0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto SERGEY BOBOK / AFPFoto SERGEY BOBOK / ...

18 marca 2025 opublikowane zostało wspólne oświadczenie ministrów obrony Polski, Litwy, Łotwy i Estonii rekomendujące wypowiedzenie przez te państwa Konwencji Ottawskiej o zakazie używania magazynowania produkcji i transferu min przeciwpiechotnych. Ta zapowiedź wywołała już szereg kontrowersji, gdyż dotyczy szczególnie kontrowersyjnego rodzaju uzbrojenia.

Miny, zarówno przeciwpiechotne jak przeznaczone do niszczenia pojazdów, były i są bronią tanią i prostą. Z wojskowego punktu widzenia, ich użycie miało zalety – pozwalało w szczególności na opóźnienie działań przeciwnika, zmuszonego albo ominąć zaminowany teren, albo próbować przeszkody usunąć.

Ponadto miny można rozmieszczać na wiele sposobów. Mogą to robić żołnierze (ręcznie lub przy pomocy specjalistycznych pojazdów), miny można umieścić w pocisku artyleryjskim czy zasobniku podwieszonym pod samolotem, czy śmigłowcem. Zaporę minową można więc stworzyć względnie szybko, tam, gdzie w danym momencie jest potrzebna. Ponadto urządzenia wybuchowe można maskować i wykorzystać czynnik zaskoczenia.

Przeczytaj także:

Kampania przeciwników min przeciwpiechotnych

Jednocześnie te cechy sprawiły, że ich użycie budziło liczne kontrowersje i miny przeciwpiechotne były celem intensywnych kampanii na rzecz zakazu ich używania i wytwarzania. W szczególności istotne są dwie cechy tego rodzaju broni.

Po pierwsze, w przeciwieństwie do np. strzału z karabinu, użycie miny oznacza jej zakopanie lub rozmieszczenie w inny sposób tak, aby wybuchała z opóźnieniem – najczęściej na skutek kontaktu z osobą lub pojazdem.

Wobec tego nie ma pewności, że porazi ona żołnierza strony przeciwnej, a nie osobę cywilną.

Ponadto mina, raz rozmieszczona może pozostawać gotowa do wybuchu przez całe lata. Albo tkwiąc w jednym miejscu, albo być przesuwana na skutek oddziaływań zewnętrznych (np. osunięcia gleby) i wciąż stanowić zagrożenie dla przypadkowych osób – nawet dekady po zakończeniu walk.

Ponadto stosowanie min oznacza, że nie można na przykład bezpiecznie podróżować czy uprawiać roli, a więc cywilne społeczeństwa skazane są na dalsze problemy.

Po drugie, miny przeciwpiechotne przeznaczone są do zabijania lub ranienia ludzi. To oznacza, że istnieje wysokie ryzyko, że jej detonacja spowoduje ciężki uszczerbek na zdrowiu – na przykład doprowadzając do amputacji kończyny.

W tym kontekście szczególnie niesławne stały się lekkie miny takie jak radzieckie PFM-1 czy amerykańskie BLU/43.

Taka mina jest plastikowym asymetrycznym pojemnikiem wykonanym z polietylenu o niskiej gęstości, zawierającym porcję płynnego materiału wybuchowego. W jego centrum znajduje się wykonany z aluminium walcowaty detonator. Mina jest przechowywana wraz z zawleczką zabezpieczającą tłok detonujący – po jej usunięciu dochodzi do stopniowego przemieszczania się tłoka wskutek nacisku sprężynującego wypychacza hydraulicznego, w następstwie czego dochodzi do kontaktu z właściwym detonatorem i uzbrojenia miny. Proces ten zajmuje od 1 do 40 minut, umożliwiając w tym czasie odpowiednie rozmieszczenie min lub zrzucenie ich z powietrza.

Deformacja polietylenowego płaszcza miny (wskutek np. nadepnięcia przez żołnierza) powoduje gwałtowne uderzenie tłoka w detonator i natychmiastową detonację. Skutki eksplozji zwykle nie są śmiertelne u dorosłych ludzi, powodując zazwyczaj amputację kończyn dolnych. Jednak w przypadku małych dzieci obrażenia często bywają śmiertelne.

Miny lekkie, zawierające zaledwie kilkadziesiąt gramów ładunku wybuchowego – zbyt małego, by zabić, ale wystarczającego, by człowieka pozbawić kończyny.

Radzieckie miny motylkowe PFM-1. Podobne do nich są amerykańskie BLU-43. Zdjęcie na wolnej licencji

Za takim rozumowaniem kryła się okrutna logika: żołnierz ranny wymagający ewakuacji, opieki medycznej miał dla przeciwnika być większym obciążeniem niż zabity. A mały ładunek wybuchowy oznaczał, że można było rozmieścić więcej min, na większym obszarze, zwiększając prawdopodobieństwo zadania strat i ograniczając swobodę manewru przeciwnika.

Kształt min ułatwiający rozrzucanie z powietrza mógł nasuwać skojarzenia z zabawką, a więc mogły je próbować podnieść nieświadome zagrożenia osoby – w tym dzieci.

Oczywiście, istnieją rozwiązania podnoszące bezpieczeństwo stosowania tej broni. Mina może mieć zabudowany mechanizm powodujący jej samolikwidację po ustalonym czasie, miejsca liczbę i rodzaj rozmieszczonych ładunków można notować i później dokonać ich neutralizacji, a przynajmniej oznakowania zagrożonej strefy. Są to jednak sposoby nie zawsze stosowane.

Jak próbowane regulować użycie min

Na gruncie prawa międzynarodowego pierwszą próbą regulacji wykorzystania min był Protokół o minach, minach pułapkach i innych urządzeniach do Konwencji o niektórych typach broni konwencjonalnej, z roku 1983, poprawiony w roku 1996.

Obejmuje on szereg ograniczeń dotyczących sposobu użycia min. W szczególności zakazuje on używania min powodujących nadmierne rany lub zbędne cierpienie, wykorzystywania min celowo przeciwko ludności cywilnej, stosowania min, które są niewykrywalne przez powszechnie używane wykrywacze min oraz min pułapek przymocowanych lub związanych z osobami chorymi, rannymi lub zabitymi, miejscami pochówki kultu religijnego, żywnością, zabawkami i innymi produktami dla dzieci oraz ogólnie min w formie „wyraźnie nieszkodliwych doręcznych przedmiotów”.

Ponadto nałożono na państwa-strony tego protokołu obowiązek notowania miejsc, które zostały zaminowane, ochrony ludności cywilnej i usuwania postawionych min po zakończeniu walk.

Te zasady, jakkolwiek szczególnie słuszne z humanitarnego punktu widzenia, były podczas konfliktów zbrojnych wielokrotnie – nieraz celowo – łamane, co było szczególnie odczuwalne w państwach dotkniętych długotrwałymi wojnami domowymi, jak choćby Angola czy Bośnia i Hercegowina.

Stąd też na skutek nacisków społeczności organizacji humanitarnych, zwłaszcza Międzynarodowej Kampanii na Rzecz Zakazu Min Przeciwpiechotnych została przyjęta dużo ważniejsza konwencja ottawska, podpisana w roku 1997, która weszła w życie rok później.

Obecnie jej stronami są 164 państwa, choć nie podpisały jej np. USA, Rosja, Chiny czy Korea Południowa. Są to albo mocarstwa, albo państwa zagrożone agresją. Ukraina, choć jest stroną konwencji, podczas wojny używa min przeciwpiechotnych.

Celem konwencji jest eliminacja tego rodzaju broni w ogóle, choć zezwala się państwom na posiadanie niewielkich zapasów min w celach badawczych i szkoleniowych związanych z rozminowywaniem.

Z humanitarnego punktu widzenia, eliminacja tego rodzaju broni jest sprawą bezdyskusyjną: wspomniane już cechy typowych min przeciwpiechotnych sprawiają, że kontrola nad ich użyciem oraz skutkami jest trudna. Z perspektywy politycznej i wojskowej, sprawa jest bardziej skomplikowana.

A jeśli jest zagrożenie?

Idealną jest bowiem sytuacja, w której zakres stosowanych środków obrony jest jak najszerszy, i na to zwraca uwagę komunikat ministrów obrony Polski i państw bałtyckich mówiący, że jest to przede wszystkim „czytelny przekaz: nasze kraje są gotowe i mogą użyć każdego niezbędnego środka do obrony naszego terytorium i wolności”.

Oczywistym kontekstem jest zagrożenie ze strony państwa znacznie silniejszego i znanego z braku przywiązania do zasad prawa międzynarodowego. Nie oznacza to rezygnacji z zasad międzynarodowego prawa humanitarnego, ale czytelny krok w kierunku postrzegania bezpieczeństwa jako ważniejszej niż inne wartości.

Jest to szczególnie widoczne w przypadku Litwy Łotwy i Estonii. Te państwa są niewielkie, posiadają znacznie mniejsze niż Polska a w porównaniu z Rosją – bardzo małe siły zbrojne, na ich granicach niewiele jest też naturalnych przeszkód utrudniających agresję.

Zaminowana granica

Przypomina to sytuację Korei Południowej, która nie podpisała konwencji ottawskiej wobec zagrożenia agresją z północy. Granica na półwyspie koreańskim jest silnie zaminowana już w czasie pokoju. Ponadto utrzymywane są zarówno przez Koreę Płd. jak i armię amerykańską zapasy min do rozmieszczenia w razie wojny. Można więc zrozumieć, że państwo niewielkie zechce bronić swojej niepodległości wszystkimi możliwymi środkami.

Czy to jednak oznacza, że także polska granica wschodnia zostanie zaminowana przeciwpiechotnymi minami? Prawdopodobnie nie.

Pomijając inne, w tym prawne i humanitarne aspekty – byłoby to niewykonalne w praktyce.

Wprawdzie po prawie roku od ogłoszenia projektu „Tarczy Wschód” wciąż jest to projekt pozostawiający więcej pytań niż odpowiedzi, ale wiadomo, że budowa ciągłego pasa umocnień wzdłuż granicy jest mało prawdopodobna.

Taki pas, zwłaszcza wzmocniony minami oznaczałby, że wzdłuż granicy ciągnęłaby się strefa, do której nikt nie miałby wstępu, gdzie znajdowałyby się pola minowe. Przypominałoby to upiorną granicę z czasów zimnej wojny pomiędzy Niemiecką Republiką Demokratyczną a Niemiecką Republiką Federalną.

Trzeba by wysiedlać

I oznaczałoby, że wysiedlać trzeba by całe miejscowości. Mimo że po deklaracji ministrów pojawiły się w mediach społecznościowych sugestie, że miny powinny być rozmieszczone już w czasie pokoju, by blokować przejście migrantów, takie rozwiązanie jest na szczęście mało prawdopodobne.

Przede wszystkim, miny są bronią wojskową, nieużywaną przez Straż Graniczną. Po drugie, byłoby skrajnie niehumanitarne grozić uchodźcom czy migrantom śmiercią lub ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu.

Po trzecie, zamknięta zaminowana strefa oznaczałaby, że na przykład trudna byłaby kontrola i naprawy zbudowanego już płotu, skomplikowałoby też inne działania straży granicznej, zwłaszcza gdyby na przykład dochodziło do prób forsowania granicy przez osoby, które próbowałyby wykonać przejścia w polu minowym.

Nawet Trump o tym nie myśli

Z tych powodów, stosowanie min jako środka ochrony granicy współcześnie jest niezwykle rzadkie, a nawet administracja Trumpa nie wspominała nigdy o minowaniu np. granicy z Meksykiem.

Zarazem rozmieszczenie już w czasie pokoju min przeciwpiechotnych byłoby problematyczne z innego powodu. Miny eksplodujące pod naciskiem ludzkiej stopy równie dobrze mogą zostać zdetonowane przez zwierzęta.

Zginą żubry, łosie i dziki

W rezultacie, w takim pasie min, straszliwe szkody wyrządzano by faunie. A każda zdetonowana przez żubra, łosia czy dzika mina to mina zmarnowana – nie poraziłaby obcego żołnierza podczas wojny.

Prawdopodobne jest więc, że w razie wypowiedzenia Konwencji Ottawskiej, polska armia kupiłaby miny przeciwpiechotne, ale zostałyby użyte dopiero w czasie wojny, uzupełniając inne środki – choćby fortyfikacje polowe oraz miny przeciwpancerne.

Ta wojenna rola otwiera kolejne pytania dotyczące tego, co może lub powinno kryć się za politycznymi deklaracjami.

Skąd wziąć takie miny?

W zakresie lądowych środków minowych, w przeszłości w arsenałach znajdowały się miny przeciwpiechotne radzieckich wzorów PMD-6, POMZ-2M oraz miny wyskakujące (przed eksplozją mechanizm miny wyrzucał ją nad powierzchnię ziemi) PSM-1.

Stosowano także miny kierunkowe MON-100. To uzbrojenie było przede wszystkim importowane z ZSRR i Bułgarii i znaczne zapasy, jakie posiadano – zostały zniszczone, po przystąpieniu do konwencji.

Polski przemysł produkował i produkuje miny przeciwpancerne, które są prawnie dozwolone. Są to ustawiane ręcznie miny przeciwpancerne (te, które były przedmiotem głośnej afery z zagubionym ładunkiem), jak również środki minowania narzutowego.

Są to zwłaszcza zamówione w roku 2023 wozy minowania narzutowego Baobab-K, czyli po prostu ciężarówki, z których wystrzeliwane są miny polskiej produkcji, tworzące pas mający do 180 metrów szerokości i 1800 metrów długości. Można więc szybko ustawić zaporę – idealnie tam, gdzie rzeźba terenu, zabudowania czy fortyfikacje ograniczają przeciwnikowi zdolność ruchu.

Dziwna ciężarówka z rozmieszczonymi na platformie wyrzutniami min
Pojazd minowania narzutowego Baobab-K. Źródło zdjęcia Huta Stalowa Wola

Do stawiana min w przeszłości przygotowano także śmigłowce, można w tym celu wykorzystać pociski rakietowe kalibru 122 mm z wyrzutni Langusta. Te środki są przeznaczone do zwalczania pojazdów, takich jak czołgi.

Wyrzutnia WR-40 Langusta produkowana przez Hutę Stalowa Wola, to gruntownie zmodernizowana wersja radzieckiej wyrzutni BM-21 Grad

I to właśnie skuteczne zwalczanie wozów bojowych powinno być traktowane priorytetowo. W razie wojny każdy zniszczony rosyjski czołg, bojowy wóz piechoty czy działo samobieżne to będzie realna strata dla przeciwnika.

Przy rosyjskim, pogardliwym dla ludzkiego życia sposobie prowadzenia walki, ranienie czy zabijanie żołnierzy ma mniejsze znaczenie, także żołnierzy łatwiej zastąpić niż sprzęt. To dotyczy nie tylko min, ale całego systemu walki, z pociskami przeciwpancernymi, artylerią i innymi środkami rażenia.

Stąd też dla równowagi należy zadać pytanie choćby o losy programu niszczycieli czołgów (Ottokar- Brzoza, czy pocisków przeciwpancernych Moskit), zamiast koncentrować dyskusje tylko na minach.

Pocisk przeciwpancerny Moskit, Wojskowy Instytut Techniczny Uzbrojenia w Zielonce.

Ponadto, z perspektywy technicznej, należy zadać pytanie, czy samo wycofanie się z konwencji powinno być czymś więcej niż tylko polityczną deklaracją.

Miny przeciwpiechotne zostały zdefiniowane w konwencji jako „miny zaprojektowane by wybuchały na skutek obecności, zbliżenia lub kontaktu z jedną, lub wieloma osobami”. Ponadto konwencja nie wyklucza stosowania w minach przeciwpancernych urządzeń nieusuwalności – zabezpieczeń przed usunięciem miny czy rozbrojeniem przez człowieka.

To oznacza, że nie jest potrzebne mieszanie w zaporze min przeciwpancernych z przeciwpiechotnymi, aby utrudnić ich rozbrojenie, wystarczy, że miny przeciwpancerne posiadają odpowiednią konstrukcję oraz zastosować inne środki walki, na przykład pociski przeciwpancerne i drony atakujące wozy saperskie próbujące wykonać przejścia w polach minowych.

Miny sterowane zdalnie

Ponadto przyjęta w konwencji definicja oznacza, że zakazem objęte jest urządzenie, które wybucha pod wpływem bezpośredniego kontaktu czy też wykrycia obecności osoby (np. naciągnięcia linki przeciągniętej wzdłuż ścieżki w lesie). Konwencja nie zakazuje natomiast stosowania min, które są sterowane zdalnie.

Tymczasem technicznie jest to narzędzie łatwe do skonstruowania i takie miny są szeroko stosowane – choćby amerykańskie M18 Claymore.

Mina produkcji USA Claymore M18A 1. Zawiera 700 stalowych kulek, które przy wybuchu rażą cele na odległość co najmniej 50 m. Zrzut ekranu

Także mina MON-100 miała mechanizm zdalnego odpalania. Ponadto można łatwo produkować proste konstrukcje, zachowując zasadę zdalnego detonowania.

Mina MON 100 produkcji radzieckiej. Weszła pod koniec lat 60. na uzbrojenie Wojska Polskiego. Ma kształt płaskiego dysku. Wewnątrz korpusu znajduje się warstwa 400 prefabrykowanych odłamków

Przykładowo radziecka mina przeciwpiechotna PMD-6 to po prostu drewniane pudełko na trotyl, skonstruowana w latach 30. i stosowana m.in. przez saperów I i II armii Wolska Polskiego. Skopiowanie tej konstrukcji zastępując naciskowy zapalnik przewodem i przyciskiem powinno być bardzo łatwe.

Wyzwanie to produkcja materiałów wybuchowych

Opracowanie bardziej wyrafinowanych rozwiązań także leży w zasięgu przemysłu zbrojeniowego. Głównym wyzwaniem będzie zwiększenie produkcji materiałów wybuchowych (np. trotylu), gdyż reszta konstrukcji to byłyby proste urządzenia elektromechaniczne.

Pozwolić to może na faktyczne zwiększenie potencjału obronnego, a jednocześnie uniknąć wspomnianych wcześniej czynników ryzyka dla ludności cywilnej.

Te rozważania cały czas dotyczą jednego typu urządzeń – a więc zdalnie sterowanych min przeciwpiechotnych. Odrębnej kalkulacji wymaga ocena, ilu tego rodzaju środków potrzeba i czy nie należy inwestować w inne typy uzbrojenia.

Dyskusja o minach jest bowiem przyciągająca uwagę i polaryzująca politycznie: ponownie łatwo jest w niej uciec w spór „bezpieczeństwo kontra humanitaryzm”. Jednak bardziej zniuansowanych problemów: technicznych, organizacyjnych czy szkoleniowych tego rodzaju spór nie rozwiąże.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Na zdjęciu Michał Piekarski
Michał Piekarski

Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego

Komentarze