Ludzie zdobią swoją skórę od tysiącleci. Tatuaże, niegdyś uważane za przejaw więziennej subkultury, przeżywają dziś renesans. Jaki jest ich wpływ na zdrowie? To ciekawe
Nie wiemy, kiedy przedstawiciele naszego gatunku wpadli na pomysł zdobienia skóry przez umieszczanie pod nią barwników. Rzecz jasna nabrało to sensu, dopiero gdy straciliśmy pokrywające ją owłosienie. A to oznacza, że historia tatuaży może być niezwykle długa.
Nie ma zgody co do tego, kiedy przedstawiciele rodzaju Homo zaczęli tracić owłosienie. Zwykle przyjmuje się, że mogliśmy stać się nadzy około 2 milionów lat temu. Mogło jednak zacząć się to już wcześniej, bo 3 miliony lat temu, sugerowała praca w „BMC Biology” z 2007 roku, wskazująca na to różnice genetyczne między wszami głowowymi a łonowymi.
Nie mamy jednak dowodów na to, że zabiegi zdobienia skóry stosowali najwcześniejsi przedstawiciele rodzaju ludzkiego. Przede wszystkim dlatego, że skóra i inne tkanki miękkie są po śmierci wyjątkowo nietrwałe. Ich zachowanie wymaga szczególnych warunków (niskiej temperatury i wilgotności oraz braku dostępu tlenu), czyli rzadkiego splotu okoliczności.
W 2015 roku doniesiono co prawda o zachowaniu skamieniałego fragmentu skóry australopiteka (Australopithecus sediba) w jaskini Malapa w Republice Południowej Afryki. Jest to jednak niewielki fragment, a znalezisko absolutnie wyjątkowe. Kolejne najstarsze zachowane szczątki skóry dzielą aż dwa miliony lat, bo pochodzą sprzed około 10 tysięcy lat.
Pierwsi ludzie pojawili się na kontynencie australijskim około 65 tysięcy lat temu. Rytualne tatuaże są częścią kultury australijskich Aborygenów, co sugerowałoby, że zdobienie skóry barwnikami liczyć może nawet dziesiątki tysięcy lat.
Nie mamy jednak fizycznych dowodów na to, że sztuka tatuażu jest aż tak wiekowa. Pierwsze dowody na istnienie tatuaży w regionie Pacyfiku liczą 3 tysiące lat i są to fragmenty ceramicznych figur, których twarze pokryte są tatuażami (podaje strona „Australian Museum”).
Równie niejasne są ewentualne dowody na istnienie liczących dziesiątki tysięcy lat tatuaży w Europie w okresie górnego paleolitu. Jak twierdzi Anna Felicity Friedman w „Atlasie tatuaży świata” („The World Atlas of Tattoo”, Yale, 2015), mogą sugerować to nacięcia na przedstawieniach ludzi z tego okresu. Takie jak na wykonanej z kości słoniowej figurce Człowieka-lwa (Löwenmensch). Odkryto ją w Hohlenstein-Stadel w Jurze Szwabskiej w 1939 roku i znalezisko przypisuje kulturze oryniackiej. Liczy około 42-40 tysięcy lat.
Pierwsze niezbite dowody na trwałe zdobienie skóry pochodzą jednak z Egiptu. To tatuaże na mumii Amunet, kapłanki bogini Hator, znalezione w Deir el-Medinie. Datowano ją na około 4040-3994 rok przed naszą erą, czyli liczy około 6065-6020 lat. W Egipcie tatuowano wyłącznie kobiety, co ma prawdopodobnie związek z kultem płodności. Różne wizerunki wytatuowanych postaci przewijają się w kulturze egipskiej na przestrzeni aż czterech tysięcy lat, co stanowi najdłuższy udokumentowany okres tej praktyki, pisali w 2003 roku badacze Instytutu Archeologii londyńskiego University College.
Niewiele młodsze od egipskich są wzory na skórze „Człowieka z Lodu”, nazwanego Ötzim. Jego szczątki, datowane na około 5300 lat, znaleziono w alpejskim lodowcu, spoczęły w Muzeum Południowego Tyrolu. Jego skórę pokrywa aż 61 różnych wzorów. Są to najstarsze tatuaże na ludzkich szczątkach zachowanych w stanie naturalnym (egipskie mumie, choć starsze, są szczątkami zabalsamowanymi).
Liczne przykłady mumii pokrytych tatuażami lub sztuki przedstawiającej wytatuowane postacie znajdowano także w górach Ałtaju na Syberii, na wyspach Japonii oraz w obu Amerykach. Trwałe zdobienie skóry barwnikami było rozpowszechnione w kulturach świata na wszystkich zamieszkałych kontynentach od tysięcy lat. Tatuaż z pewnością był znany w starożytności na Bliskim Wschodzie, bowiem w Biblii (w Księdze Kapłańskiej 19,28) znajduje się zakaz tatuowania ciała na znak żałoby.
Starożytni Grecy nauczyli się technik tatuażu od starożytnych Persów. Wzmianki o trwałych wzorach na skórze znajdziemy u Platona, Arystofanesa i Herodota. Grecy używali ich jednak do piętnowania niewolników i przestępców.
Podobnie traktowali tatuaże Rzymianie, którzy tradycję przejęli od Greków. Pierwszy chrześcijański cesarz Rzymu zakazał tatuowania niewolników i więźniów. W 787 roku papież Hadrian całkiem zakazał tatuowania.
W europejskim kręgu kulturowym tatuaże popadły w niełaskę.
Polskie słowo „tatuaż” zaczerpnęliśmy z angielskiego. Anglicy zapożyczyli je z kolei od Samoańczyków, w których języku „tatau” oznacza osobę wykonującą permanentny wzór na skórze. Słowo pochodzi prawdopodobnie od pra-austronezyjskiego słowa -sau, oznaczającego kości skrzydeł nietoperza, które powszechnie stosowano jako narzędzia do tatuowania (twierdzi „Austronesian Comparative Dictionary”). Nie jest jednak wykluczone, że chodzi o kolor barwnika, który przypomina ciemnoszare umaszczenie tych latających ssaków.
Same określenia na wzór na skórze stosowane przez mieszkańców Samoa są jednak zupełnie inne i zależą od płci. U mężczyzn są nazywane pe'a, co oznacza dosłownie „latający lis” (znów prawdopodobnie od kości lub umaszczenia nietoperza, twierdzi „Australian Museum”). Kobiecą skórę zdobią natomiast malu, co oznacza „chroniona” lub „pod ochroną”. U obu płci tatuaż oznacza przejście z dzieciństwa w dorosłość i, co istotne, gotowość do służenia społeczności.
Gdy w XVII wieku Anglicy zapożyczali słowo „tatu” od Samoańczyków, tatuaże były w Europie rzadkością. Zakazywała ich Biblia, zakazał papież Hadrian. Tatuowali się jedynie marynarze i więźniowie.
Nie jest jasne, do jakiego stopnia zwyczaj marynarskich tatuaży wyrósł z tradycji rdzennie europejskiej, a jakiego został zapożyczony z innych kultur w epoce wielkich odkryć geograficznych przełomu XV i XVI wieku. Europejskie źródła wspominają o marynarskich tatuażach od XVI wieku, pisze Jane Caplan we wstępie do „Written on the body: the tattoo in European and American History” (Princeton University Press, 2000).
Dwa wieki wcześniej inne zdanie miał Charles Pierre Claret de Fleurieu w „Voyage autour du monde” (1798). „Nie powinniśmy zakładać, że tatuaż jest cechą szczególną półdzikich plemion; od niepamiętnych czasów żeglujący po Morzu Śródziemnym Katalończycy, Francuzi, Włosi i Maltańczycy znali ten obyczaj i sposób utrwalania na skórze nieusuwalnych przedstawień krucyfiksów, Madonn itp. lub pisania własnych imion czy imion kochanek”.
Nie jest wykluczone, że zwyczaj ten miał korzenie w nudzie. Podczas flauty szukano różnych zajęć, by pokonać poczucie bezczynności i niemocy (podobne problemy trapią, warto zauważyć, także więźniów w celach). Rozwiązaniem okazała się twórczość. Rysunki powstawały na skórze za pomocą sadzy i prochu. Tatuowano głównie motywy marynistyczne: syreny i statki.
Nie bez znaczenia było także to, że marynarze byli dumni ze swojej profesji i chętnie tatuowali się, by ją oznajmić światu, pisze Ira Dye w „The Tattoos of Early American Seafarers, 1796-1818”.
Niewątpliwie, trwałe oznaczenia na skórze miały też walor praktyczny przy identyfikacji zmarłych, gdy statek poszedł na dno, przypominał Edward Rothstein w „Seafarers' Memoirs, Written on Skin”. W 1902 roku tatuaże miało 3 na 4 marynarzy amerykańskiej marynarki wojennej (Alan B. Govenar, „The Changing Image of Tattooing in American Culture", 1982). Podczas II wojny światowej amerykańscy marynarze tatuowali sobie wręcz numery ubezpieczenia społecznego.
W drugiej połowie XIX wieku w portach Anglii i Stanów Zjednoczonych pojawiły się pierwsze salony tatuażu. W ostatniej dekadzie tego wieku powstał zaś wynalazek, który zrewolucjonizował nanoszenie pigmentu pod skórę. Zawdzięczamy go Thomasowi Edisonowi. Otóż w 1875 roku Edison opatentował „pióro elektryczne”, którego ostrze pozostawiało na papierze 50 kropek atramentu na sekundę.
Wynalazek okazał się klapą i jednocześnie podbił świat.
Nigdy nie przyjął się jako narzędzie do pisania. Jednak w 1891 roku nowojorski tatuażysta, niejaki Samuel F. O’Reilly (jak dowiadujemy się ze strony nowojorskiego Muzeum Historycznego) zmodyfikował pióro Edisona, zastępując stalówkę igłą. Powstała maszynka do tatuażu. Odtąd wzory na skórę można było nanosić dużo szybciej. Nic dziwnego, że podbiła salony tatuażu na całym świecie.
Jak pisał brytyjski historyk sztuki Matt Lodder w „Revival: Memories, Identities, Utopias”, wytatuowanie statku na ramieniu marynarza było w latach dwudziestych ubiegłego wieku kwestią oczywistą i najpewniej nieuniknioną. Wytatuowanie takiego samego statku na ramieniu millenialsa z przedmieść „jest nieskończenie bogatsze”.
Lodder przywołuje tu opowiadanie Borgesa „Pierre Menard, autor Don Kichota” o fikcyjnym francuskim poecie podejmującym się przekładu hiszpańskiego dzieła na język francuski. Narrator zauważa, że te rozdziały Don Kichota, które Menardowi udało się napisać, są o wiele bogatsze i głębsze niż oryginał Cervantesa i nazywa je „być może najważniejszym dziełem naszych czasów”.
Lodder twierdzi, że z tatuażami jest podobnie. Forma, która niesie ze sobą treść opartą na stuleciach tradycji, wzbogacona jest przez odtworzenie jej w innym kontekście.
Tatuaże są, warto dodać, dość złożonym aktem transgresji. Jest w nich odtwarzanie symboli z innych kontekstów i kultur na skórze białych przedstawicieli wielkomiejskiej klasy średniej. Jest złamanie mieszczańskich norm, które zrównywały tatuaże z więziennym piętnem. Jest też bardzo ostentacyjne łamanie mieszczańskiego zakazu ostentacji.
Tatuaż to też mniej lub bardziej subtelna gra z normą wielkomiejskiej i korporacyjnej anonimowości. Można ukryć go pod kołnierzykiem koszuli i rękawem bluzki całkiem albo tylko częściowo – albo zrobić go w całkiem widocznym miejscu.
Jest to zabieg polegający na wszczepianiu pod skórę sztucznych barwników. Zastrzeżenia medyczne odnośnie do tatuaży można podzielić na związane z naruszeniem ciągłości skóry (czyli użyciem igły) oraz z bezpieczeństwem samych barwników.
Nie ulega dyskusji, że przerwanie ciągłości skóry otwiera wrota do infekcji. Tatuaże, podobnie jak piercing i zabiegi chirurgiczne, stanowią czynnik ryzyka zakażenia, głównie wirusem zapalenia wątroby typu C (WZW C), który przenosi się przez krew.
To ryzyko jest dziś stosunkowo niskie dzięki wykorzystaniu jednorazowych igieł i standardom higieny w salonach tatuaży. Przyczyniło się jednak do wizerunku tatuażu jako zabiegu ryzykownego.
Ryzyko zakażenia wirusem WZW C istnieje, jeśli tatuaż robiony jest w warunkach więziennych lub domowych, sugerowała praca opublikowana w „Clinical Infectious Diseases” w 2015 roku. Tak zwany „skorygowany iloraz szans” w takich przypadkach wynosi 2 – 3,6. Gdyby związku między tatuowaniem w takich warunkach a ryzykiem zakażenia nie było, powinien być mniejszy od jedności.
Wykonywanie tatuaży poza studiami tatuażu nie jest zapewne marginesem. Jest całkiem spora grupa ludzi, która daje sobie wstrzykiwać botoks, kolagen i kwas hialuronowy przez nieuprawnione do tego osoby w publicznych toaletach, hotelowych pokojach i innych “szokujących lokalizacjach”, opisywało w czerwcu tego roku BBC.
Podczas zabiegu tatuowania do skóry wprowadzany jest barwnik, który jest ciałem obcym. Skóra jest największym ludzkim organem i taka ingerencja nie pozostaje bez wpływu. Może pobudzić do działania układ odpornościowy i nasilić schorzenia autoimmunologiczne – na portalu „Biotechnologia” tłumaczyła dr Agnieszka Kuświk-Bartczak, dermatolog-wenerolog. Do takich schorzeń należą łuszczyca, bielactwo, liszaj płaski, sarkoidoza czy wyprysk alergiczny (egzema).
Podkreślała także możliwość ryzyka nadkażenia tatuażu w pierwszych tygodniach po zabiegu. Uczulała również, że przykrycie tatuażem zmian barwnikowych w praktyce uniemożliwia ich późniejszą ocenę dermatoskopową. Tatuaż nie powinien pokrywać zmian na skórze.
Jako przeciwwskazania do wykonania tatuażu wymieniała takie czynniki jak: historia czerniaka u pacjenta lub w najbliższej rodzinie, duża liczba znamion barwnikowych, obecność znamion atypowych, częsta ekspozycja na promieniowanie słoneczne, liczne oparzenia słoneczne i schorzenia genetyczne zwiększające ryzyko nowotworów.
Według dr Kuświk-Bartczak tatuaże nie zwiększają ryzyka nowotworów skóry. Rozmowę przeprowadzono jednak w lutym tego roku. Zaś w listopadzie ukazały się badania szwedzkich naukowców z Uniwersytetu w Lund.
Przez długie lata uważano, że tatuaże nie wiążą się z wyższym ryzykiem nowotworów skóry. O tym, że taki związek jednak istnieje, donieśli badacze w pracy opublikowanej w „Journal of European Epidemiology” w listopadzie tego roku.
Na portalu The Conversation wyniki tych badań opisuje prof. Christel Nielsen, epidemiolog i jedna z autorek tej pracy. Zauważa, że tatuaże są dziś całkiem powszechne, ma je co trzeci mieszkaniec Szwecji.
Tłumaczy, że badania epidemiologiczne nad wpływem tatuaży na rozwój nowotworów skóry są stosunkowo trudne. Wiele medycznych baz danych nie zawiera informacji o tym, czy badana osoba posiada tatuaż, czy nie. Zaś osoby z tatuażami to tak zróżnicowana grupa, że trudno jest oddzielić wpływ samego tatuażu od wpływu innych czynników.
Jest też inna trudność. Dwa najczęstsze nowotwory skóry: czerniak i rak kolczystokomórkowy są stosunkowo rzadkie (na tle innych nowotworów) i rozwijają się bardzo długo. Oznacza to, że badania obserwacyjne osób z tatuażami pod kątem ryzyka tych nowotworów muszą trwać długie lata. A to sprawia, że badania takie są bardzo pracochłonne i drogie.
Badacze ze Szwecji rozwiązali ten problem, prowadząc retrospektywne badanie kliniczno-kontrolne. Takie badania są szczególnie przydatne właśnie w przypadku chorób rzadkich i z długim okresem utajenia.
W tego rodzaju badaniach porównuje się grupę osób z danym schorzeniem (w tym przypadku nowotworem skóry) z grupą osób zdrowych. Jeśli w obydwu grupach porównamy osoby podobne pod względem czynników ryzyka innych niż tatuaż, pozwoli to oszacować, jakie ryzyko nowotworu skóry niesie za sobą sam tatuaż.
Szwedzi mają scentralizowany krajowy rejestr wszystkich przypadków nowotworów, Cancerregistret. Badacze zidentyfikowali w tym rejestrze wszystkie osoby w wieku pomiędzy 20 a 60 lat, u których zdiagnozowano czerniaka w 2017 roku lub raka kolczystokomórkowego skóry w latach 2014-2017.
Dla każdej z tych osób badacze znaleźli trzy osoby tej samej płci i w tym samym wieku w innej bazie, Skatteverket, odpowiedniku naszej bazy PESEL. Wysłano im ankiety z pytaniami o posiadane tatuaże, wiek wykonania pierwszego z nich oraz ich rozmiar. W sumie badacze analizowali 1598 osób z czerniakiem (i 5695 osób zdrowych) oraz 1600 osób z rakiem podstawnokomórkowym (i 6151 osób zdrowych).
W obydwu grupach osób – chorych i zdrowych – badacze porównali wiele czynników ryzyka: narażenie na słońce zawodowo i rekreacyjnie, korzystanie z solarium, palenie, stan cywilny, poziom dochodów i wykształcenia (te trzy ostatnie czynniki mają wpływ na styl życia i ogólny stan zdrowia), wpływ koloru skóry i obecności zmian barwnikowych. Oraz rzecz jasna, posiadanie tatuaży i ich brak.
Z tej analizy płynie wniosek, że tatuaże zwiększają ryzyko czerniaka skóry o 29 procent. Nie stwierdzono natomiast, by zwiększały ryzyko drugiego z nich, raka kolczystokomórkowego skóry.
W badaniach tego typu bardzo istotne jest, by brać pod uwagę czynniki ryzyka w grupie badanej i kontrolnej (pozwala to bowiem uniknąć wpływu zmiennych zakłócających, confounding factors, na wyniki). Szwedzi zrobili to solidnie, badając wiele różnych zmiennych w obu grupach, badanej i kontrolnej.
Dla porównania, z tegorocznych badań przeprowadzonych w USA, wynikało, że osoby z tatuażami na skórze rzadziej zapadają na czerniaka. Oznaczałoby to, że tatuaże w jakiś sposób chronią przed tym rodzajem nowotworu, w co trudno uwierzyć.
Jeśli zajrzeć do badania Amerykanów, okazuje się, że ich analiza ma zasadniczą wadę. Przyznają w pracy, że ankieta, z której korzystali (Utah Behavioral Risk Factor Surveillance System), nie pozwalała na zadawanie pytań o czynniki ryzyka (jak ekspozycja na słońce czy pigmentacja skóry) przy zbieraniu danych od osób zdrowych (czyli z grupy kontrolnej). Takie dane badacze mieli jedynie odnośnie do osób chorych.
Jakie czynniki ryzyka mogli porównać między grupami Amerykanie? W zasadzie wiek i płeć. Takie badanie ma niewielki sens (uprzejmie rzecz ujmując).
Szwedzkie badanie jest dużo solidniejsze, bo porównuje liczne i te same czynniki ryzyka w grupie chorych i zdrowych. Nie da się jednak wykluczyć wpływu czynników zakłócających (confounding factors) całkowicie.
Może okazać się, na przykład, że takim czynnikiem jest fakt niskiego nasłonecznienia w Szwecji. Może daje fałszywe poczucie bezpieczeństwa i sprawia, że tamtejsi mieszkańcy częściej odsłaniają ciało, ale rzadziej stosują kremy z filtrem. W Utah jest trzy razy większe nasłonecznienie liczone ilością godzin słońca w roku, więc tamtejsi mieszkańcy mogą częściej zakrywać ciała i stosować filtry UV.
Czy w takim razie tatuaż zwiększa ryzyko czerniaka skóry? Jak komentuje to prof. Christel Nielsen, na razie nie wiemy.
Mimo tego, że szwedzkie badania są solidne metodologicznie, jedno badanie to za mało, by stwierdzić związek przyczynowo-skutkowy. Możemy go na podstawie tych badań podejrzewać. Definitywną odpowiedź przyniosą dopiero kolejne badania.
Wynik jednego badania mówi nam niewiele, bo może być skutkiem błędu lub przypadku (pamiętajmy o confounding factors, zmiennych zakłócających). Stąd w nauce niezmiernie ważne jest, by te same lub podobne badania powtarzały różne zespoły badawcze. Gdy różne zespoły uzyskują ten sam lub podobny wynik, można stwierdzić, że dany związek (na przykład między tatuażem a wyższym ryzykiem czerniaka) istnieje.
Prawdopodobieństwo, że wyniki szwedzkich badań były błędne, jest z pewnością niższe niż w przypadku badań amerykańskich. Nie ma jednak całkowitej pewności, że efekt zaobserwowany przez Szwedów potwierdzą (lub obalą) zespoły na całym świecie.
Na to musimy poczekać. Warto jednak o ewentualnym ryzyku pamiętać.
Tatuaże zwiększają ryzyko czerniaka skóry
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Jak tatuaż może zwiększać ryzyko czerniaka? Może być nim chroniczny stan zapalny wywoływany przez mikroskopijne krople barwników pod skórą, podejrzewają badacze. Jest to jednak hipoteza, zaś różne rodzaje barwników mogą wiązać się z różnym ryzykiem nowotworów skóry (co, znów, wymaga dalszych badań).
Jak piszą autorzy szwedzkiej pracy, nie ma jednak powodów do paniki, jeśli mamy tatuaż. Czerniaki skóry to nowotwory rzadsze niż nowotwór piersi, płuc albo jelita grubego.
(Według danych Krajowego Rejestru Nowotworów w 2022 roku w Polsce w tym samym roku zarejestrowano łącznie 4 tysiące nowych zachorowań na czerniaka, około 111 przypadków na milion. Wśród osób z tatuażami to ryzyko, zgodnie z wyliczeniami Szwedów, jest wyższe i wynosi około 143 osób na milion. Dla porównania w tym samym roku w Polsce na raka jelita grubego zachorowało 18,8 tys. osób, co oznacza 522 przypadki na milion).
Warto jednak być świadomym ryzyka i chronić skórę przed promieniowaniem ultrafioletowym (jeśli jeszcze tego nie robimy). Nie ma sensu całkiem unikać słońca, ale warto stosować kremy z filtrem UV i ograniczyć opalanie. Także przypadkowe, podczas prac w ogrodzie czy uprawiania sportów.
(Przy okazji opóźnimy wystąpienie zmarszczek. Słońce, według niektórych źródeł, odpowiada aż za 90 procent zmarszczek. Promieniowanie ultrafioletowe aktywuje enzym, kolagenazę, który rozkłada włókna kolagenu w skórze, zapewniające jej sprężystość).
Przede wszystkim warto regularnie chodzić do dermatologa, który obejrzy nasze pieprzyki i znamiona. Warto też przypomnieć, że w profilaktyce czerniaka ważna jest zasada ABCDE. Po angielsku to skrót od „asymmetry, border, color, diameter, evolution”. Nasze podejrzenie powinna wzbudzić każda zmiana na skórze, która jest asymetryczna, ma wyraźny brzeg, jest ciemna, ma dużą średnicę albo ewoluuje (rośnie, zmienia kształt). Każda z tych cech z osobna zwiększa ryzyko, że może być to zmiana nowotworowa.
Z takimi zmianami nie warto czekać i trzeba udać się do dermatologa. Niezależnie czy mamy tatuaż, czy nie.
Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i słowniki. Ukończył anglistykę, tłumaczył teksty naukowe i medyczne. O nauce pisał m. in. w "Gazecie Wyborczej", Polityce.pl i portalu sztucznainteligencja.org.pl. Lubi wiedzieć, jak jest naprawdę. Uważa, że pisanie o nauce jest rodzajem szczepionki, która chroni nas przed dezinformacją. W OKO.press najczęściej wyjaśnia, czy coś jest prawdą, czy fałszem. Czasem są to powszechne przekonania na jakiś temat, a czasem wypowiedzi polityków.
Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i słowniki. Ukończył anglistykę, tłumaczył teksty naukowe i medyczne. O nauce pisał m. in. w "Gazecie Wyborczej", Polityce.pl i portalu sztucznainteligencja.org.pl. Lubi wiedzieć, jak jest naprawdę. Uważa, że pisanie o nauce jest rodzajem szczepionki, która chroni nas przed dezinformacją. W OKO.press najczęściej wyjaśnia, czy coś jest prawdą, czy fałszem. Czasem są to powszechne przekonania na jakiś temat, a czasem wypowiedzi polityków.
Komentarze