0:000:00

0:00

Wypatrzył je w szuwarach. Dało się słyszeć lekko ochrypłe „kił-kwek, kił-kwek”, jakby chciały ostrzec przed złym. To były bernikle rdzawoszyje, ptaki rzadkie, niełatwe do wypatrzenia. Przyleciały znad rosyjskiej tundry. A później zaczęła się wojna.

Wyspa Wężowa, która leży ledwie 45 kilometrów w linii prostej od lęgowiska bernikli zamieniła się w miejsce kaźni. Niebo zasłoniły rosyjskie samoloty. Pociski leciały znad Morza Czarnego, ich huk płoszył ptactwo.

Głuche „ga gag ga” – to zaniepokojone bataliony stroszyły pióra. „Kit, kit, kit”, znad wody niosły się głosy przerażonych szablodziobów zwyczajnych. Z zarośli zerwała się kawaleria kormoranów.

- Wierzę, że nasza przyroda swoją potężną energią pomaga nam w walce z barbarzyńcami – zapewnia mnie przyrodnik Iwan Rusiew, były dyrektor, dziś kierownik działu naukowego Parku Narodowego Tuzłowskie Limany pod Odessą. - Każdy trzepot ptasich skrzydeł, każdy szelest w zaroślach, każdy gwizd, każde tchnienie ukraińskiej ziemi sprawiają, że rosyjski okupant drży ze strachu.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Dziennik ptasiej partyzantki

Iwan nazywa siebie głosem natury i prowadzi jeden z najbardziej wyjątkowych dzienników wojny. Każdego dnia publikuje na Facebooku zdjęcia ptaków, gadów czy ssaków i z przymrużeniem oka opowiada krótką historię o tym, jak dany gatunek „broni” Ukrainy przed barbarzyńcami:

„Dzień 25.: Myśliwiec wroga rozbił się w pobliżu Kałańczaka w regionie Chersonia. Samolot wojskowy okupanta został „zestrzelony” przez stado dzikich gęsi, kilka ptaków bohatersko dostało się do silnika rosyjskiego myśliwca, w wyniku czego wpadł do bagna”.

„Dzień 29.: Kormorany mogą przebywać pod wodą przez dwie minuty. Potrafią nurkować na głębokość dwudziestu pięciu metrów w głąb morza. Tam, oprócz łowienia ryb, mogą teraz od czasu do czasu napotkać wrogie łodzie podwodne i, jak mówią same orki, wywołać jakąś infekcję wirusową!”.

„Dzień 78.: W okolicznych lasach żyje osiem gatunków kleszczy. Teraz mogą być potężną bronią biologiczną przeciwko orkom”.

Tuzłowskie Limany, zwane przez przyrodników Amazońską Tuzłą, to jedne z najważniejszych terenów podmokłych na świecie. Tysiące hektarów bagnistego terenu między Morzem Czarnym a ujściami Dunaju i Dniestru to jedno z pierwszych na świecie miejsc na liście Konwencji Ramsarskiej, międzynarodowego układu chroniącego mokradła. Rusiew nazywa je porodówką Morza Czarnego. Każdej wiosny rozmnaża się tutaj nawet 30 tysięcy ptaków ponad 250 gatunków.

Panuje tu ruch jak na stacji, i to mimo wojny. Pod koniec lutego wraz z rosyjskimi samolotami przyleciały łyski, rudziki i pliszki siwe. W marcu na żerowisku zjawiły się pelikany: różowe i kędzierzawe. Wtedy też do zatoki przypłynęły barweny. Pod koniec kwietnia na mokradłach obudziły się żółwie błotne. Ledwie kilka dni temu doleciały żołny, zmęczone wędrówką nad Saharą, ale jednak dotarły, jak podkreśla Rusiew, by bronić Ukrainy.

Wiele tych gatunków ptaków, jak np. ohary, gęsi białoczelne, łabędzie krzykliwe, szczudłaki zwyczajne figuruje w Czerwonej Księdze Ukrainy, a nawet Europy, czyli na listach gatunków zagrożonych. A do tego unikalne ssaki lądowe, kręgowce, flora, owady i ryby.

