Propaganda robi wszystko, by wykrzesać z Rosjan patriotyczny entuzjazm dla operacji wojennej Putina. Przekonuje, że odniósł on ogromne zwycięstwo - czego dowodem aneksja ziem Ukrainy. A jednocześnie próbuje uspokoić, że jeśli dojdzie do wojny jądrowej, to nie Putin ją zacznie
Z tej perspektywy widać, że ruch z aneksją czterech podbitych obwodów Ukrainy miał dla Putina ogromne znaczenie wewnętrzne. Został zaplanowany jako wsparcie dla mobilizacji, a formalności przyspieszone po wahaniach i wewnętrznych dyskusjach, kiedy wyszły na jaw problemy z tą "częściową mobilizacją". A mobilizacja była niezbędna wobec załamywania się rosyjskiego frontu w Ukrainie.
Dziś w telewizyjnym "publicystycznym" programie "60 minut", "korespondent wojenny" Aleksander Sładkow powiedział otwarcie, że "rosyjskie wojsko jest na granicy wytrzymałości, choć nie jest tak, że rosyjska obrona posypała się jak domek z kart. Po prostu oddała 17 miejscowości w obwodzie chersońskim".
Kiedy sytuacja się poprawi? "Front może ustabilizuje się jutro. Ale na duże zmiany trzeba czekać miesiąc albo nawet dwa" - powiedział Sładkow. Trzeba czekać.
To, czy Putin ma mordercze plany wobec świata, to inna sprawa. Swoich poddanych przekonuje dziś jednak, że jest jak najbardziej pokojowo nastawiony.
Rosyjskie "Wiadomości" telewizyjne pełne są od piątku relacji z uroczystości ze śpiewaniem hymnu Rosji i machaniem flagami. "Przypadkowi przechodnie" oraz ważni politycy mówią, jak bardzo są wzruszeni i zachwyceni. Jak wielką historyczną chwilę przeżywają.
Im dłużej ogląda się kremlowską propagandę, tym bardziej widać, że operacja z aneksją ziem Ukrainy miała dać Rosjanom sukces na miarę aneksji Krymu sprzed 8 lat. Tchnąć w nich wolę pójścia na front. Jednak ponieważ mobilizacja jest katastrofą (o czym mówią otwarcie rosyjskie oficjalne agencje informacyjne, ale nie telewizja), to teraz propaganda zabiega o to, by Rosjanie uwierzyli, że Putin odniósł wspaniały sukces.
Wygrał teraz w Ukrainie - tak jak w 2014 roku, kiedy podbił Krym.
Kolejne etapy ratyfikowania umów aneksacyjnych czterech regionów Ukrainy są więc pretekstem do patriotycznych uniesień. W piątek 30 września Putin podpisał na Kremlu umowy o aneksji, sala śpiewała hymn i skandowała “Ro-si-ja". Wieczorem Putin poszedł na koncert w Moskwie i wzywał zebranych do okrzyku “ura!” (nie szło to mu najlepiej, co można zobaczyć na filmie).
W niedzielę 2 października umowy zaakceptował Trybunał Konstytucyjny, w poniedziałek - Duma, a we wtorek – izba wyższa parlamentu. Jednogłośnie i także ze śpiewami. Dziś - we wtorek 4 października - jeszcze umowy ratyfikacyjne ma podpisać Putin, a potem trzeba będzie zmienić jeszcze konstytucję i dopisać do niej nowe regiony. Okazji dla flag i śpiewania hymnu nie zabraknie.
Od piątku propaganda rozwija też wątki antyzachodniej aneksacyjnej mowy Putina.
Wyłapałam z tego przekazu cztery powody, dla których mieszkańcy Federacji Rosyjskiej powinni być dumni i zgłosić się do armii w ramach "częściowej mobilizacji". Oraz zachwyceni Putinem.
Propaganda wyraźnie nawiązuje do aneksji Krymu. Wtedy notowania Putina poszybowały pod sufit. Teraz jest gorzej – bo od momentu ogłoszenia "częściowej mobilizacji" załamały się w Rosji nastroje i z 35 proc. do 69 proc. wzrósł odsetek deklarujących niepokój, o 4 pkt proc. więcej (17 proc.) odważa się powiedzieć ankieterom, że nie ufa Putinowi.
Propaganda podpowiada więc: cieszmy się! Dzięki aneksji możemy dostać się na Krym nie tylko mostem nad morzem, ale i drogą lądową (niedzielne telewizyjne “Wiesti”). Putin odniósł wspaniały sukces, bo zagarnął tereny odpowiadające trzem Belgiom albo dwóm Daniom (Margarita Simonjan w programie telewizyjnym Władimira Sołowiowa).
Pozostaje jednak problem nowych granic Rosji – nie dość, że Rosja nie panuje nad całymi obwodami, które sobie anektowała, to jeszcze od piątku utraciła ich znaczną część. I nadal traci.
Propaganda rozwiązuje ten problem po mistrzowsku: opowiada, że po aneksji Rosja ma więcej mieszkańców.
"Jest nas 150 milionów". "Jesteśmy zjednoczeni". "Jesteśmy silniejsi"
- to główny przekaz “Wiadomości Tygodnia”, trzygodzinnego programu "informacyjnego", który tworzy co niedziela propagandysta Dmitrij Kisielow. Program składa się z materiałów pokazywanych w tygodniu przez "Wiadomości" ("Wiesti"), ale interpretuje je i układa zgodnie z obowiązującą kremlowską linią.
"150 milionów", choć przypomina carski sposób szacowania wartości majątków ziemskich "w duszach", nie tylko pomija problem utraconych już po "aneksji" terenów, ale uczy Rosjan, gdzie ich miejsce. 150 milionów to wynik dodawania: 145 mln (liczba mieszkańców Federacji Rosyjskiej) + 6 mln (mieszkańcy anektowanych ziem). Nie jest to 150, ale – pewnie część z anektowanych zginęła, część uciekła, część wywieziono na wschód Rosji. Kisielow redukuje ich do zera – dla równego rachunku. Co przypomina, że w Rosji ważne są pododdziały i tłum krzyczący "Ura!", a nie jednostka.
"150 milionów" pozwala też przesunąć ciężar opowieści z wojny na odbudowę. "Droga do ojczyzny była długa". "Nowych obywateli należy przyjąć i ugościć" - snuje tę niby gawędę Kisielow (miły starszy pan na pierwszy rzut oka - na zdjęciu u góry). A jego "reporterzy" pokazują kupy gruzów, które kiedyś były Donbasem, Mariupolem, Melitopolem – i obiecują, że to się wszystko teraz odbuduje. Cała Rosja odbuduje sobie "Noworosję". Będzie praca, wysiłek i sukces – obiecuje propaganda. Te "pokojowe" wątki mają zapewne uspokajać i pozwolić uwierzyć w przyszłość.
"150 milionów" sprawia też, że o sytuacji na froncie – teraz już na "granicach Rosji", jakie sobie wyznaczył Putin - można nie rozmawiać. Upadek Łymanu, a potem ukraińska ofensywa pod Chersoniem, nie są ważnymi wiadomościami. W sobotę (dzień upadku miasta) "Wiadomości" poświęciły temu mniej niż 10 sekund pomiędzy reportażami z frontu (o tym, jak strzelają do wroga różne rodzaje broni). Informacja była skonstruowana tak: armia rosyjska (zwana nadal "aliancką", choć po aneksji żołnierze z Doniecka są już żołnierzami rosyjskimi) odniosła pod Łymanem sukces, niszcząc siły przeciwnika. Mimo straszliwych strat przeciwnik sprowadził jednak w samobójczym akcie kolejne odwody. Wtedy "alianci" wycofali się na lepiej bronione pozycje, tymczasem w Donbasie.... (i tu przeszliśmy do kolejnego reportażu "z frontu").
Sukces? Sukces.
I wedle tego samego schematu - zwycięskiego wycofywania się na lepsze pozycje albo zwycięskiego niedopuszczania do tego, by przeciwnik zajął jeszcze więcej terenu "Noworosji" - propaganda sprawozdaje sytuację na froncie.
Zasze w drugiej części "Wiadomości".
Dzięki temu problem obrony granic Rosji "wszystkimi dostępnymi środkami" znika z przekazu. Rosja nie musi atakować, bo przecież nic złego się nie dzieje (poza tym chodzi jej o "ludzi" - a ci, jak powtarzają do poniedziałku komentatorzy nadawanego przed "Wiadomościami" "60 minut", mieszkańcy Łymanu mogli wyjechać na wschód przed Ukraińcami, więc nie dzieje im się krzywda. Byłoby miło, gdyby Rosja zbombardowała drogi, którymi transportuje się zachodnią broń do Ukrainy, albo choćby hub przeładunkowy w Polsce - ale to tylko marzenia).
Operacja specjalna zakończyła się w Ukrainie – mimo "złożonej sytuacji na froncie" (sformułowanie "Wiadomości") - pełnym sukcesem. Nie istnieje już bowiem armia ukraińska, której zdemilitaryzowanie było celem Putina. Po prostu armia ta nie ma już swojego pierwotnego uzbrojenia.
To, co mają, to uzbrojenie zachodnie.
Więc - uwaga! - nie jest to armia ukraińska, ale zachodnia. Armia NATO – jak informują "reporterzy frontowi", z przechwyconych komunikatów wynika, że językiem komunikacji jest "rumuński i polski, a Polacy są wszędzie".
Tak, Rosja walczy teraz na froncie z armią 55 państw Zachodu. A na Zachodzie (jak ostrzegał nas ostatnio nie tylko Putin, ale także prezes Kaczyński) zmienia się płeć dzieciom. Dlatego obywatele Federacji Rosyjskiej powinni entuzjastycznie iść do wojska.
"Chodzi o przyszłość naszych dzieci" - powtarza propaganda.
Propaganda telewizyjna przekonuje, że Rosjanie idą do wojska z entuzjazmem. Są w świetnych nastrojach, mówią o obowiązku mężczyzny i wierzą, że cali i zdrowi wrócą do domów. Ich znakomitego ekwipunku dogląda na poligonie sam minister obrony Szojgu, jedzenie jest znakomite, a ćwiczenia - fachowe.
I nie jest prawdą, że zmobilizowanych wysyła się bez przygotowania na front – po prostu poligony położone teraz są tuż za linią frontu, żeby łatwiej było przećwiczyć problemy, jakie na tym froncie się pojawiają ("Wiadomości Tygodnia" oraz "Wiadomości" w poniedziałek).
To jest najbardziej karkołomny element przekazu propagandy. Bo cała Rosja wie, że to nieprawda – depesze agencyjne pełne są opowieści o mobilizacyjnej katastrofie i braku podstawowego wyposażenia dla żołnierzy oraz wysyłaniu ich na front bez szkolenia.
Ale zanim to opiszę - na podstawie oficjalnych źródeł oczywiście - to popatrzmy na ostatni powód do entuzjazmu.
To "coś", o co walczy Rosja, jest tu kluczowe – bo propaganda nie doprecyzowuje, o co teraz trzeba się bić, skoro już "jest nas 150 milionów" i mimo "złożonej sytuacji na froncie" Rosja jest wreszcie "silniejsza".
Syntetycznie "o wartościach Rosji", czyli o tym "czymś", wypowiedział się tylko senator Aleksiej Puszkow na Telegramie (a zacytowała to agencja RIA Nowosti). Pozwolę sobie to przytoczyć, bo nic lepszego dziś nie przeczytamy:
"Z czym Rosja wchodzi w lata 20. XXI wieku? Z doktryną suwerenności państwa, czyli oficjalnym patriotyzmem podzielanym przez większość społeczeństwa, niezależną polityką zagraniczną i doktryną tradycyjnych wartości.
Na wszystkich tych trzech frontach Rosja stoi w opozycji do zbiorowego Zachodu - i cieszy się sympatią dużej części świata. Podstawą ekonomiczną jest wciąż gospodarka rynkowa, choć z silną rolą państwa. Gospodarka rynkowa nieuchronnie rodzi [jednak] konsumpcjonizm, indywidualizm, nastawienie na wygodę i dobra materialne jako główny cel życia większości społeczeństwa, od elit poczynając.
Sprzeczna symbioza tych dwóch zasad - patriotycznej i monetarno-rynkowej - to dzisiejsza ideologia rosyjska.
Bez ideologii, czyli systemu idei, wartości, punktów odniesienia i symboli wiary, społeczeństwa nie żyją. A kiedy mówią, że Rosja pozornie nie ma ideologii, to mają na myśli brak ideologicznego modelu typu idealnego (i idealistycznego), jakimi w XX wieku były liberalna demokracja i komunizm.
Rosja tak naprawdę nie ma takiego spójnego modelu, alternatywnego dla modelu zachodniego. Istnieje jednak agregat jego elementów - od postulatu suwerenności po ochronę tradycyjnych wartości, które są atrakcyjne zarówno dla mieszkańców kraju, jak i dla znacznej części świata zewnętrznego. To jest - w istocie - rosyjska ideologia, z którą musimy żyć i którą musimy rozpowszechniać na świecie".
Nikt nie powie w telewizji, że za to właśnie trzeba teraz umierać. Telewizja każe się domyślać powodów i sugeruje kilka propozycji do wyboru:
Rosja oczywiście miłuje pokój, jeśli dojdzie do wojennej eskalacji to tylko z winy Zachodu. Propaganda ten watek podkreśla stale (to oczywiście nie znaczy, powtórzę, że Putin nie ma atomowych planów; znaczy tylko, że chce powstrzymać panikę). Propaganda sączy myśl, że skoro armii ukraińskiej już w Ukrainie nie ma, to atakujące Rosjan siły są siłami Zachodu. I tylko krok dzieli nas od formalnego uznania tego faktu – i wypowiedzenia wojny. Dla Rosji byłaby to jednak wojna obronna.
“Wiesti” starają się jednak ograniczać eskalacyjny przekaz - zrobiły w poniedziałek wyjątek dla marszałka Dumy i kremlowskiego jastrzębia Wiaczesława Wołodina: "Państwa udzielające Ukrainie pomocy wojskowej muszą zrozumieć, że są już wciągnięte w konflikt z Rosją i muszą być tego świadome".
"Wojenne" komunikaty kierowane są wprost do Zachodu – ale nie do Rosjan. Oto przykład z agencji: "zastępca szefa rosyjskiej delegacji, wicedyrektor departamentu MSZ" Konstantin Woroncow powiedział na posiedzeniu komitetu ONZ, że "pompowanie Kijowa bronią przybliża Zachód do tego, że Moskwa uzna go za stronę konfliktu, a to grozi bezpośrednim starciem militarnym mocarstw atomowych".
"Rosja nie planuje testów nuklearnych w pobliżu granicy z Ukrainą"
- powiedział dziś jednak (i do swoich, i do obcych) rzecznik Putina w odpowiedzi na zachodnie spekulacje.
To, co Państwu opowiedziałam, to przekaz telewizyjny – i to głównie z “Wiadomości”. Od czasu ogłoszenia mobilizacji w przekazie propagandowym dzieje się jednak coś dziwnego: "Wiadomości" nie są budowane z przekazu dostarczanego przez agencje (tak było od początku wojny, więc opisując to, co w telewizji, mogłam dodawać linki do depesz agencyjnych, gdzie było to samo, tylko z użyciem większej ilości słów). Przekaz dla masowego, mniej wyrobionego odbiorcy, jest teraz nie tylko bardziej obrazkowy i prostszy – niesie również inny komunikat. Że wszystko jest dobrze.
Tymczasem przekaz agencyjny, półprodukt dla aparatu i pracowników propagandy, drobiazgowo relacjonuje mobilizacyjną katastrofę. Stara się tylko przekonać odbiorcę, że władza robi wszystko, by problemy naprawić. W końcu sam Putin przyznał, że przy mobilizacji zdarzyły się błędy i trzeba je naprawić.
Wiadomością dnia agencji RIA Nowosti było dziś dla mnie to, że państwo rosyjskie po dwóch tygodniach od ogłoszenia mobilizacji odkryło, że mobilizowani mają domowe zwierzęta - i często nie mają ich z kim zostawić. Wygląda na to, że do tej pory Putin prowadził mobilizację wedle standardów społecznych Rosji sprzed 80 lat, czyli z 1941 roku, kiedy była poprzednia mobilizacja. Że zapomniał o klasie średniej, której obiecał europejski standard życia w zamian za wyrzeknięcie się praw politycznych:
"Władze regionalne powinny przeznaczyć środki dla schronisk i organizacji wolontariackich na odnalezienie zwierząt domowych obywateli zabranych do wojska w ramach częściowej mobilizacji" - powiedział pierwszy zastępca szefa komisji Dumy Państwowej ds. ekologii Władimir Burmatow.
Wcześniej okazało się, że do wojska wzięto tam mężczyznę chorującego na schizofrenię oraz samotnego ojca.
W taki oto sposób Putinowi udało się zmobilizować 200 tys. osób (dane z 4 października za TASS). Być może władza daje w ten sposób do zrozumienia, że mobilizacja zaraz się skończy (chodziło wszak, wedle Szojgu, o 300 tys. nowego wojska). Z drugiej strony agencje opublikowały dziś dementi urzędnika z Krasnodaru, który lokalnemu portalowi powiedział, że wedle komendantury wojskowej do wojska wezmą go dopiero "w drugiej fali mobilizacji". Dementi brzmi tak, że należy stracić nadzieję: [urzędnik] "wyjaśnił RIA Nowosti, że błędnie wyraził się, mówiąc o rzekomo zbliżającej się drugiej fali mobilizacji, bo w rzeczywistości miał na myśli, że zgodnie z kryteriami nie powinien być teraz wzywany".
Jeśli jednak założyć, że propaganda sprawozdaje nam tylko największe skandale, takie, jakich nie dało się ukryć, to w ramach mobilizacji udało się zdemobilizować dużą część obywateli. Putin może mieć więc wielki problem z wykrzesaniem z narodu gromkiego “Uraaaa”. I dlatego musiał anektować "trzy Belgie albo dwie Danie". A nie po to, by mieć pretekst do odpalenia broni atomowej.
A mamy jeszcze taką wiadomość agencyjną (z 30 września, dnia, w którym "Rosja stała się silniejsza" dzięki aneksji):
"Podpalenie wojskowych urzędów meldunkowych i rekrutacyjnych jest uważane za zamachy terrorystyczne, grozi za to kara więzienia do 15 lat" – powiedział kontradmirał Władimir Cimljanski, zastępca szefa Głównego Zarządu Organizacji i Mobilizacji (GOMU) Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej.
W przededniu zbliżającego się jesiennego poboru do służby wojskowej skomentował nasilające się przypadki napadów i podpaleń wojskowych urzędów meldunkowych i rekrutacyjnych, zastraszania poborowych i ich rodziców.
"Niestety takie przypadki nie są odosobnione. Obywatele pod wpływem negatywnych emocji popełniają nielegalne działania zarówno przeciwko indywidualnym pracownikom komisariatów wojskowych, jak i komisariatom wojskowym w ogóle" – stwierdził Cimljanski.
"Pragnę uspokoić poborowych i ich rodziców oraz przypomnieć, że obywatele powołani do służby wojskowej nie będą brali udziału w specjalnej operacji wojskowej na Ukrainie, a wszyscy poborowi, którym upłynął okres służby, zostaną zwolnieni i wysłani do ich miejsca w odpowiednim czasie. miejsce zamieszkania" – powiedział Cimljanski.
Według niego
"wezwania nie należy się obawiać, ale należy się do niego przygotować".
Kontradmirał życzył młodym mężczyznom powołanym do Sił Zbrojnych FR z jesiennego poboru "szybkiej formacji w zespole wojskowym i wysokich wyników w wyszkoleniu bojowym podczas służby wojskowej" oraz tym, którzy marzą o służbie w elitarnej formie lub oddziale - "zrealizuj swoje marzenie".
Zgodnie z dekretem od 1 listopada do 31 grudnia 2022 roku planowane jest powołanie do służby wojskowej 120 tys. osób. A od 1 października nastąpi zwolnienie ze służby wojskowej żołnierzy, marynarzy, sierżantów i brygadzistów, których okres służby wojskowej wygasł.
Agencja TASS właśnie doniosła, że z powodu sankcji drukarnie w Rosji mogą przestać działać. Gazet nie będzie - telewizja będzie musiała starać się bardziej.
Od początku napaści Rosji na Ukrainę śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
Dziś propaganda wyszła z pierwszego szoku wywołanego tym, że genialny plan Putina nie zadziałał, a Ukraina stawiła opór. Teraz przygotowuje Rosjan do długiej wojny, powtarzając w kółko te same przekazy o złej Ukrainie i złym Zachodzie oraz dobrej Rosji Putina.
Nowe wątki pojawiają się coraz rzadziej. Ale tropimy je dla Państwa.
Rosyjska propaganda: rys. Weronika Syrkowska/OKO.press
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze