Europa już posiada własne siły odstraszania jądrowego. Jest w stanie zbudować także arsenał odstraszania konwencjonalnego, niezależny od amerykańskiego. O ile wciąż część tego typu broni pochodzi ze Stanów – to można ją z czasem zastąpić produktami przemysłu europejskiego
Wobec rosnącej nieprzewidywalności administracji Trumpa narasta temperatura dyskusji wokół europejskiej obronności. Pojawiają się w niej tematy wcześniej rzadko poruszane jak rola broni europejskiej, a zwłaszcza francuskiej broni atomowej. Impulsem do tego była deklaracja prezydenta Francji z dnia 5 marca, mówiąca o otwartości Emmanuela Macrona na debatę o objęciu państw europejskich parasolem atomowym Francji.
Na zdjęciu u góry prezydent Macron przemawia na tle francuskich samolotów bojowych – Mirage 2000 i Rafale – zdolnych do przenoszenia broni jądrowej. 18 marca 2025 w bazie lotniczej na północy Francji.
By poddać obecną dyskusję o wspólnej obronie rzetelnej analizie, należy najpierw przypomnieć zasadnicze fakty. Zgodnie z przyjętą w roku 2022 koncepcją strategiczną NATO, broń jądrowa ma szczególne znaczenie dla bezpieczeństwa państw sojuszniczych, choć prawdopodobieństwo jej użycia jest ekstremalnie niskie.
Rolą atomowego parasola jest bowiem stworzenie warunków, w których ta broń nie zostałaby użyta. Jak określa to wspomniany dokument: „Użycie broni atomowej przeciwko NATO fundamentalnie zmieniłoby naturę konfliktu. Sojusz posiada zdolności i determinację, by nałożyć na agresora koszty, które byłyby dla niego nieakceptowalne i dalece przewyższyłyby wszelkie korzyści, które agresor chciałby zyskać”.
Zwraca się w tym dokumencie uwagę na fakt, że za broń sojuszniczą uważa się zarówno broń amerykańską (w tym tą rozmieszczoną w ramach programu Nuclear Sharing w Europie), jak i brytyjską oraz francuską. Co więcej, ponieważ trzy państwa mają możliwość decydowania o użyciu swojej broni – komplikuje to kalkulacje potencjalnego agresora i czyni odstraszanie skuteczniejszym.
Dodać należy, że broń atomowa traktowana jest w szczególny sposób z uwagi na straty, jakie może wyrządzić – jedna rakieta może zniszczyć całą bazę wojskową, port czy miasto.
Przenosząc te neutralnie brzmiące sformułowania na bardziej żywy język, odnoszący się do konkretnych państw – oznacza to jedno.
Sojusz Północnoatlantycki jest zdeterminowany i zdolny do odwetu w razie, gdyby został zaatakowany przy użyciu broni jądrowej przez Rosję. Użycie broni atomowej byłoby brane pod uwagę także w sytuacji fundamentalnego zagrożenia bezpieczeństwa, a wręcz egzystencji NATO lub zwłaszcza tych państw członkowskich, które broń atomową posiadają.
Nie jest to koncepcja nowa. W czasie Zimnej Wojny ukształtowała się „doktryna wzajemnego gwarantowanego zniszczenia” (Mutual Assured Destruction, MAD). Jej założenie było i jest niezmienne: nie może mieć miejsca skuteczny, pozostawiony bez konsekwencji atak atomowy ze strony radzieckiej.
Obawiano się w szczególności ataku, który zaskoczyłby państwa zachodnie – zwłaszcza USA, zniszczyłby zarówno siły zbrojne, jak i przede wszystkim obezwładnił system dowodzenia. Stąd też podjęto szereg przerażających w swojej naturze decyzji. Po pierwsze, musiał istnieć system wykrywania zagrożenia. Taki zbudowano dość szybko – dzięki radarom i satelitom, wykrywającym starty wrogich rakiet.
Następnie musiał istnieć odporny na atak system dowodzenia i łączności. Wreszcie sama broń atomowa i jej nosiciele powinny być zdolne przetrwać atak lub go uniknąć.
Amerykanie, mając do dyspozycji znaczne zasoby, rozwiązali go kompleksowo. Triadę jądrową tworzyły i tworzą zarówno samoloty, które mogły zaalarmowane wzbić się w powietrze, jak i pociski bazowania lądowego, ukryte w silosach oraz okręty podwodne przenoszące pociski balistyczne.
W razie zagrożenia atakiem prezydent i inni decydenci zostaliby ewakuowani albo do schronów, albo do latających stanowisk dowodzenia. Istnieje także łańcuch następców – od wiceprezydenta do sekretarza bezpieczeństwa wewnętrznego – którzy przejęliby obowiązki prezydenta.
Także system wojskowy uczyniono odpornym. Od 1961 do 1990 roku nieustannie, zmieniając się co osiem godzin samoloty EC-135 (znane jako „Looking Glass”) pełniły funkcję zapasowych stanowisk kierowania siłami strategicznymi. Taki system zapewniał zarówno odporność, jak i elastyczność użycia sił atomowych.
Przykładowo można było wydać rozkaz do startu tylko bombowców, traktując je jako ostateczny środek nacisku – bombowce mogły bowiem w przeciwieństwie do rakiet, jeszcze zawrócić z drogi.
Francja i Wielka Brytania zbudowały znacznie skromniejsze siły strategiczne. Początkowo oba państwa postawiły na siły lotnicze, wykorzystując własny przemysł lotniczy (Mirage IV we Francji oraz Valiant, Victor i Vulcan w Wielkiej Brytanii), później potencjał uzupełniły okręty podwodne przenoszące pociski balistyczne. Ponadto Francja posiadała także pociski balistyczne bazowania lądowego.
Pod koniec zimnej wojny i po niej ten potencjał został zredukowany. Brytyjczycy najpierw zrezygnowali z bombowców atomowych, pozostawiając sobie jedynie bomby lotnicze przenoszone przez samoloty lotnictwa taktycznego, a w roku 1998 zrezygnowali także z nich.
Francja z kolei utrzymała komponent lotniczy, ale w postaci samolotów Mirage 2000N, a obecnie Rafale, przenoszących pociski manewrujące ASMP.
Podstawowym narzędziem strategicznym w obu państwach zostały jednak okręty podwodne. Obecnie oba państwa posiadają po cztery takie jednostki, wszystkie o napędzie atomowym. Brytyjskie okręty typu Vanguard mogą przenosić po szesnaście rakiet Trident, każda z maksymalnie dwunastoma głowicami, francuskie typu Triomphant przenoszą po szesnaście pocisków M51, każdy z sześcioma głowicami.
Okręt podwodny jest ostatecznym środkiem odstraszania. Atomowy napęd sprawia, że po wyjściu na patrol nie musi się wynurzać przez długi czas – najważniejszym ograniczeniem jest tutaj wytrzymałość załogi. W przypadku jednostek brytyjskich dostępne informacje wskazują, że patrole trwają trzy miesiące, czasem cztery lub pięć. Przebywający w zanurzeniu, na oceanie okręt sam w sobie jest trudny do wykrycia, a w przypadku nosicieli rakiet balistycznych konstrukcja oraz wyszkolenie załogi podporządkowane jest skrytości działania.
Skrajnie trudne jest więc ich zniszczenie. Wobec tego można z nich dokonać ataku odwetowego. W przypadku okrętów brytyjskich wiadomo, że na ich pokładach znajdują się dokumenty znane jako „Letters of Last Resort”. Są to pochodzące bezpośrednio od premiera instrukcje postępowania na wypadek, gdyby rząd brytyjski (i prawdopodobnie, państwo) zupełnie przestał istnieć i nie mógł wydać odpowiednich rozkazów.
Sama siła ognia choćby tylko jednego okrętu także jest istotna dla skuteczności odstraszania. Szesnaście pocisków, przenoszących nawet tylko sześć głowic każdy, to 96 głowic. To możliwość zniszczenia 96 celów, takich jak bazy wojskowe, lotniska, porty. Nie da się przy tym ukryć, że celem byłyby także aglomeracje miejskie.
W brytyjskim planowaniu strategicznym zakładano tzw. Kryterium Moskwy – czyli zdolność do zniszczenia stolicy ZSRR a obecnie Rosji, a więc przełamania rozmieszczonego tam systemu obrony. Prawdopodobnie planowanie francuskie uwzględnia podobne kryteria.
Koszty bowiem jakie w razie wojny atomowej ponieśliby Rosjanie – zniszczenie najważniejszych miast, kluczowych instalacji, są bowiem czynnikiem, który musi być wzięty pod uwagę w razie wojny.
Sensem atomowego parasola jest bowiem zapewnienie, że wojna atomowa nie wybuchnie – bo nie będzie w niej zwycięzcy.
Siłą rzeczy, broń atomowa jest najpoważniejszym i ostatecznym środkiem odstraszania. Pojawia się jednak kolejny problem: co, jeśli agresor będzie starał się działać w taki sposób, aby zadać straty, będzie próbować osiągnąć swoje cele, ale utrzymywać konflikt poniżej progu użycia broni jądrowej?
Z tym dylematem NATO zmierzyło się już raz. W latach pięćdziesiątych przyjęto doktrynę „zmasowanego odwetu”, zakładająca, że w odpowiedzi na każdy atak ze strony Układu Warszawskiego użyta zostanie broń atomowa. Była to doktryna pozbawiona elastyczności, więc od lat sześćdziesiątych wprowadzono nową – „elastycznego reagowania”, w której za istotne obok odstraszania atomowego uznano odstraszanie konwencjonalne.
Kolejne działania, implementujące tę doktrynę kładły nacisk zwłaszcza na rozwój broni precyzyjnego rażenia, pozwalającej równoważyć ilościową przewagę wojsk państw Układu Warszawskiego, a zwłaszcza ZSRR. Owocem tych wysiłków były między innymi znane z działań w Ukrainie pociski MGM-140 ATACMS, bomby kierowane różnych typów i wreszcie pociski manewrujące.
W realiach zimnowojennych oznaczało to, że w razie III wojny światowej, gdyby taka wybuchła na przykład w latach 60., Polska zostałaby prawdopodobnie celem co najmniej dwóch fal ataków wymierzonych w pasy wzdłuż Wisły i Odry, niszczących przy okazji znajdujące się tam miejscowości.
Chodziło bowiem o uniemożliwienie przekraczania tych rzek przez transporty wojska Układu Warszawskiego oraz zaopatrzenia dla tych wojsk. Celem ataków byłyby także węzły kolejowe, lotniska, porty i oczywiście zgrupowania wojsk. Konwencjonalne bombardowanie byłoby znacznie trudniejsze: do lat 70. trzeba byłoby użyć dziesiątek samolotów przenoszących niekierowane bomby, o ile taka armada dotarłaby do celu, który byłby przecież broniony. Radioaktywne skażenie utrudniłoby budowanie zapasowych, pontonowych i składanych mostów.
Pojawienie się broni precyzyjnego rażenia pozwalało osiągnąć te cele bez sięgania po naloty atomowe. Wystarczyłyby naloty niewielkich grup myśliwców, które mogłyby skutecznie przeniknąć w pobliże mostów, by zrzucić kierowane bomby lub wystrzelić pociski precyzyjnego rażenia z dużej odległości.
Następnie należałoby jedynie monitorować dogodne do przeprawy miejsca, by wykryć budowane mosty składane lub pontonowe – i uderzyć w nie. Skutkiem byłby paraliż komunikacyjny na zapleczu frontu – lecz bez apokaliptycznych skutków użycia broni atomowej.
Te teoretyczne założenia potwierdziła wysoka skuteczność amerykańskich pocisków manewrujących: lotniczych AGM-86 i morskich Tomahawków używanych zarówno w wojnie z Irakiem w 1991 roku, jak i w późniejszy konfliktach. Stąd też pojawiła się nowa generacja tej broni: zarówno amerykańskie AGM-158, jak i europejskie. Francuzi i Brytyjczycy wspólnie opracowali pocisk SCALP/ Storm Shadow (jedno oznaczenie używane jest we Francji, drugie w Wielkiej Brytanii), Niemcy we współpracy ze Szwecją skonstruowali pocisk KEPD 350 Taurus.
Te pociski miały jedną wspólną cechę. Zostały opracowane tak, by po wystrzeleniu przez samolot, pokonały na małej wysokości odległość od 370 (AGM-158) do około 500 km (Storm Shadow czy Taurus), a nawet większą (AGM-158ER ma zasięg do 960 km), unikając wykrycia przez radary i zniszczenia. Zakładano bowiem że będą musiały przeniknąć przez rozbudowany system obrony przeciwlotniczej – taki jaki posiadała choćby Rosja
Jak pokazują doświadczenia z ostatnich lat, system obrony powietrznej Rosji jest mniej skuteczny, niż sądzono. Cele w Rosji atakowały nie tylko pociski manewrujące (jak Storm Shadow/SCALP), ale także tańsze i prostsze pociski, czasem specjalnie skonstruowane w tym celu (jak UJ-22 Airborne, UJ-26 Bober czy An-196) a czasem będące konwersją komercyjnie dostępnych konstrukcji lub wręcz lekkich samolotów turystycznych.
Ich skuteczność jest trudna do określenia – wiadomo jednak, że potrafiły one dotrzeć do celów takich jak rafinerie. Aby skutecznie razić cele wojskowe – takie jak stanowiska dowodzenia, węzły łączności i inne cele, które mogą się przemieszczać, niezbędne jest oczywiście posiadanie efektywnego systemu rozpoznania.
Ukraina posiada tylko ograniczone zdolności – dlatego też sporo ataków wymierzonych było w obiekty stałe i dlatego tak dużym ciosem było wstrzymanie wsparcia wywiadowczego ze strony nowej administracji USA. Unia Europejska wraz z sojusznikami (Wielka Brytania, Norwegia) są w lepszej sytuacji.
Europa posiada własne środki rozpoznania, w tym satelitarne oraz lotnicze (załogowe i bezzałogowe). Posiada silny przemysł lotniczy. I od dawna próbuje budować swoje zdolności odstraszania konwencjonalnego.
Przykładowo, w roku 2013 w Polsce ogłoszono program zakupu broni precyzyjnej – zbiorczo nazwany „polskimi kłami”. Pozyskano między innymi wspomniane już pociski manewrujące AGM-158 JASSM przenoszone przez samoloty F-16. Umowę na ich dostawę zawarto w 2014 roku, zaś później kupowano wariant o większym zasięgu JASSM-ER.
Niestety nie udało się uzyskać kompletnego systemu (choćby przez brak samolotów tankowania powietrznego, co oznacza ograniczenie zasięgu myśliwców…)
Zdolność do rażenia celów na odległości do 300 km miały także nabyć wojska lądowe. Rozważano także kupienie pocisków manewrujących przenoszonych przez okręty podwodne, jakie zamierzano i zamierza się nabyć w ramach programu Orka.
Ponadto nabywane dla Marynarki Wojennej od 2008 roku norweskie pociski NSM, odpalane z mobilnych wyrzutni na ciężarówkach, oprócz zasadniczego przeznaczenia, jakim jest zwalczanie okrętów – także mają możliwość rażenia celów lądowych.
Europa posiada więc zasoby techniczne i rozbudowa arsenału broni precyzyjnej jest możliwa. Można także rozważyć budowę pocisków tańszych i prostszych, używanych w większej liczbie. Potencjalnie tańsze mogą być właśnie pociski odpalane z ciężarówek czy okrętów niż z samolotów lub jednorazowe samoloty-pociski.
Nawet tańsze i prostsze pociski wciąż mogą być zdolne do przenikania rosyjskiej obrony. Ta bowiem jak już wskazano – okazała się znacznie słabsza, niż sądzono. Ponadto, przez ostatnie lata europejskie służby wywiadowcze zdołały zapewne zgromadzić szereg informacji na temat jej słabych i silnych stron. A są to deficyty, których Rosja z wyczerpaną przez wojnę gospodarką łatwo nie nadrobi.
Reasumując – Europa już posiada własny parasol odstraszania atomowego. Jest w stanie zbudować także skuteczny arsenał odstraszania konwencjonalnego, który będzie niezależny od amerykańskiego. O ile wciąż część tego typu broni pochodzi ze Stanów – to można ją uzupełnić, a z czasem zastąpić produktami przemysłu europejskiego.
Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego
Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego
Komentarze