0:000:00

0:00

„Maksymę, która głosi, że większość ma prawo czynić w sferze rządzenia krajem wszystko, co zechce, uważam za bezbożną i godną pogardy” – pisał w 1835 roku Alexis de Tocqueville, klasyk myśli demokratycznej. Andrzej Duda musiał go czytać na studiach, ale zapomniał co czytał.

Występując na posiedzeniu Zgromadzenia Narodowego z okazji 550. rocznicy parlamentaryzmu w Polsce 13 lipca prezydent, który zgodnie z Konstytucją RP "czuwa nad przestrzeganiem Konstytucji", rozpędzał się powoli:

"Odpowiedzialność za wspólnotę nakazuje, aby wynik uczciwie przeprowadzonych wyborów był powszechnie respektowany. Werdyktu wydanego przez obywateli przy urnach nie wolno kontestować. Jego przyjęcie jest świadectwem wzajemnego uznania, zaufania i szacunku".

To jeszcze brzmi nie najgorzej.

"Bo to naród jest suwerenem w Rzeczypospolitej. Obywatele wybierają swoich reprezentantów ze względu na ich postawy i przekonania". To też OK, ale Duda idzie dalej:

Dlatego też nie można odmawiać zwycięskiej większości prawa do realizacji jej programu. Spełnianie zapowiedzi wyborczych jest nie tylko przywilejem, ale jest obowiązkiem względem obywateli. Podważanie tych zasad jest zaś sprzeczne z samymi podstawami demokracji przedstawicielskiej. Podmywa fundamenty parlamentaryzmu.

Nie można odmawiać zwycięskiej większości prawa do realizacji programu. Spełnianie zapowiedzi jest obowiązkiem względem obywateli. Podważanie tych zasad jest sprzeczne z podstawami demokracji przedstawicielskiej. Podmywa fundamenty parlamentaryzmu.
Realizacja programu zwycięzcy wyborów jako naczelna zasada demokracji to kpina z demokracji. A obietnice PiS były inne
Orędzie podczas Zgromadzenia Narodowego,13 lipca 2018

Uderzające, że prezydent utożsamia "program wyborczy" z faktycznie realizowaną polityką. To grube nadużycie, bo w programie wyborczym PiS nie było mowy o ograniczaniu niezależności sądów. PiS zapowiadał jedynie:

"Status ustrojowy i kompetencje Trybunału uczynimy przedmiotem obywatelskiej i prawniczej debaty. Oceny wymagają zarówno pozytywne, jak i negatywne doświadczenia związane z przyjętym w Konstytucji z 1997 roku modelem tej ważnej instytucji".

Duda raz jeden, jedyny

Deklaracja Dudy nasuwa wspomnienie jego weta do ustaw PiS o KRS i SN z lipca 2017, które sprawiały wrażenie, jakby prezydent postąpił zgodnie z zadaniami, jakie na nim spoczywają. Uzasadniając weto mówił m.in.:

"Bardzo dziękuję, że wielu ludzi zaoferowało mi pomoc w tym, żeby te ustawy naprawić, żeby były zgodne z polskim obyczajem prawnym, żeby były zgodne z polską Konstytucją, żeby były zgodne także z oczekiwaniami społecznymi".

Kryterium zgodności z "obyczajem prawnym", a zwłaszcza z Konstytucją stanowi naruszenie podstawowej logiki PiS, zgodnie z którą zwycięzca wyborów może robić, co mu się żywnie podoba. Teraz Duda staje całkowicie po stronie władzy, która robi co tylko zechce, lekceważąc Konstytucję, a jak trzeba zmieniając prawo ad hoc, dosłownie w ciągu doby czy dwóch.

Co więcej, Duda robi wrażenie, jakby się szczycił głoszeniem takiej filozofii. Zaskakujące z punktu widzenia jego konstytucyjnej roli, jaką jest "czuwanie nad przestrzeganiem Konstytucji".

Art. 126.

  1. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej jest najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej i gwarantem ciągłości władzy państwowej.
  2. Prezydent Rzeczypospolitej czuwa nad przestrzeganiem Konstytucji, stoi na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium.
  3. Prezydent Rzeczypospolitej wykonuje swoje zadania w zakresie i na zasadach określonych w Konstytucji i ustawach.

Taki jest PiS

Wywód prezydenta wpisuje się w narrację PiS, zgodnie z którą podważanie polityki PiS to naruszenie demokracji.

Już w czerwcu 2016 Jarosław Kaczyński stwierdził, że

"regulacja naszego życia należy do wybieranych przez suwerena, czyli naród - parlamentu i prezydenta. Te dwa organy państwa odpowiadają za tworzenie prawa - tworzą ustawy, które regulują życie społeczne".

Kluczowe było stwierdzenie, że to ustawy są kluczowe, ważniejsze nawet niż Konstytucja, której ma pilnować zaatakowany przez PiS Trybunał Konstytucyjny: "Jeżeli mamy mieć demokratyczne państwo prawa, to żaden organ państwa, w tym i Trybunał Konstytucyjny nie może lekceważyć ustaw".

PiS-owską wizję "demokracji" głosił m.in. minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, zarówno w kraju, jak i na eksport w BBC:

"A ja nie chcę demokracji przymiotnikowej, ja chcę demokrację normalną. Taką, gdzie kto ma program, który zdobędzie popularność społeczeństwa, wygrywa wybory, ma prawo ten program zrealizować".

W ordynarnej wersji tę samą zasadę wyraził Marcin Wolski, nadworny satyryk PiS i szef TVP 2: "Jest jak w brydżu, rozdaje ten, kto bierze ostatnią lewę.

Zasady są proste: były wybory, wygrała ta partia, więc trzeba się z tym pogodzić i morda w kubeł".

W lipcu 2018 Kaczyński wyłożył z zaskakującą szczerością, dlaczego PiS nie może ulec naciskom Komisji Europejskiej i musi w całości zakwestionować fundamentalną zasadę demokracji, jaką jest niezależność władzy sądowniczej: "To jest albo-albo. Jeśli nie zreformuje się sądownictwa, inne reformy mają mały sens, bo prędzej czy później zostaną przez takie sądy, jakie mamy, zanegowane, cofnięte”.

Przeczytaj także:

Kaczyński powiedział głośno to, co oczywiste jest dla Komisji Weneckiej, Komisji Europejskiej, ONZ, wydziałów prawa uniwersytetów, całego szeregu naukowców oraz polskich i zagranicznych organizacji prawniczych.

Reforma sądownictwa służy przejęciu władzy nad sądami przez partię rządzącą tak, by skutecznie sparaliżować możliwość sądowej kontroli działań władzy wykonawczej i ustawodawczej.

Zdaniem Zespołu Ekspertów Prawa Fundacji Batorego „atak na sądy był celowy, zaplanowany, a także skutecznie, choć niekiedy chaotycznie, zrealizowany”.

Prof. Osiatyński: władza ma zawsze ograniczony mandat

14 kwietnia 2017, na dwa tygodnie przed śmiercią, w rozmowie z autorem tego tekstu prof. Wiktor Osiatyński nagrał - już szeptem - przesłanie do swego ostatniego projektu, który nazywamy Archiwum Osiatyńskiego. Dobrze wyraził zasadę ograniczenia władzy politycznej, co stanowi sól demokracji:

"Nie jest tak, że władza, która sama utożsamia się z »suwerenem«, z tytułu aktu wyborczego może wszystko. Bezustannie trzeba przypominać, że władza ma wytyczone prawem pole działania. Trzeba obywatelom, ale także samym ludziom władzy bezustannie wskazywać na to, co już wykracza poza ten dopuszczalny mandat.

Suwerena się nie wybiera, suweren jest. Wybiera się tylko ludzi, którzy mają sprawować władzę w ramach swojego mandatu i w ramach prawa".

To już nie jest demokracja. Rosja, Węgry, Polska...

Podobne do PiS idee rozwija Władimir Putin nazywając obecny ustrój Rosji „demokracją suwerenną”. Ale badacze określają ją zupełnie inaczej: „nieliberalna”, „ograniczona”, „delegowana”. Mówi się także, że to „miękki autorytaryzm”. W eseju „The Rise of Illiberal Democracy” amerykański politolog Fareed Zakaria napisał, że co prawda, formalnie istnieją jeszcze demokratyczne procedury i instytucje (jak wolne wybory), ale nie ma już wolności mediów i niezawisłości sądownictwa.

Jak pisał prof. Jan-Werner Müller, wybitny specjalista od populizmu, kwietniowe (2018) wybory na Węgrzech domknęły proces niszczenia demokracji.

"Wiktor Orbán spędził ostatnie kilka lat osłabiając system wzajemnego hamowania i równoważenia się władz; atakował niezależność społeczeństwa obywatelskiego i doprowadził do przejęcia kontroli nad mediami przez bliskich mu oligarchów.

Zagrożona jest nie tylko praworządność. Regularnie atakowane są podstawowe swobody demokratyczne, takie jak wolność słowa, wolność zgromadzeń i wolność stowarzyszania się.

Trzeba powiedzieć wprost: na Węgrzech niszczona jest esencja demokracji. Chyba że ktoś uważa, że demokracja jest demokracją aż do momentu, kiedy rząd nie zaczyna wrzucać sfałszowanych głosów do urn wyborczych".

Jan-Werner Müller uważa, że nie należy wobec Węgier - a także Polski, Turcji, czy Rosji - używać terminu "demokracja nieliberalna". Nie jest to już forma demokracji lecz "autokracja wyborcza".

Jan-Werner Müller pisze: "Orbán reklamował swoje podejście jako nową formę demokracji, która spełnia wyzwania XXI wieku. Nazwał ją »demokracją nieliberalną«.

Mnóstwo krytyków podchwyciło to określenie jako opis nie tylko Węgier, ale również krajów takich, jak Turcja i Polska. Ale określenie »nieliberalna demokracja« ponosi porażkę, gdy trzeba powiedzieć, co jest nie tak z takim systemem rządów. Daje również ogromną retoryczną przewagę Orbánowi i jemu podobnym: nadal jest określany jako »demokrata«, mimo że pod jego rządami atakowany jest nie tylko liberalizm, ale demokracja właśnie.

Dopóki tego nie zrozumiemy, Orbán będzie kontynuował swoją perfidną grę, zwłaszcza w stosunku do zagranicznych krytyków. Nie przeszkadza mu nazywanie go »nieliberalnym«, wręcz przeciwnie – rozkoszuje się tym. Liberalizm jest bowiem według niego kwestią subiektywnego wyboru wartości.

Według Orbána liberałowie nie lubią jego konserwatywnego podejścia do rodziny, obrony kompetencji narodowych w Unii Europejskiej i przede wszystkim odrzucenia imigracji. Oczywiście, w ramach demokracji można się nie zgadzać z podobną polityką. Ale skupiając na niej uwagę opinii publicznej, Orbán zmienił debatę na temat instytucji demokratycznych w wojnę kulturową. Tę samą strategię właśnie odkrywa administracja Trumpa.

Kiedy konflikt zmienia się w wojnę wartości, łatwo oskarżyć liberałów o brak liberalizmu – brak tolerancji wobec nacjonalistów takich jak Orbán, którzy próbują zboczyć z multikulturalizmu – »głównego nurtu Zachodu«.

Kiedy Unia Europejska zaczęła krytykować Węgry i ostatnio Polskę, rządy tych krajów odbiły krytykę tłumacząc, że bronią suwerenności narodowej przed liberalnym dyktatem Brukseli.

Argumentacja Unii Europejskiej, że broni praworządności, jest bardzo na rękę polskiemu i węgierskiemu rządowi.

Sprawia bowiem wrażenie, że kwestia demokracji leży w wyłącznych kompetencjach państwa członkowskiego, a technokratyczna ekipa liberalna z Brukseli interesuje się danym państwem tylko wtedy, kiedy wystąpi w nim problem z rządami prawa".

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze