0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Na zdjęciu: punkt do głosowania w referendum urządzony w bagażniku samochodu. 25 września 2022, Mariupol. Foto AFP

Rosjanie lubią organizować tego rodzaju przedstawienia, które mają pokazać, że za decyzjami Kremla stoi głos ludu.

Referenda Krymnasz z 2014 roku

W 2014 roku, gdy Ukraina była osłabiona po rewolucji godności i latach kleptokratycznych rządów Wiktora Janukowycza, Moskwa przed oficjalnym ogłoszeniem aneksji Krymu zorganizowała “referendum”, w którym jego mieszkańcy mieli zadeklarować chęć dołączenia do Rosji.

To, że na miejscu byli już rosyjscy żołnierze i sprawa została generalnie załatwiona jeszcze do dnia głosowania, nie miało dla Moskwy wielkiego znaczenia. Chodziło o pokazanie masowego poparcia dla takiego kroku. Stąd wyniki “referendum” 16 marca 2014 roku mówiące o tym, że zagłosowało ponad 83 procent mieszkańców półwyspu. A 96,8 procent spośród nich opowiedziało się za dołączeniem do Rosji.

Widzowie rosyjskiej telewizji zobaczyli zdjęcia pokazujące kolejki do komisji wyborczych, gdzie wzorcowo obsługiwano wszystkich chętnych. Czego nie zobaczyli to tego, że ci chętni mogli głosować kilkukrotnie w różnych komisjach, ponieważ nikt nie kontrolował procesu.

Nie widzieli też, że w niektórych częściach Krymu — głównie tam, gdzie mieszkają Tatarzy Krymscy sprzeciwiający się aneksji — komisji wyborczych po prostu nie było, bo nikt nie chciał tam pracować.

Zobaczyli za to gadające głowy “obserwatorów międzynarodowych”, na czele z Mateuszem Piskorskim, liderem prorosyjskiej partii Zmiana z Polski, którzy zapewniali, że referendum odbyło się zgodnie ze światowymi standardami. 18 marca, Moskwa ogłosiła aneksję Krymu.

Podobny sposób działania Rosjanie zastosowali w tym samym roku w Zagłębiu Donieckim. Ruchy separatystyczne pojawiły się tam także po rewolucji godności, ponieważ miejscowy, w dużym stopniu prorosyjski oligarchiat obawiał się, że straci swoje wpływy w związku z pojawieniem się nowych, prozachodnich władz w Kijowie.

Kontrolę nad “separatystami” przejęła dość szybko Moskwa, która wsparła ich żołnierzami, bronią i know-how.

11 maja 2014 odbyło się “referendum”, którego uczestnicy mieli odpowiedzieć na pytanie, czy opowiadają się za “aktem państwowej niepodległości Donieckiej/Ługańskiej Republiki Ludowej”. Frekwencja miała wynieść niemal 75 procent. Z tego ponad 89 procent wyborców poparło “niepodległość” Doniecka, a Ługańska 96 procent.

Standardy były podobne jak na Krymie. Co ciekawe, już wówczas lokalni watażkowie postulowali wejście do składu Federacji Rosyjskiej, jednak Moskwa ignorowała ich przez 8 lat do lutego tego roku, gdy Putin uznał “państwowość” pseudorepublik.

Przeczytaj także:

Referenda wojenne 2022

“Referenda”, które odbyły się od piątku (23 września) do wtorku (27 września) w częściach obwodów donieckiego, ługańskiego, chersońskiego i zaporoskiego krok za krokiem powtarzają schemat znany z 2014 roku włącznie z tym, że termin ich przeprowadzenia ogłaszany jest w ostatnim momencie.

Ich przyspieszenie w tym roku było związane z trwającą cały czas udaną ukraińską kontrofensywą. Mamy więc “rady społeczne” przy samozwańczych władzach w Doniecku i Ługańsku bądź przy wojskowych administracjach w obwodzie zaporoskim i Chersoniu, które postulują organizację “referendum” o dołączeniu do Rosji. Rządzący się zgadzają, a Kreml zapowiada, że uzna wyniki.

Przy czym, głosowanie dotyczyło całych obwodów, choć Rosjanie ich w całości nie kontrolują. W największym stopniu, 99 procent, dotyczy to obwodu ługańskiego, ale już doniecki jest opanowany, czy jak mówią w Moskwie “wyzwolony”, jedynie na 57 procent, zaporoski na 67 procent, a chersoński na 88 procent.

Głosowanie pod lufą

Dokładnie tak, jak w 2014 roku, a być może gorzej ponieważ w wielu przypadkach nie było żadnych list wyborców. 8 lat temu korzystano ze starych ukraińskich. Była za to tabelka, do której wpisywano, że konkretna osoba zagłosowała. Czy zrobiła to chwilę później w kolejnej komisji? Nikt tego nie kontrolował.

Przez 4 dni, poza wtorkiem, głosy wrzucano głównie do przenośnych urn do głosowania, które pojawiały się na bazarach, na podwórkach, czy były obnoszone po mieszkaniach. Najczęściej w towarzystwie żołnierzy z karabinami.

W tej sytuacji oczywiście nie można mówić o żadnej wolności wyboru. Sam “przywódca” tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej Denis Puszylin, głosował gdzieś w bramie, a komisja składała się z dwóch kobiet, z których jedna wyjmowała dokumenty z kolorowej reklamówki.

To, co dla nas jest szokujące, podobnie jak dla Ukraińców, którzy przywykli do normalnych wyborów, w ocenie Rosjan ma świadczyć o masowości głosowania. Że niby każdy chce wesprzeć dołączenie do Rosji i robi to, gdzie się da i jak się da.

Są także “międzynarodowi obserwatorzy”. W tym roku stu z 40 krajów. Wśród nich byli Roman Blaško z Komunistycznej Partii Czech i Moraw, Sebastian Agobian Lopes, reprezentujący, jak pisano w rosyjskich mediach, niemal 70 urugwajskich organizacji (zapewne chodzi o te wchodzące w skład lewicowego Szerokiego Frontu), czy Eliseo Bertolasi, przedstawiany jako włoski dziennikarz, de facto pracownik propagandowej telewizji RT.

Jednocześnie widzowie rosyjskiej telewizji mogli usłyszeć od głosujących, że od niezależnej Ukrainy nic nie dostali i chcą powrotu do zwierzchności Moskwy, jak to było w czasach radzieckich. Inni mówili, że chcą wreszcie ostatecznego rozwiązania kwestii Zagłębia Donieckiego.

Nie rozumieją przy tym, że aneksja części terytorium Ukrainy przez Moskwę oznacza dalsze zaostrzenie konfliktu, a nie jego szybsze zakończenie.

Marzą o stabilizacji i pieniądzach z Moskwy

Z drugiej strony, i tu będę trochę adwokatem diabła, mieszkańcy samozwańczych republik żyją od 8 lat na terytorium quasi-państw, których nikt nie uznaje, i które są rzucone na pastwę miejscowej “elity”, czy to politycznej, czy to gospodarczej, która raczej jest zainteresowana rozkradaniem tego, co się da, w tym środków płynących z Moskwy.

W ich przekonaniu, bezpośrednie dołączenie do Rosji polepszy ich życie i wprowadzi w nie jakąś stabilizację.

Przy czym wszyscy mają w pamięci ogrom środków, które Rosjanie wpompowali w Krym po aneksji. Na przykład w 2018 roku budżet półwyspu wynosił prawie 175 miliardów rubli, z czego 3/4 pochodziło z budżetu centralnego.

Nawiasem mówiąc, jest też druga strona medalu - wielu mieszkańców Rosji, po krótkim okresie zachwytu i fali “krymnaszyzmu”, zaczęło zadawać sobie pytanie, dlaczego wsparcie z Moskwy idzie na półwysep, a nie do ich Woroneża, Smoleńska czy Irkucka.

Jest bardzo wątpliwe, aby ogłoszenie przyłączenia kolejnych części Ukrainy wywołało taki entuzjazm, jaki widzieliśmy w 2014 roku, gdy notowania Władimira Putina poszybowały do 86 procent. Aneksja Krymu miała być dla Rosjan sprawiedliwością dziejową, odwróceniem błędu popełnionego w ich pojęciu przez Nikitę Chruszczowa w 1954 roku, który przekazał półwysep radzieckiej Ukrainie.

Poza tym, wielu mieszkańców Rosji jeździło na Krym na wakacje, czy to w dzieciństwie, czy to już w dorosłym życiu, zarówno w czasach ZSRR, jak i niezależnej Ukrainy, więc czuło się z nim jakiś sposób emocjonalnie związanych.

