„Startowaliśmy z – my na to mówimy – betonowego położnictwa. Z tego, że kobieta była kompletnie uprzedmiotowiona” – mówi Joanna Pietrusiewicz z Fundacji Rodzić po Ludzku. „Dziś trudno sobie w ogóle wyobrazić, żeby ktokolwiek tak traktował rodzącą. Ale ciągle mamy dużo wyzwań”
W Polsce coraz częściej się rodzi po ludzku. Kobiety świadomie przygotowują się do porodu. Nie zdają się na los, wybierając konkretny szpital czy podejmując decyzję o rodzeniu w domu. Nadal jednak nie wszystko działa tak jak powinno.
Oliwia Gęsiarz, OKO.press: Jak się rodzi w Polsce w 2025 roku?
Joanna Pietrusiewicz, prezeska Fundacji Rodzić po Ludzku: Zaczęłaś chyba od najtrudniejszego pytania, bo można na nie odpowiedzieć z różnych perspektyw.
Pierwsza perspektywa to ta, która podkreśla pewien proces humanizacji porodu, który dzieje się od dawna. Fundacja Rodzić po Ludzku działa już prawie 30 lat i myślę, że w porodzie przez te wszystkie lata przeszliśmy absolutną rewolucję. To jest zupełnie inna rzeczywistość.
Startowaliśmy z – my na to mówimy – „betonowego położnictwa”. Z rejonizacji; z tego, że kobieta była kompletnie uprzedmiotowiona. Rodziło się na wieloosobowych salach porodowych, w których nie było żadnej intymności czy prywatności. Bardzo wiele procedur było wykonywanych rutynowo – na przykład golenie krocza czy lewatywa. Pamiętam sprzed lat list od kobiety, która opisywała swoje doświadczenie. Opowiadała o tym, jakie to było upokarzające, gdy po lewatywie musiała korzystać z toalety, która była strasznie brudna i nie było w niej nawet papieru toaletowego.
Przemoc była obecna na każdym poziomie. Byłyśmy oderwane od bliskich, którzy nie mogli nam towarzyszyć. Kobiety musiały rodzić na leżąco. Nie miały tak naprawdę prawa głosu.
Obecnie trudno sobie w ogóle wyobrazić, żeby ktokolwiek tak traktował rodzącą. Dziś możemy jechać do takiego szpitala, w którym będziemy mieć dużą szansę urodzić zgodnie z naszymi potrzebami. Jeśli chcemy urodzić do wody – szukamy szpitala z wannami. Jeżeli chcemy urodzić drogami natury po cesarskim cięciu – co nadal nie jest łatwe, szczególnie po dwóch czy trzech cięciach – jedziemy czasem przez pół Polski, żeby znaleźć miejsce, które nas w tym wesprze.
Rodzimy z osobami towarzyszącymi – czasem, w razie potrzeby, nie jedną, a dwoma czy trzema. Możemy rodzić aktywnie. Coraz częściej – choć nadal niewystarczająco – dostępne jest znieczulenie zewnątrzoponowe. Co istotne i warte podkreślenia: dzieci są z nami. Dwadzieścia lat temu noworodki były często zabierane od mam nawet na kilka dni albo przywożone jedynie na karmienie, a potem zabierane na inny oddział, do grupowych łóżeczek. Można więc powiedzieć, że to jest inna rzeczywistość.
Jako społeczeństwo wykonaliśmy ogromną pracę. Do działań prowadzonych przez Fundację dołączyły tysiące ludzi, którym zależy na tym, by poród był bardziej ludzkim doświadczeniem.
Widzimy jednak nadal pewne mankamenty – to ta druga perspektywa. Ciągle mamy bardzo dużo wyzwań. Czeka nas z pewnością duża zmiana, bo zmienia się również demografia. Myślę, że z mapy Polski zniknie bardzo wiele porodówek, ale to z kolei jest szansa na to, by duże szpitale wykorzystały sytuację i stały się naprawdę dobrymi ośrodkami, w których kobiety będą mogły rodzić na swoich zasadach. Być może powstanie więcej domów narodzin? Może wreszcie pojawi się refundacja porodów domowych? W tym wszystkim należy jednak pamiętać, że w Polsce co druga kobieta rodzi przez cesarskie cięcie. To również jest pewien objaw niepokoju, któremu warto się przyjrzeć.
Właśnie, skoro o mankamentach mowa – czy to nie jest przypadkiem tak, że mówiąc o pozytywnych zmianach w polskiej opiece okołoporodowej, patrzymy na nie z punktu widzenia wygodnej, wielkomiejskiej bańki? Rozmawiamy w centrum Warszawy. Dookoła nas jest 14 szpitali, wiele z nich świetnie wypada w rankingu. Doskonale jednak wiemy, że nie wszędzie jest tak różowo. Przeglądając dane na stronie Fundacji nietrudno trafić na miejsca, w których nadal połowa rodzących ma nacinane krocza, a farmakologiczne metody łagodzenia bólu ograniczają się co najwyżej do podania opioidów.
Rzeczywiście – perspektywy dużych miast i małych miejscowości są często zupełnie inne. W Polsce rodzi się różnie. Są jednak wyjątki od tej reguły. Szpitale w małych miejscowościach, w których kobiety są otoczone wspaniałą opieką.
Myślę, że teraz jesteśmy w sytuacji, w której powinniśmy zapewnić kobietom konkretne propozycje. Dostępność różnych opcji musi być większa. Musimy tworzyć alternatywy. Mieliśmy w Polsce bardzo dobrą tradycję izb porodowych. Kiedyś istniało ich prawie tysiąc. Część położnych, które pracowały w takich miejscach, nadal działa w zawodzie. Samodzielność zawodowa położnych to jeden z wielu aspektów, które powinniśmy rozwijać.
Chciałabym, żeby niezależnie od tego, czy kobieta trafi do małego szpitala powiatowego, czy wysokospecjalistycznej, klinicznej placówki w stolicy, mogła liczyć na taki sam – wysoki – poziom opieki. Teoretycznie gwarantuje to Standard Organizacyjny Opieki Okołoporodowej, jednak ta teoria odbiega czasem od praktyki.
Zachęcamy kobiety do tego, by świadomie wybierały miejsce do porodu. Żeby nie liczyły na łut szczęścia, tylko czytały informacje o konkretnych szpitalach i szukały takiej placówki, która odpowie na ich potrzeby. To bardzo ważne, bo i kobiety, i ich potrzeby, są bardzo różne.
Czyli można w takim razie powiedzieć, że rozmowa o dobrej opiece okołoporodowej to tak naprawdę rozmowa o wyborze? Nie istnieje przecież jedyna słuszna wizja porodu idealnego – część kobiet chce rodzić naturalnie, część woli poród ze znieczuleniem, a jeszcze inna grupa chciałaby – bardziej lub mniej świadomie – móc zdecydować się na planowe cesarskie cięcie.
Tak, jak najbardziej. Rozmawiając o opiece okołoporodowej – albo szerzej: o planowaniu rodziny – powinniśmy założyć, że rozmawiamy o możliwości wyboru. Na początku o tym, czy w ogóle chcę być matką, a potem – i tym zajmujemy się w Fundacji – w jaki sposób chcę to macierzyństwo rozpocząć.
W teorii wybór mamy – bo przecież nie obowiązuje już wspomniana przeze mnie wcześniej rejonizacja. Jest to jednak wybór pozorny i nadal w dużej mierze ograniczony. Wciąż na przykład kobiety, które chcą rodzić w domu – co zgodnie ze Standardem Opieki Okołoporodowej jest jak najbardziej legalne – aby z tego prawa skorzystać, muszą za nie zapłacić, bo NFZ tej opcji nie refunduje.
W tym miejscu ścierają się dwie silne narracje. Pierwsza z nich to narracja medyczna, w której niewiele się zmieniło i nadal mało w niej głosu kobiet. Nie chciałabym zostać w tym miejscu źle zrozumiana: nie chodzi mi oczywiście o to, by wykreślić tę narrację w stu procentach; by przestała ona istnieć. Absolutnie – dla części kobiet jest ona ważna.
Poczucie bezpieczeństwa medycznego jest niezwykle istotne, ale ciąża i poród to nie są tylko doświadczenia medyczne. To również doświadczenia rodzinne, duchowe, emocjonalne. Na te wszystkie aspekty powinno się znaleźć miejsce.
Polityki zdrowotne są jednak tworzone głównie przez medyków. My – fundacje, organizacje społeczne – jesteśmy zapraszani do dyskusji, możemy się wypowiadać, bierzemy udział w spotkaniach, jednak decydujący głos mają zawsze lekarze. Oczywiście – z medycznego punktu widzenia mogą mieć sporo do powiedzenia. Jednak dla kobiet w porodzie ważne są nie tylko aspekty medyczne.
Druga narracja wynika z zakorzenionego w naszym społeczeństwie patriarchatu. Z takiego przekonania, że inni wiedzą lepiej, jaki poród będzie dla kobiety dobry; jakie procedury są niezbędne; jaka pozycja do porodu okaże się najlepsza. To również odbiera kobietom wybór i pokazuje, że mamy jeszcze sporo pracy przed sobą – mimo że bardzo, bardzo dużo udało nam się już osiągnąć.
Jak zatem sprawić, by prawo do godnej opieki okołoporodowej nie tylko było zapisane na papierze, ale również zostało wcielone w życie?
Jak pokazywać, gdzie tkwią problemy, skoro Ministerstwo Zdrowia samo przyznaje, że nie zbiera nawet danych na temat pozycji, w jakich przyjmowane są porody czy odsetka indukcji, a do wielkiego worka z napisem „fizjologia” wrzuca zarówno porody w pełni naturalne, jak i te w dużej mierze zmedykalizowane – wspomagane syntetyczną oksytocyną, zabiegowe, przyśpieszane?
Czy te przepisy powinny być bardziej szczegółowe? A może nie chodzi o większą szczegółowość, tylko lepsze sprawdzanie tego, co już się dzieje?
Bardziej szczegółowa kodyfikacja niewiele zmieni, jeśli zmianie nie ulegnie nastawienie ludzi. Nie da się skonstruować prawa idealnego, które przewidziałoby wszystkie możliwe sytuacje. Tutaj potrzeba personelu, który uważnie wsłucha się w potrzeby kobiet.
Prosty przykład: kontakt skóra do skóry. Prawo jest jasne – gwarantuje dwugodzinny kontakt skóra do skóry bezpośrednio po porodzie. Rolą lekarzy i położnych jest zadbanie o to, by tego prawa przestrzegać. Gdy pytamy kobiety, dlaczego nie miały takiego kontaktu, odpowiadają na przykład, że dzieci musiały zostać zważone i zmierzone; że przyszedł neonatolog i powiedział, że „to tylko chwilka” – a przecież to nie jest powód do przerywania kontaktu.
Podobnie z prawem do znieczulenia: w Standardzie Opieki Okołoporodowej widnieje ono od lat. W praktyce natomiast jego realizacja, w wielu miejscach, zależy od tego, czy w szpitalu jest akurat wolny anestezjolog. Jak kobieta ma pecha, może się na przykład okazać, że na oddziale obok jest pilna operacja woreczka żółciowego, w związku z czym ona znieczulenia do porodu nie dostanie. Ale przecież da radę, prawda? W końcu kobiety od wieków rodziły bez żadnych znieczuleń.
Ideą standardu jest to, by kobieta i jej dziecko były w centrum. Jeśli będziemy widzieć ten azymut, to nawet jeżeli w prawie coś będzie niedoprecyzowane, damy radę.
Rolą Ministerstwa Zdrowia jest natomiast tworzenie polityk zdrowotnych opartych o konkretne dane. Jeśli w zakresie realizacji zapisów Standardu Ministerstwo takich danych nie posiada, to my, jako Fundacja, z chęcią się nimi podzielimy – co zresztą od lat proponujemy. Prowadzimy stały monitoring opieki okołoporodowej. Nieprzerwanie, od 2018, roku mamy bardzo dużo danych, bo sprawdzamy, jak jest realizowany standard, więc my te dane możemy Ministerstwu dostarczać.
Myślę jednak, że jedna rzecz to zbieranie tych danych, żeby zobaczyć, gdzie tkwi problem, a druga – równie istotna – żeby mieć jakiś plan na rozwiązanie tego problemu. Z naszym systemem opieki okołoporodowej ewidentnie jest coś nie tak.
Nie bez powodu co druga ciąża kończy się cesarskim cięciem. To niepokojący objaw, który może wynikać z kilku powodów.
Po pierwsze z tego, że kobiety boją się bólu, a nadal w wielu miejscach nie mogą liczyć na gwarancję znieczulenia. Po drugie z tego, że część kobiet ma za sobą bardzo złe doświadczenia porodowe i cesarskie cięcie to z ich punktu widzenia jedyna możliwość ratunku, żeby urodzić swoje dziecko. Musimy wypracować w Polsce jakiś plan na odczarowanie tej sytuacji i wprowadzenie konkretnych zmian. Jesteśmy jednak w punkcie, w którym zajmie nam to lata. Być może nawet dekady.
Od początku lat dwutysięcznych Fundacja Rodzić po Ludzku zwraca uwagę na to, że porody są bardzo zmedykalizowane. Alarmowaliśmy, gdy z każdym rokiem liczba cesarskich cięć rosła. Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie – między innymi z profesorem Troszyńskim, który pokazywał, że opieka zarówno w ciąży, jak i podczas porodu staje się coraz bardziej skomercjalizowana. Wskazywał, że większość kobiet, żeby zagwarantować sobie lepszą opiekę, decyduje się na prywatne wizyty u lekarzy. Mówił, że w takiej rzeczywistości lekarz przestaje być lekarzem, a po prostu jest usługodawcą – można więc u niego na przykład wykupić cesarskie cięcie. Rekomendował większe zaangażowanie położnych do opieki nad kobietą w ciąży. Bo to one są specjalistkami od zdrowia i wiedzą jak wspierać fizjologię.
W pewnym momencie doszliśmy do sytuacji, w której to cesarskie cięcie było przedstawiane jako stuprocentowo bezpieczna, niezwiązana z jakimkolwiek ryzykiem operacja. W związku z tym część kobiet dochodziła do wniosku, że chce w ten sposób urodzić i po prostu otrzymywała od lekarza prowadzącego skierowanie. Tu jednak dochodziło do kolejnych naruszeń – bo niektóre z tych kobiet dowiadywały się – a czasem nadal dowiadują – w momencie przyjścia do szpitala, że ginekolog z oddziału przedstawionego skierowania nie uznaje i kobiety mają rodzić drogami natury – niezależnie od tego, czy się do takiego porodu przygotowywały, czy nie. To nieludzkie.
Powinniśmy zbudować system, w którym kobiety będą się czuć bezpiecznie. W którym wszystkie potrzeby związane z porodem będą respektowane – niezależnie od tego, czy mówimy o potrzebie porodu w szpitalu, domu narodzin czy domu; drogami natury czy przez cesarskie cięcie z wyboru.
Właśnie – porody domowe. Co powinniśmy zrobić, by stały się one w Polsce naprawdę dostępne? Żeby ten rodzaj porodu przestał być traktowany jako fanaberia; by kobiety rodzące w domach nie były uznawane za nieodpowiedzialne czy wręcz ryzykujące życiem i zdrowiem swoim oraz dziecka?
Podkreślmy to raz jeszcze: porody domowe na szczęście się w Polsce odbywają. Są legalne. Płacą za nie jednak kobiety. Bez wątpienia powinny się one znaleźć w koszyku świadczeń gwarantowanych. Nie ma dowodów na to, by w przypadku fizjologicznej ciąży poród domowy z asystą położnej był bardziej ryzykowny od porodu w szpitalu.
Myślę, że – niestety – kobiety muszą sobie ten aspekt wywalczyć. W Fundacji postulujemy go od lat. Opowiadamy o nim politykom; zwracamy uwagę na to, że obecne prawo jest dziurawe i niezgodne z międzynarodowymi standardami.
Warto tu wspomnieć przykład z Węgier, w którym Europejski Trybunał Praw Człowieka stwierdził, że prawo do porodu domowego jest powiązane z ochroną gwarantowaną przez artykuł 8 EKPC, zapewniający prawo do poszanowania życia prywatnego i rodzinnego. Trybunał uznał wtedy, że brak jasnych norm prawnych wspierających porody domowe może skutkować naruszeniem praw kobiet – między innymi do autonomii decyzyjnej w zakresie opieki medycznej.
