W lasach na granicy z Białorusią, oprócz arabskiego, paszto i sorani, od miesięcy słychać także hiszpański. W ostatnich tygodniach coraz częściej. Dlaczego los uciekających z Kuby jest aż tak tragiczny?
Po raz pierwszy usłyszałam go w październiku 2021. Trzy przerażone wiadomości głosowe na whatsapp, pomiędzy kolejnymi pushbackami. Gabriel, młody Kubańczyk, wysyłał je do swojego brata w Barcelonie. Miał dotrzeć do niego przez całą Europę, ale nie mógł wydostać się z pogranicza. Straż wypychała go na Białoruś kilkanaście razy, gdy wreszcie wydostał się z lasu i wsiadł do autobusu, kierowca wezwał policję. „Poprosiłem, żeby już mnie zastrzelili, tylko nie odsyłali na Białoruś”, mówił w ostatniej wiadomości.
Jeśli Gabriel chciał jechać do Hiszpanii, to raczej nie po to, by starać się o azyl. Kubańczycy, podobnie jak setki tysięcy innych obcokrajowców z pechowymi paszportami, mieszkają w Hiszpanii „sin papeles”, bez dokumentów. Po upływie trzech lat mogą starać się o legalizację pobytu. Dlatego myślałam o nim per „migrant”, nie „uchodźca”. Poza tym, czy ktoś słyszał o uchodźcach z Kuby w Europie?
- Nikt nas nie rozumie – wzdycha przez telefon Lucia, 25-letnia Kubanka – Europejczycy nie mają pojęcia, co dzieje się na Kubie.
Ja będę miała dużo okazji, by się tego dowiedzieć. W styczniu zaczynam pomagać uchodźcom w strzeżonych ośrodkach dla cudzoziemców, wysyłam paczki, szukam prawników. Gdy dzwonię do kogoś, ludzie podają sobie telefon – każdy chce coś przekazać, zapytać, o coś poprosić – i właśnie wtedy słyszę hiszpański po raz drugi.
Od tego czasu rozmawiam z Lucią kilka razy w tygodniu. Znam jej wzrost, numer buta i rozmiar spodni, wiem dużo o jej matce, ojczymie i 10-letnim bracie z porażeniem mózgowym. „A może chcesz zobaczyć moją twarz?” – pyta któregoś razu (rozmawiamy przez telefon bez kamery, tylko takie są dozwolone w strzeżonych ośrodkach dla cudzoziemców w Polsce). „To znajdź mnie na Facebooku albo poszukaj w internecie filmiku »kubańska rodzina wyrzucona do lasu przez straż graniczną«.
Znajduję oba. Na zdjęciu profilowym na Facebooku (data z połowy sierpnia), szeroko uśmiecha się młoda dziewczyna. Jest ubrana w top bez ramiączek, w tle widać drzwi samochodu, cerkiew, jakieś napisy w cyrylicy. Na filmie, opublikowanym trzy tygodnie później, stoi z opuszczoną głową, w sportowej kurtce, z trójką dorosłych i małą dziewczynką. Zmęczeni i przerażeni, opowiadają białoruskiej telewizji o kolejnych push-backach.
- Zajęło nam to dwa tygodnie – mówi mi - Dochodziliśmy do jakichś miasteczek i szukaliśmy policji, jeden chłopak dokładnie tłumaczył po angielsku, że uciekamy z Kuby i prosimy o pomoc. Patrzyli się na nas jak na idiotów – „Z Kuby? Jezu, co wy tu robicie?!”.
Tłumaczyliśmy, że to dyktatura, że uciekamy i że kto jak kto, ale Polacy chyba powinni to rozumieć – w końcu sami żyli w komunistycznym kraju, gdzie brakowało jedzenia. Ale nie, pukali się w głowy i wsadzali nas do ciężarówek. Po dwóch tygodniach wreszcie trafiliśmy na takich, którzy nie wywieźli nas do lasu, tylko do tego więzienia.
W ośrodku, w którym zamknięci są już pół roku, jest w sumie dziewięcioro Kubańczyków. Kilkunastu chłopaków było też rozmieszczonych po różnych ośrodkach męskich, w Wędrzynie, Krośnie Odrzańskim i Lesznowoli. Kilka rodzin trafiło też do ośrodków otwartych, niektóre deportowano.
Najwięcej szczęścia mieli ci, którym udało się od razu przedostać na Zachód. Wśród nich Gabriel, który jest już z bratem w Barcelonie.
Dla tysięcy ludzi z Bliskiego Wschodu i Afryki szlak podlaski do Europy otworzył Łukaszenka. Ale Kubańczycy znali go już wcześniej. Lot na 3-miesięcznej wizie turystycznej do Rosji, łatwa wyprawa na Białoruś i przejście przez las.
Albo druga opcja: z Rosji samolotem do Serbii, gdzie nie trzeba mieć wizy. Na facebookowych grupach dla Kubańczyków „pośrednicy turystyczni” reklamują te drogi otwarcie: „Tania wycieczka: Rosja, Serbia i dalej, w cenę wliczone noclegi, płatność partiami, po każdym odcinku. Gwarancja dojazdu”.
Koszt takiego pakietu nie przekracza 1000 dolarów. Można znaleźć też oferty przejazdów z Serbii do Włoch, Hiszpanii lub Grecji. Ten ostatni kierunek, pod prąd szlaku bałkańskiego, jest szczególnie popularny. Jeśli uda dostać się do strefy Schengen, teoretycznie można wsiąść już w samolot do Madrytu, czy Berlina.
A w każdym razie było tak, dopóki Grecy nie nabrali podejrzeń. Gdy w październiku na jeden lot z Zakyntos do Mediolanu odprawiło się 130 Kubańczyków, policja zaczęła sprawdzać ich dokumenty. Ci bez wizy Schengen dostali nakaz opuszczenia kraju, część trafiła do obozów dla uchodźców, innych odesłano do Turcji.
Al Jazeera opublikowała ich wypowiedzi: niemal wszyscy byli przed trzydziestką, na podróż wydali wszystkie pieniądze, często zapożyczali się u rodziny z zagranicy. Większość przyjechała do Europy bez żadnego planu. Wśród powodów wyjazdu przewijały się te same motywy: humanitarna katastrofa w kraju i represje po masowych protestach latem 2021.
Opowiada mi o tym Lucia:
- Na Kubie brakuje jedzenia i lekarstw, w sklepach są pustki. Mam przyrodniego brata z porażeniem mózgowym. Ma 10 lat, nie umie czytać i pisać, nie ma dla niego żadnej terapii. Wegetuje w domu. W lipcu 2021 ludzie mieli dość i wyszli na ulicę. Policja biła i zatrzymywała ludzi.
- A potem zdaliśmy sobie sprawę, że w tłumie byli tajniacy, byliśmy nagrywani – w następnych dniach służby wyciągały ludzi z domów i aresztowały. Kogoś znaleziono martwego na ulicy, policja umywała ręce. Moja przyjaciółka od tej pory jest desaparecido, „zniknięta”. Rodzina od miesięcy nie wie, co się z nią dzieje. Od razu jak to się zaczęło, poszłam nocować do koleżanki, żeby mnie nie znaleźli, a mama pożyczyła pieniądze od kuzynki w Kanadzie i kupiła mi bilet do Moskwy.
Podobną historię opowiadają mi sąsiedzi Lucii z obozowych kontenerów – 24-letni Miguel, który jest tam z żoną, bratem i szwagierką - a także dwudziestoparoletni mężczyźni osadzeni w męskich ośrodkach w Wędrzynie i Krośnie Odrzańskim. Podobne relacje przytaczają też rozmówcy Al Jazeery w Grecji. Wszyscy wyjechali z obawy przed represjami po protestach, każdy znał kogoś, kto trafił do aresztu albo zaginął.
Gdy konsultuję sprawę Lucii z dwoma prawnikami dyżurującymi dla Grupy Granica, oboje mówią, że szanse na ochronę międzynarodową są zerowe. Polska odrzuca wszystkie wnioski Kubańczyków o azyl. No, chyba że przedstawią jakieś mocne dowody na prześladowania…
- To co? I tak nic to nie da – denerwuje się Jose, Kubańczyk mieszkający w Niemczech, który spędził kilkanaście lat szukając azylu w różnych krajach. – Prawie żaden kraj na świecie nie udziela nam ochrony międzynarodowej. Kuba ma dziwny wizerunek – niby dyktatura, ale nie taka straszna, niby państwo policyjne i represje, ale przecież wojny tam nie ma.
- Owszem, jedzenia nie ma, ale ludzie w Hawanie nie umierają z głodu na ulicy, coś kombinują, zawsze ktoś podzieli się ryżem i jajkami. Ogółem, kraj biedny, ale w miarę bezpieczny, przyjeżdżają tam przecież zagraniczne wycieczki, do nikogo nie strzela się na ulicach. W dodatku, pomaga innym: wysyła w świat swoich wspaniałych lekarzy.
To fakt: kubańscy lekarze mają na świecie dobrą reputację – pracowici, świetnie wykształceni, gotowi do poświęceń. Zjawiają się tam, gdzie pomoc jest desperacko potrzebna – w krajach dotkniętych katastrofami humanitarnymi, w ogarniętej ebolą Liberii, czy w szpitalach północnych Włoch na początku pandemii. Ten ostatni gest wzbudził w Europie duży podziw: „niesamowite, taki mały i biedny kraj, a pomaga innym. No tak, może i dyktatura, ale też trzeba docenić…”
- Lekarze to kubański produkt eksportowy, narzędzie dyplomatyczne – mówi Jose. - Stosowane od dekad, żeby podreperować stosunki międzynarodowe. Poza tym, jasne, że lekarze gorliwie się kształcą, harują i poświęcają – to dla nich szansa na bilet do lepszego świata. Na Kubie nie ma życia.
- Jeśli ktoś mówi, że na Kubie jest dobra służba zdrowia, to zapraszam go do szpitala dziecięcego, w którym pracuje mój ojciec – mówi Lucia. – Stare, popsute sprzęty, brud, rozwalone toalety, wieczny brak leków. Oczywiście nie wiedzą tego obcokrajowcy, bo dla nich są specjalne, drogie szpitale w standardach dobrego hotelu. A w tych publicznych i tak nie doprosisz się o zabieg, bez znajomości, albo „prezentów”. Kubańczycy umierają w domach.
Bieda i brak lekarstw to, jak wiadomo, niewystarczające przesłanki do ubiegania się o ochronę międzynarodową. Kubańczycy i Kubanki, którzy przeszli polską granicę mają problem z udowodnieniem prześladowań politycznych – ktoś zgubił telefon w lesie, ktoś ma tylko zdjęcia z protestów, jeszcze inna osoba może pokazać co najwyżej sms-y od przerażonych znajomych. Prawnicy, z którymi to konsultuję, kręcą głowami – to za mało.
Zastanawiam się, w jakim stopniu relacje o „byciu nagranym na proteście” i strachu przed represjami są faktycznym powodem ucieczki z Kuby. Powtarzają się tak często, że brzmią jak utarta, oficjalna wersja.
Pytam o to Jose, który wie dużo o prześladowaniach politycznych. Jego ojciec należał do Patriotycznej Unii Kuby, największego w kraju ruchu dysydenckiego. Przekroczył granicę z Dominikaną i od lat bezskutecznie stara się tam o azyl. Jose, który przez działalność ojca nie mógł znaleźć żadnej pracy, mieszkał już w Trynidad i Tobago, Brazylii, Argentynie i Chile. Ostatecznie pobyt w Niemczech zalegalizował przez małżeństwo z Europejką.
- Czy wszyscy ci ludzie są dysydentami? W sensie formalnym, pewnie nie, choć większość Kubańczyków nie popiera władzy. Czy faktycznie uciekli przed represjami? Całkiem możliwe. Ale nie będą mogli tego udowodnić – na tym polega spryt reżimu. Jeśli ktoś za bardzo wychyla się ze swoimi poglądami, służby szybko się nim zainteresują. Najpierw zwolnią z pracy, potem do drzwi zapuka policja i nagle człowiek jest oskarżony o „możliwość popełnienia przestępstwa”. Przypiszą mu dowolnie jedno ze stałej listy – może być to kradzież, rozbój czy narkotyki. Może to być rok, cztery lata więzienia „prewencyjnego”, żeby wybić takiemu z głowy kontrrewolucyjne zapędy. A może być i piętnaście, dwadzieścia…
Oczywiście przy okazji niszczy się wszystkie dowody – służby zabierają komputery, telefony i karty pamięci. To nie był żaden więzień polityczny, pospolity złodziej i diler! I jak potem dowodzić, że było się prześladowanym?
Więc tak, może niektórych z tych ludzi dotknęły represje po lipcowych protestach. Może policja przychodziła do ich domów, groziła im. Albo ich braciom, sąsiadom. A może po prostu przestraszyli się informacji o ponad 180 zaginionych (w tym kilkunastu nastolatkach), którzy do dziś nie wrócili do domów?
Ale jasne, jest szansa, że uciekają tylko przed głodem. Czyli, jak to się mówi, „migranci ekonomiczni…”
Zosia Krasnowolska z Hope&Humanity Poland, która pomaga uchodźcom w Białorusi, wie, że Kubańczycy mają marne szanse na ochronę międzynarodową w Europie:
- Mam wrażenie, że im dłużej w czyimś kraju trwa reżim i represje, tym trudniej jest uzyskać azyl – mówi. - Widać to na przykładzie Kubańczyków, ale też Irańczyków, których często nie uznaje się za uchodźców – w końcu nie spadają im na głowę bomby. Podobnie mówi się teraz nawet o Afgańczykach: „wojna z Talibami przecież już się skończyła…”
Kilka dni po wybuchu wojny w Ukrainie słyszę od aktywistek, że w Mińsku pojawia się coraz więcej kubańskich rodzin. 12 marca, znajoma przesyła mi wpis z facebookowej grupy „Latynosi w Warszawie”: „Błagamy, niech ktoś im pomoże. To nasza rodzina, są w lesie od ośmiu dni, nie mają wody i jedzenia. Jedna kobieta jest w ciąży, są z nimi dzieci”.
Na zdjęciu są 22 osoby – mężczyźni, kobiety, dwóch małych chłopców, kilkuletnia dziewczynka i niemowlę. Pojawiają się kolejne komentarze i posty – ktoś pisze, że teraz grupa liczy już ponad 30 osób, inni: „to mój kuzyn”, „to mój siostrzeniec”, „Kubańczycy w Polsce, błagamy was, zawieźcie im chociaż wodę i jedzenie”.
I odpowiedzi: „Nie ma problemu, zróbmy zbiórkę, mogę pojechać choćby jutro”, „Kubańczycy, zbierzmy się, przecież trzeba im pomóc!”.
Odpisuję im, że niestety, nikt nie będzie mógł zawieźć im jedzenia. Piszę o białoruskich i polskich pogranicznikach, strefie stanu wyjątkowego, podaję kontakt do Grupy Granica i aktywistek działających w Białorusi. Za chwilę dostaję wiele wiadomości prywatnych: „Dios mio¸ moi przyjaciele nic nie wiedzieli o tym prawie. Bardzo, bardzo przepraszamy. Jakby tylko dało się zawieźć to jedzenie…”, „To nasi kuzyni. Błagamy, niech dobrzy chrześcijanie w Polsce nie dadzą im umrzeć…”
W nocy z 13 na 14 marca przychodzą kolejne wiadomości: „Dziękujemy bardzo, już są bezpieczni. Są w jakimś areszcie, ale dostali jedzenie”.
I nad ranem: „Bardzo przepraszam, że znowu piszę. Są jednak z powrotem w lesie. Co mają zrobić…?”
Kubańskie portale publikują nagrania, na których kobiety płaczą i błagają o pomoc dla dzieci. Dziennikarka amerykańsko-latynoskiego portalu ADN przeprowadza wywiad z jednym z mężczyzn.
Podsuwa mu kolejne rozwiązania: może poproście o pomoc białoruską policję? Nie? A może polską? A może ktoś z Kubańczyków w Polsce może przywieźć wam jedzenie? Przecież to kwestia przeżycia, na pewno coś da się zrobić?
- Pytaliśmy już polską policję [Straż Graniczną], czy ktoś może przywieźć nam jedzenie, ale mówią, że to skomplikowane. – tłumaczy mężczyzna. – To musi być jakieś nieporozumienie, my nie mamy złych zamiarów. Chyba po prostu musi przyjechać do nas ktoś z polskiego rządu albo z departamentu migracji…
Inny portal podaje informację, że ojciec jednej z uwięzionych na granicy kobiet planuje lecieć do Niemiec, a stamtąd jechać do Polski, by ratować córkę.
- Kubańczycy nie mają zielonego pojęcia, w jakiej sytuacji się znaleźli – mówi mi Anna Alboth, do której w ostatnich dniach piszą dziesiątki osób z Kuby, prosząc o pomoc dla bliskich. – Są w kompletnym szoku, nie rozumieją, czemu ktoś ich bije, nie przepuszcza, nie daje jedzenia. Tak, jakby nie docierały do nich żadne informacje o tym, co działo się w ostatnich miesiącach na pograniczu. Grupa, z którą miałam kontakt, mieszkała wcześniej w Rosji. Mówili, że od wybuchu wojny zaczął się tam hardcore w stosunku do mniejszości i musieli uciekać, myśleli, że po prostu jakoś przejadą do Polski…
Zosia Krasnowolska potwierdza, że Kubańczycy są wyjątkowo nieświadomi sytuacji na pograniczu:
- Jednej rodzinie jakiś białoruski ksiądz poradził, żeby po prostu poszli na przejście graniczne w Kuźnicy i poprosili o azyl. Naiwnie to zrobili, a i tak wylądowali w lesie. Cudem przeżyli.
Między prośbami o pomoc dla rodzin i przyjaciół w lesie, dostaję też wiadomość od Mario: „Dzień dobry, czy możesz nam pomóc? Jestem z rodziną w Mińsku, bardzo boimy się wojny. Chcemy być deportowani na Kubę, ale nie mamy już pieniędzy na bilet. W ambasadzie mówią, że nam nie pomogą”.
Mario jest w Białorusi od kilku tygodni. Nie planował przekraczać granicy z Polską, chciał dostać się drogą lądową do Turcji. Wojna w Ukrainie pokrzyżowała te plany, „pośrednik” nie zwrócił mu pieniędzy. Mieszkają z rodziną u „kobiety, która im pomaga”, nie chce podawać szczegółów, ale mówi, że zgłosiła ich pobyt w jakimś urzędzie.
I to niestety jest problem – na adres, pod którym się zatrzymali, przyszło ostatnio pismo z nakazem opuszczenia kraju do końca marca, przed wygaśnięciem miesięcznej białoruskiej wizy. Jeśli nie wyjadą, trafią do więzienia.
W podobnej sytuacji jest wielu innych Kubańczyków, którzy po nieudanych próbach przekroczenia granicy utknęli w Mińsku. Dotychczas, gdy ktoś dawał za wygraną i prosił o deportację, organizowała to Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji (IOM).
Zosia z Hope&Humanity Poland prosi, żebym połączyła ją z Mario, przekaże mu kontakt do organizacji. Niestety, okazuje się, że również ta droga jest odcięta – od wybuchu wojny w Ukrainie i zamknięcia przestrzeni powietrznej nad Rosją i Białorusią, loty na Kubę są odwołane. Można polecieć z przesiadką na Bliskim Wschodzie, ale takich repatriacji IOM niestety nie finansuje.
Aktywistki potwierdzają, że w ostatnich tygodniach do Białorusi dociera coraz więcej kubańskich rodzin. Przyjeżdżają z Rosji, niektórzy na krótkoterminowych wizach, inni, po latach mieszkania w Moskwie. Niektórzy twierdzą, że rosyjskie służby zwiozły ich na granicę siłą.
Nikomu nie udało się przekroczyć granicy z Polską. Po grupie 30-kilkosobowej złapano i wywieziono do lasu kolejnych 11 osób. Wszystkie wróciły do Mińska. Czterem osobom, które naiwnie udały się na przejście w Kuźnicy również udało się wrócić, śpią teraz na dworcu.
- Czasem leżę w nocy w tym kontenerze i płaczę, tęsknię za mamą. I myślę sobie „a niech już mnie stąd deportują!” – mówi Lucia. – Ale wiem, że nie mogę wrócić na Kubę. Ludzie w obozie opowiadają o swoich marzeniach – ktoś chce jechać do Niemiec, ktoś inny dołączyć do brata w Szwecji. A ja muszę jak najszybciej iść do pracy i zacząć wysyłać pieniądze mamie. Wiesz może, kiedy pozwolą mi pracować? Żeby tylko jakiś kraj dał mi szansę...
Wyjeżdżać z Polski nie chcą też obozowi sąsiedzi Lucii. Miguel jest informatykiem-samoukiem, jego żona była na Kubie skrzypaczką. Odliczają dni do wyjścia z ośrodka zamkniętego, chcą iść do pracy, wynająć wspólnie z bratem i jego żoną mieszkanie.
- W kontenerach jest bardzo ciężko, ale nasi przyjaciele, którzy trafili już do ośrodka otwartego, mówią, żebyśmy wytrzymali – mówili mi w lutym. – Potem jest już super, Warszawa jest piękna, będziemy razem chodzić na kurs polskiego. Może moja żona znalazłaby pracę jako nauczycielka muzyki? Może udałoby mi zapisać się na studia? Jesteśmy strasznie podekscytowani tym nowym życiem w Polsce!
Na początku marca piszą mi, że ich przyjaciół właśnie deportowano.
Kilka dni później odmowę udzielenia ochrony międzynarodowej dostaje Lucia.
***
Jose prawie codziennie odbiera telefony od znajomych-znajomych, którzy próbują wydostać się z Kuby. Gdy jeszcze działały loty do Rosji, pytałam go, czy ostrzega innych, że droga przez Białoruś jest niebezpieczna.
- A która jest bezpieczna? Łodzią do Miami, z przemytnikami przez Amerykę Centralną? Kubańczycy będą szukać nowych szlaków, zrobią wszystko, żeby się wydostać. Ludzi, którzy są gotowi płynąć przez morze, nie przestraszy las.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Komentarze