Przeczytaj także:

Rusiew ma 63 lata, od czterdziestu zajmuje się ornitologią. Śmieje się, że żył w ptasich koloniach jak Mowgli, zabierał ze sobą chleb, konserwy i lornetkę, by tygodniami obserwować zwyczaje ptasich braci. Momentem zwrotnym w jego życiu był projekt naukowy, który realizował nad Morzem Aralskim, wysychającym z powodu m.in. zmian klimatycznych i wielkoobszarowych oraz wodolubnych plantacji bawełny. Skala zniszczenia tak go przejęła, że zajął się ochroną przyrody w Ukrainie.

- Mamy tutaj podobny problem. Nasze limany, czyli płytkie zatoki powstały pod wpływem dwóch ogromnych sił: słodkich wód z rzek lądowych, które wpadają do morza, oraz wód morskich. Zmiany klimatu sprawiły, że rzeki dają mniej wody. Szybkie parowanie prowadzi do ich wysychania. Naszym zadaniem jest utrzymanie wymiany wody w limanach, bo jeśli w limanach jej nie będzie, to ptaki wędrowne po prostu odlecą. Ale pytanie brzmi, jak ratować naturę w czasie wojny?

ptaki lecące nad brzegiem morza
Kolonia ptaków na brzegu Morza Czarnego, fot. Iwan Rusiew

Rosjanie niszczą podwodne życie

Gdy Rosjanie zaczęli bombardować pobliską Wyspę Wężową, Rusiew wysłał żonę i córkę do Burgas. Zięć wyjechał do Odessy, gdzie wstąpił do armii terytorialnej.

Iwan ani razu nie pomyślał, by uciekać, przecież nie opuści mniejszych braci. Od lat walczy w ich imieniu z rządami, prywatnymi biznesami i myśliwymi. W ostatnich latach pracownicy parku usunęli kilkaset kilogramów łusek, które kłusownicy zostawili po krwawych mordach. – Teraz zabrali swoje strzelby i poszli strzelać do Ruskich. To chyba jedyny pozytywny aspekt tej wojny – wzdycha.

- Nie boisz się ryzykować dla ptaków? – dopytuję.

- Nie, w trakcie bombardowania po prostu rzucam się na ziemię i modlę, by moi przyjaciele znaleźli drogę ratunku – mówi. – Wielu gatunkom ptaków nie uda się nakarmić piskląt. Wojna zmieni też wzorce migracji, niektóre ptaki polecą dalej szukać spokojnego miejsca, inne zginą. A przecież rosyjskie pociski wpadają też do morza, zabijają ryby i inne organizmy. Spadają na stepy i wywołują pożary unikalnej roślinności. Skala tej tragedii jest nieprawdopodobna. Ważne, by ludzie sobie uświadomili, że to wielka strata nie tylko dla Ukrainy, ale i całej planety.

Wystarczy sięgnąć do jego dziennika: „Dzień 99: Możemy założyć, że z powodu brutalnych i szalonych rasistów wojennych od początku wojny w Morzu Czarnym zginęło kilka tysięcy delfinów”.

- Rosyjskie wojsko używa sonaru, co prowadzi do „ogłuszenia” czy też „oślepienia” delfinów. Gdy tracą akustyczną kontrolę nad otoczeniem w panice rzucają się na brzeg i umierają. Trudno oszacować skalę zjawiska, ale mówimy o setkach delfinów – podkreśla Rusiew. – O martwych delfinach alarmują też moi koledzy z bułgarskiego wybrzeża Morza Czarnego. A pomyśleć, że przed wojną walczyłem o delfiny z oceanariami. Ruscy niszczą całe podwodne życie na jeszcze większą skalę.

Od początku wojny kremlowska armia atakuje infrastrukturę portową wzdłuż wybrzeży Morza Czarnego i Azowskiego, a także zakotwiczone statki.

Olej, pestycydy, metale ciężkie - to wszystko znika w wodach mórz, a trujące substancje szkodzą biocenozie morskiej, zabijając ryby, ptaki morskie i mikroorganizmy.

Iwan powtarza, że to oczywistość, że giną zwierzęta i roślinność – podobnie było choćby w lasach w okolicach Czarnobyla, czy w obwodach czernihowskim i sumskim, gdzie Rosjanie też dopuścili się gwałtu na naturze. Ale wojna niesie nieoczywiste zagrożenia dla środowiska. Np. brak soli na półkach w ukraińskich sklepach sprawił, że o rejonie lagun znów mówi się w kontekście pozyskiwania soli, co mogłoby mieć negatywne konsekwencje dla ostoi bioróżnorodności.

A przecież zasolenie doskwierało i bez wojny. Z powodu budowy tam, zamykania kanałów rzecznych, sól, która pozostaje na dnie ujść rzek, jest rozpraszana przez wiatr, dostaje się do gleby, czyniąc ją niezdatną do życia dla wielu roślin. A to prowadzi do radykalnej zmiany w ekosystemie.

Jest szósta rano, zaczyna się 99 dzień wojny. Iwan właśnie skończył wpis o delfinach i pakuje się na codzienny obchód. Lornetka, wodery, czapka. Przed nim kilkanaście kilometrów. Tak spędzi cały dzień. Prowadzi monitoring stanu przyrody w parku: poziomu zasolenia wody w limanie, liczby gatunków ptaków na terenie parku, skalę zniszczenia natury.

- Jestem rzecznikiem natury i w imieniu moich przyjaciół będę walczył o przyrodę i o mój kraj do samego końca. Ukraina na pewno się odrodzi! – Iwan żegna się tymi samymi słowami jak w każdym wpisie wojennego dziennika. Macha lornetką i rusza do skrzydlatych braci.

martwe delfiny na brzegu Morza czarnego
Rosyjskie wojsko używa sonaru, co prowadzi do „ogłuszenia” czy też „oślepienia” delfinów. Gdy tracą akustyczną kontrolę nad otoczeniem w panice rzucają się na brzeg i umierają. Mówimy o setkach delfinów - szacuje Iwan Rusiew. (Sztab Operacyjny ds. Usuwania Zbrodni Ekologicznych).

Co o wojnie mówią rzeki?

Przez terytorium Ukrainy przebiegają trzy główne trasy migracyjne ptaków: w okolicach mórz Czarnego i Azowskiego, na Polesiu wzdłuż granicy ukraińsko-białoruskiej. Trzeci to południkowa trasa migracji wzdłuż Dniepru, którą wiosną przemierzają gęsi, kaczki, nury, brodźce, mewy czy rybitwy.

Ruszam z Kijowa ich śladami wraz z ukraińską armią. Żołnierze chcą mi pokazać skalę zniszczeń w okolicach Czernichowa. Jedziemy drogą tuż nad tamą, która tworzy Zbiornik Kijowski. To do niego wpada rzeka Irpień, która miała uratować stolicę w czasie rosyjskiej okupacji.

- To prawda czy bohaterski mit? – dopytuję Olega, jednego z żołnierzy, gdy zatrzymujemy się w lesie, gdzie rozciąga się Miżriczyński Park Krajobrazowy, położony między Dnieprem i Desną. To jeden z 900 obszarów chronionych w Ukrainie, na które Rosjanie wkroczyli w pierwszym miesiącu wojny.

Po przerwaniu tamy woda zalała 13 tysięcy hektarów. W ten sposób rzeka Irpień obroniła Kijów przed rosyjskimi czołgami, a Wołodymyr Borejko, znany ekolog z Kijowa, zaproponował, by przyznać jej status „Rzeki Bohaterki”.

- To nie było do końca zaplanowane, ale woda rzeczywiście pozwoliła nam zatrzymać czołgi Rosjan. Można powiedzieć, że natura pomaga nam na wielu poziomach – opowiada żołnierz, a potem śmiejemy się z pszczół, które miały zaatakować rosyjskich żołnierzy w ich bazie w okolicach Chersonia.

Nie tylko Irpień, ale i inne ukraińskie rzeki są niemymi świadkami tej wojny. Z ich nurtem płyną historie zniszczenia.

Gdyby oddać głos Prypeci, która źródła ma na Wołyniu, a potem biegnie przez Białoruś, by wpaść do Zbiornika Kijowskiego, pewnie opowiedziałaby o mokradłach, które wciągały rosyjskie czołgi ratując Ukrainę. Jeden z przeciwników projektu drogi wodnej E40, która miałaby prowadzić przez terytorium Polski, Białorusi i Ukrainy, i w zamierzeniu połączyć Morze Bałtyckie z Morzem Czarnym, zaciera ręce. – Może dzięki wojnie ten głupi pomysł upadnie, a ludzie zobaczą, że bagna obroniły nas lepiej niż jakikolwiek mur na granicy – mówi.

Gdyby zapytać Dniepr, to pewnie zaszumiałby i zajęczał jak w poezji Tarasa Szewczenki i opowiedziałby, jak 14 marca Rosjanie ostrzelali oczyszczalnię ścieków w obwodzie zaporoskim, przez co dziś ścieki spływają wprost do Dniepru bez żadnego filtrowania. A to może spowodować letni zakwit glonów w Dnieprze i w Morzu Czarnym.

Dniepr mógłby też opowiedzieć historię narodowego parku Wielkiej Łąki, gdzie specjaliści ratowali bulbocodium versicolor, zagrożoną roślinę stepową, a efekt ich 16-letniej pracy rozjechały rosyjskie czołgi.

Rzeka Ikwa ucierpiała, gdy 4 kwietnia wrak zestrzelonego rosyjskiego pocisku trafił w rolnicze zbiorniki, w których przechowywano nawozy mineralne na bazie amoniaku. Kilka tygodni później epidemiolodzy obliczyli, że dopuszczalna zawartość amoniaku w wodzie została przekroczona 163 razy!

Wołcza widziała, jak pociski Rosjan uderzyły w stację uzdatniania w wody w Karliwce zostawiając 20 tysięcy ludzi bez dostępu do świeżej wody.

Mała Bilenka mogłaby opowiedzieć o zalewaniu kopalń Toszkiwka i Zołote w obwodzie Ługańskim, co może prowadzić do katastrofy ekologicznej i obniżenia jakości wody pitnej. A przecież jeszcze przed wojną UNICEF wyliczył, że około czterech milionów Ukraińców ma problemy z dostępem do wody pitnej – w wyniku inwazji na Donbas i postępującego kryzysu klimatycznego.

Giną ludzie, a ty gadasz o łosiach

Ale teraz jedziemy wzdłuż rzeki Desna. Leśna droga pełna trocin ze ściętych drzew. Żołnierze czujni jak leśnicy, zamiast zwierząt pokazują mi spalony sprzęt rosyjskiej armii.

- Na prawo, zniszczony czołg.

- Patrz w lewo, fragment pocisku wystaje z ziemi.

- Mina!

W końcu zatrzymujemy się przy spalonym czołgu otoczonym wianuszkiem pocisków.

Ta mieszanka żelastwa i amunicji to bomba środowiskowa. Żeby wyobrazić sobie skalę zjawiska wystarczy przeczytać komunikat ukraińskiego resortu ekologii z połowy kwietnia: „Całkowita waga całego zniszczonego rosyjskiego sprzętu wynosi około 85 tysięcy ton – w tym 75 tys. ton stali węglowej i nierdzewnej, wraz z 2,5 tys. ton aluminium, tysiącem ton miedzi”.

Zestawiam to z informacjami od ekologów: jeden pocisk z wyrzutni Grad zostawia w glebie pół kilograma siarki. Nowoczesna rakieta wypełniona toksycznym paliwem zostawia za sobą trujący ślad nie tylko w miejscu wybuchu, ale także na całym torze lotu. Amunicja zawiera ołów, antymon, uran, dinitrotoluen, trinitrotoluen i wiele innych pierwiastków, które mają toksyczny wpływ na środowisko.

Po wybuchu związki te ulegają całkowitemu utlenieniu, a produkty reakcji uwalniają się do atmosfery. Najważniejszy z nich – dwutlenek węgla to gaz cieplarniany i będzie przyczyniał się do zmian klimatycznych. A np. tlenki siarki i azotu mogą powodować kwaśne deszcze zmieniające pH gleb, niebezpieczne również dla ludzi, zwierząt i roślin.

Już dziś Ukraina jest jednym z najbardziej zaminowanych krajów na świecie – według ONZ trzeba oczyścić z min 80 tysięcy kilometrów kwadratowych. A przecież już w 2020 roku The Conflict and Environment Observatory donosiło w raporcie pt. „Broken Land”, że oczyszczenie Ukrainy z min zajmie 15 lat!

Problemów jest więcej. Mijamy furmankę, która wiezie kilka świeżo ściętych konarów. Nielegalna wycinka to wojenna codzienność. Od początku wojny obie armie wykorzystują drewno do budowy umocnień i infrastruktury, ogrzewania i gotowania. W ostatnich tygodniach pod lupą ukraińskich prawodawców znalazł się projekt, który przewiduje uproszczenie systemu wylesiania, co ma pozwolić na szybsze dostawy drewna dla sił zbrojnych. Także nielegalni drwale zachęceni brakiem kontroli instytucji państwowych tną lasy na potęgę.

- Zniszczą połacie lasu. Argument, że to drewno pomoże wygrać wojnę, wiąże nam ręce – mówi mi później Heorhij, ekolog spod Kijowa. – Wielu już dostrzegło w tym złoty interes na trudne czasy. A że to też zbrodnia na naturze, tego ludziom nie wytłumaczysz.

- Jak to?

- Mówią: giną ludzie, a ty gadasz o drzewach. Albo o łosiach. A przecież to rzadki okaz z Czerwonej Księgi Ukrainy, od kwietnia do czerwca wydaje potomstwo. Wojna zaburzy cykl rozmnażania łosi i wielu innych gatunków.

- I co odpowiadasz?

- Mówię: Pomyśl o sobie.

- Czyli co dokładnie?

- Miny to takie same pułapki dla łosi, jak i dla ludzi. Recepta na katastrofę w wielu wymiarach. W naszych lasach jeszcze przez długi czas będzie dochodziło do śmierci: ludzi i równie niewinnych pozostałych stworzeń.

Spalony market w Charkowie
Spalony market w Charkowie, 17.03.2022. (Sztab Operacyjny ds. Usuwania Zbrodni Ekologicznych).

Pożar nie do ugaszenia

Czerwony Las w Czarnobylu. Monokultury sosny na północy kraju. 17 tysięcy hektarów w obwodzie ługańskim. Całe połacie w obwodzie chersońskim. Ukraińskie lasy płoną jak policzki Jewgenii Zasiadko. Ma łagodny głos, który zmienia się nagle, gdy zapytać ją o Rosjan.

- Atakują wszystko: elektrownie jądrowe, porty morskie, składowiska odpadów niebezpiecznych, zakłady chemiczne i metalurgiczne, składy ropy naftowej, stacje benzynowe, obiekty ciepłownicze, przepompownie ścieków, wodociągi. Wiesz co to oznacza dla klimatu?

Nie muszę odpowiadać. Siedzimy nad mapą przestępstw środowiskowych, którą stworzyła wraz ze współpracownikami organizacji Ecodia. Aktywiści dokumentują zbrodnie Rosjan na naturze, podobnie jak kilka innych organizacji z Ukrainy oraz resort ekologii. Po wojnie mają posłużyć jako dowód „ekobójstwa” Rosjan.

Po wojnie o Donbas w 2014 roku naukowcy przeanalizowali cztery letnie miesiące konfliktu w strefie walk i obliczyli, że wybuchło tam aż 3 tysiące pożarów, niekiedy 200 dziennie. Doszło do spalenia 17 proc. zalesionego terytorium. Więc teraz przed lasami Ukrainy najgorszy czas. Suche lato zwiększa ryzyko pożarów. A przecież to kraj torfowisk, wysuszonych z powodu zmian klimatu, więc łatwopalnych.

