„Doszłam do takiego momentu w życiu, kiedy bardziej niż kiedyś zdaję sobie sprawę z ogromu cierpienia. Chciałbym, żebyśmy byli szczęśliwsi. I chciałabym czynić świat trochę lepszym. Uważam, że z cierpieniem powinniśmy aktywnie walczyć”
– z filozofką Katarzyną de Lazari-Radek*, autorką książki „Godny pożądania stan świadomości” rozmawia Katarzyna Sroczyńska.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Katarzyna Sroczyńska, OKO.press: „Codziennie jedna przyjemność, którą mi podarowaliście” – posty z takim hasłem publikuje Pani regularnie od połowy listopada. Dlaczego?
Katarzyna de Lazari-Radek *: Umieściłam je najpierw w wydanej w zeszłym roku książce „Godny pożądania stan świadomości”, która jest moją habilitacją. To naukowa książka o przyjemności, którą definiuję za XIX-wiecznym filozofem Henrym Sidgwickiem tak, jak w tytule. Kończąc tę książkę, pomyślałam, że ta definicja jest na tyle szeroka, że obejmuje nie tylko „sex, drugs i rock’n’roll”, czy jak wolą inni, „wino, kobiety i śpiew”, ale przede wszystkim drobne radości codziennego życia. Czyli to, co nam się przydarza każdego dnia, naprawdę dość często, a czego nie zauważamy.
Poprosiłam znajomych na Facebooku, żeby napisali, co sprawia im przyjemność. Powstała lista, która w książce zajmuje cztery bite strony. Sporo. I teraz je omawiam. Niektóre przyjemności są ogólne, dotyczą dobrego jedzenia, dobrej książki czy bycia z bliskimi. Inne – szczegółowe, dotyczą słuchania konkretnej piosenki albo doświadczania konkretnego widoku. Staram się pokazać, że większość z nas czerpie przyjemność z podobnych doświadczeń.
To istotna informacja: istnieje potoczne przekonanie, że „każdy z nas jest inny”, „dla każdego, co innego jest dobre”. Gdyby tak było, to jako istoty społeczne, nie mielibyśmy szans się dogadać. Informacja, że mogę czerpać przyjemność z tego, z czego czerpią ją inni, jest pozytywna.
Czy to znaczy, że przyjemność może mieć wartość relacyjną, łączącą ludzi? Społeczną?
Na pewno tak jest. To podstawowy czynnik, który sprawia, że możemy się zrozumieć i czynić sobie dobro, mówiąc filozoficznie czy etycznie. Zakładam, że skoro należymy do tego samego gatunku, a jeszcze na dodatek żyjemy w podobnym kręgu kulturowym, choć moim zdaniem to kwestia drugorzędna, to to, co sprawia uciechy, radości i przyjemności mnie, będzie je sprawiało także pani. Powinnam to oczywiście sprawdzić, dopytać, ale na pewnym poziomie ogólności szybko znalazłybyśmy punkty wspólne.
Zresztą, to się tyczy także cierpienia. Być może nawet z powodów ewolucyjnych w cierpieniu jesteśmy jeszcze bardziej do siebie podobni – podobni w tym, co nas boli, co budzi żal czy strach. To ułatwia kontakty społeczne.
Ale na pani liście są też przyjemności, które dla wielu na pierwszy rzut oka wcale nie są w oczywisty sposób przyjemne, np. wspominanie zmarłej osoby.
To fascynujący przykład, również dla mnie najbardziej zastanawiający czy zaskakujący. Myślę, że wspominanie kogoś bliskiego sprawia przyjemność dopiero, gdy minie czas żałoby. Wówczas jesteśmy w stanie docenić chwile z nim spędzone. Z jednej strony potrafimy racjonalizować nasze cierpienie, czyli nadawać mu sens, z drugiej – brać to, co najlepsze nawet w sytuacji tragicznej. To piękna cecha człowieka. Właśnie czytam ponownie książkę Victora Frankla „Człowiek w poszukiwaniu sensu”, wyrastającą z doświadczeń obozowych autora.
Zresztą między cierpieniem i przyjemnością w niektórych przypadkach zachodzi korelacja. Bywa, że przyjemność potęgowana jest przez ból, jak w niektórych doświadczeniach seksualnych czy kulinarnych, kiedy bierzemy dodatkową porcję wasabi lub chili.
Kto z nas nie lubi od czasu do czasu wprowadzić się w stan melancholii czy użalania się nad sobą.
Puszczamy sobie wówczas romantyczne piosenki o nieszczęśliwej miłości, czytamy wiersze, marzymy o czymś, co się nigdy nie spełni. Po takim ćwiczeniu mentalnym najczęściej lepiej się czujemy.
Co to w ogóle jest przyjemność?
Zanim odpowiem, to poproszę, by przypomniała sobie pani jakąś doznaną przez siebie przyjemność. Czytelników też o to proszę. Nie ma z tym problemów, prawda? Mało tego, jeśli skupimy uwagę dostatecznie mocno, wprowadzimy się w stan odczuwania przyjemności. Czyż nie jest to ekscytujące, że możemy doznawać przyjemności o tak, na pstryknięcie palca?!
Filozofia stara się usystematyzować i opisać ten stan. Dla mnie przede wszystkim jest to stan umysłu. To uczucie, które charakteryzuje się tym, że w momencie jego doświadczania postrzegamy je jako coś dobrego, wartościowego, co chcielibyśmy podtrzymać. O którym myślimy: chwilo trwaj!
Wyobrażam sobie przyjemność jako lukier.
To słodycz, którą dodajemy do przeróżnych doświadczeń: do czytania i seksu, do spaceru i prowadzenia ciekawej rozmowy, do przytulania swojego pupila i gotowania obiadu dla rodziny. Stąd też raz z tych samych doświadczeń czerpiemy przyjemność, a raz nie, w zależności od tego, czy je polukrowaliśmy, czy nie.
Prowadząc swoje badania, doszłam do filozoficznej konkluzji, że przyjemności nie są różne. Przyjemność jest zawsze tym samym uczuciem, tylko czynności, na które wylewamy ten lukier, są różne. W zależności od warunków wewnętrznych i zewnętrznych odbieramy jakieś zjawisko czy czynność jako przyjemne lub nie.
Powiedziała pani „wylewamy lukier”. Czy jest w tym nasza intencja? Czy to, czy odczuwamy przyjemność, czy nie, zależy od naszego nastawienia?
Na to pytanie nikt nie umie jednoznacznie odpowiedzieć. Zakłada się, że przyjemność może być nieintencjonalna i nieuświadomiona, i to zarówno na poziomie podejmowania działań, które miałyby prowadzić do przyjemności, jak i samego jej odczuwania. Czasami podejmujemy się jakieś czynności i nie spodziewamy się, że sprawi nam radość. Bywamy, nazwijmy rzeczy po imieniu, „przyjemnie zaskoczeni”.
Czasem, z kolei, nie zdajemy sobie nawet sprawy, że odczuwamy przyjemność. Dopiero kiedy ktoś wykrzyknie: „Ale było fajnie!”, dochodzi do nas, że było rzeczywiście fantastycznie. Taki stan bywa opisywany jako „przepływ”. To pojęcie wymyślone przez amerykańskiego psychologa węgierskiego pochodzenia Mihalya Csikszentmihalyia. Ale innych przyjemności jesteśmy świadomi, choćby takich jak łyk wody, kiedy czujemy pragnienie…
Albo pierwszy łyk kawy rano, że się odwołam do Pani listy.
Tak, choć niektóre czynności wykonujemy tak mechanicznie, że nie zauważamy, że są przyjemne. Tu pomocne bywają praktyki uważności.
Ale wróćmy do pytania o intencjonalność przyjemności. Nie wiemy dokładnie, jak i dlaczego ona się pojawia, choć nie ma wątpliwości, że jesteśmy warunkowani biologicznie i kulturowo. Szczęśliwie wydaje się, że przynajmniej niekiedy mamy wpływ na nasze stany umysłu i możemy je intencjonalnie programować.
I tu zahaczamy o mój drugi ulubiony temat: świadome dążenie do dobrego życia. Jako istoty rozumne i pamiętające mamy cały zasób doświadczeń, z którego powinniśmy czerpać. Możemy przypomnieć sobie, na przykład, co „lukrowaliśmy” wcześniej, co sprawiało nam radość. Dzięki temu jesteśmy w stanie świadomie wystawić się na przyjemność, czyli zrobić coś, co najprawdopodobniej nam tę przyjemność przyniesie.
Moim ulubionym przykładem jest sport. Bywa, że nie chce mi się iść biegać czy ćwiczyć na siłowni. Wtedy staram się sobie przypomnieć, jak się czułam po: po bieganiu, po ćwiczeniach. Nawet czasami to zapisuję albo robię zdjęcie. Mówię sobie wtedy: „Pamiętaj, że nie żałowałaś, byłaś zadowolona!”. To może dotyczyć wszystkiego: spotkań z ludźmi, pracy.
Mówi pani o przyjemności jako lukrze. Czy ona jest naddatkiem, czymś, czego równie dobrze mogłoby nie być, czy jest potrzebą?
Ale jakże to tak: bez przyjemności?! A na serio…
Nie, nasze życie bez przyjemności, tak samo jak bez cierpienia, istnieć nie może.
Przyjemność i cierpienie są uczuciami podstawowymi, potrzebnymi do przeżycia i rozwoju, nie tylko w wypadku naszego gatunku, ale wielu innych, na pewno wszystkich kręgowców. Oczywiście ma to źródła ewolucyjne. W największym uproszczeniu: ból ostrzega nas, że organizm jest w sytuacji zagrożenia – np. bolesnym uczuciem głodu. A przyjemność nagradza nas za powrót do stanu równowagi – przyjemnym uczuciem sytości.
Cierpienie uczy nas, czego unikać, przyjemność motywuje nas do rozwoju.
Czyli pomaga nam wyjść poza gniazdo, pójść w nieznane?
Jak bardzo jesteśmy podekscytowani, gdy odkryjemy coś nowego! Przyjemność łączy się również z aktem tworzenia, na przykład, z rozwojem sztuki. Tego rodzaju aktywność, którą bardzo cenimy, jest właśnie nagradzana uczuciem radości, zadowolenia.
Psycholog Paul Bloom, autor między innymi książek „Przyjemność” i „Złoty środek”, mówi, że przyjemności nam się szybko nudzą. Że skłonni jesteśmy podążać raczej za tym, co się wiąże z wybranym cierpieniem, jak choćby w tym sporcie, który wymaga wysiłku.
Lubię czytać Blooma, świetnie pisze, ale w kwestii przyjemności mnie nie przekonuje. To, że przyjemności nam się „nudzą” oznacza tyle, że aby odczuwać je odpowiednio intensywnie, musimy robić sobie przerwy w ich doświadczaniu. Nawet pomidorówka może nam się znudzić, jeśli jemy ją codziennie. Znudzenie jest odzwierciedleniem procesów biochemicznych mózgu: przyzwyczajenia do pewnych substancji.
Nie powinniśmy wyciągać z tego wniosku, że nam na przyjemności nie zależy. Jesteśmy za to bogatsi w wiedzę dotyczącą tego, jak o przyjemności zabiegać i które z nich są trwalsze. Wydaje się, że przyjemność, jaką czerpiemy z przebywania z tymi, których kochamy, nudzi się nam wolniej. Chociaż i ta może nie trwać aż do śmierci.
Podobnie z kwestią wyboru ambitnych celów i wysiłku. Przecież nie dla cierpienia biegamy w maratonach, studiujemy w pocie czoła, poświęcamy się pracy, ale dla słodkiego uczucia satysfakcji właśnie!
Jesteśmy istotami, które świadomie szukają sensu istnienia i stawiają sobie cele. To jest jedna z cech naszego gatunku.
Podstawowym pytaniem, iście filozoficznym, jakie niemal każdy rozumny człowiek sobie zadaje, jest: po co żyjemy? Nadawanie sensu i dążenie do realizacji czegoś wymaga wysiłku. A wysiłek, który jest celowy, jest nagradzany. Siedzę nad kolejną książką o filozofii przyjemności. Przyznaję – męczę się już potwornie, ale przecież wiem, że będę zadowolona, jak to skończę. Ciężka praca, jeśli uznaję ją za celową, przynosi satysfakcję, która może być definiowana jako uczucie. A uczucie zadowolenia z siebie jest przyjemne.
Wielu z nas patrzy na przyjemności podejrzliwie, bo boimy się uzależnienia. Wiemy, co stało się ze szczurami, którym pozwolono aplikować sobie przyjemność bez ograniczeń.
To jest wielki mit! W badaniach Jamesa Oldsa i Petera Milnera z 1954 roku szczurom wszczepiono do mózgu elektrody i pozwolono im samodzielnie dawkować prąd, drażniący określony obszar mózgu. Szczury naciskały dźwignię tak często, że padały z wyczerpania i głodu. Sądzono, że odkryto ośrodek przyjemności. Ale najnowsze badania temu przeczą. Odkryto raczej ośrodek pragnienia. Na ten temat polecam książkę Daniela Z. Libermana i Michaela E. Longa „Mózg chce więcej. Dopamina – naturalny dopalacz”.
Te szczury dostarczały sobie dawkę dopaminy, odpowiedzialnej za antycypację i pragnienie. Łatwo je pomylić z przyjemnością, bo dopamina wydzielana jest, gdy się zakochujemy, doświadczamy czegoś niespotykanego, czekamy na coś podniecającego. Ale przyjemność generowana jest przez związki zwane endokannabinoidami. To taka mózgowa wersja marihuany i związana raczej z takimi stanami, jak zaspokojenie, błogość czy zachwyt.
Tak naprawdę od przyjemności nie da się uzależnić, bo to nie substancje odpowiedzialne za jej pojawienie uzależniają. Związkiem wywołującym nieprzyjemne uczucie niepokoju w wyniku niedoboru jest dopamina.
Powiedziała pani, że lubimy dążyć do celu i to dążenie nagradzane jest odczuwaniem przyjemności. A może niektórym z nas, w niektórych sytuacjach, chodzi nie tyle o znajdowanie celu, ile o nadawanie sensu temu, co się dzieje. W tej drugiej perspektywie mniej koncentrujemy się na dążeniu do przyjemności, a bardziej na akceptacji.
Ale czy pogodna akceptacja nie jest przyjemnością?
Zabrzmiało epikurejsko.
I w porządku. Ja się z tym zgadzam. Istnieją przyjemności szalone, ale i takie, które bliższe są pogodzeniu się z myślą, że życie jest właśnie takie, a nie inne. Że musi mi wystarczyć to, co mam. Że choć nic fascynującego się dziś nie wydarzyło, to dzień był całkiem miły, do zaakceptowania.
Jest takie piękne pojęcie jak homeostaza, czyli równowaga. Niektórzy neurobiolodzy twierdzą, że nasz mózg dąży do takiej substancjalnej homeostazy. Ale okazuje się, że stan owej równowagi to jest jednak lekka górka. Żadne zero! Ponieważ nieodczuwanie niczego to raczej anhedonia, która jest poważnym zaburzeniem, występującym m.in. w depresji.
Zobojętnienie, czyli nieodczuwanie przyjemności, jest już cierpieniem.
Jeśli stan równowagi to lekka górka, to owa akceptacja, o której pani wspomniała, jest już taką nieuświadomioną przyjemnością. Aby zdać sobie sprawę z naszego stanu, możemy spróbować praktyki wdzięczności, tak dziś znowu popularnej. Praktykowana od tysiącleci modlitwa dziękczynna pozwala zauważyć te dobre, przyjemne rzeczy, które łatwo umykają uwadze. I docenić jak wiele mamy. Banalne, ale pomaga lepiej żyć. Wdzięczność wzmacnia poczucie przyjemności i szczęścia.
A czy my w ciągu życia się uczymy nowych przyjemności? Czasem mówimy, że do jakichś przyjemności dorośliśmy.
Sądzę, że w ciągu życia poszerza się spektrum przyjemności, których jesteśmy w stanie doświadczać. Znakomitym przykładem jest jedzenie. Nasze kubki smakowe muszą się przyzwyczaić do pewnych smaków, na przykład gorzkiego. Poza tym rozwijając się czy kształcąc, zdobywamy nowe umiejętności i możliwości czerpania przyjemności z nowych rzeczy, choćby z lektury książek. Choć może się zdarzyć, że jakiejś literatury czy muzyki nie polubię przez całe życie.
A czy w pani doświadczeniu poszerzania pola działań, spraw, rzeczy, które sprawiają przyjemność, jest coś, co panią zaskoczyło?
A tak. To przyjemność, jaką teraz czerpię z podnoszenia ciężarów. W sumie zabrałam się za budowanie mięśni i kulturystykę przez przypadek, a teraz to jedno z największych źródeł mojej radości i satysfakcji. Ciekawe, w czym znajdę radość w przyszłości.
W prowadzeniu ciekawego życia pomagają otwartość i odwaga. Doświadczenie uczy, że zazwyczaj żałujemy tego, czego nie zrobiliśmy, niż tego, co zrobiliśmy. Jeśli odważyliśmy się podjąć działanie i nam się nie spodobało, to była to jakaś lekcja. Natomiast jeśli chcieliśmy czegoś i nie spróbowaliśmy po to sięgnąć, to pozostaje żal i niepokój. Mózg, ponieważ nie doświadczył i nie wie, ciągle pyta: a może?
A są lepsze i gorsze przyjemności? Czy przyjemność słuchania Mahlera jest lepsza od przyjemności, jaką daje hip-hop? A przyjemność picia sojowej latte od przyjemności picia czarnej herbaty? Często używamy przyjemności do umacniania podziałów między ludźmi.
To jest pomysł Johna Stuarta Milla, XIX-wiecznego utylitarysty, który podzielił przyjemności na niższe i wyższe, ale byłabym od takich podziałów daleka. Wielką przyjemnością jest wypicie zimnego piwa po ciężkiej pracy czy wędrówce górskiej. A jak ktoś chce pić szampana w foyer opery – to też bardzo proszę, jeśli mu to sprawia radość. Nie widzę powodów, dla których jedna z tych przyjemności miałaby być gorsza od drugiej.
Z kolei pomysł dzielenia przyjemności na gorsze, bo zmysłowe, i lepsze, bo umysłowe, mieli już starożytni.
Pani uważa, jak rozumiem, że wszystkie mają charakter umysłowy.
Tak, bo chociaż czasem impuls pochodzi ze zmysłów, to trafia do mózgu i tam jest odpowiednio interpretowany. Dla mnie, pod względem jakości, przyjemności są takie same. Ale to kontekst filozoficzny. Kontekst praktyczny jest taki, że dobrze jest dbać zarówno o tzw. przyjemności ciała, jak i przyjemności umysłu. Bo im więcej znajdziemy źródeł przyjemności, tym bardziej prawdopodobne jest, że będziemy mieli lepsze i bardziej satysfakcjonujące życie.
Przyjemności oczywiście możemy dzielić na trwalsze i bardziej ulotne, pomnażające dobre doświadczenia i je ograniczające.
Ale czy nie jest tak, że niektóre przyjemności są etycznie podejrzane? Na przykład Schadenfreude – przyjemność z tego, że komuś się nie powiodło?
Czasami rzeczywiście czerpiemy przyjemność z cierpienia innych. Możemy argumentować, że taka przyjemność często obraca się przeciwko nam. Tego typu zachowania są uznawane przez grupę za niemoralne i nieakceptowalne. I ta grupa ma formy nacisku, które pozwalają ukarać kogoś, kto zachowuje się nagannie. Najczęściej odtrąca, wyklucza delikwenta.
Powiedziałabym więc, że działania, które przynoszą cierpienia innym, są i dla nas niedobre, bo eliminują nas z grupy społecznej.
To takie egoistyczne uzasadnienie.
Ale to, co jest dobre dla mojej grupy, niekoniecznie będzie dobre dla innej grupy.
To ciekawy aspekt rozwoju moralnego nas jako gatunku. Wydaje się, że zaczynamy rozumieć, iż w globalnym świecie „moja grupa” to wszyscy ludzie, a być może i inne istoty odczuwające. Do tej pory mówiłyśmy o uczuciach, ale moralnością powinien jednak kierować przede wszystkim rozum. A ten podpowiada mi, że każdy odczuwający przyjemność i cierpienie jest, powiedzmy – z punktu widzenia wszechświata, tak samo ważny.
Rozumiemy, że życie innych jest równie wartościowe, jak nasze, niezależnie od tego, czy mieszkają bliżej, czy dalej. Czy są z tego kręgu kulturowego, czy z innego. Czy wyznają tę religię, czy inną. Tak najprościej, to powiedziałabym, że uświadomienie sobie, że cierpię nie tylko ja i moi najbliżsi, nie tylko ludzie na świecie, ale i inne gatunki, sprawia, że uświadamiam sobie jednocześnie, że moja odpowiedzialność i działanie musi być szersze.
