Jeżeli tak wygląda moderowanie kluczowych debat politycznych, jak w naszych debatach prezydenckich, to po co nam dziennikarze? Wiele moglibyśmy nauczyć się na błędach, które zrobili przed nami np. Brytyjczycy. Oni drogo zapłacili za „niezainteresowanych” dziennikarzy prowadzących debaty przed ważnymi powszechnymi głosowaniami
Obfitość debat w dobiegającej finału kampanii dostarczyła sporo wiedzy o kandydatach i kandydatkach na urząd prezydenta. Zobaczyliśmy wśród nich specjalistów od odpowiadania na niezadane pytania, flagowych gadżeciarzy, uzależnionych od telefonu recenzentów oraz rodzimych Russlandversteherów i ksenofobów. A w finale mogliśmy docenić debatowych maratończyków, usiłujących utrzymać nerwy na wodzy w kolejnej godzinie dyskusji.
O ile, jak wskazują badania, przyzwyczailiśmy się sądzić o politykach źle, cztery prezydenckie debaty obnażyły również drugą stronę medalu, czyli miałkość „teoretycznie” moderujących debaty dziennikarzy. Teoretycznie, bo moderowanie, które sprowadzone zostaje do przypominania o czasie i tematyce, nie wymaga kompetencji dziennikarskich – równie dobrze zadanie to może wykonać maszyna. Przy braku aktywności prowadzących debaty dziennikarzy – ich rolę podsumował Marek Jakubiak słowami: „Rozumiem, co ja robię, proszę mi nie zwracać uwagi” – kandydaci radzili sobie sami.
W pierwszej zatem debacie, zorganizowanej przez Telewizję Republika, wPolsce24 i TV Trwam w Końskich, interesującej z powodu karykaturalnie tendencyjnych pytań w duchu TVP z czasów Jacka Kurskiego, pięcioro kandydatów musiało przekrzykiwać widzów zgromadzonych na rynku. Przynajmniej oddawało to nieco ducha amerykańskich otwartych spotkań w „town halls”, czyli lokalnych ratuszach.
W pierwszej zatem debacie, zorganizowanej przez Telewizję Republika, wPolsce24 i TV Trwam w Końskich, interesującej z powodu karykaturalnie tendencyjnych pytań w duchu TVP z czasów Jacka Kurskiego, pięcioro kandydatów musiało przekrzykiwać widzów zgromadzonych na rynku. Przynajmniej oddawało to nieco ducha amerykańskich otwartych spotkań w „town halls”, czyli lokalnych ratuszach.
Kilka godzin później, w debacie organizowanej w tym samym mieście przez sztab Rafała Trzaskowskiego, z niejasnym udziałem publicznego nadawcy (a także prywatnych stacji TVN i Polsat) kandydaci musieli sami wywalczyć swoją obecność. Z prywatnymi kanałami telewizyjnymi kandydaci mogą negocjować, jak chcą, ale TVP ma obowiązek zapewnić dostęp wszystkim pretendującym do urzędu prezydenta.
Socjolożka, adiunktka w Akademii Leona Koźmińskiego, Visiting Fellow w London School of Economics and Political Science, doktorat obroniła w The New School for Social Research. Autorka m.in. „Reshaping Poland’s Community after Communism: Ordinary Celebrations" (Palgrave 2019) oraz „(Not) Kidding: Politics in Online Tabloids" (Brill, w druku). Bada codzienne praktyki demokratyczne oraz politykę w internetowych tabloidach w Polsce, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.
Socjolożka, adiunktka w Akademii Leona Koźmińskiego, Visiting Fellow w London School of Economics and Political Science, doktorat obroniła w The New School for Social Research. Autorka m.in. „Reshaping Poland’s Community after Communism: Ordinary Celebrations" (Palgrave 2019) oraz „(Not) Kidding: Politics in Online Tabloids" (Brill, w druku). Bada codzienne praktyki demokratyczne oraz politykę w internetowych tabloidach w Polsce, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.
Komentarze