- Spalanie torfu powoduje toksyczne emisje do powietrza: CO, CO2, PM2,5, lotne związki organiczne zawierające akroleinę czy formaldehyd – mówi Zasiadko. - Produkty spalania, które przenikają do środowiska, składają się z toksycznych gazów i cząstek stałych. To grozi poważnym zanieczyszczeniem powietrza, wody i gleby. Tragedia!

Do rozmowy włącza się jej koleżanka Oksana Omelczuk, która mimo wojny została w rodzinnej wiosce w obwodzie rówieńskim.

- Na początku wojny Rosjanie celowo podpalili skażone promieniowaniem lasy w strefie czarnobylskiej.

Zasadko: - Przez cztery dni ostrzeliwali lasy z artylerii, gdy wiatr wiał na Kijów, chociaż nie było tam wojsk ukraińskich. A mieszkańcy Kijowa i okolic wdychali zatrute powietrze. Barbarzyństwo!

Omelczuk: - W połowie maja było sucho i znów wybuchły ogromne pożary. Strażacy nie mogli ich ugasić, bo okupancie ukradli lub zniszczyli sprzęt przeciwpożarowy.

Zastanawiam się, czy kradzież sprzętu gaśniczego to już „ekobójstwo”? Jak tego typu zbrodnie udowodnić przed sądem?

Ukraina walczy o uznanie ekobójstwa

W tym celu na początku marca przy ukraińskiej Państwowej Inspekcji Ochrony Środowiska utworzono Sztab Operacyjny ds. Usuwania Zbrodni Ekologicznych. W jego prace zaangażowani są urzędnicy, naukowcy, prokuratorzy. Zostali podzieleni na dziesięć podgrup, w których zajmują się m.in. analityką, prawem międzynarodowym, wpływem wojny na klimat, wodę, glebę czy lasy.

– Chyba całe nasze środowisko stoi murem za tym pomysłem. Problem w tym, że może się to okazać walką z wiatrakami – mówi mi jeden z przyrodników. - Możemy zebrać dowody na zbrodnie Rosjan na naturze, ale to świat musiałby uznać, że „ekobójstwo” to termin prawny, a nie tylko ładnie brzmiące słowo.

Określenia „ekobójstwo” po raz pierwszy użył szwedzki premier Olof Palme w 1972 roku w przemówieniu na otwarciu Konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Środowiska Człowieka, gdy mówił o skutkach wojny w Wietnamie.

Weszło ono do słownika przyrodników i pośrednio do niektórych państwowych aktów prawnych, np. w Ekwadorze, Gruzji, czy… Rosji. Kodeks Karny Ukrainy definiuje je w artykule 441 jako „masowe niszczenie flory i fauny, zatruwanie zasobów powietrza lub wody, a także wszelkie inne działania, które mogą spowodować katastrofę ekologiczną”.

Problem w tym, że na arenie międzynarodowej przepisy w zakresie zbrodni na środowisku są niespójne. Zgodnie z Konwencją Genewską „zabrania się stosowania metod lub środków walki, które mają na celu wywołanie (…) rozległych, trwałych i poważnych szkód w środowisku naturalnym”.

Ukraińcy chcą, by zbrodniami na środowisku zajął się Międzynarodowy Trybunał Karny, który może ścigać Rosję za ludobójstwo, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne i agresję oraz, teoretycznie na podstawie artykułu 8(b), także za masowe niszczenie środowiska.

Ecocide Aliance, czyli międzynarodowy sojusz na rzecz uznania „ekobójstwa” zaapelował pod koniec maja o zmianę Statutu Rzymskiego, aby wyraźnie uwzględnić je jako piątą zbrodnię przeciwko pokojowi.

Jednak dr Rachel Killean, starsza wykładowczyni w School of Law na Queen's University w Belfaście, na łamach „Conflict and Environment Observatory” zauważyła, że mimo rosnącego międzynarodowego poparcia dla kampanii na rzecz wprowadzenia „ekobójstwa” jako nowej „zbrodni przeciwko pokojowi” jego włączenie do Statutu Rzymskiego pozostaje w dużej mierze przedmiotem debaty akademickiej.

Mimo to Olena Kryworuczkina, główny koordynator ukraińskiego Sztabu Operacyjnego ds. Usuwania Zbrodni Ekologicznych pozostaje optymistką. - Zbieramy dowody i przygotowujemy się do procesów. Wiemy, że Rosja zrobi wszystko, co możliwe, aby uniknąć kary za swoje czyny. Będą kłamać, będą wszystko kwestionować, będą nakłaniać do uznania każdego z naszych dowodów za niedopuszczalne, będą wymagać nowych ekspertyz i testów – mówi deputowana partii Sługa Narodu w rozmowie z OKO.press.

Ukraińscy specjaliści przeanalizowali wnioski o odszkodowania w konfliktach zbrojnych między Irakiem i Kuwejtem oraz Kostaryką i Nikaraguą. Np. Komisja ds. Odszkodowań ONZ nakazała Irakowi zapłacić Kuwejtowi w ramach pakietu reparacji wojennych 3 miliardy dolarów za szkody w środowisku, jakie spowodował podczas inwazji w 1990 roku. Problem w tym, że do tej pory na świecie średnie wypłaty roszczeń wynosiły od 5 do 13 proc. z kwoty wnioskowanej, również dlatego, że kraje zaatakowane nie były w stanie udowodnić długofalowych konsekwencji środowiskowych.

A kiedy wrócą bernikle…

Heorhij: - Trudno być optymistą i w naszej sprawie. Ewentualny proces może być równie długi, jak walka Ukrainy o odzyskanie środowiska. To potrwa latami jak efekty katastrofy w Czarnobylu. Tylko, że mówimy o wiele większym zasięgu, bo przecież ekologiczna zbrodnia Rosjan rozciąga się na terytorium całej Ukrainy.

Ekolożka Zasiadko: - Niezdatna do picia woda, zanieczyszczona gleba czy utrata bioróżnorodności nie wyparują z końcem wojny. Przecież kraj będzie potrzebował do odbudowy coraz więcej zasobów naturalnych. Już teraz musimy wymyślić, jak odbudować Ukrainę tak, by nie przyniosło to negatywnych skutków dla klimatu i bioróżnorodności.

Przyrodnik Rusiew na razie nie patrzy w tak daleką przyszłość. Jesienią pożegna bernikle rdzawoszyje, gdy odlecą w kierunku tundry. Wtedy też barweny odpłyną na zimę w głąb Morza Czarnego. Ma nadzieję, że wiosną wrócą kolejne pokolenia.

- Opowiem ci taką historię o orłach – mówi Iwan. - Przylatują z Rosji od czterech lat i próbują się zagnieździć. Nie wychodzi im to: a to rolnicy, a to wichura, teraz wojna. Orzeł to majestatyczny i dumny ptak, symbol zwycięstwo i nowego początku.

- Jest także w herbie Rosji – uśmiecham się nieśmiało.

- Barbarzyńcy mają dwugłowego orła. Nigdy takiego nie widziałem. To jakiś orłomutant. Ale wróćmy do naszych orłów. Mam nadzieję, że następnej wiosny znajdą tu spokój, z dala od plemienia barbarzyńców.

Iwan Rusiew z ptakami
Iwan Rusiew i Tuzłowskie Limany, zwane Amazońską Tułą. To jedne z najważniejszych terenów podmokłych na świecie. Tysiące hektarów bagnistego terenu między Morzem Czarnym a ujściami Dunaju i Dniestru. Rusiew nazywa je porodówką Morza Czarnego. Każdej wiosny rozmnaża się tu nawet 30 tysięcy ptaków ponad 250 gatunków.
;

Udostępnij:

Szymon Opryszek

Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.

Komentarze