Dążenie tylko do własnego dobra jest egoistyczne. Dążenie do dobra ogółu jest racjonalne. I to jest moralne uzasadnienie.
Skoro mówimy o innych ludziach i sytuacji na świecie, to czy przyzwoity człowiek ma prawo skupiać się na przyjemnościach? Może w sytuacji, w której tuż obok toczy się wojna, kiedy wiemy, jak wielu ludzi cierpi, powinnyśmy – w geście solidarności – ćwiczyć się raczej w unikaniu przyjemności?
Czy jeśli ktoś w wyniku wypadku straci nogę, powinnam, w geście solidarności, odjąć sobie kończynę? Bez sensu, prawda? Przyzwoity człowiek powinien dbać o siebie i innych. Zrobi to najlepiej, gdy będzie miał emocjonalne zasoby, aby pomagać. Większość badań wskazuje, że chętniej i wydajniej pomagają ludzie szczęśliwi. Osoby, które cierpią, obarczone traumami, często, mimo chęci, nie są w stanie pomóc. Powiedzielibyśmy – nie mają siły.
Poza tym, gdyby cierpienie innych miało nas ograniczać w prowadzeniu radosnego życia, to w historii ludzkości nigdy nie mielibyśmy prawa odczuwać radości. Wojny toczyły się zawsze. To, że dostrzegamy akurat tę, w Ukrainie, raczej świadczy źle o nas. Jeśli wolno mi było odczuwać przyjemność dwa lata temu, podczas wojny w Syrii czy Jemenie, to dlaczego nie teraz?
Dążenie do przyjemności i doznawanie jej jest czymś naturalnym. Wiem od moich przyjaciół w Ukrainie, że i oni starają się prowadzić normalne życie i cieszą się z wielu rzeczy, mimo że nad głową latają im bomby, nie mają prądu czy ogrzewania. Zawsze możemy również wybrać naszą naturalną inklinację do czerpania przyjemności z pomagania innym.
Jesteśmy tak wyposażeni ewolucyjnie, że mózg nagradza nas za działania altruistyczne.
Wiele osób poradziło sobie z niepokojem wywołanym wojną właśnie w ten sposób, że rzuciły się na pomoc. Problem oczywiście polega na tym, że do takiej przyjemności też możemy się przyzwyczaić i stracić tę emocjonalną motywację.
Sam Harris, amerykański filozof i neurobiolog, mówił kiedyś w swoim podkaście, że podejmując decyzje o pomaganiu innym, odróżnia czucie się dobrze i robienie dobrze, feeling good i doing good. I że poświęca to pierwsze w imię tego drugiego. Czy to nie jest działanie wbrew przyjemności?
Tak może być. Nie zawsze dbanie o innych przyniesie nam radość czy przyjemność, a jednak wciąż powinniśmy to robić. Hedonizm jest teorią dobrego życia, ale nie oznacza, że tylko moja przyjemność jest ważna, nie jest także najważniejsza. To, o czym mówi Harris, to wybór działania nie przez uczucia, tylko przez rozum. Niektóre rozumne wybory mogą zdawać się okrutne. Tam, gdzie zasoby są ograniczone, musimy niejednokrotnie wybrać, komu pomagamy. Jeśli mamy do dystrybucji kilka milionów, to pewnie lepiej pomóc większej liczbie osób niż jednej.
To nie jest pójście za uczuciem, tylko za tym, co wydaje się rozsądniejsze. Na poziomie moralnym rozważania dotyczące rozumu są ważniejsze niż dotyczące uczuć.
Też dlatego, że uczucia bywają zwodnicze. Wspomniany już Paul Bloom w innej książce, „Przeciw empatii”, zwraca uwagę, że uczucia skłaniają mnie do pomocy tym, którzy są do mnie podobni, ale już niekoniecznie tym, których postrzegam jako innych.
To nasze ewolucyjne odruchy. Skłonni jesteśmy myśleć przede wszystkim o tych, którzy przekazują nasze geny. W wyborze moralnym nie chodzi tylko ani przede wszystkim o moją przyjemność, ale o maksymalizowanie przyjemności w świecie, którego też jestem częścią, albo – jak ktoś woli – zmniejszanie cierpienia w świecie.
A jak się do tego dorasta? Wcześniej mówiłyśmy, że warto się kierować doświadczeniem przyjemności, iść za tym, co sprawia mi przyjemność. I że to jest dobre, pozwala się rozwijać. Ale teraz mówimy o sytuacji, w której to nie przyjemność jest drogowskazem.
Powiedziałabym: nie moja przyjemność, ale to może być przyjemność innych. Jeśli celem mojego życia jest zmniejszenie cierpienia, to sensowne wydaje mi się robienie tego jak najbardziej efektywnie. Wybieram te drogi, które mi to umożliwią. I to są narzędzia rozumu, tj. zrozumienia np., że pójście za uczuciem nie przyniesie światu korzyści.
W rozwoju człowieka jako istoty rozumnej ciekawy jest ten moment wyjścia poza siebie. Zmiana perspektywy: z patrzenia na siebie i na to, co mnie sprawia przyjemność, na to, co ja mogę dać światu.
Czy pani ma jakiś cel, jakąś nadzieję związaną z publikowaniem tej listy przyjemności, które podarowali pani inni?
Dochodzą mnie słuchy, że ludzie lubią czytać moje wpisy, ponieważ uświadamiają sobie, jak wiele radości doznają w życiu. To z kolei prowadzi ich do myślenia o swoim życiu jako lepszym, niż im się wydawało. To bardzo przyjemne. Poza tym samo czytanie tej listy przywołuje radosne wspomnienia, a więc przysparza przyjemności.
Doszłam do takiego momentu w życiu, kiedy bardziej niż kiedyś zdaję sobie sprawę z ogromu cierpienia. Chciałbym, żebyśmy byli szczęśliwsi. I chciałabym czynić świat trochę lepszym. Uważam, że z cierpieniem powinniśmy aktywnie walczyć.
Pani wierzy, że dbanie o indywidualne przyjemności oznacza mniej cierpienia w świecie w ogóle?
Tak. Jestem utylitarystką, czyli filozofką, która sumuje przyjemności i cierpienia jednostek. Utylitaryście jako moraliście chodzi o to, żeby suma przyjemności w świecie była jak największa. Myślę, że nasze życie indywidualne, ale i świat w ogóle, będzie lepszy, jeśli będziemy dbali, aby cierpienia było jak najmniej, a radości jak najwięcej.
Mówi pani o maksymalizacji przyjemności, która wiąże się z minimalizacją cierpienia. Ale maksymalizacja przyjemności jednych ludzi często oznacza wzrost cierpienia innych. Maksymalizacja może się wiązać z nadużyciem i przepychem.
Przepych, o którym pani mówi, jest wątpliwym źródłem przyjemności. Ciągła pogoń za większą przyjemnością może skończyć się wielkim niespełnieniem. I te stare filozoficzne spostrzeżenia, hedonistka, taka jak ja, bierze pod uwagę.
To oczywiste, że czasem szukamy przyjemności nie tam, gdzie jest ich najwięcej. Idziemy za pragnieniem, czyli dopaminą, i to jest zwodnicze.
Maksimum może być zupełnie gdzie indziej. Może nie polegać na posiadaniu rzeczy, które szybko nas nudzą, ale na budowaniu trwałych i znaczących relacji z osobami, które nas rozumieją i wspierają.
Jest już tyle badań, które na to wskazują. Namawiam wszystkich, żeby sprawdzili sami. Jeśli chcemy mieć dobre życie, musimy doświadczać, uczyć się, wyciągać wnioski i doświadczać ponownie. Szukać tego, co przyniesie nam i innym zadowolenie, radość i spokój.
*Dr hab. Katarzyna de Lazari-Radek – filozofka i etyczka z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Łódzkiego. Zajmuje się zagadnieniem dobrego życia, szczęścia i przyjemności. W swojej ostatniej książce „Godny pożądania stan świadomości. O przyjemności jako wartości ostatecznej” broni hedonizmu jako teorii dobrostanu. Kończy anglojęzyczną monografię poświęconą przyjemności. Swoje stanowisko określa jako utylitarny hedonizm.
Komentarze