"To może mieć sens" - powiedział o przedłużeniu pracy elektrowni jądrowych kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Weterani walki z energetyką jądrową nie kryją irytacji, bo ich "zwycięstwo" jest zagrożone. Sygnałów, że w Niemczech coś się w tej sprawie zmienia, jest więcej
Pół zdania wypowiedziane 3 sierpnia przez kanclerza Olafa Scholza wywołało międzynarodowe poruszenie. Podczas wizyty w zakładach Siemens Energy, gdzie stoją nieodebrane przez Rosjan turbiny gazowe Nord Stream, szef niemieckiego rządu odniósł się do kwestii przedłużenia pracy trzech podłączonych jeszcze do sieci niemieckich elektrowni jądrowych. Jakkolwiek mają one znaczenie „tylko dla produkcji energii elektrycznej i tylko niewielkiej jej części – stwierdził Scholz – niemniej jednak, to może mieć sens”.
Czy jest to zdanie w jakkolwiek sposób przełomowe? Na razie wiadomo, że debata o energetyce jądrowej wróciła u naszych sąsiadów do głównego nurtu sceny politycznej i publicystycznej. W sukurs atomowi przyszedł również szef TÜV, najważniejszej technicznej i kontrolnej organizacji Republiki Federalnej. Ale po kolei.
Na razie w ramach przygotowań do nadchodzącej zimy w warunkach największego od pięćdziesięciu lat kryzysu energetycznego, w celu oszczędzania gazu ziemnego, zezwolono od 14 lipca na ponowne uruchomienie wcześniej wyłączanych elektrowni węglowych i na ropę.
Jedną z pierwszych na nowo podłączonych do sieci ma być wykorzystująca węgiel kamienny elektrownia Mehrum w Dolnej Saksonii, należąca do czeskiej grupy energetycznej EPH. Jak zapewniają wszystkie siły polityczne, powrót elektrowni węglowych jest tylko krótkoterminowy. Rozporządzenie rządu federalnego zezwala na sprzedaż energii elektrycznej z rezerwowych instalacji wytwórczych opalanych węglem kamiennym lub ropą do końca kwietnia 2023 r. Decyzja ta stała się powodem kontrowersji nawet wewnątrz samej koalicji rządzącej. Tym bardziej że przygotowywane jest podobne zezwolenie dla elektrowni na węgiel brunatny, które miałoby wejść w życie jesienią.
Jeśli warunkowo i czasowo można wznowić pracę szkodliwych dla klimatu i środowiska elektrowni węglowych, to dlaczego nie przedłużyć pracy działających elektrowni jądrowych? Tę kwestię w ramach koalicji rządowej podnieśli liberałowie z Wolnej Partii Demokratycznej. Przewodniczący FDP, a jednocześnie federalny minister finansów Christian Lindner wezwał federalnego ministra gospodarki i wicekanclerza Roberta Habecka (Zieloni) do całkowitego zaprzestania produkcji energii elektrycznej przy użyciu gazu.
„Musimy pracować nad tym, aby kryzysowi gazowemu nie towarzyszył kryzys elektroenergetyczny” – powiedział Lindner gazecie Bild am Sonntag – „Wiele przemawia za tym, by nie wyłączać elektrowni jądrowych i w razie konieczności korzystać z nich do 2024”.
Lindner dodał, że Robert Habeck miałby możliwości prawne, aby wyeliminować gaz z miksu elektroenergetycznego.
Prawne, być może, ale czy techniczne? Niemiecki model transformacji zakłada, że „zielone” źródła energii są wspierane elektrowniami gazowymi, które można szybko włączyć i wyłączyć podążając za zmiennymi siłami wiatru i nasłonecznienia. Przebudowa systemu trwa znacznie dłużej niż zmiana prawa.
Pytana o żądanie postawione przez Lindnera współprzewodnicząca Partii Zieloni, Ricarda Lang, w wywiadzie udzielonym ZDF odpowiedziała: „To, czego chce Christian Lindner, to nic innego jak powrót do energetyki jądrowej. Z nami na pewno do tego nie dojdzie”. Przyciskana jednak przez dziennikarkę, która przywołała rosnące wskaźniki poparcia dla przedłużenia pracy reaktorów jądrowych – nawet wśród elektoratu partii Zielonych przekraczające 50 proc. –, reprezentantka zielonych przyznała, że partia chce poczekać na wyniki kolejnego stress-testu. Ma on określić warunki brzegowe dla bezpieczeństwa energetycznego w Niemczech, a jego wyniki powinny być znane w ciągu najbliższych tygodni.
W wywiadzie z Lang pojawił się cały wachlarz argumentów stosowanych przez wykruszający się blok zwolenników natychmiastowego wyłączenia reaktorów. Według nich elektrownie gazowe w Niemczech są wykorzystywane w niewielkim stopniu do wytwarzania energii elektrycznej, tak więc energia jądrowa, która służy tam wyłącznie do produkcji elektryczności, w niewielkim stopniu pomoże zaoszczędzić gaz ziemny. Czy faktycznie?
Z gazu ziemnego uzyskuje się w Niemczech obecnie tylko trochę ponad 11 proc. energii elektrycznej, jednak to wciąż więcej niż dostarcza do niemieckiego systemu cała pokrywająca kraj fotowoltaika.
Dodatkowo dostawy energii ze źródeł słonecznych w okresie jesienno-zimowym są w skali kraju małe. W miesiącach, gdy jest niewiele słońca, luki w dostawie energii elektrycznej uzupełniają ekstremalnie wysokoemisyjne elektrownie węglowe.
Przyczyniając się do ponownego ich włączania i zwiększając tym samym emisyjność systemu elektroenergetycznego, Zieloni mogą być pewni ostrej krytyki ze strony wyborców, którzy będą ich rozliczać z rosnących wskaźników emisji CO2. Zieloni stają przed dylematem: albo występować w obronie klimatu, albo w obronie ideowej tożsamości partii, której jednym z filarów był ruch przeciwko energetyce jądrowej z lat ‘70 i ‘80. "Mamy problem z ciepłem, a nie z zasilaniem" - twierdzą jednak uparcie politycy nadal wspierający przegłosowany dekadę temu Atomaussteig (wyjście z atomu).
Ten argument może również zostać zweryfikowany tej zimy. W obliczu niepewności energetycznej rozważane są liczne scenariusze. Dyskutuje się o odgórnym ograniczaniu ogrzewania pomieszczeń. Warto pamiętać, że w odróżnieniu od krajów wschodniej Unii, ponad 50 proc. spośród naszych sąsiadów żyje w mieszkaniach wynajmowanych. Spora część w lokalach w posiadaniu korporacji mieszkaniowych, gdzie ograniczenia ogrzewania będą regulowane zbiorowo i odgórnie.
Co nie zaskakuje, Niemcy na wzrastający niepokój reagują, włączając skrypt indywidualnego przetrwania. Według grupy analitycznej GFK w pierwszych sześciu miesiącach 2022 roku w Niemczech sprzedano 600 000 grzejników elektrycznych. Odpowiada to wzrostowi sprzedaży o 35 procent w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku. Potwierdzają to sprzedawcy. Pracownicy jednego z berlińskich sklepów przyznali portalowi Euronews, że grzejniki mimo fali letnich upałów są już wykupione, a kolejne zamówienia będą mogły być zrealizowane dopiero jesienią.
„Może grzejniki przyjdą we wrześniu, październiku lub listopadzie. Teraz wszystko jest całkowicie wyprzedane. Każdy chce grzejnik elektryczny, aby uniknąć zimna w domu, na wypadek braków w dostawach gazu” – powiedział jeden ze sprzedawców.
Pomijanym przez polityków czynnikiem mogą stać się również pompy ciepła, których ilość w ostatnich latach rośnie w szybkim tempie. Według branżowego Federalnego Stowarzyszenia Pomp Ciepła w samym tylko 2021 sprzedano ich ponad 150 tysięcy, a całkowita liczba instalacji sięga obecnie około 1,2 miliona. Pompy ciepła są urządzeniami elektrycznymi, które mogą być wygodnym rozwiązaniem dla posiadaczy paneli fotowoltaicznych, z zagwarantowanym odbiorem wyprodukowanej w słoneczny dzień energii. Jednocześnie mogą stanowić wyzwanie dla systemu elektroenergetycznego, gdy w okresie jesienno-zimowym zaczynają pobierać najwięcej energii z sieci. Tę energię trzeba wtedy jakoś w elektrowniach wyprodukować.
Może się więc okazać, że zimą te wszystkie indywidualne źródła ciepła wywindują zużycie energii elektrycznej na wyjątkowo wysoki poziom.
Tym bardziej zaskakujące jest, że w momencie, gdy pojawia się hasło walki o każdą zaoszczędzoną kilowatogodzinę, a wspólnoty samorządowe już teraz zaczynają oszczędzać, wyłączając na przykład iluminację zabytków, państwo miałoby pozbyć się lekką ręką gigantycznych mocy elektrowni jądrowych. Może się okazać, że po ich wyłączeniu Niemcy będą mieć problem zarówno z ciepłem, jak i z zasilaniem, nie mówiąc o dotrzymaniu dekarbonizacyjnych celów klimatycznych, które są wpisane do niemieckiego prawa.