Już nie te emocje

Czy takie emocje wywołuje obwód chersoński? Wątpię. A już na pewno nie Zagłębie Donieckie kojarzące się z przemysłem ciężkim, smogiem i zsyłanymi tam kryminalistami.

Po aneksji i tak już osłabiona rosyjska gospodarka będzie musiała płacić za odbudowę Siewierodoniecka, czy Mariupola - zniszczonych zresztą przez samych Rosjan. Choć oczywiście wg Moskwy odpowiadają za to Ukraińcy, którzy nie powinni się bronić.

Opowiadanie o dziedzictwie Noworosji i Katarzyny II, dla zwykłego Rosjanina, który ma coraz mniej w portfelu, nie ma już chyba znaczenia. Pseudoreferenda sprawią, że w portfelu będzie on miał jeszcze mniej, bo Zachód już zapowiada kolejne sankcje.

W rosyjskich mediach mówi się jednak tylko o plusach i o tym, jak dużo zakładów przemysłowych przejmie Rosja, zajmując całe obwody zaporoski, czy chersoński. Rysuje się także perspektywa pełnej kontroli nad Morzem Azowskim i tamtejszymi portami. O zniszczonym kombinacie Azowstal mówi się raczej mało, choć to właśnie on głównie wykorzystywał te porty.

Co istotne, rosyjscy eksperci zgodnie podkreślają, że wszelkie inwestycje gospodarcze są możliwe dopiero po zakończeniu działań wojennych, a te na pewno się zaostrzą.

Eskalacja wojny? Ukraińcy się nie przestraszą

Kreml liczy, że dołączając nowe obwody do Rosji, będzie miał uzasadnienie do prowadzenia radykalniejszych działań wojskowych. Będzie mógł też rozszerzyć mobilizację, być może o tereny anektowane. Ukraińcy, którzy z perspektywy wspólnoty międzynarodowej wyzwalają okupowane ziemie, dla Rosjan będą atakować terytorium Rosji. Wchodzić fizycznie na jej terytorium. Dotąd Kijów jedynie ostrzeliwał terytoria z punktu widzenia Moskwy do niej należące, na przykład Krym. Jakoby ma to stanowić uzasadnienie dla poważniejszej odpowiedzi, w tym, jak mówił Władimir Putin użycia broni jądrowej.

Wątpliwe jest przy tym, że przestraszy to Ukraińców. Przytłaczająca większość z nich nie zgadza się na żadne ustępstwa terytorialne w zamian za pokój. W opublikowanym w czerwcu sondażu takich osób było 89 procent. Z kolei w sondażu, który pojawił się 28 września, na pytanie, co dla Państwa byłoby największym rozczarowaniem po zwycięstwie w wojnie, największa grupa, niemal 66 procent, wymienia brak kary dla Rosji. Wysoki poziom korupcji i niski poziom życia zebrały odpowiednio 36,3 i 34,6 procent (można było wybrać 3 odpowiedzi).

Jak widać społeczeństwo ukraińskie jest mocno zmotywowane do walki i nie ma zamiaru się poddawać. Głośno mówią o tym też politycy w Kijowie, na czele z Wołodymyrem Zełenskim. Trudno się dziwić, wojna trwa już ponad 7 miesięcy i niemal każdy zna kogoś, kto zginął bądź został ranny w wyniku działań Rosji.

I żadne pseudoreferenda i deklaracja, że kolejna część terytorium Ukrainy należy do Moskwy niewiele tu zmieni. Zachód, przede wszystkim Stany Zjednoczone, doskonale zdają sobie z tego sprawę i już zapowiadają nowe dostawy broni dla Ukrainy.

Choć wydaje się też, że Rosjanie coraz bardziej zdają sobie sprawę z ciężkiej sytuacji własnej armii. W środę, dzień po zakończeniu “referendum” rzecznik Władimira Putina Dmitrij Pieskow powiedział, że plan minimum to “wyzwolenie”, czyli okupacja, całego obwodu donieckiego. Co z resztą obwodów? Nie wiadomo. Tak samo gdzieś zniknęła “denazyfikacja i demilitaryzacja” Ukrainy. Może dla Ukraińców to dobry sygnał?

Piotr Pogorzelski - dziennikarz Biełsatu i autor podcastu "Po prostu Wschód"

;
Piotr Pogorzelski

Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia. 

Komentarze