0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.plFot. Roman Bosiacki ...

Na zdjęciu: Przysięga żołnierzy 8 Kujawsko-Pomorskiej Brygady Obrony Terytorialnej. 26 sierpnia 2023, Bydgoszcz. Foto Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.pl

O współczesnej polskiej armii, jej brakach i potrzebach rozmawiam z gen. Bogusławem Packiem, byłym komendantem Żandarmerii Wojskowej, doradcą szefa MON, profesorem nauk społecznych UJ, dr hab. nauk wojskowych, generałem dywizji w stanie spoczynku.

Wojciech Albert Łobodziński, OKO.press: Wojsko Polskie składa się z czterech dywizji, nie licząc jednostek Wojsk Obrony Terytorialnej, Sił Powietrznych i Marynarki Wojennej, czy wojsk specjalnych. Rząd PiS postanowił powiększyć stan osobowy polskiej armii do 300 tysięcy żołnierzy i stworzyć dwie nowe dywizje. Odpowiednie dokumenty zostały już podpisane przez ministra obrony Mariusza Błaszczaka.

Gen. Bogusław Pacek: Żeby rozmawiać o konkretnych liczbach – czy liczbie dywizji, czy żołnierzy – potrzeba koncepcji obrony państwa, w ramach której będą dokładnie przedstawione potrzeby wojsk lądowych, powietrznych etc.

Następnie te kwestie trzeba podzielić na potrzeby na przykład wojsk pancernych, zmechanizowanych, inżynieryjnych czy specjalnych. One muszą wynikać z przewidywanych zadań i zdolności militarnych, jakie chcemy osiągnąć w przyszłości. Na samym końcu dopiero będzie można wyliczyć jakich żołnierzy, z jakim doświadczeniem, z jakimi kwalifikacjami i ilu potrzebujemy.

Jeżeli najpierw rzucamy liczbę 300 tys. żołnierzy, a później do tego dostosowujemy liczbę związków taktycznych, to trudno powiedzieć, w jaką stronę zmierzamy. Dobrze byłoby wiedzieć ile, jakich związków taktycznych potrzebujemy docelowo. Sześć dywizji? Może osiem? A co z innymi wojskami? Nie chcę powiedzieć, że ta liczba to głos pod publiczkę, ale zdecydowanie nie wygląda to na dokładne wyliczenia.

A więc nie odpowiem panu na pytanie, ilu Polska potrzebuje żołnierzy bez znajomości takowych planów. 300 tysięcy jako liczba docelowa mówi niewiele, trudno na jej podstawie wróżyć z fusów.

Zamiast tego trzeba nakreślić przyszłe zadania i zdolności militarne, zaplanować do nich odpowiednie siły oraz struktury, a potem dopiero wyliczyć, ile łącznie w tych jednostkach będzie szeregowców, kaprali, sierżantów, majorów, aż do generałów. Możliwe, że ta liczba to właśnie 300 tysięcy, a może 295 tysięcy, to zależy od szczegółów i dokładnych wyliczeń.

Przeczytaj także:

Skąd brać żołnierzy

Pozostaje pytanie o ukompletowanie obecnych dywizji, czyli liczbę obsadzonych etatów w takiej jednostce…

Tak, i to jest druga kwestia. Wystarczy wejść do mediów społecznościowych, obejrzeć telewizję, czy wyjść na ulicę, by zobaczyć, że wojsko aktywnie poszukuje żołnierzy poprzez akcje zachęcające do wstąpienia w szeregi sił zbrojnych.

To nie jest tak, że przed centrami rekrutacji czekają kolejki chętnych do wstąpienia w szeregi wojska. Sytuacja jest odwrotna. To wojsko poszukuje chętnych. To samo się tyczy wszelkich służb związanych z bezpieczeństwem. Wojsko, Policja, czy Straż Graniczna, wszyscy mają problem z obsadzeniem przewidzianej liczby etatów.

A pytanie, co oznaczają dla skuteczności wojska braki w konkretnych jednostkach, może dać druzgocącą odpowiedź.

Tworzenie nowych dywizji poprzez zabieranie żołnierzy i sprzętu z tych, które same mają problemy z ukompletowaniem, może doprowadzić do sytuacji, że żadna z nich nie będzie miała odpowiedniej gotowości bojowej.

Przestrzegam przed takim sposobem działania. To dotyczy nie tylko ugrupowań bojowych, ale też tych z zaplecza armii, jednostek wsparcia. Armia to system elementów, które się ze sobą zazębiają i działają kompatybilnie i nie mogą bez siebie funkcjonować.

To pokazała wojna w Ukrainie. Jeśli nie działa logistyka, szwankuje infrastruktura krytyczna, to załamuje się działanie wojska na całej linii. To samo tyczy się rozpoznania, wojsk inżynieryjnych etc. A więc wszystko musi tu działać. Uzupełnienie wojsk lub ich rozbudowa też musi mieć taki zrównoważony, logiczny charakter.

A z ukompletowaniem w Wojsku Polskim jest różnie, mówi się, że obecne dywizje mają 60-70-procentową obsadę.

Gdy kupuje się kilkaset HIMARS-ów, czy buduje okręty, to trzeba przewidzieć, że będą do nich potrzebne odpowiednio przygotowane kadry.

Jeszcze dochodzi jeden element, często pomijany. Nawet jeśli w pułku, batalionie czy brygadzie jest wystarczająca liczba majorów, podpułkowników, to ważne jest też to, jakie mają umiejętności, wiedzę, doświadczenie.

Zwolnienia ze służby, zarówno te, które miały miejsce kilka lat temu, jak i te najnowsze ze Sztabu Generalnego, oraz z różnych innych szczebli spowodowały, że trzeba było awansować nowych żołnierzy. Wielu w przyśpieszonym tempie, bez czasu na nabycie odpowiednich kompetencji.

Kwestia jakości armii

Miała również miejsce zmiana ustawy, po to, żeby można było to robić. I tutaj staje kwestia jakości armii. Jeśli ktoś dwa lata temu był podporucznikiem, przez rok dowódcą plutonu, a dziś jest kapitanem w sztabie, to jeszcze nie znaczy, że ma zdolności i umiejętności odpowiadające swej randze i stanowisku.

W wojnie liczy się nie tylko liczba żołnierzy, ale i ich umiejętności. W Ukrainie często lepiej przygotowani do swych zadań są sierżanci, niż wyżsi stopniem oficerowie, bo to sierżanci mają wieloletnie doświadczenie polowe. Oczywiście to nie są kwestie zamienne, nie możemy sierżanta wrzucić na stanowisko operacyjne, np. majora, ale nie możemy zapominać, jak ważne są kwestie jakości armii.

Wracając do kwestii 300 tysięcy żołnierzy. Planowanie teraz nowych dywizji, rzucanie wielkimi liczbami, wielkie zakupy bez przewidywania, czy będzie miał kto je obsługiwać i używać – to wszystko wygląda jak wróżenie z fusów. Ważne są nie tylko chęci, ambicje, ale i możliwości.

Także demograficzne.

Oczywiście. 300-tysięczna armia, w porównaniu do ponad 100-tysięcznej, którą mieliśmy do tej pory, oznacza dużą zmianę i wiele wyzwań. Pierwszy problem to służba na najniższym szczeblu.

Kandydat na szeregowego może wstąpić do dobrowolnej służby wojskowej, i to był dobry pomysł. Okazuje się jednak, że nie ma tylu, co trzeba młodych chętnych rekrutów. A przecież w ramach tej służby młody człowiek dostaje przez rok około 5 tysięcy złotych miesięcznie. Oprócz tego jest zaopatrzony, otrzymuje ekwipunek, a i tak zarabia znacznie więcej niż początkujący nauczyciel.

Rekrut najpewniej będzie należał do grupy osób zwolnionych z podatku, bo będzie miał mniej niż 26 lat. A więc te 5 tysięcy dostanie na rękę.

Ale i tak trzeba namawiać młodych ludzi do wstąpienia do służby. Brakuje chętnych do wojska, policji i innych służb mundurowych. Przecież nie będziemy zachęcać do służby osób z zagranicy.

Imigrantami armii się nie zapełni

Na giełdzie idei pojawia się pomysł na obywatelstwo za służbę wojskową.

Takie pomysły to bzdura. Znam francuską Legię Cudzoziemską. Ona może uzupełniać siły zbrojne, ale ich nie zastąpi. Żołnierz musi być przekonany o słuszności swojej służby i walki podczas wojny. Jeśli to ma być najemnik lub osoba, która za pieniądze zrobi wszystko, to trzeba wyciągać wnioski na przykład z działania Grupy Wagnera, czy najemników czeczeńskich walczących na Ukrainie.

A nie o to nam w Polsce chodzi. My potrzebujemy polskich obywateli, którzy chcą być w wojsku i to z przekonaniem. Ważne jest zamiłowanie do zawodu, przekonanie do jego słuszności oraz do wagi jego zadań. Profesja żołnierska bardziej łączy się z patriotyzmem niż oczekiwaniem na wielkie zarobki. To jest praca na kilkanaście lub kilkadziesiąt lat życia.

A te czasy, kiedy żołnierze skarżyli się, że są pozostawieni sami sobie i muszą samodzielnie kompletować sprzęt, już minęły?

Nie rozumiem tej narracji. Osobiście nie znam takich sytuacji w skali systemowej. Oczywiście były takie przypadki w misji w Iraku, ale to były pojedyncze zdarzenia.

To narracja niemająca potwierdzenia w rzeczywistości, by na poważną skalę różnych rzeczy brakowało.

Wojsko oferuje niewiele przywilejów

Patrząc na zarobki, jakie oferuje wojsko, najniższa stawka to ponad 5 tys. zł brutto, a najwyższa oscyluje w granicy 18 tys. zł brutto.

Państwo musi dbać o odpowiednie zarobki żołnierzy. Jest jeszcze jedna kwestia, wojsko musi mieć zapewnioną stabilną kontynuację działania. Żołnierz zgodnie z przepisami ma możliwość zwolnienia się ze służby po 6 miesiącach od złożenia wypowiedzenia.

Wyobraźmy sobie sytuację, że nagle odchodzą wszyscy oficerowie albo ich większość ze Sztabu Generalnego. Nie znajdziemy szybko osób na ich miejsce. Nie wyczarujemy tych ludzi znikąd. Oni muszą mieć odpowiednie kompetencje i należeć do struktur wojskowych od lat.

Jednak prócz tych zarobków, w obiegowej opinii żołnierze mogą liczyć, oprócz wcześniejszej emerytury, na różne udogodnienia socjalne, dodatki, nagrody, ale też preferowane warunki wynajmu mieszkań od Agencji Mienia Wojskowego. Czy jest w tych wyobrażeniach prawda, czy ta socjalna otoczka nadal funkcjonuje?

To nie jest prawda. Wcześniejsza emerytura? Teraz jest możliwa dopiero po 25 latach służby. Także historie o preferowanych warunkach zakupu mieszkań dotyczą dawnych czasów.

Wojsko obecnie oferuje niewiele przywilejów, które szerzej obowiązywały w poprzednim systemie. Nie posiada już mieszkań, daje jednak ekwiwalent na wynajem mieszkania, ale to jedynie kilkaset złotych! A wynajem kosztuje kilka tysięcy… A więc o czym my mówimy.

Kiedy ja zaczynałem służbę, każdy żołnierz mógł po pewnym czasie ubiegać się o kwaterę służbową od ręki. Dzisiaj każdy żołnierz część uposażenia przeznacza na wynajęcie mieszkania lub spłatę kredytu.

Ale najważniejszy czynnik motywacyjny, o którym Pan wspomniał, dziś wygląda inaczej.

Emerytury?

Tak. Oficerowie, żołnierze zawodowi i kontraktowi nie idą już na przyśpieszone emerytury po piętnastu latach. Tych, którzy jeszcze mogą skorzystać z poprzedniego systemu, jest już niewielu.

Nowa ustawa mówi o ukończonych 55 latach i 25 latach służby – jako warunkach do przejścia na podstawową niepełną emeryturę. Kto zmieni zawód lub zacznie nową karierę, mając 55 lat? Raczej niewiele osób.

Wcześniej po 15 latach służby można było otrzymać 40 proc. emerytury i zacząć nową karierę, nowe życie. To pomagało także w formowaniu rezerw mobilizacyjnych. Po 15 latach służby mieliśmy stosunkowo młodego, ale już doświadczonego żołnierza rezerwy, który przez ileś lat na wypadek wojny mógł stawić się w koszarach.

Puste rezerwy

Mamy teraz kilka komponentów armii, wojska operacyjne, obrony terytorialnej i rezerwy. Jak wygląda służba w tym ostatnim elemencie składowym armii?

Zadaniem każdego wojska jest także tworzenie rezerw mobilizacyjnych. W czasie wojny wojsko, które ma etatowo 100 czy 300 tysięcy żołnierzy, znacząco zwiększa swój stan osobowy. Często go podwaja lub potraja.

Gdy jednostki armii są skadrowane, rozwijają się na podstawie przybywających żołnierzy rezerwy. W czasie wojny powstają też nowe jednostki, do których idzie część kadry służąca w czasie pokoju – to dowództwo i oficerowie. Te nowe jednostki wypełniają rezerwiści.

A więc bardzo ważnym zadaniem państwa jest szkolenie i tworzenie rezerw niezbędnych na czas wojny. Kiedyś po skończeniu obowiązkowej służby zasadniczej żołnierz przechodził do rezerwy i pozostawał w niej jeszcze przez 30 lat co najmniej. Co jakiś czas brał też udział w ćwiczeniach rezerwy, aby nie zapominał umiejętności nabytych w trakcie służby zasadniczej.

Do tego dochodziły kwestie adaptacji do zmian, które zachodziły w wojsku, douczania żołnierzy i doszkalania do nowych warunków. Dziś nie ma żołnierzy służby zasadniczej, jest tylko dobrowolna służba wojskowa trwająca rok, ale nie jest ona w stanie zapełnić wszystkich potrzeb mobilizacyjnych wojska.

W moim przekonaniu dobrowolna służba wojskowa to coś koncepcyjnie dobrego – bo po 11 miesiącach służby żołnierz odchodzi do cywila całkiem nieźle wyszkolony i wchodzi w zasoby rezerwowe.

Oprócz tego potrzebne są też rezerwy bardziej wyszkolone, podoficerowie i oficerowie, czyli np. żołnierze odchodzący do rezerwy po kilku czy kilkunastu latach. Bo rezerwa składa się również z oficerów.

Jednak jeśli żołnierze zostają w wojsku do pełnej wysługi emerytalnej, to już nie nadają się do rezerwy na zbyt długo, są już na to po prostu za starzy.

Zachodnie systemy wskazują, że można wcześniej zwalniać niektórych oficerów, właśnie ze względu na potrzeby mobilizacyjne. We Francji podpułkownik, który nie awansował na pułkownika do 50. roku życia, już nigdy tym pułkownikiem nie zostanie. To powoduje, że część z nich idzie do cywila, przez wiele lat utrzymując jednak swój przydział mobilizacyjny.

Oczywiście można też rezerwistów powoływać na ćwiczenia i potem ich mianować na kolejne stopnie wojskowe. Tak niektórzy u nas dochodzili do stopnia majora, nawet podpułkownika. Jednak major zawodowy – i ten z rezerwy, który wszystkie awanse otrzymał w rezerwie – zdecydowanie nie są warci tyle samo na polu walki.

Tworzenie rezerw mobilizacyjnych to bardzo złożony problem. Robiły to Wojskowe Komendy Uzupełnień i Wojewódzkie Sztaby Wojskowe, pod batutą Sztabu Generalnego. Teraz WKU zostały zastąpione przez Wojskowe Centra Rekrutacji. Mam wrażenie, że teraz dużo większą wagę nadaje się rekrutowaniu żołnierzy niż tworzeniu rezerw mobilizacyjnych.

A jakie są obecne liczby mobilizacyjne?

Nowych liczb nie znam, a te, które znam, też są objęte tajemnicą. Jednak z całą pewnością, idąc za przykładem innych państw, gdy proponuje się na czas pokoju 300 tysięcy żołnierzy, to na czas wojny musi ich być 600 tysięcy, a może nawet więcej.

Skądś tych ludzi trzeba wziąć. A nie starczy ich z Legii Akademickich czy związków strzeleckich. Znów podkreślam, będzie też potrzeba wypełnienia tych szeregów oficerami, a więc osobami odpowiedzialnymi za życie podkomendnych, a takich ludzie najlepiej przygotowuje wojsko zawodowe.

Dobrowolna służba wojskowa

Więc teraz mamy dobrowolną służbę wojskową trwającą rok. Jak wygląda służba w ramach tego systemu?

Na początku mamy około 20-dniowe szkolenie, a następnie 11 miesięcy służby. Ma przygotować żołnierzy do działania w ramach wojsk operacyjnych. Jest to droga metoda pozyskiwania potencjalnych rezerw.

Taka forma musi istnieć, byśmy nie mieli jednego źródła w postaci żołnierzy kontraktowych, którzy służą w armii przez całe swoje życie zawodowe. To zdecydowanie lepsze niż pobór siłowy, obowiązkowy tak jak było jeszcze 15 lat temu w Polsce. Ponadto jest to najlepsze źródło kompetentnych żołnierzy niskiego szczebla, których zawsze na wojnie potrzeba najwięcej.

Jednak problemem jest liczba chętnych.

Tak – i to pomimo tego, że 5 tysięcy na rękę się tak znowu łatwo w Polsce nie zarabia.

Armia, mam wrażenie, nie wychodzi szeroko do ludzi, może poza kampaniami medialnymi.

Uważam, że w tej sferze wojsko robi dużo. Jak duży jest to priorytet obecnie, pokazuje to, że Wojskowe Centra Rekrutacji ministerstwo podporządkowało szefowi ministerstwa, zamiast Sztabowi Generalnemu.

Resort obrony dał jednoznacznie tej kwestii najwyższy priorytet. Liczba chętnych jednak może na ten moment budzić wątpliwości, szczególnie jeśli zarobki są tak dobre. Ale jeśli jesteśmy już przy zarobkach i chętnych, to pozostaje jeszcze jedna rzecz.

Spłaszczenie zarobków

Mianowicie?

To, że zarobki w wojsku dramatycznie się spłaszczają ku górze.

Górna granica to 18 tys. złotych, ale tutaj mowa tylko o generałach, którzy mogą liczyć na wynagrodzenia od 11 tys. złotych do właśnie 18 tysięcy złotych. Mówimy więc o dość wąskiej grupie ludzi. Średnia zarobków w armii oscyluje w granicach od 7 tysięcy do 8 tysięcy 840 złotych brutto.

Nie są to najlepsze pieniądze dla ludzi, którzy ponoszą ogromną odpowiedzialność, i od których wymaga się ważnych kompetencji oraz przygotowania. Takie spłaszczenie wynagrodzenia źle służy armii. Ludzie po prostu w pewnym momencie nie mają wystarczających bodźców, by w służbie pozostawać.

Z tego, co wiem, wojsko ma problem z zabezpieczeniem kadr również na poziomie majora i podpułkownika, tam też brakuje ludzi. Nie tylko ze względu na polityczne czystki, ale też na brak perspektyw zarobkowych.

A to nie generałowie wygrywają wojny, tylko właśnie oficerowie średniego szczebla, którzy ich rozkazy muszą przekładać na rzeczywistość pola bitwy. To nie są już czasy, gdy wojskami dowodzi Napoleon ze swego wierzchowca. Teraz są to setki i tysiące zmiennych, ustaleń, analiz i działań, do których głównodowodzący nie mają często nawet bezpośredniego wglądu.

Kwestia ukompletowania wojska, jak i wymaganych kompetencji wraca w każdej sferze wojskowej jak bumerang.

A obecnie mowa o ogromnych planach modernizacji armii. Chcemy kupić 500 HIMARS-ów, tysiące sztuk sprzętu pancernego z Korei i USA, czołgów, armatohaubic.

Produkujemy również sprzęt w Polsce. Musimy więc przygotować odpowiednią liczbę ludzi do ich obsługi. A najlepiej kupować sprzęt, mając tych ludzi już na miejscu, lub wiedząc, że oni zaraz przyjdą do wojska.

Jeśli teraz Marynarka Wojenna zakupiłaby 10 okrętów, to one by stały w portach i nie byłoby marynarzy, by na nich służyć. Marynarze poszli bowiem do rezerwy – bo nie było okrętów.

Szkolenie młodych oficerów

A teraz potrzeba młodych oficerów, których szkolenie trwa do pięciu lat. Tak jest w każdym miejscu w polskiej armii. Dzisiaj są zwiększane limity przyjęć w szkołach oficerskich. Ale z tych oficerów, którzy wyjdą ze szkół za pięć lat, dopiero za kolejne pięć albo dziesięć wyrosną prawdziwi specjaliści, którzy są potrzebni na poziomie brygady, dywizji, skrzydła czy flotylli.

To jest dużo bardziej złożone, niż ogłoszenie, że kupimy tyle i tyle czołgów – i to będzie działać. Zwiększenie liczby żołnierzy to gigantyczny proces, który ma poszczególne etapy, na których zdobywa się określone zdolności. Nie mamy teraz zdolności, by formować już teraz jakieś kolejne konkretne dywizje.

Swoje zdolności dywizje osiągają poprzez kanibalizm – a więc przenoszenie ludzi z istniejących już jednostek do tych nowo tworzonych. Nowe dywizje zdobędą pełne zdolności po czasie mierzonym w latach, a nie miesiącach.

W warunkach obecnych zagrożeń militarnych

w Europie żadne państwo nie może pozwolić sobie na budowanie nowych związków taktycznych poprzez pozbawienie zdolności bojowych tych związków, które już istnieją.

Nie ma wyjścia, ta rozbudowa musi być trochę mniej szybka. Brygady do nowo tworzonych dywizji mogą odchodzić dopiero wtedy, gdy te brygady, które zostaną w starej dywizji, pozwolą jej na wykonanie zadania bojowego.

Pierwsze efekty za pięć lat

Trzeba więc po kolei zaliczać kolejne etapy tego procesu, nie da się przed tym uciec.

Dokładnie. Do tego dochodzi kwestia infrastruktury, hangarów, magazynów, koszar, budynków użyteczności etc. Jest to niezbędne do poprawnego działania wojska.

To zajmie lata, a nie miesiące, czy tygodnie. Pierwsze pełne efekty obecnych reform wojska polskiego zobaczymy za około pięć lat, kiedy to będziemy mówić o wzroście potencjału całych sił zbrojnych, większych liczbowo, wyszkolonych i z zakupionym nowym uzbrojeniem.

Zwiększenie nominalnej liczby dywizji nie oznacza zwiększenia potencjału wojskowego Polski, dopiero zaliczenie tych wszystkich etapów reformy w sposób poprawny będzie to oznaczać.

Odwieszenie poboru?

Jak mógłby wyglądać ewentualny powrót obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej, tego wielkiego słonia w pokoju polskiej debaty publicznej? Jej powrót wydaje się konieczny z tego, co Pan generał mówi.

To nie jest taka prosta rzecz. Decydują o tym zmiany zachodzące na świecie, również w Polsce. Służba zasadnicza, ta, którą pamiętam, funkcjonowała w innych realiach.

Mówiło się o wychowaniu przez służbę, tworzeniu mężczyzn z chłopców, krzewieniu obywatelskości itd., ale też trzeba uwzględnić to, co było w tym systemie złe. A między innymi złe było to, że żołnierze i ich rodziny traktowali służbę jako zło konieczne.

Często – choć nie dla wszystkich – był to przymus, a nie wyraz chęci do obrony państwa. Miało to swój wymiar w tym, jak okazywany był powrót do cywila, przez upijanie się i hałaśliwe imprezy. A to był dopiero wierzchołek góry lodowej.

Przymus i przedstawianie służby zasadniczej jako siłowej izolacji od społeczeństwa były największymi błędami tamtego założenia. Dezercja czy samowolne oddalenie z wojska były częste.

Bardzo ostrożnie należy więc podchodzić do tego zagadnienia. Odwieszenie poboru na pewno byłoby potrzebne, gdyby Polska była bardziej zagrożona. Wtedy byłoby to nieuniknione.

Pobór na ten moment jest prawnie zawieszony, a nie zlikwidowany.

Tak i w wypadku zagrożenia bardzo szybko można go przywrócić.

Jednak czy armia ma możliwości pobór odwiesić z dnia na dzień? Czy jest przygotowana do tego infrastruktura wojskowa?

Nie w pełni i to jest ogromny problem. Dominuje myślenie sojusznicze, skupione bardziej na armii zawodowej, a potrzebne byłoby też tworzenie planów i warunków na wypadek potrzeby powrotu służby powszechnej.

Armia na czas „W”

Tutaj wojsko musi swe zdolności rozbudować lub często zbudować je od początku. Musimy do tego powoli dojść, żeby mieć warunki dla armii na czas “W”. Dla wojska, ale też dla cywili, żeby zapewnić im ochronę w warunkach wojennych.

Dzisiaj jako państwo jesteśmy przygotowani do tego, aby wydać wszystko, co trzeba do takiej ochrony tylko 3 procentom społeczeństwa.

Niemniej jednak ten jeden problem, ukompletowania i wielkości armii pozostaje. Brakuje nam ludzi w policji, na granicach i w wojsku. Czy my możemy to demograficznie utrzymać? Trzeba to zbadać.

Też przewidzieć na wypadek opuszczenia naszego kraju przez emigrantów. Już teraz mamy imigrantów z różnych krajów, część z nich zostanie, część jednak może wyjechać. Pytanie, czy pozwolimy na ich wstępowanie do służb mundurowych, jeśli nadal będziemy mieć problemy z obsadą tych służb. Tutaj postawię wielki znak zapytania.

Trzeba to wszystko przemyśleć i rozważyć, tym bardziej że świat idzie w kierunku profesjonalizacji. Coraz mniej w wojsku będzie miał do roboty żołnierz niskiego szczebla z dobrowolnej rocznej służby wojskowej. Potrzebujemy coraz więcej zawodowców, którzy służą po kilka lat, aby byli w stanie obsługiwać sprzęt naszpikowany elektroniką. Artyleria, wojska pancerne, zmechanizowane, lotnictwo, wszędzie występuje niezwykle skomplikowany sprzęt i uzbrojenie, którego nie obsłuży ktoś po rocznej służbie wojskowej.

Kwestia rozbudowy armii jest oczywistością.

Zdecydowanie. Osobiście jestem za rozbudową armii. Za taką potrzebą przemawia sytuacja w Europie. Wojna w Ukrainie mówi na ten moment również wiele.

Potrzebujemy znacznie silniejszego systemu obronnego – w takim miejscu i czasie teraz jesteśmy. Na pewno silniejszego niż, ten, który istniał dotychczas.

Potrzebujemy też analiz i przemyśleń jak osiągnąć takie zdolności armii i państwa, które zagwarantują nam bezpieczeństwo.

Samo rzucanie liczbami nie załatwia problemu.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Wojciech Albert Łobodziński

ur. 1998, dziennikarz polityczny, tłumacz naukowy, studiujący filozofię na Uniwersytecie Warszawskim i Università degli Studi Roma Tre oraz zarządzanie biznesem na grande école Ecole des Hautes Etudes Commerciales du Nord w Lille. Publikuje również w języku angielskim, włoskim, bułgarskim i hiszpańskim. Między innymi w: Left.it, Cross-Border Talks, Mundo Obrero.

Komentarze