Mamy nadzieję, że i w Polsce znajdzie się kobieta, która będzie chciała dochodzić do swoich praw i zgłosi się po refundację kosztów, które poniosła w związku z porodem w domu. Zachęcam do tego, żeby taka osoba zgłosiła się do naszej Fundacji.
Użyłaś słowa „wywalczyć” i ono jest w kontekście opieki okołoporodowej dość znamienne. Pokazuje, że droga do dobrego porodu jest związana z koniecznością walki. Tak przecież nie powinno być.
Nie powinno. Rzeczywiście jest tak, że od wielu lat walczymy o nasze prawa reprodukcyjne – i z medykami, i z politykami, i z patriarchatem. To jest bardzo smutne, że ciągle musimy używać języka militarnego, by opisać te realia.
Mimo wszystko mam nadzieję, że jesteśmy coraz bliżej tego, by poród był dobrym doświadczeniem.
Przemoc położnicza, która wcześniej była wszechobecna, dziś jest już raczej rzadkością i ma konkretne twarze. Walka o dobry poród to walka o coś, co nam się należy.
Odnoszę wrażenie, że poza potrzebą walki istnieje tu też potrzeba pracy u podstaw. Trudno przecież wymagać od kobiet, by w ciągu dziewięciu ciążowych miesięcy stały się ekspertkami od ciąży, porodu i całego macierzyństwa. Gdzie powinna zacząć się edukacja? Czy nie powinniśmy przypadkiem poruszać tych tematów dużo wcześniej?
Zdecydowanie tak. Dużo nadziei pokładam we wprowadzonej do szkół edukacji zdrowotnej. Mam nadzieję, że stanie się ona obowiązkowa i już od najmłodszych lat dzieci będą mogły dowiadywać się, że ciąża czy poród to po prostu elementy życia. Fizjologia. A poród to nie choroba ani żadne doświadczenie zagrażające zdrowiu. Że karmienie piersią jest ważne. Tak wiele mówi się o Narodowym Programie Zdrowia, o leczeniu otyłości – a przecież w tych różnych politykach często nawet słowem nie wspomina się o profilaktyce, jaką jest karmienie piersią.
To podejście się nie zmieni w ciągu chwili. Będziemy musieli na to trochę poczekać. Po pierwsze dlatego, że edukacja zdrowotna ciągle nie jest obowiązkowa, a po drugie dlatego, że dzieci potrzebują trochę czasu, żeby dorosnąć i samemu zdecydować, czy staną przed wyzwaniami związanymi z ciążą, porodem czy rodzicielstwem.
Bardzo liczę na to, że te zmiany nastąpią i mam nadzieję, że Ministerstwo Zdrowia i ogólnie rządzący zrozumieją, jak ważne są to aspekty.
Że wdrożą wieloletnią strategię; politykę naprawczą, która pozwoli odwrócić pewne tendencje. I bardzo liczę, że pojawi się osoba, która naprawdę zrealizuje to zadanie i znajdzie na nie środki.
Nie da się przeprowadzić tak dużej zmiany bez nakładów finansowych i w pełni zaangażowanej osoby u sterów. Chciałabym tę osobę poznać i z nią współpracować. Narodziny dziecka to moment, od którego się wszystko zaczyna. Budując potencjał zdrowotny dziecka i jego rodziny – począwszy od dobrego porodu – budujemy lepszą przyszłość całego naszego społeczeństwa. A na tym powinno zależeć i rządzącym, i każdemu z nas.
Kobiety
Ministerstwo Zdrowia
edukacja zdrowotna
opieka okołoporodowa
poród
porodówka
zdrowie
zdrowie prokreacyjne
Absolwentka położnictwa, logopedka, pedagożka. Na co dzień marketing managerka OKO.press. Poza pracą propaguje położnictwo, w którym każda osoba ma prawo zakończyć swoją ciążę wtedy, kiedy chce i tak, jak chce.
Absolwentka położnictwa, logopedka, pedagożka. Na co dzień marketing managerka OKO.press. Poza pracą propaguje położnictwo, w którym każda osoba ma prawo zakończyć swoją ciążę wtedy, kiedy chce i tak, jak chce.
Komentarze