Po 4 latach rządów PiS do słownika porzekadeł powinno wejść określenie: "zepsuć jak PiS oświatę". Anachroniczne i przeładowane szczegółami podstawy programowe, skrócenie edukacji ogólnej o rok, wykluczenie dzieci z niepełnosprawnościami, tłok na korytarzach, lekcje na dwie zmiany, niedoinwestowanie... OKO.press wylicza edukacyjne grzechy PiS
Na nic zdały się hasła o "udanej reformie", "nowoczesnych podstawach programowych", "najwyższych w historii podwyżkach" powtarzane przez byłą minister edukacji Annę Zalewską z pożałowania godnym uporem.
Po czterech latach rządów PiS polska szkoła jest w rozkładzie. Skalę spustoszenia najlepiej oddają wyniki kontroli NIK przeprowadzonej w 2019 roku w MEN, w 48 jednostkach oświatowych, 48 jednostkach samorządowych, a także w oparciu o rozmowy z 6846 dyrektorami szkół oraz 1935 samorządowcami.
Szkoły po reformie pracują jak fabryki (średnio 11 godzin). W ponad 1/3 placówek oświatowych warunki pogorszyły się, a w ponad 50 proc. nie widać śladu obiecywanej „dobrej zmiany” (warunki ani się nie gorszyły, ani nie poprawiły).
Podstawy programowe na kolanie przygotowali eksperci wybrani przez minister Zalewską - aż 80 proc. autorów nie było rekomendowanych przez żadną instytucję edukacyjną. Zwiększył się odsetek "nauczycieli wędrujących", którzy uzupełniają etat w dwóch, trzech, a nawet czterech szkołach.
O ponad połowę spadła dostępność zajęć pozalekcyjnych. Reforma stworzyła też zjawisko bez precedensu – podwójny rocznik, a MEN nie dał samorządom wystarczających pieniędzy na wprowadzenie zmian.
Skutki widać już dziś: pogorszenie jakości nauczania, problemy finansowe samorządów, które próbują ratować szkolne finanse i bezprecedensowy odpływ adeptów i nauczycieli z zawodu.
Patrząc szerzej, sposób prowadzenia polityki edukacyjnej przez rząd cofa szkołę do XIX wieku - zamkniętej instytucji, w której uczniom serwuje się nudną i zakurzoną wiedzę pamięciową. Szkoła PiS nie spełnia też podstawowej funkcji publicznej oświaty - niwelowania nierówności. W takiej sytuacji zamiast myśleć o rozwoju, trzeba szukać planu ratunkowego.
OKO.press przed wyborami przypomina pięć edukacyjnych grzechów głównych PiS.
W OKO.press publikujemy podsumowanie rządów PiS w kolejnych obszarach. Do tej pory ukazały się m.in.:
[okonawybory]
Reforma edukacji pogrążyła szkołę w bezsensownym chaosie. Dyrektorzy zamiast poświęcić się młodzieży i budować zgrane zespoły muszą rozwiązywać prozaiczne problemy. Jak uniknąć ścisku na korytarzach i szatniach? Co zrobić, żeby uczniowie nie stali w kolejkach do toalet? Gdzie pomieścić nowe sale przedmiotowe? Jak uniknąć dwuzmianowości, czyli prowadzenia zajęć od świtu do późnych godzin wieczornych?
Chaos panuje nie tylko na szkolnych korytarzach czy w planach lekcyjnych, ale wkradł się także do programów nauczania i szkolnych podręczników. Nauczyciele w szkołach średnich od września 2019 uczą według dwóch różnych podstaw programowych - inna dla absolwentów gimnazjów, inna dla pierwszego rocznika ośmioletniej podstawówki.
Eksperci w ocenie nowych podstaw programowych dla szkół podstawowych zwracali też uwagę, że pomiędzy etapami klasy I-III, IV-VI i VII-VIII nie ma przejścia. Największa wyrwa jest między szóstą, a siódmą klasą, co najlepiej pokazuje analiza nowych-starych podręczników.
Lekcje historii uczniowie klas szóstych zakończą w XX wieku, a w siódmej znów rozpoczną ją od materiału z września poprzedniego roku, dokładnie od Kongresu Wiedeńskiego (1814-1815).
Po przywróceniu do szkół podstawowych ścisłego podziału na przedmioty, biologia w siódmej klasie zaczyna się od materiału realizowanego wcześniej w drugiej klasie gimnazjum, a geografii - w trzeciej. A na opanowanie przepastnego wora wiedzy z fizyki i matematyki uczniowie mają tylko dwa, a nie trzy lata.
Konsekwencją tych zmian jest plaga zadań domowych i dynamicznie rozwijający się rynek prywatnych korepetycji.
PiS zaprzepaścił równościowy dorobek szkół w III RP. Podwyższenie wieku szkolnego z sześciu do siedmiu lat spowodowało, że o rok później dzieci z uboższych kulturowo i finansowo domów zaczynają nadrabiać zaległości. A powrót sześciolatków do przedszkoli sprawił, że miejsc zaczęło brakować dla najmłodszych - trzylatków.
Jak pokazała kontrola NIK, w roku szkolnym 2018/2019 do przedszkoli chodziło 78 proc. wszystkich trzylatków, a zgodnie z prognozami sprzed reformy miejsc dla maluchów miało być już 83 proc. Największy problem z dostępnością przedszkoli jest na wsiach (tam chodzi do nich 79 proc. wszystkich dzieci w wieku 3-6 lat, w miastach - 93 proc.).
Ale po reformie problem braku miejsca dla trzylatków pojawił się także w dużych miastach: Radomiu, Warszawie, Bochni czy Białej Podlaskiej.
Przedszkola w Polsce wciąż traktowane są po macoszemu - jako placówka opiekuńcza a nie edukacyjna. Badania jasno pokazują, że inwestowanie w edukację wczesnoszkolną wszystkim się opłaca. Im szybciej dziecko trafi do instytucji, która rozwija jego kompetencje społeczne i poznawcze, tym większa szansa na zniwelowanie nierówności, a także oszczędność dla państwa.
Dlaczego? Dzieci, które chodziły do przedszkoli (i żłobków) rzadziej powtarzają klasy, rzadziej trafiają pod kosztowną kuratelę opieki społecznej i rzadziej trafiają do domów poprawczych. Poprawia się za to ich stan zdrowia.
Antyrównościowa była też rezygnacja z gimnazjów, która skróciła o cały rok edukację ogólną (z dziewięciu lat do ośmiu, jak w PRL) i przyspieszyła próg selekcji. Gimnazja, szczególnie dla dzieci ze wsi i małych miejscowości, same w sobie miały charakter wyrównawczy.
Pozwalały dziecku wyjechać do większych miejscowości, zmienić środowisko, uczyć się w szkołach lepiej wyposażonych, często z bardziej doświadczoną lub kreatywną kadrą. A to wszystko (było) za darmo, bo dojazdy do gimnazjów – w przeciwieństwie do szkół średnich – opłacało państwo z pieniędzy publicznych.
Ale niwelowanie nierówności to nie tylko zwiększanie kompetencji kulturowych. Chodzi również o włączenie w społeczność szkoły dzieciaków ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, a także budowanie atmosfery otwartości. I w tych dwóch przypadkach PiS zawiódł.
Po zmianie rozporządzenia ws. nauczania indywidualnego przez minister Annę Zalewską, większość dzieci z orzeczeniami o niepełnosprawności zamiast w szkole uczy się w domach.
Ze szkół minister zdjęła też obowiązek prowadzenia działań antydyskryminacyjnych. Pod ostrzałem MEN były też wszelkie akcje budujące akceptację: szczególnie te, które dotyczą młodzieży LGBT np. "Tęczowy Piątek".
Przeraźliwie nudne i przeładowane wiedzą pamięciową podstawy programowe, rezygnacja z projektów uczniowskich, które wyrywały ze szkolnej rutyny i pokazywały czym jest współpraca; powrót do ścisłego podziału na przedmioty - to wszystko cofnęło polską szkołę co najmniej o dekadę.
Kierunek edukacyjny, który kreśli PiS, bliższy jest XIX-wiecznej koncepcji szkoły: instytucji zamkniętej, rywalizującej, nastawionej na indywidualizm, alienującej i oderwanej od życia. Jak pisaliśmy w OKO.press podstawy z języka polskiego, historii, wiedzy o społeczeństwie wymuszają pamięciową naukę, nie dają szansy na samodzielność w myśleniu.
Długie listy lektur, które nijak mają się do doświadczeń młodzieży, zamiast popularyzować czytanie, budzą wstręt. A lekcje historii pełne militarnej faktografii, zamiast krytycznego myślenia, przygotują młodzież do bycia dumnym Polakiem.
Czego w szkole nie znajdziemy (a powinniśmy)? Miejsca na rozwijanie ciekawości, budowanie wspólnotowości i relacji. Próżno też szukać narzędzi, które pozwolą zmierzyć się z wyzwaniami XXI wieku m.in. zalewem informacji, wychwytywaniem fake newsów (brak edukacji medialnej!), katastrofą klimatyczną, cyfryzacją czy globalizacją.
W 2018 roku na edukację wydawaliśmy 4,8 proc. PKB. To wynik lepszy niż średnia dla Unii Europejskiej (o 0,2), ale w przeliczeniu na jednego ucznia okazuje się, że wydajemy znacznie mniej niż reszta krajów UE. Średnio o ponad 1000 euro.
Najlepiej o skali niedoinwestowania polskiej oświaty mówią jednak statystyki zebrane przez Związek Miast Polskich.
W 2018 roku gminy i powiaty w wydały na edukację 70,5 mld zł, a z budżetu państwa dostały tylko 47 mld zł.
"Finansowa luka edukacyjna" rośnie w zatrważającym tempie - o 17 proc. w 2017 r. - bo PiS nie dał samorządom wystarczających pieniędzy na "bezkosztową reformę".
Pieniądze rządowe nie wystarczają też na wypłatę wynagrodzeń dla nauczycieli. We wrześniu 2019 PiS znów sięgnął do kieszeni samorządów, by wypełnić obietnicą złożoną nauczycielom w trakcie strajku. Na podwyżkę (o 9,6 proc.) pieniądze z budżetu państwa dostało zaledwie 49 proc. samorządów.
Ofiarami dziurawego budżetu na oświatę są też nauczyciele. Podwyżki - 22 proc. w czasie czterech lat kadencji PiS - nie pozwalają doskoczyć do średniej w gospodarce narodowej. Nauczyciel dyplomowany od września 2019 roku zarabia 3 817 zł brutto, a adepci, którzy trafiają do zawodu – 2 782 zł brutto.
To kwoty wynagrodzenia zasadniczego, w rzeczywistości nauczyciele zarabiają trochę więcej. Masowo biorą nadgodziny, pracują średnio na półtora etatu, co przekłada się na jakość ich pracy. Błędne koło.
Z danych GUS za 2018 rok wynika, że tak czy siak gorzej zarabia się tylko w służbie zdrowia, pomocy społecznej, kulturze i usługach. Jesteśmy też na szarym końcu w rankingu europejskich płac, co w najnowszym raporcie (wrzesień 2019) odnotowała Komisja Europejska.
Nauczyciel stażysta w Polsce zarobi o połowę mniej niż wynosi europejska średnia – 12 091 euro wobec 25 246 euro w UE (po uwzględnieniu różnic w sile nabywczej pieniądza w poszczególnych krajach). Niższe wynagrodzenie dostają tylko pracownicy oświaty w Słowacji, Rumunii i Bułgarii.
Ale polski pedagog jest rozgoryczony nie tylko niskimi zarobkami. Powodów do frustracji ma wiele więcej: nieudany strajki, przeciążenie obowiązkami, fala hejtu w debacie publicznej. Sytuacji nauczycieli w przedwyborczym cyklu poświęciliśmy osobny tekst: "Szydło w 2015: »Zawód nauczyciela zyska należną pozycję i godność«. Co zostało z tej obietnicy?"
Lista przewinień nie zamyka się w pięciu hasłach. PiS nie zrealizował obietnic zwiększenia dostępności opieki psychologiczno-pedagogicznej w szkołach, ciepłych posiłków dla każdego dziecka, gabinetów dentystycznych czy poprawy jakości kształcenia zawodowego. Forsował za to szkołę ideologiczną, a rękami kuratoriów poddawał dyrektorów i nauczycieli dyscyplinującymi kontrolom.
Po tej kadencji do słownika politycznych porzekadeł mogłoby wejść określenie: "zepsuć jak PiS oświatę".
Edukacja
Wybory
Anna Zalewska
Ministerstwo Edukacji Narodowej
Prawo i Sprawiedliwość
nauczyciele
reforma edukacji
szkoła
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze