0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Michal Lepecki / Agencja GazetaMichal Lepecki / Age...

31 października 2019 w mazowieckim banku ofert pracy wisi aż 170 ogłoszeń skierowanych do nauczycieli wychowania przedszkolnego. Większość z nich to nie pojedyncze godziny, ale pełne etaty - 25 godzin, czyli wysokość pensum w placówkach publicznych, i nawet 40 godzin w prywatnych przedszkolach.

Podobne braki są w całym kraju, szczególnie w dużych miastach, gdzie do przedszkoli chodzi średnio 93 proc. trzy-, cztero- i pięciolatków:

Nie ma dnia, żeby na wewnętrznych forach internetowych ktoś nie wrzucił ogłoszenia z hasłem: "nauczyciela wychowania przedszkolnego zatrudnię od zaraz".

W placówce na Białołęce dyrektorzy o pomoc w znalezieniu kadry poprosili rodziców, inna - w ogóle się nie otworzyła. Powód? Nie było komu uczyć, a w konsekwencji 200 dzieciaków zostało na lodzie. Część rodziców posłała maluchy do przedszkoli w Śródmieściu, ale większość czeka w kolejkach na wolne miejsce.

Według stołecznego Biura Edukacji najgorsza sytuacja jest na Wilanowie. Tam dyrektorzy w niektórych placówkach ścięli godziny pracy, a dzieci trzeba było odbierać punkt 14:00.

To wszystko sygnał, że "przedszkolanki" - jak potocznie mówi się o statystycznie najbardziej wykształconych nauczycielkach w systemie oświaty - masowo odchodzą na emerytury, a młode osoby po studiach pedagogicznych znikają z systemu. Nie ma jeszcze badań, które pokazywałyby, dokąd odchodzą.

"Część z nich do szkół. Inne szukają pracy na prywatnym rynku jako opiekunki, guwernantki, prywatne nauczycielki języka angielskiego czy prowadzące zajęcia rozwojowe dla maluchów. Reszta zupełnie porzuca edukację" - mówi OKO.press Iga Kazimierczyk, ekspertka edukacyjna z Fundacji "Przestrzeń dla Edukacji", była dyrektorka oddziału szkolno-przedszkolnego.

Skąd ten exodus?

Płaca za grosze

Najprostszą odpowiedzią - jak zawsze w sfeminizowanych zawodach - są niskie płace. Nauczycielki wychowania przedszkolnego zarabiają tyle samo, co nauczyciele w szkołach, ale za wyższe pensum, czyli 25 a nie 18 godzin w tygodniu. Od września 2019 dostają od 2078 zł brutto dla nauczyciela stażysty do 3817 zł brutto dla dyplomowanego. To średnio 70 proc. tego, co zarabiają nauczyciele przedszkolni w krajach OECD.

Przeczytaj także:

Niskie płace nauczyciele rekompensują sobie pracą na 1,5, a nawet dwa etaty. Nauczycielkom wychowania przedszkolnego przeszkadza w tym wyższe pensum i inny tryb pracy. Jeśli chcą dorobić, łatwiej im znaleźć zajęcie poza przedszkolem.

Lepiej nie jest też w prywatnych placówkach. "Tam pensje również nie są wysokie, a pracuje się często zgodnie z kodeksem pracy, czyli 40 godzin w tygodniu. Niskie stawki to nie wynik »pazerności prywaciarzy«, ale głodowych dotacji, które idą za dzieckiem. Dziś to 961 zł na wszystko. A utrzymanie przedszkola - wynajęcie przestrzeni czy wyposażenie - jest szalenie drogie" - tłumaczy Iga Kazimierczyk.

Wynagrodzenie jest niewspółmierne nie tylko do sytuacji na rynku pracy, ale też do obciążenia i stresu, w którym pracują nauczycielki wychowania przedszkolnego.

To nie tylko praca dydaktyczna i wychowawcza, ale często opiekuńcza i pielęgnacyjna.

"Małe dzieci potrzebują wsparcia w czynnościach higienicznych, sznurowaniu butów, przy posiłkach. Do tego dochodzą trudne warunki akustyczne. 25-osobowa grupa kilkulatków, nawet nie krzycząc, ale mówiąc na raz - generuje ogromny hałas. Często ważny i czasochłonny jest też kontakt z rodzicami, którzy silniej niż na późniejszych etapach edukacji uczestniczą w procesie dydaktyczno-wychowawczym" - mówi Kazimierczyk.

Reformą w przedszkola

Ale dramatyczna sytuacja kadrowa w przedszkolach to nie tylko konsekwencja niskich płac. Większość problemów zaczęło się wraz z reformą edukacji PiS.

Jedną z pierwszych decyzji minister Anny Zalewskiej było cofnięcie obowiązku szkolnego dla sześciolatków. We wrześniu 2016 roku większość dzieciaków z rocznika 2010, zamiast iść do szkoły, zostało w przedszkolach. Rok później, w 2017 roku aż 94 proc. rodziców i opiekunów wybrało przedszkole zamiast szkoły.

Iga Kazimierczyk: "Nauczycielki przygotowywały się na przyjęcie większej ilości trzy- i czterolatków, a w gratisie dostały sześciolatków.

Pierwsza kumulacja miała miejsce właśnie w przedszkolach, a nie w szkołach podstawowych czy średnich.

Dla dodatkowych grup potrzebna była opieka. Nie było kogo zatrudnić, więc zaczęło się dopychanie kolanem".

Dyrektor może bowiem - bez zgody nauczyciela - wyznaczyć mu dodatkowe godziny pracy. Nie mogą one jednak przekraczać 1/4 pensum, czyli w przypadku nauczycielek wychowania przedszkolnego 6 godzin w tygodniu. "Nie trzeba było długo czekać, żeby nauczycielki przeciążone obowiązkami i niedocenione za swoją pracę, zaczęły odchodzić" - dodaje Iga Kazimierczyk.

Przedszkola odczuły też reformę finansowo. Samorządy zajęte likwidacją gimnazjów, dostosowaniem szkół podstawowych do potrzeb siódmo- i ósmoklasistów oraz przygotowaniem szkół średnich na przyjęcie podwójnego rocznika, nie dosypały pieniędzy na remonty, doposażenie czy zachęty motywacyjne dla kadry w przedszkolach.

"Mało mówi się o tym, że gminy i powiaty, na które spadła odpowiedzialność za sfinansowanie reformy, a które dziś dźwigają ciężar wypłaty podwyżek, nie zmieściły w budżetach pieniędzy na inwestycje" - dodaje Kazimierczyk.

Czarę goryczy przelała jednak decyzja MEN, by dodatek za wychowawstwo - 300 zł od 1 września 2019 - przyznać tylko nauczycielom szkolnym. "To jasny komunikat, że ministerstwo nie traktuje edukacji przedszkolnej poważnie, a to poważny błąd" - komentuje Kazimierczyk.

Dostępność: jest dobrze, miało być lepiej

W 2013 roku prawo do opieki przedszkolnej nabyły dzieci poniżej 5. roku życia, jednocześnie obowiązkiem rocznego przygotowania przedszkolnego objęto pięciolatki. Zmiany wchodziły w życie stopniowo, od września 2014. Od tego czasu poziom uprzedszkolnienia wzrósł o 11 pkt. proc. i w 2018 roku wyniósł 86 proc.

Ustawodawcy optymistycznie zakładali, że w 2017 roku każde dziecko znajdzie miejsce w przedszkolu. Tak dobrze nie jest m.in. przez opieszałość samych gmin, które jak pokazała kontrola NIK, nie dość dbają o rozwój sieci placówek przedszkolnych i nie potrafią iść z duchem edukacyjnej demografii (np. na dwa lata do przodu określić zapotrzebowanie na miejsca w konkretnych grupach wiekowych).

Ale tutaj też najwięcej namieszała reforma edukacji minister Anny Zalewskiej. Jak już pisaliśmy, w 2016 roku sześciolatki w ogromnej większości wróciły do przedszkoli. A to oznacza, że wypchnęły z systemu przede wszystkim najmłodszych.

Z przedszkoli odpłynęło też sporo pięciolatków, bo - o czym nie mówi się prawie wcale -

minister Zalewska zniosła obowiązek rocznego przygotowania przedszkolnego dla tej grupy wiekowej.
Poziom użłobkowienia: podział na wiek
Poziom użłobkowienia: podział na wiek

Po załamaniu w 2016 roku współczynnik upowszechnienia przedszkoli konsekwentnie rośnie we wszystkich grupach wiekowych, ale dzieje się to wolniej niż prognozowano jeszcze trzy lata temu, przed reformą edukacji. Zakładano, że w 2018 roku do przedszkoli będzie już chodzić 83 proc. trzylatków.

Cieniem na sukcesie kładą się też ogromne dysproporcje między dostępnością opieki przedszkolnej na wsiach i w dużych miastach. W 2018 roku aż 93 proc. dzieci miejskich chodziło do przedszkoli, na wsiach tylko 79 proc.

A to oznacza, że co piąte dziecko do szóstego roku życia mieszkające na wsi wciąż nie ma dostępu do edukacji.

To nic, bo chodzi o zabawę?

Bez nauczycielek i inwestycji nie ma szans na poprawę dostępności edukacji przedszkolnej.

Utarło się, że przedszkola pełnią rolę opiekuńczą, a osoby w nich pracujące to "przedszkolanki", czyli panie od niańczenia. Ale dobra edukacja wczesnoszkolna - czyli taka, którą wciąż jeszcze możemy się szczycić - to

najlepsze narzędzie wyrównywania szans.

Pełna weryfikacja możliwa jest po kilkunastu latach, ale badania jasno pokazują, że inwestowanie w edukację wczesnoszkolną zwyczajnie się opłaca. Im szybciej dziecko trafi do instytucji, która rozwija jego kompetencje społeczne i poznawcze, tym większa szansa na zniwelowanie nierówności, a także oszczędność dla państwa.

Dzieci, które chodziły do przedszkoli (i żłobków) rzadziej powtarzają klasy, rzadziej trafiają pod kosztowną kuratelę opieki społecznej i rzadziej lądują w domach poprawczych. Poprawia się za to ich stan zdrowia.

Mało kto wie też, że w polskim systemie edukacji udało się wypracować namiastkę skandynawskiej idylli, czyli kształcenia zintegrowanego, w którym stawia się na rozwój społeczny, emocjonalny i poznawczy. Tak właśnie skonstruowane są podstawy programowe do nauczania przedszkolnego.

"Cały system załamuje się dopiero po trzeciej klasie szkoły podstawowej, gdy wracamy do sztywnego podziału na przedmioty, a nauczyciel ograniczony jest podstawami programowymi" - mówi Iga Kazimierczyk.

Lekceważące nazywanie nauczycielek wychowania przedszkolnego "przedszkolankami" czy po prostu "paniami" zaciemnia fakt, że to właśnie w przedszkolach uczy najbardziej wykwalifikowana kadra.

"Przedmiotowiec", by uczyć w szkole, musi skończyć jedynie specjalizację. Za to od nauczycieli przedszkolnych i wczesnoszkolnych wymaga się pięcioletnich studiów magisterskich, w trakcie których - co nie jest oczywiste w polskim systemie kształcenia nauczycieli - muszą odbyć szereg praktyk, uczą się metodologii i psychologii, a także dostają przygotowanie do nauczania konkretnych przedmiotów.

Zwiększanie dostępności do przedszkoli i żłobków powinno być flagowym elementem polityki społecznej nastawionej na rodzinę. Jest on ważny dla sytuacji kobiet na rynku pracy oraz - jedno wynika z drugiego - demografii. Bez nich kobiety są wypychane do pracy opiekuńczej, trudniej im wrócić do zawodu, w konsekwencji niechętnie myślą o kolejnym dziecku, a patrząc daleko w przód - mają małe szanse na emerytury równe mężczyznom.

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze