Niemcy poszukując drogi wyjścia z błędów popełnionych przy konstruowaniu Energiewende — transformacji energetycznej — mogą wpaść z deszczu pod rynnę.
W nocy z 30 na 31 maja w Brukseli unijni przywódcy uzgodnili szósty pakiet sankcji wobec Rosji. Jednym z najważniejszych punktów porozumienia jest embargo na ropę. „Sankcje natychmiast dotkną 75 proc. rosyjskiego importu ropy – napisał na Twitterze Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej – A do końca roku zostanie zakazanych 90 proc. rosyjskiej ropy importowanej do Europy”. O ile pierwsze pakiety sankcji uchwalano zgodnie i w szybkim tempie – czym Unia Europejska zademonstrowała ponownie swoją siłę i jedność – o tyle z szóstym pakietem nie poszło już tak łatwo. Głównym hamulcowym był węgierski premier Wiktor Orban. Jednak swoje obawy zgłaszały również Słowacja, Czechy, Grecja i Cypr. Ostatecznie stanęło na tym, że natychmiastowo ma zostać powstrzymany import ropy dostarczanej tankowcami, natomiast surowiec docierający rurociągami nadal będzie płynąć do Europy.
Chodzi głównie o potężny rurociąg „Przyjaźń”, którego południowa nitka zaopatruje Ukrainę, Słowację, Czechy i Węgry, północna zaś Polskę i Niemcy. Warszawa i Berlin zobowiązały się, że do końca tego roku całkowicie przestaną pobierać ropę z tego źródła. Odcięcie się właśnie tych dwóch krajów pozwoliłoby ściąć unijny import ropy z Rosji o 90 procent. Pozostałe 10 procent będzie odbierane głównie przez Węgry, które nie wiadomo jak długo chcą sobie rościć prawo do ekskluzywnego traktowania. Embargo na ropę było wcześniej uważane za stosunkowo proste do wprowadzenia, tymczasem wbrew założeniom uzgodnienie go nie przyszło łatwo.
Łotewski premier Krišjānis Kariņš domagał się również, aby UE wprowadziła już teraz embargo na rosyjski gaz. Jednak na razie kwestia embarga gazowego została przesunięta w nieokreśloną przyszłość.
Tymczasem według ustaleń niezależnego Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem z siedzibą w Finlandii, tylko w ciągu pierwszych dwóch miesięcy agresji na Ukrainę, eksport paliw kopalnych z Rosji sięgnął wartości 58 miliardów euro. UE importowała z tego 70 proc., zasilając w ten sposób kremlowskiego dyktatora sumą około 39 miliardów euro. Największym importerem były Niemcy (8,3 mld), wyprzedzając Chiny (7,1 mld). Polska zajęła piąte miejsce (3,4 mld) po Holandii i Włoszech. Jest to niewątpliwie największa luka w sankcjach nakładanych na Rosję. Państwa unijne będą musiały w krótkim czasie porzucić nie tylko ropę, ale i rosyjski gaz oraz węgiel (pełne europejskie embargo zacznie obowiązywać od sierpnia).
Niemcy, największy europejski odbiorca rosyjskich surowców, szukają nowych dostawców. Przed inwazją 55 proc. z około 90 miliardów metrów sześciennych (bmc) rocznej niemieckiej konsumpcji gazu ziemnego pochodziło z Rosji (dla porównania polskie roczne zapotrzebowanie to ok. 20 bmc). Jeszcze w marcu wicekanclerz RFN Robert Habeck podjął rozmowy z potencjalnymi partnerami, w celu uniezależnienia się od dostaw Gazpromu. Te nie szły gładko. Negocjacje z Katarem, największym światowym dostawcą gazu skroplonego (LNG), napotkały trudności. Niemcy, które oficjalnie dążą do zmniejszenia emisji dwutlenku węgla o 88 proc. do 2040 r., niechętnie zobowiązują się do podpisania umów długoterminowych, a takich domagał się Katar.
Ostatecznie targu dobito w drugiej połowie maja. Olaf Scholz powiedział, że państwo Zatoki Perskiej odegra teraz kluczową rolę w niemieckiej strategii dywersyfikacji z rosyjskiego importu. Porozumienie zakłada, że oba kraje stworzą grupę roboczą skupioną na rozwoju stosunków handlowych w zakresie LNG i wodoru, a także poświęconą energii odnawialnej. W przeciwieństwie do większości nadmorskich państw Europy, w tym Polski, Niemcy nie posiadają gazoportu, którym można by sprowadzać gaz skroplony z innych kierunków.
Na początku maja w ekspresowym tempie rozpoczęto budowę pływającego terminalu do odbioru LNG w Wilhelmshaven. W przyszłości ma być tam wyładowywane 8,5 proc. niemieckiego importu. Kolejny pływający terminal ma powstać w Brunsbüttel u ujścia Łaby. Rząd zdecydował jeszcze w kwietniu zainwestować 2,5 miliarda euro w te instalacje.
Niezależnie bowiem od odłożonych negocjacji w sprawie embarga na gaz na szczeblu europejskim, zwiększa się międzynarodowy nacisk na definitywne pożegnanie projektu Nord Stream – najbardziej kontrowersyjnej inwestycji gazowej ostatnich dekad, która powiązała Niemcy z Rosją na dobre i na złe (jak się okazało: na złe).
Certyfikację drugiej nitki gazociągu co prawda wstrzymano dwa dni przed atakiem Rosji na Ukrainę, ale instalacja nie była jeszcze uruchomiona, więc to i tak nie zmieniło dotychczasowych wolumenów dostaw. „Jedynka” wciąż pompuje surowiec. „Niemcy powinny zmniejszyć przepływ gazu przez Nord Stream 1 lub całkowicie go zaprzestać – stwierdził Serhij Makogon, prezes operatora ukraińskiego systemu tranzytowego gazu. Dodał, że firma oficjalnie zwróciła się w tej sprawie do niemieckiego rządu. Celem miałoby być przekierowanie dostaw gazu przez Ukrainę – co w domyśle mogłoby chronić infrastrukturę ukraińską przed atakami wojsk rosyjskich. Zresztą wciąż 20-25 proc. dostaw gazu do Europy trafia do niej przez teren Ukrainy. „Nasze ekipy remontowe już od trzech miesięcy ryzykują życiem, aby utrzymać przepływ gazu podczas rosyjskich bombardowań. Nadal udostępniamy naszą infrastrukturę pomimo pytań ze strony Ludu Ukrainy, który słusznie zastanawia się, dlaczego Europa nadal kupuje rosyjską energię za miliard euro dziennie” – opisywał ambiwalentną sytuację na rynku energii Makogon.
Gaz stanowi obecnie zaledwie 15 proc. niemieckiego zapotrzebowania na energię elektryczną, ale gra główną rolę stabilizacyjną wobec nieustannych wahań kapryśnych źródeł słoneczno-wiatrowych.
Zakończenie tej zależności będzie trudne przed połową 2024 roku, chyba że zdecyduje się na to druga strona. Niedawno Gazprom zażądał płatności za swój gaz w rublach, a gdy spotkał się z odmową, odciął dostawy do Polski i Bułgarii i Finlandii. Ostatniego dnia maja odciął również dostawy dla Holandii i firm duńskich.
Kilka dni przed ogłoszeniem unijnego pakietu sankcji ministrowie energii, klimatu i środowiska państw G7 spotkali się w Berlinie, by przedyskutować między innymi kwestie związane z surowcami energetycznymi. Zjazd odbył się przed właściwym szczytem przywódców, który ma mieć miejsce w Bawarii pod koniec czerwca. Delegacje Niemiec, USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Japonii, Francji, Włoch i UE ustaliły m.in., że państwa będą dążyć do zerowej emisji z sektorów energetycznych do 2035, a do końca tego roku zaprzestać finansowania ze środków publicznych projektów związanych z paliwami kopalnymi zagranicą.
Agresja Rosji na Ukrainę, kryzys energetyczny i działania na rzecz walki ze zmianami klimatu splatają się w jeden węzeł gordyjski. Niektóre kraje, w tym Niemcy, by uwolnić się od uzależnienia od rosyjskiego gazu, ponownie zaczęły stawiać na węgiel.
Deklaracje stają więc w sprzeczności działaniami wymuszonymi koniecznością innego rodzaju.
Tuż przed szczytem G7 w Berlinie przedstawiono ministerialny projekt ustawy dotyczący budowy rezerwy mocy, opartej głównie na energetyce węglowej, która mogłaby zastąpić elektrownie gazowe. Miałoby się to odbyć warunkowo i w ograniczonym terminie. W gotowości do marca 2024 mają pozostać bloki, którym operatorom jeszcze niedawno płacono za wcześniejsze wyłączenia. Operatorzy elektrowni węglowych nie są prawdopodobnie zaskoczeni. Firmy do przedłużenia pracy przygotowywały się już w marcu. Prolongata ma objąć nawet 26 bloków energetycznych, w tym 15 na węgiel kamienny (6,9 GW), pięć na brunatny (1,9 GW) i sześć olejowych (1,6 GW). Razem to 10,4 GW. Dla porównania obecnie w Niemczech pracują elektrownie opalane węglem kamiennym o łącznej mocy 16 gigawatów.
Trudno nie odnieść wrażenia, że Niemcy przerabiają tę historię po raz kolejny. W latach 60. XX wieku przemysł węglowy zaczął zamierać, ponieważ pojawiło się nowe, lepsze źródło energii – ropa naftowa z Bliskiego Wschodu. Nieporównywalnie łatwiejsza w wydobyciu, jej transport był wygodniejszy i czystszy, wysokoenergetyczna i łatwa w spalaniu. Przemysł petrochemiczny przetwarzał ją także na tworzywa sztuczne i włókna stosunkowo niskim nakładem pracy i stosunkowo prostymi metodami. Jednak tak jak ropa naoliwiała rozwój gospodarczy społeczeństw przemysłowych, tak szybko wepchnęła je w ryzykanckie zależności.
W 1973 roku rządy krajów arabskich z organizacji OPEC wstrzymały handel ropą naftową z krajami popierającymi Izrael w wojnie z Egiptem. Kryzys szybko ogarnął cały zachodni świat. Wtedy obywatele Niemiec zamarzyli o starych złych czasach: kiedy niemieckie czołgi i samoloty tankowano paliwem destylowanym z niemieckiego węgla, a niemieccy technicy dokonywali naukowych cudów, przetwarzając węgiel na gumę i tekstylia. Zgazowywanie i upłynnianie węgla wykorzystywano zresztą powszechnie w niemieckim przemyśle chemicznym do końca lat 60. W narastającym kryzysie badania nad technologiami i programami wykorzystania krajowego węgla stały się znowu priorytetem.
Tyle że Niemcy na początku lat 70 nie garnęli się wcale do pracy przy wydobyciu „czarnych diamentów”. Cały dzień w wilgoci, wysokich temperaturach, bez słońca? 70 procent załóg górniczych stanowili wówczas gastarbeiterzy z innych krajów, samych Turków zjeżdżało pod ziemię w Niemczech codziennie ponad 25 tysięcy.
Dziś w Niemczech nie ma ani jednej otwartej kopalni węgla kamiennego. W 2018 roku z ostatniej z nich wyjechała na powierzchnię ostatnia zmiana, kończąc historię wydobycia węgla kamiennego w kraju.
Pozostały kopalnie węgla brunatnego i import. A ten znów nie powinien być z Rosji.
Szukając alternatyw kanclerz Olaf Scholz rozmawiał na początku kwietnia z prezydentem Kolumbii Ivanem Duque. Berlin pragnie zwiększyć import z największej kopalni odkrywkowej w Ameryce Łacińskiej – El Cerrejon. Odkrywka należy do szwajcarskiej firmy Glencore i rozpościera się 69 tysiącach hektarów. Wśród miejscowych kopalnia nosi miano „El Monstruo” (Potwór). Swój wdzięczny przydomek uzyskała nie tylko dzięki rozmiarom, ale również warunkom pracy, zanieczyszczeniu środowiska i łamaniu praw człowieka, o które była oskarżana w swojej historii. Niemcy poszukując drogi wyjścia z błędów popełnionych przy konstruowaniu Energiewende (transformacji energetycznej) mogą wpaść z deszczu pod rynnę.
Na spotkaniu G7 japoński minister gospodarki podkreślił ważną rolę energetyki jądrowej w uniezależnieniu się od rosyjskich dostaw i osiągnięciu celów klimatycznych. Premier Japonii Fumio Kishida od czasu rosyjskiej inwazji na Ukrainę coraz bardziej nalega na odbudowę krajowego sektora energetyki jądrowej, która ujawniła, jak bardzo trzecia co do wielkości gospodarka świata stała się zależna od importu ropy i gazu.
Niemiecki rząd pozostaje pod tym względem niezachwiany i nie zamierza restartować ledwo co zamkniętych reaktorów ani przedłużać pracy trzem wciąż produkującym zeroemisyjną energię elektryczną do sieci.
