PiS szykuje nową instytucję, która ma stać się narzędziem konserwatywnej kontrrewolucji. To Polski Instytut Rodziny i Demografii.
PiRiD ma tworzyć „adekwatny kontekst społeczno-kulturowy” dla zapewnienia „fundamentalnej roli rodziny” i „reprodukcji biologiczno-kulturowej”. Wszystko pod pozorem działań mających służyć zwiększeniu w Polsce dzietności.
Jak został pomyślany ten twór? Otóż bez większych merytorycznych konkretów, za to ultrakonserwatywnie i zarazem po orbanowsku. Z 30 milionowym budżetem i niemal nieodwoływalnym prezesem. Do tego z wpisanym w samą swoją istotę chaosem prawnym i kompetencjami dublującymi się z co najmniej czterema różnymi istniejącymi już instytucjami.
Mało który z projektów ustaw przedstawianych przez posłów PiS mówi tak wiele o mentalności obozu rządzącego i świecie wyobrażeń, w którym poruszają się jego przedstawiciele, jak ten, który dotyczy utworzenia PIRiD. To istna perła w koronie najdalej ingerujących w światopogląd i styl życia obywateli projektów koalicji rządzącej, a przy tym na wielu poziomach bubel prawny ulepiony z fantazmatów narodowo-katolickiej prawicy.
„Jedną z funkcji prezesa Polskiego Instytut Rodziny i Demografii jest bycie »rzecznikiem praw rodziny« i będzie miał analogiczne kompetencje, jak mają inni rzecznicy. Te kompetencje są przekazane prezesowi po to, aby bronić konstytucyjnie zapisanych praw rodziny, praw rodziców, praw dzieci – tłumaczył Bartłomiej Wróblewski, poseł PiS i autor projektu.
„Projekt służy wyłącznie promowaniu tradycyjnego rodzaju rodziny, może też stać się narzędziem wymierzonym w osoby wyłamujące się z niego, na przykład nieheternormatywne"
– mówi w rozmowie z OKO.press Adam Bodnar, były Rzecznik Praw Obywatelskich.
„Jest jasne, że celem powołania do życia tej instytucji jest promowanie tradycyjnych wzorców życia rodzinnego i wspieranie określonego typu rodziny to znaczy rodziny opartej na małżeństwie.
– podkreśla prof. Irena E. Kotowska, demografka i honorowa przewodnicząca Komitetu Nauk Demograficznych Polskiej Akademii Nauk.
Dość wymowne jest już to, że złożony już przez grupę posłów PiS projekt firmuje właśnie Bartłomiej Wróblewski – poseł stojący za wnioskiem posłów PiS do Trybunału Konstytucyjnego ws. ustawy aborcyjnej skutkującym wyrokiem, który wywołał najsilniejsze protesty społeczne w historii rządów Zjednoczonej Prawicy. A także to, że pomysł z PIRiD został ogłoszony dokładnie w momencie, gdy opinia publiczna pochłonięta była tragedią 30-letniej p. Izabeli z Pszczyny, która trafiła do szpitala z bezwodziem w 22. tygodniu ciąży i zmarła z powodu wstrząsu septycznego, ponieważ lekarze czekali na śmierć płodu, zamiast dokonać jego usunięcia, co miało się wiązać ze stanem prawnym obowiązującym po wyroku TK.
Ale na tym wymiarze symbolicznym – który sprawia wrażenie, jakby obóz rządzący nie nauczył się po protestach spod znaku błyskawicy i Strajku Kobiet dosłownie niczego - bynajmniej nie koniec.
PIRiD bowiem miałby służyć realizowaniu Strategii Demograficznej 2040. Strategia wprawdzie pozostaje na etapie niedokończonego przez rządzących projektu – ostro, za to zgodnie krytykowanego przez środowiska naukowe demografów, socjologów i ekonomistów za skrajną ogólnikowość w kwestiach merytorycznych przy jednoczesnym przeładowaniu konserwatywną i ultrakonserwatywną ideologią. Tak ujęli to naukowcy z Komitetu Nauk Demograficznych Polskiej Akademii Nauk:
„W Strategii Demograficznej 2040 brak jest pogłębionej naukowej diagnozy zmian płodności, ich uwarunkowań oraz możliwości oddziaływania na decyzje prokreacyjne. Szkoda, że wysiłek włożony w przegląd licznych źródeł naukowych, a także bezpośrednio przywoływana literatura nie znajdują odzwierciedlenia w treści. Zamiast tego przedstawiono dość chaotyczne wywody, w znacznej części o charakterze propagandowym, w większości ogólnikowe, a wykorzystane w nich dane oraz ich interpretacja budzą zastrzeżenia merytoryczne” – napisali w dokumencie oceniającym rządowy projekt strategii naukowcy z Komitetu Demograficznego PAN.
Demografowie z PAN podkreślają też, że projekt Strategii Demograficznej 2040 opiera się wyłącznie na promowaniu tradycyjnego wzorca rodziny.
Tymczasem w Polsce, jak w kontekście ustawy o PIRiD trafnie przypomina dziennikarka ekonomiczna Agata Kołodziej, już około jednej czwartej wszystkich dzieci (a w miastach prawie 30 procent) rodzi się poza związkami małżeńskimi.
W uzasadnieniu projektu ustawy o PIRiD znajdziemy zarówno pośrednie odwołania do Strategii Demograficznej 2040, jak i zwięzły opis realnych intencji autorów: „przeciwdziałanie niskiej dzietności musi zostać połączone z opracowywaniem i rozwijaniem odpowiedniej polityki prorodzinnej wraz z kształtowaniem adekwatnego kontekstu społeczno-kulturowego. W ten sposób, możliwe jest zagwarantowanie optymalnych warunków dla tworzenia i funkcjonowania rodzin, warunkujących zrodzenie i wychowanie kolejnych pokoleń, od których zależeć będzie kondycja i rozwój społeczno-gospodarczy Polski.”
We wstępie do projektu czytamy natomiast o „fundamentalnej roli rodziny” oraz o „reprodukcji biologicznej i kulturowej”, którą wspierać ma PIRiD. W tym myśleniu nie przewidziano miejsca na modele inne niż tradycyjna rodzina, jest za to wyłożony explicite zamiar „kształtowania adekwatnego kontekstu społeczno-kulturowego”.
To, że nawet tej bardzo wątpliwej rządowej Strategii Demograficznej 2040 de facto jeszcze nie ma, nie przeszkodziło jednak autorom pomysłu z PIRiD pójść wyjątkowo daleko, jeśli chodzi o możliwości egzekwowania jej założeń. Prezes PIRiD ma mieć ni mniej, ni więcej tylko uprawnienia prokuratora i możliwość uczestniczenia w postępowaniach sądowych dotyczących dzieci, nieletnich i spraw rodzinnych.
Adam Bodnar, były Rzecznik Praw Obywatelskich: „W ostatnim czasie mogliśmy obserwować liczne aktywności zarówno Rzecznika Praw Dziecka, jak i prokuratorów różnych szczebli w sprawach sądowych dotyczących osób nieheteronormatywnych. Podejrzewam więc, że główną rolą PIRiD ma być bycie kolejnym orężem w realizacji tej strategii."
Prof. Irena E. Kotowska, demografka ze Szkoły Głównej Handlowej i honorowa przewodnicząca Komitetu Nauk Demograficznych Polskiej Akademii Nauk:
„Wśród bardzo wielu wad tego projektu to właśnie wyposażenie prezesa PIRiD w uprawnienia prokuratorskie i danie mu możliwości włączania się w postępowania sądowe oraz oceniania projektów aktów prawnych dotyczących polityki rodzinnej i demograficznej wydaje się najbardziej niebezpieczne. Po takie pomysły sięga władza o charakterze paternalistycznym – zmierzająca w stronę autorytaryzmu. Jest jasne, że celem powołania do życia tej instytucji jest promowanie tradycyjnych wzorców życia rodzinnego i wspieranie określonego typu rodziny to znaczy rodziny opartej na małżeństwie."
Budżet nowej instytucji miałby wynosić 30 milionów złotych rocznie. To naprawdę dużo jak na instytut zajmujący się określonym wycinkiem rzeczywistości. Do tego w ramach PIRiD ma zostać powołanych pięć różnych departamentów
„Budżet tej instytucji to ponad połowa tego, co miało do dyspozycji całe biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. A warto wziąć pod uwagę, że za to, czym rozporządzaliśmy, byliśmy w stanie zatrudnić około 300 osób" – mówi Adam Bodnar. Warto przy tym pamiętać, że biuro RPO zajmuje się sprawami z dosłownie całego zakresu możliwych problemów prawnych. A PIRiD ma zajmować się jedynie częścią zagadnień z obszaru polityki rodzinnej.
Mniej więcej połowa całego projektu poświęcona jest osobie Prezesa PIRiD – zarówno jeśli chodzi o tryb jego powoływania, jak i zakres obowiązków i praw. Prezes PIRiD ma być powoływany na aż siedmioletnią kadencję i praktycznie nieodwoływalny -odwołanie możliwe byłoby tylko po nieprzyjęciu przez Sejm rocznego sprawozdania z działalności PIRiD i następnie głosowaniu większością 3/5 głosów. Ustawa daje natomiast rządzącej większości w zasadzie pełną kontrolę nad procesem jego wyboru. Gdyby więc prezes PIRiD miał być wybierany w pierwszej połowie przyszłego roku jego, kadencja potrwałaby aż do roku 2029. Szef PiRiD raczej nie musiałby się zatem przejmować całą następną kadencją parlamentu a także połową tej jeszcze następnej, przypadającej po wyborach 2027 roku.
Przywołuje to na myśl rozwiązania stosowane przez obóz Viktora Orbana na Węgrzech. Wprowadzane tam od zmiany konstytucji w 2011 roku wieloletnie kadencje szefów kluczowych instytucji regulacyjnych przy ich jednoczesnej faktycznej nieodwoływalności mają być dodatkowym bezpiecznikiem Fideszu na wypadek utraty władzy.
„Nie jest tajemnicą, że obóz rządzący wzoruje się na rozwiązaniach węgierskich – i tak też zdaje się być w wypadku projektu ustawy o PIRiD"
– mówi o tej części projektu Adam Bodnar.
W projekcie zaznaczono przy tym, że w ustawie o wynagrodzeniach najwyższych urzędników państwowych prezes PIRiD miałby się znaleźć zaraz obok prezesa IPN. Przekłada się to na zarobki równe tym, które wypłacane są ministrom – czyli ok. 17,8 tysiąca złotych (uposażenie i dodatek funkcyjny).
Intratna miałaby być również posada jednego z dziewięciu członków Rady PIRiD odpowiadającej za wybór prezesa instytucji. W tym wypadku dieta ma wynosić nie więcej niż trzykrotność pensji minimalnej. Zaznaczmy przy tym, że członek Rady PIRiD bez żadnych ograniczeń może wykonywać inną pracę zawodową i pobierać za nią wynagrodzenie.
Wyjątkowo komfortowa i dająca potężne możliwości pozycja prezesa PIRiD wywołała liczne komentarze, że poseł Wróblewski może szykować ją dla samego siebie. W nieoficjalnych rozmowach z politykami obozu rządzącego usłyszeliśmy na ten temat niemal identyczne złośliwości jak te, którymi dzielą się publicznie politycy opozycji. Podobnie rzecz ma się jednak z atrakcyjnymi posadami w Radzie PIRiD.
„Nie sądzę, żeby poważni naukowcy zajmujący się procesami demograficznymi i polityką ludnościową, czy szerzej polityką społeczną, chcieli wziąć w tym udział. Mamy przecież na uczelniach dobre zespoły badaczy o uznanej pozycji międzynarodowej. Oczywiście zawsze ktoś się znajdzie, tylko kto to będzie? Nie zdziwię się, jeśli zobaczę w radzie Instytutu na przykład przedstawicieli Ordo Iuris" – mówi prof. Irena E. Kotowska.
Z analizy którą przeprowadziło OKO.press wynika, że kompetencje PIRiD powielałyby się z zakresami obowiązków nie mniej niż czterech innych instytucji funkcjonujących już od lat w polskim systemie prawnym.
W największym stopniu z PIRiD dublowałaby się Rządowa Rada Ludnościowa – istniejące nieprzerwanie od czasów PRL (ściśle mówiąc od 1974 roku), złożone z naukowców (przede wszystkim demografów, socjologów i ekonomistów) ciało doradcze premiera. Dziś składa się ona z 21 badaczy z tytułami naukowymi, w zdecydowanej większości profesorskimi oraz przedstawicieli i członków delegowanych przez 23 różne instytucje. Na liście znajdziemy urzędy centralne jak ministerstwa i GUS, ale i na przykład Komitet Demograficzny PAN, Polskie Towarzystwo Demograficzne czy Instytut Matki i Dziecka albo Instytut Żywności i Żywienia. W efekcie jest to ciało relatywnie pluralistyczne – tym bardziej jak na standardy rządów PiS.
Na czele Rządowej Rady Ludnościowej stoi profesor Józefina Hrynkiewicz, przez dwie kadencje posłanka PiS. W jej składzie znajdziemy jednak i profesora Bogdana Chazana – ginekologa i położnika, zadeklarowanego przeciwnika aborcji i konserwatystę, i prof. Irenę Kotowską z SGH, która w tym roku nie szczędziła na przykład publicznej krytyki rządowemu projektowi Strategii Demograficznej 2040.
„Rządowa Rada Ludnościowa działa od 1997 roku po przejęciu zadań powstałej w 1974 roku Rządowej Komisji Ludnościowej. Jest organem doradczym Prezesa Rady Ministrów w sprawach dotyczących zagadnień demograficznych i polityki ludnościowej, ale po 2015 roku przestałam mieć wrażenie, że nasze ustalenia mogą mieć wpływ właściwie na cokolwiek, czym zajmuje się rząd w obszarze problematyki demograficznej czy polityki rodzinnej, która najbardziej skupia uwagę. I to mimo tego, że od 2016 r. Radą kieruje prof. Józefina Hrynkiewicz (związana z PiS – przyp. red). Tym bardziej nie widzę więc żadnych racjonalnych powodów, dla których obok Rady miałaby powstać zupełnie nowa instytucja o charakterze urzędu administracji państwowej , która miałaby zajmować się bardzo podobnymi kwestiami. W dodatku do zadań PiRiD wpisano aktywności, które wchodzą w zakres prac GUS – mówi OKO.press prof. Irena E. Kotowska.
Rządowa Rada Ludnościowa ma w swym obszarze kompetencji między innymi:
A zatem Rządowa Rada Ludnościowa zajmuje się dokładnie tym, czym miałby zajmować się PIRiD z projektu posła Wróblewskiego w aż trzech z pięciu punktów określających zakres kompetencji tej nowej instytucji. Oto one:
Kolejne instytucje, z których prerogatywami dublowałyby się kompetencje PIRiD, to Rzecznik Praw Dziecka i Rzecznik Praw Obywatelskich. Obaj mogą interweniować w sądach w sprawach dotyczących dzieci i rodziny. Obaj też regularnie podejmują takie interwencje. Tu jednak mamy do czynienia z jedną zasadniczą różnicą. Obaj rzecznicy nie mają uprawnień prokuratorskich, które w projekcie PiS przewidziane są dla prezesa PIRiD. Warto więc zauważyć, że PIRiD dysponowałby silniejszymi środkami prawnymi do realizacji swych interwencji niż RPO i RPD.
„Tak, PIRiD wchodziłby w kompetencje zarówno RPO, jak i RPD, przy tym dysponując statusem prokuratora. To rzeczywiście bardzo osobliwe. W ten sposób PIRiD miałby zyskać realny wpływ na orzecznictwo sądów – bardzo często określające realną praktykę prawną w kwestiach dotyczących spraw wrażliwych społecznie a związanych z nieletnimi czy rodzinami. Do tej pory w doktrynie prawnej nikt nie sygnalizował potrzeby istnienia podobnej instytucji" – mówi Adam Bodnar.
Pytam profesor Irenę E. Kotowską, czy instytucja w rodzaju PiRiD marzyła się może komuś ze świata nauk demograficznych. „Z niczym podobnym nie zetknęłam się, ale nie jestem tym zdziwiona.
Przecież to nie jest pomysł ze świata nauki, to pomysł ze świata konserwatywnej, paternalistycznej polityki.
To nie jest jednostka badawcza, choć użyto nazwy to sugerującej. Świadczy o tym zarówno tryb powoływania prezesa, jak i dziewięcioro członków rady, a także opisana struktura organizacyjna. Nie gwarantuje to też działań niezależnych od polityki. Instytuty zajmujące się badaniami demograficznymi funkcjonują na ogół w strukturach uniwersyteckich lub akademii nauk. W niektórych krajach są to instytuty krajowe, ale ich organizacja i funkcjonowanie jest ściśle powiązane z regulacjami dotyczącymi instytucji naukowych, w tym także sposoby oceny dorobku naukowego. Przywoływany w uzasadnieniu ustawy L’Institut national d’études démographiques (INED) we Francji jest przykładem takiej jednostki naukowej.
Poprzez zderzenie z obszarami zainteresowań RPD i RPO dochodziłoby do zdublowania kompetencji PIRiD z jednocześnie dwiema instytucjami w czwartym z pięciu obszarów zainteresowań tej instytucji określonych w projekcie PiS.
Ale i na tym nie koniec. Piąta i ostatnia kwestia, którą miałby zajmować się PIRiD, również leży już w gestii co najmniej dwóch instytucji. Chodzi tu o „monitorowanie i analizowanie obszaru komunikacji społecznej oraz edukacji publicznej pod względem ich wpływu na procesy demograficzne i procesy w obszarze rodziny”. Tym zajmuje się Ministerstwo Edukacji Narodowej m.in. w ramach aktualizacji przedmiotowych podstaw programowych ze szczególnym uwzględnieniem wychowania do życia w rodzinie i wiedzy o społeczeństwie. Ponieważ zaś podstawa programowa każdorazowo wchodzi w życie jako rozporządzenie ministra edukacji narodowej, do jej opiniowania pod kątem polityki demograficznej ma już więc prawo Rządowa Rada Ludnościowa.
Na logiczne i przejrzyste wyjaśnienie, dlaczego PiS chce tworzyć PIRiD, skoro kompetencje tego nowego urzędu dublowałyby się z uprawnieniami czterech innych instytucji, próżno czekać. Ale relatywnie łatwo przeanalizować powody polityczne. Obóz władzy wciąż nie zdołał przejąć i podporządkować funkcji Rzecznika Praw Obywatelskich, zaś złożona z uznanych naukowców Rządowa Rada Ludnościowa jest organicznie niesterowalna politycznie.
Tworząc PIRiD PiS zyskiwałby więc narzędzie działające obok tych instytucji, za to z silniejszymi prawnie uprawnieniami.
Nie do pogardzenia wydaje się również stanowisko prezesa PIRiD oraz dziewięć miejsc w radzie, 30 milionowy budżet tej instytucji zapewniałby zaś wystarczający komfort jej prowadzenia.
PIRiD raźno wkroczyłby więc na front wojny kulturowej wymuszając „adekwatny kontekst społeczno-kulturowy” dla realizacji „fundamentalnej roli rodziny” wszędzie tam, gdzie sięgnęłyby jego ramiona. A zatem w szkołach i przedszkolach, sądach, instytucjach pieczy zastępczej, organizacjach młodzieżowych, prawdopodobnie z czasem również na uczelniach wyższych. A docelowo – również w umysłach Polek i Polaków. Wszak na tym polega konserwatywna kontrrewolucja.
Jest jeszcze coś. Oddajmy głos prof. Irenie E. Kotowskiej: „Ta instytucja może przyczyniać się do podważania zaufania do świata nauki poprzez tworzenie alternatywnego dyskursu o procesach ludnościowych i polityce ludnościowej w szerokim kontekście przemian społeczno-ekonomicznych.
»Mamy instytut«, »mamy badania« – będą mówić konserwatywni politycy w odpowiedzi na argumenty naukowe. Robili to już wielokrotnie wcześniej, ale teraz będą mieli do tego znacznie wygodniejsze narzędzie.
A co w tym wszystkim z samą dzietnością Polek i Polaków? Z cytowanej już analizy Komitetu Nauk Demograficznych PAN wynika, że autorzy zarówno Strategii Demograficznej 2040 jak i projektu ustawy o PIRiD nie mają żadnego pojęcia, jak ją zwiększyć ani nawet przekonującego pomysłu, jak choćby spróbować. W uzasadnieniu tego drugiego projektu pada zresztą zdanie, że nie przyczynił się do tego nijak również program Rodzina 500 Plus, co pokrywa się z konsensusem naukowym demografów na ten temat. Polskie społeczeństwo będzie się starzeć i z PIRiD, i bez niego. Ale nie o to przecież chodzi na froncie wojny kulturowej.
Polityka społeczna
Adam Bodnar
Jarosław Kaczyński
Prawo i Sprawiedliwość
Bartłomiej Wróblewski
Irena E. Kotowska
Irena Kotowska
Komitet Nauk Demograficznych PAN
PIRiD
Polski Instytut Rodziny i Demografii
Rządowa Rada Ludnościowa
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze