniał o tym, że banki centralne skupywały też aktywa podmiotów prywatnych, w wypadku USA syntetyki powiązane z rynkiem hipotecznym.

To zaskakująco selektywna ocena. Prywatne aktywa przed pandemią stanowiły około 43 proc., a po pandemii nieco ponad 30 proc. zakupów Fedu. Tymczasem ekonomiści otwarcie podejrzewają, że ta polityka wraz z niskimi stopami mogła poważnie zaburzyć sektor prywatny, promując tak zwane firmy-zombie (firmy, które nie prowadzą realnej działalności gospodarczej i utrzymują się z rolowania niskooprocentowanego długu). Przyznaje to nawet Bank Rozrachunków Międzynarodowych!

Wybiórcze oburzenie

Powyższe przykłady układają się w zaskakujący wzorzec, który z angielska można nazwać wybiórczym oburzeniem (selective outrage): przytoczeni wyżej liberałowie domagają się zasad fair play wolnego rynku, chyba że akurat dotyczy to przedsiębiorców – wtedy uruchamia się w nich miłość do arystotelesowskiej etyki cnoty oraz zapał do zapędzania innych do ciężkiej pracy, o którym to zapale ostatni raz czytałem u Adama Leszczyńskiego w „Ludowej historii Polski”.

Wróćmy więc do pytania: jakie właściwie poglądy gospodarcze mają ludzie tacy jak Gwiazdowski i Matczak?

Nie bez kozery w ostatnim akapicie odwołałem się do Leszczyńskiego. Wróćmy do słów Matczaka o normach społecznych, które „są z nami od wieków”. Współczesna demokracja liberalna liczy sobie co najwyżej 250 lat, a w zasadzie nieco ponad wiek (uwzględniając takie „szczegóły”, jak prawa wyborcze i gospodarcze połowy ludzkości zwanej kobietami). Podobnie młody jest kapitalizm, do połowy XIX wieku w światowej gospodarce dominowało oparte o feudalną strukturę zarządzania rolnictwo.

”Od wieków” istniało za to państwo stanowe, w którym władza monarchów i arystokracji opierała się na legitymacji religijnej, do jakiej wyraźnie tęskni Matczak. Nie wydaje mi się, aby ta fraza była tylko przejęzyczeniem czy przejawem braku wiedzy historycznej. Współgra ona idealnie ze słowami Gwiazdowskiego o etosie niezależności, który ma być obcy pracownikom najemnym. Wyłania się z tego wybitnie antyliberalna wizja „złego marksizmu” (gdzie zły oznacza tu „moralnie występny”, a nie „kiepski”).

Marksizm à rebours

W klasycznej „pop” wersji marksizmu świat dzieli się na wyzyskiwanych pracowników i wyzyskujących ich kapitalistów, dlatego celem rewolucyjnej awangardy jest walka po stronie tych pierwszych. Wydaje mi się, że poglądy Matczaka i Gwiazdowskiego są lustrzanym odbiciem tego stanowiska.

Z klasycznego liberalizmu biorą żargon (ozdobniki i chwyty retoryczne o umiłowaniu wolności), ale w gruncie rzeczy obaj wyznają hierarchiczną wizję społeczeństwa, w której szlachecki rodowód zastępuje nagi status ekonomiczny.

To prawda, że jak we wczesnym feudalizmie, przyzwalają jednostkom wdrapać się na szczyt tej piramidy społecznej (stąd właśnie 16 godzin), ale nie przeszkadza im, że na taki wysiłek stać tylko nielicznych, a jeszcze mniejszej liczbie osób to się w ogóle uda. Komu się nie uda albo kto nie próbuje, ten musi pogodzić się z życiem, w którym telefon za kilkaset złotych to szczyt luksusu, a własny samochód wybiega poza horyzont możliwości przeciętnej rodziny. I w ogóle przeciętność jest dla przeciętnych. Matczakowi i Gwiazdowskiemu nie przeszkadza też to, że hierarchie historycznie się ossyfikują, stając się coraz mniej dostępne dla outsiderów, jak w późnym feudalizmie. Wydaje mi się, że właśnie dlatego Matczak w wojnach kulturowych odnajduje się bardziej po stronie Petersona niż lewicy, wyśmiewając jej polowania na systemowe „blokady” społeczne, bo zainteresowanie blokadami kulturowymi nieuchronnie nasuwa pytanie o blokady ekonomiczne.

Konserwatywne tropy

Podsumowując, polski liberalizm bardzo łatwo krytykować z lewicowej perspektywy gospodarczej. Ale w wypowiedziach twarzy polskiego liberalizmu oraz przywoływanych przez nich „przedsiębiorców-bohaterów” znaleźć można zaskakująco dużo tropów, które powinny przerazić samych liberałów. Traktowanie pracy jako czegoś spoza logiki rynkowej, czegoś, co przedsiębiorcom zwyczajnie się należy; pogarda wobec pozazawodowych ścieżek rozwoju; niechęć do „przeciętnego” życia; fascynacja hierarchiami społeczno-gospodarczymi – to wszystko jest wrogie liberalizmowi i przynależy do bardziej konserwatywnej wizji społeczeństwa, w opozycji do której tak w ogóle powstał liberalizm.

Młodym ludziom zaś doradziłbym dwie rzeczy. Po pierwsze, jeśli chcecie poczytać o wolności, sięgajcie do prawdziwych liberałów, jak Locke, niż do konserwatystów pokroju Petersona. Po drugie i ważniejsze, sami wybierajcie swoją ścieżkę życia i nie dajcie sobie wmówić, że my stare dziady mamy monopol na decydowanie o waszej wolności.

Na ilustracji: poddani chłopi koszą zboże, Psałterz Królowej Marii, początek XIV wieku, w zbiorach British Library

;
Na zdjęciu Tomasz Makarewicz
Tomasz Makarewicz

Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi

Komentarze