Inaczej zaczynają to widzieć niemieccy obywatele. Der Verband norddeutscher Wohnungsunternehmen e.V. (VNW), związek zrzeszający w landach na północy Niemiec półtora miliona osób w ponad czterystu spółdzielniach i wspólnotach mieszkaniowych oraz "ukierunkowanych społecznie” prywatnych przedsiębiorstwach mieszkaniowych, zaapelował o ponowne włączenie do sieci elektrowni jądrowej Brokdorf. To jedna z trzech atomówek wyłączona w grudniu 2021 roku mieszcząca się na terenie Szlezwika-Holsztyna.
„Mamy do czynienia z nadciągającą falą podwyżek cen, z której większość ludzi jeszcze nie zdaje sobie sprawy”, ostrzegł prezes VNW Andreas Breitner.
Pod koniec maja działacze z kilku europejskich krajów, w tym Niemiec i Ukrainy, zrzeszeni w organizacji RePlanet, w ramach kampanii #switchoffputin, wyświetlili na chłodni kominowej zamkniętej w grudniu elektrowni atomowej w dolnosaksońskim Grohnde wideo, w którym prezydent Ukrainy mówi o „krwawych pieniądzach” płaconych Rosji przez kraje europejskie za energię. Pojawiły się również hasła: „Włączyć atom = wyłączyć Putina” oraz „Dlaczego to potężne, niskoemisyjne źródło energii zostało wyłączone?”
Organizatorzy twierdzą, że ponowne włączenie trzech przedwcześnie zamkniętych niemieckich elektrowni jądrowych może zastąpić około 25 proc. całego niemieckiego zużycia gazu lub 9 proc. całkowitego zużycia w UE. Takiego szybkiego efektu nie da się osiągnąć żadnym innym sposobem. Organizacja wydała własny raport dotyczący możliwych ograniczeń zużycia energii paliw kopalnych. Współtwórcą analizy jest Mark Lynas, autor głośnego dzieła „Six Degrees: Our Future on a Hotter Planet”, w którym opisywał efekty, jakie przyniesie wzrost globalnej temperatury o każdy kolejny stopień. Twierdzi on, że Europa może natychmiast zakończyć import rosyjskich paliw kopalnych i przestać finansować rosyjską machinę wojenną.
Rzecznik niemieckiej gałęzi RePlanet Florian Blümm powiedział: „Gdybyśmy naprawdę dbali o obywateli Ukrainy, nie zawahalibyśmy się z powrotem włączyć nasze elektrownie jądrowe. Pomogłoby to w osiągnięciu pełnego embarga na rosyjskie paliwa kopalne. Niemiecka opinia publiczna zdecydowanie to popiera, więc na co czeka Scholz?” Blümm wciąż wierzy, że można uratować 8,2 GW czystej energii elektrycznej w środku nakręcającego się kryzysu energetycznego.
Socjaldemokratyczno-zielony rząd Niemiec jest wciąż zdeterminowany, by osiągnąć wyznaczone cele klimatyczne, choć wydaje się, że podejmowane decyzje — takie jak pozostawienie działających mocy węglowych przy jednoczesnym zamknięciu zeroemisyjnych reaktorów — stoją w sprzeczności z wyznaczanymi celami. Tak jak w przypadku wcześniejszego uzależnienia się od tanich surowców rosyjskich, opieranie transformacji energetycznej wyłącznie na krótkoterminowym rachunku ekonomicznym, który eksternalizuje koszty, może zakończyć się kolejnym fiaskiem.
Ekologia
Gospodarka
elektrownia jądrowa
energetyka węglowa
gaz z Rosji
Niemcy
transformacja energetyczna
wojna w Ukrainie
Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, projektodawca i twórca spółdzielni, emigrant, dziennikarz i publicysta. Pisuje głównie na tematy związane ze społeczną recepcją technologii, gospodarowaniem zasobami i o polityce energetycznej w kontekście zmian klimatycznych. Nominowany w 2022 do polsko-niemieckiej nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego. Publikował m.in. w Tygodniku „Przegląd”, polskiej edycji Le Monde Diplomatique, Krytyce Politycznej, kwartalnikach „Zdanie” i „Autoportret” oraz w londyńskiej „Tribune”.
Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, projektodawca i twórca spółdzielni, emigrant, dziennikarz i publicysta. Pisuje głównie na tematy związane ze społeczną recepcją technologii, gospodarowaniem zasobami i o polityce energetycznej w kontekście zmian klimatycznych. Nominowany w 2022 do polsko-niemieckiej nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego. Publikował m.in. w Tygodniku „Przegląd”, polskiej edycji Le Monde Diplomatique, Krytyce Politycznej, kwartalnikach „Zdanie” i „Autoportret” oraz w londyńskiej „Tribune”.
Komentarze