A i z tym w ostatnim czasie jest coraz bardziej pod górkę. Według Federalnego Urzędu Statystycznego w zeszłym roku węgiel był najważniejszym źródłem w produkcji energii elektrycznej. Produkcja z wiatru spadła o 13,3 proc. Łącznie 57,6 proc. dostarczonej energii elektrycznej pochodziło z konwencjonalnych, a tylko 42,4 proc. z odnawialnych źródeł energii.
Do szturmu ruszyła opozycja. Przedstawiciele partii prawicy, które, rządząc pod przywództwem Angeli Merkel dekadę temu, same uchwaliły zamknięcie wszystkich elektrowni atomowych do końca 2022 roku, teraz zwołali konferencję prasową ustawiając się na tle chłodni kominowych bawarskiej elektrowni atomowej Isar 2.
Przywódca opozycyjnej CDU Friedrich Merz oraz premier Bawarii i szef CSU Markus Söder zażądali przedłużenia pracy elektrowni jądrowych. Söder przekazał, że ich wizyta w zakładzie „przyniosła dokładnie to, na co liczyliśmy: a mianowicie, że dalsza eksploatacja jest możliwa, ale wymaga to szybkich decyzji”.
Według obu polityków pracę elektrowni należy przedłużyć nie tylko do wiosny, ale do 2024 roku. Uprzedzając zarzuty przeciwników tego rozwiązania Merz zapewnił, że pręty paliwowe nie byłyby kupowane z Rosji, ponieważ bez problemu można je zamówić w Szwecji, Kanadzie, czy USA. Ale decyzję trzeba podjąć teraz, w sierpniu, jesienią będzie już za późno.
W tej sprawie wypowiedziała się zarządzająca bawarską elektrownią firma PreussenElektra: „Naszym zdaniem elektrownia jądrowa Isar 2 (KKI 2) może być eksploatowana po 31 grudnia 2022 r., a tym samym zamortyzować krytyczną sytuację podażową w nadchodzącej zimie. Zwłaszcza w przypadku eksploatacji podczas nadchodzącej zimy, nie wymaga to bowiem uzupełnienia elementów paliwowych, ani nowej licencji, ani modernizacji – zakład spełnia obecnie wszystkie normy bezpieczeństwa i będzie je spełniał w przyszłym roku. Dołożymy wszelkich starań, aby zapewnić niezbędny w KKI 2 personel do dalszej pracy”.
Podłączone nadal do sieci trzy elektrownie jądrowe Isar 2, Emsland i Neckarwestheim 2, o łącznej mocy 4300 megawatów, pokrywają średnio około 30 terawatogodzin (TWh) zapotrzebowania rocznie – czyli około 5 procent niemieckiej produkcji energii elektrycznej. Błędem jednak jest, jak to często w Polsce się uważa, że to, czy ich praca będzie kontynuowana, zależy wyłącznie od decyzji kanclerza Scholza. By proces wyłączania wstrzymać, konieczna byłaby zmiana prawa. Zgodnie z ustawą elektrownie muszą być wyłączone najpóźniej do 31 grudnia 2022 r., niezależnie od kryzysu gazowego wynikającego z agresji Rosji na Ukrainę. Po drugie, w Niemczech mają jednak trochę do powiedzenia instytucje techniczne.
Tak właśnie się stało tydzień temu. Głos zabrał Joachim Bühler szef najważniejszej organizacji technicznej i kontrolnej TÜV. Co więcej, dyrektor zarządzający TÜV poszedł o krok dalej i wypowiedział się na temat trzech elektrowni atomowych odłączonych od sieci w zeszłym roku. Mowa tu o reaktorach Brokdorf (Szlezwik-Holsztyn), Grohnde (Dolna Saksonia) i Gundremmingen C (Bawaria).
„Demontaż nie posunął się tak daleko, aby nie można było ponownie podłączyć ich do sieci”
- powiedział Bühler i dodał, że wznowienie działalności nie byłoby kwestią lat, ale raczej kilku miesięcy lub tygodni.
Zapewnił, że reaktory były cały czas na bieżąco przeglądane i są w świetnym stanie, więc z technicznego punktu widzenia nie ma dla nich obecnie żadnej wygasającej daty przydatności do użytku. To zależy wyłącznie od rozstrzygnięć prawnych i politycznych oraz od akceptacji społecznej.
Na tym etapie może być to jeden z ważniejszych głosów w sprawie niemieckiej energetyki jądrowej. TÜV czyli Technischer Überwachungsverein jest najważniejszym stowarzyszeniem inspekcyjnym, kontrolnym i certyfikującym bezpieczeństwo techniczne wszelakich urządzeń. To od TÜV trzeba mieć stempelek w dowodzie rejestracyjnym samochodu o aktualnym przeglądzie technicznym pojazdu, jego logo znajdziemy na płynach do zmywania naczyń jako potwierdzenie jakości i to TÜV poświadcza zdolność reaktorów do bezpiecznej pracy. Co ważne, jest to instytucja o bardzo wysokim zaufaniu społecznym, więc oświadczenie Joachima Bühlera będzie mieć prawdopodobnie większą wagę na kształtowanie opinii publicznej niż wypowiedzi polityków.
Tymczasem pokolenie walczące z energetyką jądrową irytuje się i powtarza, że tę debatę Niemcy prowadzili już wielokrotnie i mają ją już za sobą. To kwestia ambicjonalna i wynik obaw, że wojna w Ukrainie sprzątnie ich życiowy sukces sprzed nosa.
Dobrze obrazuje to twitt Michaela Schroerena, byłego wieloletniego rzecznika Federalnego Ministerstwa Środowiska, Ochrony Przyrody i Bezpieczeństwa Reaktorów Atomowych (BMU), pełniącego tę funkcję za kadencji trzech rządów federalnych, który napisał:
„Przez prawie 50 lat walczyłem o wyjście z atomu. Teraz, tuż przed wyłączeniem ostatnich elektrowni, nie pozwolę, aby ktoś skradł mi mój sukces – ani Putin, ani Söder, Lindner czy Merz”.
W podobnym tonie wypowiedziała się Katrin Göring-Eckardt (Zieloni), wiceprzewodnicząca Bundestagu. Według niej obecna debata na temat ewentualnego wydłużenia żywotności trzech pozostałych elektrowni jądrowych ma przede wszystkim zaszkodzić Zielonym. „Każdy, kto chce teraz dyskutować o energii jądrowej, nie jest zainteresowany pytaniem, w jaki sposób uniezależnić się energetycznie. Interesuje ich tylko zaduszenie Zielonych” – powiedział portalowi informacyjnemu t-online Göring-Eckardt.
Zwolennicy energetyki atomowej domagają się przedyskutowania tematu po raz kolejny, ponieważ kraj znalazł się w całkowicie nowej sytuacji. I wydaje się, że mają po swojej stronie coraz istotniejszą część społeczeństwa. Wyniki ankiety przeprowadzonej przez firmę Civey na próbce 5000 osób dla pisma Der Spiegel pokazują, że Niemcy w obliczu kryzysu energetycznego są coraz bardziej otwarci na energetykę jądrową. Zwolennikami przedłużenia pracy reaktorów do następnego roku było 78 proc. ankietowanych. Z kolei 67 proc. chciałoby przedłużenia ich pracy o pięć lat. Jako zdumiewający określa gazeta wynik, przemilczanego zwykle w sferze politycznej postulatu, budowy nowych elektrowni atomowych. Ostatni reaktor został uruchomiony w Niemczech w 1989 roku (Neckarwestheim II). Wtedy za rozbudową sektora jądrowego opowiadało się wyłącznie 3 proc. Niemców. Teraz okazuje się, że aż 41 proc. ankietowanych jest zdania, że rząd powinien budować nowe elektrownie jądrowe.
Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, projektodawca i twórca spółdzielni, emigrant, dziennikarz i publicysta. Pisuje głównie na tematy związane ze społeczną recepcją technologii, gospodarowaniem zasobami i o polityce energetycznej w kontekście zmian klimatycznych. Nominowany w 2022 do polsko-niemieckiej nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego. Publikował m.in. w Tygodniku „Przegląd”, polskiej edycji Le Monde Diplomatique, Krytyce Politycznej, kwartalnikach „Zdanie” i „Autoportret” oraz w londyńskiej „Tribune”.
Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, projektodawca i twórca spółdzielni, emigrant, dziennikarz i publicysta. Pisuje głównie na tematy związane ze społeczną recepcją technologii, gospodarowaniem zasobami i o polityce energetycznej w kontekście zmian klimatycznych. Nominowany w 2022 do polsko-niemieckiej nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego. Publikował m.in. w Tygodniku „Przegląd”, polskiej edycji Le Monde Diplomatique, Krytyce Politycznej, kwartalnikach „Zdanie” i „Autoportret” oraz w londyńskiej „Tribune”.
Komentarze