Polska znajduje się również wśród trzech państw – obok Włoch i Hiszpanii – najczęściej postrzeganych jako odgrywające niedostateczną rolę w polityce UE; innymi słowy jako boksujące w za niskiej jak na swój potencjał kategorii wagowej. Polska jest dobrze powiązana z większością państw wschodniej części UE. Jednak nie może konstruktywnie wykorzystać tego potencjału, jeśli jej kanały komunikacji z większymi i bogatszymi państwami Europy zachodniej nie funkcjonują prawidłowo oraz jeśli nie jest w dobrych stosunkach z liderami unijnych instytucji.
W ubiegłym tygodniu nie brakowało w polskich mediach społecznościowych porównań między naszą pozycją na arenie międzynarodowej dawniej i obecnie.
W 2014 roku Polsce udało się pobudzić UE do działania w odpowiedzi na ukraiński Euromajdan. Ówczesny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wraz z Laurentem Fabiusem i Frankiem-Walterem Steinmeierem spotkali się z w Kijowie z prezydentem Wiktorem Janukowyczem już na trzeci dzień po rozpoczęciu starć w stolicy Ukrainy.
Polska znajdowała się wówczas wśród niekwestionowanych liderów UE, jeśli chodzi o politykę wschodnią.
W tym roku, gdy polski premier Mateusz Morawiecki jako pierwszy wezwał do zwołania nadzwyczajnego szczytu UE w celu omówienia reakcji na brutalne wydarzenia w Białorusi, jego słowa nie od razu spotkały się z przychylną reakcją innych stolic.
Przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel odpowiedział, że Rada zajmie się tym tematem we wrześniu. Ostatecznie, nadzwyczajne spotkanie ministrów spraw zagranicznych odbyło się w ubiegły piątek (14 sierpnia), a szczyt UE w tym tygodniu (19 sierpnia).
Białoruś jest tematem spotkania europejskich liderów. Ale przyczyniły się do tego także inne kraje: Litwa, Niemcy, Szwecja.
Nie jest to wyłącznie wynik udanych działań dyplomatycznych ze strony Warszawy: nawet jeśli polskie władze (zwłaszcza w osobie prezydenckiego ministra Krzysztofa Szczerskiego) starały się tak to przedstawić polskiej opinii publicznej.
Jak dotąd, jeśli jakiekolwiek państwo członkowskie nadało ton reakcji UE na wydarzenia w Białorusi, to nie jest to Polska, ale znacznie mniejsza Litwa.
Sytuacje z 2014 i 2020 roku nie są, oczywiście, identyczne. Unia Europejska od dawana wykazuje większe zainteresowanie Ukrainą niż Białorusią. Prawdopodobnie łatwiej uruchomić europejską machinę dyplomatyczną w lutym niż w leniwym okresie wakacyjnym. Ponadto, w przypadku Ukrainy UE zaangażowała się już na znacznie wcześniejszym etapie kryzysu: negocjując układ stowarzyszeniowy z Janukowyczem, którego odrzucenie zapoczątkowało reakcję łańcuchową protestów i represji państwowych.
Mimo to, Polska przez lata była uważana za kluczowy głos UE w sprawie Białorusi. Żyje tam znacząca mniejszość polska, a Warszawa stara się oferować jej wsparcie i bronić jej interesów. Nawet niewielkie kroki – takie jak przyznanie polskiej telewizji dostępu do rynku białoruskiego – były z uwagą obserwowane w innych europejskich stolicach jako barometr mierzący gotowość Łukaszenki (lub jej brak) do angażowania się w sprawy europejskie.
Dlaczego więc głos Polski ma teraz mniejsze znaczenie? Nowa edycja raportu EU Coalition Explorer, opracowanego przez Europejską Radę Spraw Zagranicznych (ECFR), pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego tak jest.
W 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość utworzyło rząd z wzniosłą obietnicą, że podniesie polską politykę zagraniczną z kolan. Jednak od tego czasu nasza pozycja w UE nie uległa poprawie. Istnieje raczej odwrotna tendencja.
Polska rozczarowuje
Z sondażu ECFR (przeprowadzonego wśród ponad ośmiuset europejskich ekspertów, dyplomatów i innych uczestników polityki zagranicznej) wynika, że uważają oni Polskę za drugi, po Węgrzech, najbardziej rozczarowujący kraj w UE.
Polska znajduje się również wśród trzech państw – obok Włoch i Hiszpanii – najczęściej postrzeganych jako odgrywające niedostateczną rolę w polityce UE; innymi słowy, jako boksujące w za niskiej jak na swój potencjał kategorii wagowej.
Na pierwszy rzut oka, ogólny wynik Polski nie jest taki zły, zajmuje ona bowiem czwarte miejsce – po Niemczech, Francji i Niderlandach – pod względem ogólnego wpływu na europejską politykę. Ten zbiorczy wynik uwzględnia to, kogo specjaliści zajmujący się polityką zagraniczną w poszczególnych krajach UE uważają za kluczowych partnerów, z kim najczęściej ich kraje się kontaktują, z kim najłatwiej nawiązać im kontakt, a także z kim mają najwięcej wspólnych interesów. W porównaniu do poprzednich edycji badania pozycja Polski poprawiła się.
Jednak, jak zwykle, diabeł tkwi w szczegółach. Poza ograniczoną grupą wschodnich państw członkowskich UE (Węgry, Słowacja, Czechy, Litwa, Rumunia, Bułgaria, z których połowa to nasi sąsiedzi), rzadko kto uważa, że Polska ma takie same długofalowe interesy w polityce UE. Tylko niektóre z tych państw (plus Niemcy) umieszczają Polskę na liście partnerów, z którymi najczęściej się kontaktują.
Stoi to w sprzeczności z ambicją Warszawy, żeby należeć do pobrexitowej „wielkiej piątki” UE, obok Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii.
Dwie poprzednie edycje raportu EU Coalition Explorer przeprowadzono w 2016 i 2018 roku, dlatego też, na podstawie zgromadzonych danych, nie można porównywać europejskiej pozycji rządu Prawa i Sprawiedliwości z wynikami poprzedników. Widać jednak, że w ciągu kilku ostatnich lat grono europejskich partnerów, z którymi Polska mogłaby współpracować, zmniejszyło się.
Przede wszystkim, to Wielka Brytania była wcześniej kluczowym zachodnim członkiem UE, uważającym, że łączą go z Polską podobne interesy. Przełożyło się to na silne kontakty między tymi dwoma państwami. Teraz ten sojusz został przeniesiony poza ramy UE i w rezultacie żadne z zachodnich państw UE nie uważa Polski za kraj podzielający te same interesy.
Wśród członków starej UE tylko dla Niemiec Polska stanowi jeden z tych krajów, z którymi kontaktują się najczęściej – ale i tak zajmujemy dopiero piąte miejsce, po Francji, Niderlandach, Austrii i Hiszpanii (z którą Niemcy nawet nie graniczą). Relacje miedzy Warszawą a Berlinem są dalekie od ideału, delikatnie rzecz ujmując, w dużej mierze na własne życzenie polskich władz.
Jednocześnie, europejskie horyzonty Warszawy także się skurczyły. Brexit sprawił, że Niemcy stały się jedynym zachodnim krajem UE, który polscy respondenci umieszczają na liście tych, z którymi Polska kontaktuje się najczęściej. Wielka Brytania pozostawiła próżnię, której nikt nie wypełnił: ani Francja, ani Szwecja, najbardziej naturalni kandydaci do tej roli.
Jest to poważny problem nie tylko dla Polski, ale także dla siły wschodniej perspektywy w polityce UE. Polska mogłaby aspirować do roli łącznika między centrum a wschodem UE: na podobnej zasadzie, jak Francja reprezentuje perspektywę południa, a Holandia północy, z Niemcami przewodzącymi blokiem z centrum.
EU Coalition Explorer pokazuje, że Polska jest dobrze powiązana z większością państw wschodniej części UE. Jednak nie może konstruktywnie wykorzystać tego potencjału, jeśli jej kanały komunikacji z większymi i bogatszymi państwami Europy zachodniej nie funkcjonują prawidłowo oraz jeśli nie jest w dobrych stosunkach z liderami unijnych instytucji.
Samotni z Rosją
Polityka rosyjska uwidacznia, dlaczego to może być problem.
Polska jest jedynym członkiem UE, który traktuje relacje z Rosją jako swój najwyższy priorytet w polityce UE na najbliższe pięć lat.
Tylko trzy kraje bałtyckie i Szwecja umieszczają politykę rosyjską na liście swoich pięciu najważniejszych priorytetów. Wszystkie z nich popierają, jak Polska, asertywną politykę wobec Moskwy, włącznie z sankcjami. Jednak kilka innych państw UE, takich jak Francja, Włochy i Austria, z zadowoleniem przyjęłoby pewien kompromis z Moskwą. Osłabiona pozycja Polski w ogólnej polityce UE może zatem zmniejszać zdolność po naszej stronie (oraz po stronie pozostałych wschodnich członków UE) do obrony istotnych interesów polityki zagranicznej.
Litwa, nie Polska
Dlaczego jednak to Litwa, a nie Polska, nadaje obecnie ton reakcji UE na wydarzenia w Białorusi? Oba kraje podjęły przecież kilka inicjatyw wspólnie lub w ramach tych samych grup. Jeszcze w dniu wyborów (9 sierpnia), prezydenci Polski i Litwy wystosowali wspólny apel do białoruskich władz o przestrzeganie standardów dyplomatycznych.
Nazajutrz (10 sierpnia), trzy kraje Trójkąta Lubelskiego (Polska, Litwa i Ukraina) wydały wspólne oświadczenie, wyrażając zaniepokojenie eskalacją napięć i użyciem siły. Z kolei kilka dni później (13 sierpnia), wspólny apel wystosowali prezydenci Polski, Litwy, Łotwy i Estonii: nawołując do deeskalacji napięć, uwolnienia zatrzymanych i zainicjowania dialogu.
Wspólnie też zadeklarowali gotowość podjęcia mediacji. Trzeba przy tym dodać, że – jeszcze przed wyborami (7 sierpnia) – Polska wydała wspólne oświadczenie z Francją i Niemcami, w formule Trójkąta Weimarskiego, wyrażając zaniepokojenie sytuacją. Nie można zatem zarzucić polskiej dyplomacji, aby zupełnie oddała pałeczkę Litwinom.
Natomiast Wilno jest w tej chwili nie tylko bardziej aktywne i wyraziste; wydaje się być również traktowane poważniej niż Warszawa przez europejskich partnerów. Dlaczego tak się dzieje?
Kakofonia głosów w polskim rządzie z pewnością nie pomaga: minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro, sugerował ostrożną reakcją na kryzys białoruski, w tym samym czasie, gdy Morawiecki i minister spraw zagranicznych, Jacek Czaputowicz, opowiadali się za bardziej aktywną roli Polskę.
Poza tym, szef litewskiej dyplomacji, Linas Linkevičius, sprawuje tę funkcję od 2012 roku i ma dzięki temu lepszy kontakt z wieloma europejskimi liderami niż Czaputowicz, kierujący polskim MSZ od 2018 (w momencie publikacji tego tekstu złożył dymisję).
Inna sprawa, że Linkevičius nie stroni od wyrazistych interwencji: w ostatnich dniach zdążył na Twitterze nazwać Łukaszenkę „byłym prezydentem Białorusi”, a także wrzucić biało-czerwono-białą flagę białoruską oraz link do piosenki „Peremen”, która rozbrzmiewa podczas protestów.
To nie jest zatem tak, że nasi europejscy partnerzy nagle przestali ufać polskiemu rozeznaniu w sprawach wschodnich. Natomiast polskie władze niewątpliwie sprawiły początkowo wrażenie zaskoczonych i nieprzygotowanych do sytuacji, którą powinny były uwzględniać w swoich scenariuszach.
W porównaniu z Litwą, Polska wydaje się nie tylko bardziej ostrożna, ale też spóźniona. To Litwa jako pierwsza zaoferowała pomoc Białorusinom, którzy padli ofiarami represji. Kiedy my apelujemy o wstrzymanie napięć, litewski parlament przyjmuje rezolucję, w której nie uznaje Łukaszenki za prawomocnego prezydenta.
Jednak istnieje jeszcze jeden ważny powód, dlaczego polskie wysiłki dyplomatyczne przynoszą, póki co, ograniczony skutek.
Wielu europejskich partnerów zirytowało to, że Polska starała się odegrać rolę obrońcy demokracji, praworządności i praw człowieka w Białorusi – w tym samym czasie, gdy sama łamie je u siebie.
Tak się złożyło, że brutalna akcja wobec środowisk LGBT+ w Polsce miała miejsce tego samego dnia, gdy ledwie kilometrów dalej na wschód białoruski prezydent wysłał policję i wojsko przeciwko własnemu narodowi.
Co dalej?
Możliwe, że polska dyplomacja zdąży się ogarnąć i odegra ważną rolę w kształtowaniu reakcji UE na wydarzenia w Białorusi; zwłaszcza że obecny kryzys może jeszcze trochę potrwać. Wspólną rolą Polski i Litwy będzie wówczas przypominać pozostałym europejskim stolicom o tym, jak ważna jest to sprawa – i proponować odpowiednie środki.
Jednak doświadczenia ostatnich dni pokazały, na bardzo konkretnym przykładzie, że polityka wewnętrzna Polski staje się przeszkodą dla realizacji polityki zagranicznej.
Owszem, UE może mieć trudności z egzekwowaniem praworządności w państwach członkowskich: na Węgrzech, w Polsce, czy gdziekolwiek indziej. Jednak polskie władze nie powinny łudzić się, że pozycja Polski w UE nie ucierpi na tym, że postrzegani jesteśmy jako kraj będący z praworządnością coraz bardziej na bakier. To bowiem przekłada się na coraz mniejszy wpływ Polski na działania UE – w tym na politykę zagraniczną bloku.
Przez długi czas Polska cieszyła się dobrymi stosunkami ze wschodnimi sąsiadami UE. Jednak w ostatnich latach, ci ostatni zróżnicowali swoich głównych europejskich partnerów: Ukraina polega obecnie bardziej na Niemczech i Szwecji niż na Polsce. Czy podobna zmiana nastąpi w polskiej pozycji wewnątrz UE? Jak dotąd, Polska jest wciąż dobrze usieciowiona ze wschodnimi państwami UE: od krajów Bałtyckich po Bułgarię i Chorwację. Ale prędzej czy później także te kraje mogą, w coraz większym stopniu, stawiać na innych partnerów w ramach UE, jeśli uznają, że największy z „nowych” krajów członkowskich to, w obecnych warunkach, papierowy tygrys.
Pierwotna wersja tekstu ukazała się 14 sierpnia 2020 roku w języku angielskim na stronie Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR) pod tytułem „Poland in the EU. How to Lose Friends and Alienate People”. Śródtytuły od redakcji.
Paweł Zerka jest ekspertem w paryskim biurze Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR)
Ktoś kiedyś mówił, że jak krytykują, to pewnie coś robisz dobrze, a jak klepią po plecach, to trzeba uważać. Ciekawe, czy ma to tu zastosowanie?
Albo gdy piąta osoba powie, że ptak ci narobił na plecy, to lepiej coś z tym zrobić. Choć inna mądrość mówi: plują na ciebie, mów że to deszcz.
Może tak być. W każdym razie każdą ewentualność trzeba brać pod uwagę.
A szczególnie prawdopodobną opcję, że rządzą nami warchoły, fanatycy i głupcy, otoczeni karierowiczami i nieudacznikami.
To jest nasza rzeczywistość a nie przypuszczenia.
Pewnie tak i w dodatku od co najmniej 75 lat. Szczęście w nieszczęściu, że wreszcie z zagranicy – wyjątkowo inaczej niż do tej pory w naszej historii – przyszli ludzi, którym leży na sercu dobro Polski i Polaków.
Kaczystowskie gadanie na wzór QAnon z cyklu: \\\\\\\"ktoś kiedyś coś, w przybliżeniu, całkiem pewnie, bardzo możliwie, słychać głosy, pojawiają się opinie, podobno słusznie, bardzo prawdopodobne\\\\\\\" – nie jest i nie będzie ciekawe, tylko monotonne, nudne, obłudne, brudne i paskudne.
Europa ma tego dosyć.
Zamydlanie oczu przy pompatycznych tonach konserwowych, nikogo w XXI w. nie interesuje.
Jedyny konkret, to wynik kaczystowskiej fuszerki, widoczne gołym okiem w rankingu ostatnie miejsce.
Ale, skoro się wjechało na autostradę pod prąd z takim Orbanem, to trza dać gazu i głośniej trąbić, coby przynajmniej w Koziej Wólce nie wyszło, że jest się w absolutnej mniejszości.
Kto się cofnie tego komisarz Ławrentij Zioberja zlikwiduje.
A krytyka niech się pluje.
No!
Polityka wewnętrzna skoncentrowana na utrzymaniu władzy i zmianie ustroju Polski zgodnie z zapisami projektu Konstytucji IV RP, w wykonaniu PiS a teraz Zjednoczonej Prawicy zawsze miała priorytet. Pan Prezes był gotów poświęcić nawet poważny spadek polskiej pozycji w UE jak i ogólnie w postrzeganiu przez środowisko międzynarodowe, czego dawał wielokrotnie wyraz. Oczywiście wszystko pod hasłami wstawania z kolan, dumy narodowej, niezawisłości i niepodległości i tzw. polityki historycznej. Reasumując problem związany ze Zjednoczoną Prawicą i PiS jest bardziej złożony niż wielu się wydaje. Pan Kaczyński od lat, w zasadzie od rozstania się z Lechem Wałęsą i przegranej reelekcji przez tego ostatniego w wyborach prezydenckich, szuka sposobu na konsolidację sił na prawicy. Po wprowadzeniu w 1997 roku nowej Konstytucji doszedł jeszcze jeden cel strategiczny zbudowania większości pozwalającej doprowadzić do zmiany Konstytucji i urzeczywistnić idee tzw. IV RP. Sukces pana Kaczyńskiego polega na tym, że potrafił skupić pod jednym twardym i autorytarnym przywództwem wszystkie grupy na prawej stronie sceny, a następnie kupić poparcie PLUSAMI znaczną część niezbyt świadomego politycznie elektoratu. Natomiast zwolennicy naszej integracji z NATO i UE uważali, że wystarczy podpisać akty akcesyjne i wszystko się ułoży. Sprawy edukacji młodych pokoleń w znacznej mierze oddano pod wpływy KrK, jak i zaniedbano edukowania obywatelskiego starszego pokolenia. Teraz zbieramy tego efekty. cdn.
cd. Trzeba wyraźnie powiedzieć przekaz ideowy Zjednoczonej Prawicy jest ukryty w projekcie Konstytucji IV RP. Ukryty, bo po kolejnych wyborach zawsze panu Kaczyńskiemu brakowało szabel, aby go wprowadzić, a to jest jego celem strategicznym w wymiarze wewnętrznym. Pan Kaczyński od lat szuka sojuszników dla jego zrealizowania. W 2005 roku był to Tadeusz z Torunia oraz LPR i Samoobrona. W obecnym wydaniu mamy wcześniejszych buntowników ze Zbigniewem Ziobro oraz uciekiniera z PO z jego przybocznymi i można powiedzieć strategiczne wzmocnienie ze strony episkopatu KK. A trzeba pamiętać, że KK to w Polsce z racji mentalności i kulturowego ukształtowania społeczeństwa, niestety pozbawionego wpływów nurtu oświeceniowego, to licząca się, choć słabnąca powoli siła polityczna. Brak większości konstytucyjnej po kolejnych wyborach – stąd brało się niezadowolenie pana Prezesa w kolejnych latach. Nie wyszło w 2015 roku i dlatego rozpoczęto realizację projektu zastępczego, czyli zmiany ustroju zwykłymi ustawami. Kolejno pod nóż poszły TK, KRS, SN,PKW, ograniczanie kompetencji samorządów, nałożenie partyjnego nadzoru na media publiczne i generalnie centralizację władzy w rękach rządu posłusznie wykonującego dyrektywy partyjne.
Panie Andrzeju – wypisuje Pan takie głupoty, że żal to czytać – czy ty człowieku nie wiesz, że nadal w Polskim sądownictwie jest czynnych ok. 745 sędziów powołanych jeszcze przez tzw. radę państwa prl całkowicie uzależnionej od ZSRR, czyli obecnej Rosji, że do 2006 w kluczowych strategicznych ministerstwach w RP pracowało ok. 850 agentów GRU, KGB itp. z Rosji !!!
Czy wy ludzie nie widzicie, jak rozprzedano za bezcen nasz wspólny narodowy majątek w latach 1991 -2004 – tacy ludzie jak Balcerowicz, Kwaśniewski, Miller, Cimoszewicz, Oleksy, Tusk, Buzek itp. wcześniej, czy później staną przed Trybunałem Stanu ….
My Polacy chcemy wolnej, niepodległej, suwerennej, demokratycznej, nieskorumpowanej Rzeczpospolitej Polski !
Andy, you know nothing, so better just shut your mouth up.
Szanowny Panie, podobnie jak sędziów, mamy sporo profesorów, docentów, doktorów, prokuratorów, którzy przed rokiem 89 rozpoczynali swoje kariery, lub nawet zostali sędziami profesorami, doktorami itd. Bo tak to wynika z demograficznej struktury kraju, że mamy jakąś część społeczeństwa, która się urodziła wtedy lub dojrzewała, edukowała się i zdobyła swoje tytuły. Czy uważa Pan, że przez sam fakt, iż ktoś w 85, 87 roku został mianowany sędzią rodzinnym czy sędzią cywilistą i orzeka od tego czasu w sprawach rodzinnych, rozwodowych czy innych, można z tego czynić mu zarzut? Można czynić tym którzy orzekali w sprawach politycznych i zachowali się w sposób niegodny, ale to trzeba indywidualnie wykazać. Idąc dalej, jak należy ocenić powołanie na szefa TK panią Przyłębską, rozpoczynała karierę sędziowska w latach 80 tych. Jak ocenić powołanie do TK pana Stanisława Piotrowicza? oskarżyciela w stanie wojennym. Jak traktować milczenie osób których powiązania i działanie w publikacjach opisuje pan Tomasz Piątek czy pan gen Edward Weiner? Polecam lekturze. W sprawie prywatyzacji kolejne rządy prywatyzowały średnio w roku: SLD-UP (2001–2004): 130 spółek, PiS (2005–2007): 88 spółek, PO-PSL (2008–2015): 119 spółek. I tak można wymieniać dalej.
cd. Realizacja tego projektu napotkała może nie adekwatną, ale jednak reakcję instytucji UE i powolną marginalizację pozycji Polski w UE. Po sowitym rozdawnictwie kasy publicznej kosztem zaniedbań w budowaniu sprawnych systemów usług publicznych, w wyborach 2019 pan Kaczyński liczył na silne zwycięstwo. Nie wyszło, za to zafundował sobie wejście Konfederacji do parlamentu i utratę większości w Senacie. Pozostało liczyć tylko na reelekcję pana Dudy, aby ocalić władzę. I w tym momencie przyszła epidemia, która została za sprawą pana Szumowskiego po części zaprzęgnięta do tej walki wyborczej o pałac prezydencki. Stąd parcie do wyborów 10 maja, w których pan Duda miał osiągnąć miażdżące zwycięstwo i zahamować serię porażek. Po zablokowaniu przez koalicjanta – pana Gowina wyborów 10 maja, cały aparat partyjny oraz rząd z panem Premierem i Ministrem Zdrowia wsparty przez media tzw. publiczne skupił się na utwierdzanie elektoratu, że jest bezpiecznie, epidemii nie ma, wszystko jest pod kontrolą trzeba tłumnie iść do wyborów i oczywiście zagłosować na pana Dudę. Powodem było widmo możliwej porażki i zmiany lokatora pałacu prezydenckiego. Reelekcja jakoś wyszła, ocena zespołu OBWE jednoznacznie wskazywała, że wybory nie były uczciwe. Co może dziwić? to brak jednoznacznej reakcji instytucji UE w kontekście takiej oceny OBWE. Tym bardziej może dziwić po reakcji na wybory na Białorusi. Jednak choć wybory nieuczciwe, wynik nie był zadowalający pana Prezesa. Zbyt nikłe zwycięstwo pana Dudy kreowanego w kampanii na twarz i lidera dobrej zmiany. Co nam przyniesie przyszłość trudno powiedzieć, wszak projekt Konstytucji IV RP nadal leży w szufladzie pana Prezesa i czeka na lepsze czasy.
Przecież guru pisbolszewii mentalnie tkwi gdzieś w latach 20 ubiegłego wieku. Jak i 40 % jego wyznawców.
Panie Mariuszu = obrażanie ludzi masz chyba we krwi, ale jak jesteś taki mocny to przyjdź na starą Pragie, Mokotów, Ochotę lub Wole – i tam pogadaj z chłopakami o czerwonych bolszewikach i faszystach niemieckich, których nawet teraz są miliony – prawica i PIS zawsze była przeciw komunistycznej Rosji w roku 1920 i obecnie przeciw Rosji Putina szefa KGB w NRD – to z nim TUSK się bratał, układał i "przytulał" się – to są fakty !
A, przypomnę Pan Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie o ponad 440.000 głosów.
Jeśli chodzi o media, to w Polsce ponad 75% należy do kapitału zagranicznego – taki stan wypracowały rządy lewaków, postkomunistów i tzw. liberałów (sprzedawczyków Polski !) – przeczytajcie ze zrozumieniem, jak jest w np. Niemczech, Francji, krajach Beneluksu – tam Ustawowo ponad 75% mediów musi być w rękach narodowych, rodzimych !
Zapytam w sprawie mediów tylko o jedno – narodowych czy partyjnych? Jak Szanowny Pan to rozumie? Bo jeśli ma być tak jak obecnie, że media tzw. publiczne są tubą propagandową partii, to chyba nie jest ideał w Pana rozumieniu. Moim zdaniem nie chodzi o to czy 75%, czy mniej lub więcej jest w rękach zagranicznych. Tylko o to, żeby nie były one pod skrajną kontrolą polityków/ partii a do tego zawsze będą się sprowadzać tzw. media narodowe czy publiczne. Natomiast głównie chodzi o to, aby był pełny pluralizm i równy dostęp do rynku oraz ograniczona do minimum możliwość ingerencji polityków w ten sektor gospodarki podobnie jak i w inne. Nadmienię od razu, że nie jestem zwolennikiem neoliberalizmu z jego wiarą w rynek. Opowiadam się za mądrą i tylko konieczną interwencją państwa w te obszary, które w strategicznym myśleniu prowadzą do rozwoju i podnoszenia dobrobytu wspólnoty. Uważam, że paląca potrzebą naszego państwa obok przywrócenia konstytucyjności prawa, jest sprawa znacznego ograniczenia wpływu polityków na różne obszary życia bez możliwości społecznej / obywatelskiej kontroli ich działania. I doprowadzenie do sytuacji, żeby polityka była rozumiana jako służba dla dobra wspólnoty, a nie zajęcie stricte biznesowe jak jest u nas.
A ja panowie co w temacie tak dyskutujecie powiem co mysle !!!!! POLSKA pod rzadami panujacych politykow od 1989r nie warta jest spluniecia,przepraszam spflociny za porownanie !!!!!
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Polska mogłaby rzeczywiście mieć większy wpływ na EU. To nie byłoby jednak trwałe, tak jak nasze 5 minut w 2014 lub litewskie obecnie. Długoterminowo nasza pozycja będzie zdeterminowana przez nasz potencjał ekonomiczny a następnie przez wynikającą z niego siłę militarną, Tutaj mamy realną szansę, żeby w ciągu pięciu do dziesięciu lat dołączyć do Hiszpanii i Włoch.
Taaak. Z upadającą edukacją, nieistniejącą praktycznie nauką, inteligencją emigrującą i biznesem nastawionym na eksploatację taniej siły roboczej i szybki zysk… Dogonimy Hiszpanię i Włochy, tylko jak oni upadną.
Oni mają problemy, ale wystarczy pobyć tydzień w Hiszpanii, by zorientować się, że ich państwo jest znacznie lepiej pomyślane, a ludzie znacznie bardziej zintegrowani do współpracy. Włochy zaś mają znakomity przemysł wzorniczy i nowoczesny przemysł tradycyjny w wielu dziedzinach. A dzięki emigrantom, gwarancję przyrostu naturalnego (problemy też, ale co ich nie zabije, to ich wzmocni).