0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja": Iga Kucharska / OKO.pressIlustracja": Iga Kuc...

„O czym ty amebo intelektualna bredzisz? Jesteś albo kompletna idiotką, albo łżesz z premedytacją godną Goebbelsa i ruskich onuc. Opamiętaj się!“ – tak skwitował na Twitterze komentarz dziennikarki OKO.Press Dominiki Sitnickiej niejaki Nemesis. Odpowiedział w ten sposób na zestawienie opowieści o zachowaniach Straży Granicznej z udokumentowaną przemocą policji wobec demonstrantów.

„Intelektualne ameby“ tego dnia były w modzie: „Dziennikarka i wszystko jasne. To jest zbiorowisko intelektualnych ameb, przodowników tępej propagandy na usługach polityków“ – wtórował Nemesisowi niejaki Marek Olszewski z szeregiem ukraińskich flag w opisie profilu.

Na cztery dziennikarki trzy spotkały się w związku ze swoją pracą z takim lub innym przejawem przemocy w internecie.

Co druga co najmniej raz otrzymała niechciane wiadomości prywatne o charakterze nękania. Wobec co czwartej dziennikarki kierowano groźby przemocy fizycznej, w tym śmierci, a co piąta przedstawicielka tego zawodu spotkała się z groźbą przemocy seksualnej – pokazuje raport UNESCO i International Center for Journalists z 2022 roku.

„Naprawdę już nie wiem, co z tym robić: nie mogę tego tak zostawić na profilu, bo podważa to moją wiarygodność; poskarżyć też się nie mogę, bo wyjdę na słabą. Ale jak próbuję zgłaszać to platformom, dowiaduję się, że zgłaszane wpisy nie naruszają reguł społeczności“ – mówi mi Agata Szczęśniak, która od lat boryka się z podobnymi problemami, jak Dominika Sitnicka.

Szczęśniak to dziś jedna z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarek w Polsce. Hejt i przemoc w internecie to nieodłączny towarzysz sukcesu. Z kolei o tym, że Sitnicka jest pod ostrzałem, wiadomo nawet z gazet: na fali pre-kampanijnej werwy wzięli ją na celownik, podobnie jak Esterę Flieger i innych „symetrystów“, tak zwani #SilniRazem, grupa wojowników klawiatury identyfikujących się z konserwatywnym skrzydłem Platformy Obywatelskiej pod wezwaniem Romana Giertycha i Tomasza Lisa.

Pandemia hejtu

Problem narasta, choć nie jest nowy. Organizacje branżowe alarmowały już od lat, jednak skala, jakiej doświadczają autorki piszące dzisiaj, jest bezprecedensowa. W 2014 roku badanie na zlecenie International Women’s Media Foundation (IWMF) i International News Safety Institute (INSI) ujawniło, że 23 proc. badanych dziennikarek doświadczyło „zastraszania, gróźb lub skrzywdzenia“ w związku z wykonywaną pracą. Mniej więcej w 2015 roku odsetek ten przekroczył próg 50 proc.

Studium dla Rady Europy opublikowane w 2017 roku badało dziennikarki z 47 krajów członkowskich tej organizacji: 53 proc. „doświadczyło jakiejś formy nękania w internecie, w tym ataków personalnych, publicznego zniesławienia czy kampanii oczerniających“. Powtórzone w 2018 roku przez IWMF i INSI badania pokazały, że problem dotykał wówczas już 63 proc. kobiet w mediach.

Dziś według UNESCO i ICFJ zmaga się z tym już co najmniej 73 proc. dziennikarek, przy czym na skali zjawiska wydatnie odcisnęły się lata pandemii i związanej z lockdownem „drugiej pandemii”, czyli intensyfikacji przemocy wobec kobiet.

Ale pandemia to tylko jeden z czynników. Z pewnością zmieniła się wrażliwość. Kiedy w latach 2012-2015 prowadziłam niewielki lewicowy portal Lewica24, regularnie czytałam w komentarzach i wiadomościach, że piszę bzdury, jestem prostytutką (padały gorsze słowa) postkomunistów czy pomiotem żydokomuny. Uznawałam to za „ryt przejścia”, coś, co muszę znosić, jeśli chcę głosić swoje, wówczas bardzo niepopularne, poglądy. Zresztą to, co było w sieci, dawało się znieść, gorsze były nieustanne szpile w „realu”.

Problem w tym, że dziś, inaczej niż dekadę temu, żyjemy znacznie bardziej w internecie. A ustawiczne doświadczanie przemocy, choćby czytanie nienawistnych komentarzy czy otwieranie skrzynek z hejterskimi wiadomościami, odciska swoje piętno: kobiety pracujące w mediach cierpią na depresję i zaburzenia lękowe, wypalają się, doznają PTSD. Dziennikarki słyszą, że są obciążeniem dla swoich redakcji i rodzin; niekiedy, jak referuje raport UNESCO-ICFJ, poddaje się je naciskom, by rezygnowały z trudnych tematów czy medialnej ekspozycji (co na szczęście nie było problemem OKO.Press).

System broni się przed autorytetem kobiet

Atak na symetrystów rozpętał się w drugiej połowie sierpnia 2023 roku. „Pod względem hejtu i przemocy nigdy nie było tak źle, jak teraz” – mówi mi Szczęśniak. „Problem w tym, że oni czują za plecami aprobatę Giertycha czy Lisa i nie wahają się przed niczym!”.

Oni, czyli #SilniRazem, wpisują się w trend, który do tej pory był specjalnością prawicy: ataki na dziennikarki są koordynowane i zarządzane z góry. Najczęściej przez antyfeministycznych polityków-populistów i konserwatystów. Ale, jak widać, poradę Sławka Sierakowskiego i Przemka Sadury, by „populizm zwalczać populizmem”, wspierający KO Silni Razem już zdążyli sobie wziąć do serca.

Bo zastraszanie dziennikarek jest wprost populistyczne. W oczywisty sposób chodzi o eliminowanie wszystkich głosów niepasujących do czarno-białego wzorca, schematu „my/oni”.

Ale nie bez powodu ataki te wyodrębniamy jako osobną kategorię systemowej przemocy wobec kobiet.

Mizoginia rezonuje, bo wynika z warunkowania trwającego od tysiącleci.

Poniekąd parafrazując: na początku było Słowo, a słowo należało do mężczyzn i mężczyzn było słowo. W wielu kulturach kobiety nie mogły uczyć się czytać i pisać, w innych – może i mogły, ale kto by tam za to płacił?

Równość płci w dostępie do wykształcenia to rzecz dosyć nowa, wyraźnie zagwarantowana dopiero przez Konwencję w sprawie zwalczania dyskryminacji w dziedzinie oświaty z 14 grudnia 1960 roku, a prawna gwarancja równości w dostępie do zawodów jest niewiele starsza, bo pojawia się w konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy nr 111 z 25 czerwca 1958 roku.

Sześćdziesiąt kilka lat; trzy pokolenia. Nawet na Zachodzie wciąż żyją osoby, które wchodziły w życie bez pewności, czy mają prawo robić to samo, co osoby przeciwnej płci. Te trzy pokolenia też nie miały wiele czasu, by przewalczyć rozmaite psychologiczne opory i wyeliminować wszystkie pozaprawne sposoby, na które system stara się zachować status quo i nie wypełnić swoich zobowiązań prawnych.

Prawidłowość tę na własny użytek nazywam „zasadą konserwacji systemu” – system będzie się bronić przed zmianą tak długo, aż brak zmiany zacznie mu grozić unicestwieniem… A w tym konkretnym wypadku system broni się nie tylko przed strukturalną zmianą polegającą na dopuszczeniu kobiet do tych samych zawodów, które otwarte są dla mężczyzn (i odwrotnie), ale także – przed dopuszczeniem kobiet do roli autorytetów słowa.

Słusznie zauważyli Państwo, że chodzi o dwa różne systemy – z jednej strony, ograniczone prawem pracy instytucje medialne; z drugiej – nieformalna i dość amorficzna infosfera 2.0. W tej drugiej role nadawców i odbiorców przestają być jasno rozdzielone, choć wciąż filarem jej funkcjonowania są rzetelne media jako źródła sprawdzonej informacji i opinii, na których można się oprzeć. Taka konstrukcja opinii publicznej, choć funkcjonalnie demokratyczna, wciąż pozostaje echem patriarchalnej organizacji społecznej, to znaczy takiej, gdzie kluczowe role we wspólnocie odgrywali kapłani.

Według Zygmunta Baumana, który na patriarchat patrzył nie jak na efekt męskiej dominacji, a jak na ustrój oparty na władzy ludzi, których nazywał „ewangelistami” lub „strażnikami wiedzy” – tego typu władza wynika z reglamentowanego dostępu do wiedzy, tradycyjnie skądinąd należącego do mężczyzn. Bauman pisał o tym w czasach przed internetem, w wydanej w 1990 roku książce „Prawodawcy i tłumacze”.

Internet zmienił wiele, zacierając wyraźną niegdyś granicę między dysponentami i odbiorcami wiedzy. Kiedy na to rozedrganie nakłada się kolejne „złamanie reguł”, to znaczy, kiedy do władzy słowa zaczęły dochodzić kobiety, okazało się to generować spory poznawczy dyskomfort.

Przeczytaj także:

Cyberprzemoc i dezinformacja

Poczucie dyskomfortu ma to do siebie, że łatwo je przechwycić i przekuć w agresję. Według raportu UNESCO i International Center for Journalists „The Chilling: A Global Study On Online Violence Against Women Journalists“ (2022) cyberprzemoc wobec dziennikarek łączy się z dezinformacją – to zbiorczy termin na wszystkie te dziwne tendencje, które napotykamy w internecie: farmy trolli i astroturfing, czyli zalewanie platform postami i komentarzami z konkretnym przekazem, skoordynowane ataki werbalne, szerzenie teorii spiskowych oraz mitów i kłamstw.

Próba badawcza składała się z 714 kobiet ze 125 krajów, wyłonionych metodą ukierunkowanej kuli śniegowej – 41 proc. (293 osoby) spośród nich zwróciło uwagę na związki cyberprzemocy, jakiej doznały, ze zorganizowanymi kampaniami dezinformacji (także dotyczącymi pandemii).

W tekście czytamy:

„[Raport] wskazuje, że ci aktorzy polityczni, którzy podnoszą sobie notowania dzięki mizoginii oraz narracjom dezawuującym media, to zarazem naczelni sprawcy cyberprzemocy wobec kobiet parających się dziennikarstwem, przy czym głównie dzieje się to na platformach społecznościowych – zwłaszcza na Facebooku, Instagramie, Twitterze i YouTube. (…) Targetowane ataki na dziennikarki są coraz częściej elementem sieciowego działania, nierzadko też ich źródła powiązane są z aparatem państwa”.

Badanie potwierdziło nie tylko, że turboprawicowi politycy to często prowodyrzy aktów cyberprzemocy, ale też – że cyberprzemoc łączy się z przemocą offline – jedna płynnie przechodzi w drugą.

„Widoczna jest trajektoria przemocy online i offline. To błędne i samonapędzające się koło: nękanie i groźby przesyłane w internecie przeradzają się w fizyczne ataki, a napaści w rzeczywistym świecie (kiedy, na przykład, prezydenci atakują dziennikarki podczas występów publicznych) mogą wyzwalać kaskadę przemocy internetowej, a to z kolei sprawia, że rośnie ryzyko także w realu”.

Raport wskazuje dwanaście typowych przejawów przemocy wobec kobiet w mediach, które powtarzają się na poziomie globalnym:

  • grożenie napaścią seksualną i przemocą fizyczną, w tym śmiercią (niektóre z gróźb zawierały mocne materiały graficzne, na przykład zdjęcia zwłok). Wiele takich wiadomości przesyłanych jest w sposób ukryty – wiadomościami prywatnymi na platformach, w mailu czy nawet SMS-ami;
  • groźby pod adresem rodziny, w tym dzieci (kiedy wyszukuję informacje na temat jakiejś piszącej kobiety, jedna z pierwszych linii podpowiedzi to jej imię, nazwisko oraz mąż lub partner…);
  • hejt i obraźliwy język nacechowany seksualnie (mizoginicznie, seksistowsko, homofobicznie, rasistowsko itp.);
  • nękanie wiadomościami prywatnymi, w tym często – propozycjami seksu;
  • grożenie kompromitacją i zniszczeniem reputacji zawodowej, w tym pomówienia mające na celu podważenie wiarygodności w oczach odbiorców lub otoczenia;
  • ataki na prywatność – hakowanie, podsłuchiwanie i podglądanie, przechwytywanie wiadomości, doxxing, czyli upublicznianie danych osobowych;
  • podszywanie się, tworzenie fałszywych kont, manipulacje materiałami audiowizualnymi (deepfejki);
  • nękanie poprzez składanie w ich imieniu zamówień przez internet, np. na jedzenie; kradzieże danych kart płatniczych;
  • manipulacje wynikami wyszukiwania w Google czy YouTube poprzez zalewanie internetu fałszywymi i oszczerczymi informacjami na ich temat;
  • dog whistling, czyli nawoływanie do publicznych ataków na daną osobę i podważanie w ten sposób jej wiarygodności, czasem posunięte aż do gaslightingu, czyli podważania jej postrzegania rzeczywistości. Te ataki często koordynowane są przez osoby publiczne i prowadzone całkiem otwarcie;
  • ataki z udziałem służb i agentury (w tym agentury państw trzecich);
  • krytyka wyglądu, zawstydzanie ze względu na ciało czy wygląd.

Specyfika kobiecych głosów

Uczestniczące w badaniu dziennikarki przyznawały, że wszechobecna przemoc w przestrzeni wirtualnej przygnębia je, często sprawia, że szukają porad specjalistów od zdrowia psychicznego (co najmniej 12 proc., znacznie więcej chodzi na terapię). Aż 30 proc. respondentek otwarcie mówiło, że samocenzuruje się w mediach społecznościowych, a 20 proc. zrezygnowało z obecności online w ogóle. Autocenzura dziennikarek wydaje się zresztą głównym celem atakujących, lepiej lub gorzej uświadomionym.

Caroline Criado-Perez, autorka głośnej książki „Niewidzialne kobiety” na użytek publikacji OBWE poświęconej cyberprzemocy wobec kobiet w mediach pt. „New Challenges to Freedom of Expression: Countering Online Abuse of Female Journalists” (2016) opisała swoje doświadczenia z hejtem, który ją dotykał, kiedy prowadziła kampanię na rzecz umieszczenia wizerunków kobiet na banknotach.

„25 lipca 2013 roku po raz pierwszy zagrożono mi gwałtem. Był to czwartek. Do niedzieli policja zebrała 300 stron formatu a4 zapełnionych groźbami wobec mnie. Niektóre dotyczyły okaleczenia moich narządów płciowych, inne poderżnięcia mi gardła, podłożenia bomby w moim mieszkaniu, obicia mnie pistoletem i spalenia mnie żywcem. Przeczytałam, że wbiją mi kołki w waginę, a kutasy do gardła. Dowiedziałam się, że będę błagała o śmierć, kiedy jakiś mężczyzna będzie ejakulował na moje gałki oczne. W pewnym momencie zaczęto publikować jeden z moich adresów po całym internecie. Czułam się zaszczuta, przerażona.

Bezpośrednim katalizatorem tego wylewu hejtu był sukces mojej trzymiesięcznej kampanii, w ramach której prosiliśmy Bank Anglii, by nie wszystkie postacie historyczne na angielskich i walijskich banknotach były męskie. W końcu się zgodzili. I właśnie ta ich zgoda tak rozwścieczyła mężczyzn (bo byli to głównie mężczyźni) na Twitterze. (…) Przekaz był jasny: oni po prostu chcieli, żebym przestała mówić.

Fiksacja na mowie kobiet to nawracający leitmotiv w napaściach skierowanych przeciwko kobietom wypowiadającym się publicznie”.

To, że kobiety wypowiadają się publicznie, jest nowością. Jest to na tyle nowe, że nasz kulturowo kształtowany słuch ma tendencję do skupiania się na niższych głosach; w efekcie kobietom przerywa się 2,5 do 3 razy częściej niż mężczyznom – badania Tonji Jacobi i Dylana Schweersa nad obradami amerykańskiego Sądu Najwyższego z 2017 roku wykazały, że sędziowie-mężczyźni przerywają sędziom-kobietom 2,9 razy częściej niż odwrotnie.

To jeden z wymiarów „zasady konserwacji systemu”: chodzi o coś, co da się zmienić, ale jedynie poprzez ustawicznie ponawiany wysiłek woli, a komu by się chciało? W efekcie kobiece głosy trafiają do wirtualnych asystentów, jak Siri czy Alexa, ale kobiety mówiące z pozycji autorytetu budzą dyskomfort, który łatwo przekuć w zorganizowaną agresję.

Tendencja ta, jak pokazują kolejne raporty (oraz doświadczenie moje czy moich koleżanek) rozszerza się również na teksty pisane kobiecą ręką, zwłaszcza gdy nie są czysto informacyjne, a zawierają wymiar opiniotwórczy. Politycznych dziennikarek mamy sporo, ale już polityczne komentatorki muszą być bardzo dzielne.

Raport UNESCO-ICFJ zwraca też uwagę, że czynnikiem wyzwalającym agresję w internecie jest również podejmowanie przez kobiety (ale i mężczyzn) takich tematów, jak „dezinformacja i powiązane z nią problemy, w tym internetowe sieci spiskowe, konflikty czy skrajnie prawicowy ekstremizm”. Uderz w stół, a nożyce trafią w dziennikarkę. Dodatkowy bonus dla ekstremistów i agentów dezinformacji? Ponieważ na fali mizoginii tak łatwo jest zorganizować ataki na przedstawicieli krytycznych mediów, to prosty sposób na to, by podważyć publiczne zaufanie do krytycznego dziennikarstwa i fact-checkingu w ogóle.

Polska: „systemowa zgoda na ten typ przemocy“

Wśród dwunastu krajów, które przebadano w szczególny sposób na potrzeby raportu UNESCO-ICFJ, znalazła się także Polska. Pogłębione wywiady z dziennikarkami pokazały, że największym problemem w naszym kraju jest brak nadziei na systemowe wsparcie w walce z hejtem i przemocą. Jak mówiła badaczkom dziennikarka i reporterka Alicja Cembrowska: „Najgorsza jest systemowa zgoda na ten typ przemocy. Nie bez powodu nie zgłaszamy tych ataków. Wiemy, że to nic nie zmieni, człowiek czuje się bezsilny. Możemy organizować warsztaty i o tym rozmawiać, ale ostatecznie i tak to kobiety muszą powiedzieć, że zostały ofiarami i to kobiety muszą się przygotować, że potencjalnie nimi będą”.

Przez to, że ataki i obelżywe komentarze płyną w Polsce za społecznym przyzwoleniem z kont oraz ust polityków, prawników, celebrytów, a nawet księży, polskie dziennikarki szczególnie często przyznawały, że stosują autocenzurę, aby uniknąć bycia wziętą na celownik.

„Działania w ramach autocenzury obejmowały rezygnację z pewnych tematów, odczekiwanie, aż temat stanie się mniej gorący, czy wycofywanie się na mniej eksponowane dziennikarskie pozycje. Ponadto ataki online pociągają za sobą koszty zdrowotne, zarówno fizyczne, jak i psychiczne, i zdarzało się, że skłaniały osoby będące ich celem do wycofywania się z obecności online”.

Rozmówczynie autorek raportu podkreślały też, że działające w Polsce platformy społecznościowe nie pomagają, gdyż zdają się na nich panować „podwójne standardy”. Monika Tutak, dziś redaktorka naczelna „Wysokich Obcasów”, wyraziła frustrację tym, że platformy znacznie poważniej podchodzą do egzekwowania „zakazu sutka”, aniżeli do rugowania mowy nienawiści ze względu na płeć – w oczywisty sposób często kierowanej pod adresem członkiń redakcji „WO”.

Co ma mizoginia do wolności prasy?

„Słychać wycie? Znakomicie!” – powtarzają często moi koledzy po fachu, mężczyźni. Niestety, systemowa mizoginia sprawia, że to samo, co z mężczyzny czyni wartego uwagi adwersarza, z kobiety w sferze publicznej robi niespecjalnie wiarygodną pieniaczkę. W najlepszym razie na wchodzeniu w spory niczego się nie zyskuje, a jedynie przypłaca je dobrym samopoczuciem czy zdrowiem. W najgorszym – wypada się z obiegu.

Znam osoby, kobiety, które w wywiadach przepuszczają bez reakcji protekcjonalne czy wręcz obraźliwe wobec nich uwagi – dzięki temu budują sobie reputację „rozsądnych” autorek, z którymi „da się rozmawiać”.

Nieco inną kalkulację przeprowadziła podczas osławionego już wywiadu Donalda Trumpa dla CNN doświadczona dziennikarka Kaitlan Collins. Prowadząc rozmowę z byłym prezydentem, kontrowała na bieżąco wszystkie jego kłamliwe wypowiedzi, między innymi o „ukradzionych wyborach”. Usłyszała w zamian, że jest „wredną osobą”, a cały wywiad, mimo jej profesjonalizmu, i tak oceniono jako porażkę CNN i „oddanie platformy na użytek kłamstw”.

Różnica jest taka, że w Ameryce rozmówcą był były już prezydent, powszechnie potępiany przez środowiska medialne za, łagodnie mówiąc, mijanie się z prawdą. A w Polsce system trzyma się mocno, zaś media, nawet opozycyjne, miewają z równością płci pod górkę.

Nowością jest również scena medialna, w której w zasadzie wszystkie redakcje mają polityczne etykiety. O ile zapoczątkowana przed kampanią wyborczą w 2015 roku polaryzacja była przyjęta dość dobrze i zdążyła okrzepnąć, to media i autorzy wymykający się prostemu podziałowi na PiS i opozycję, budzą agresję. Którą najłatwiej odreagować na kobietach.

Nie reagując na mizoginię, rezygnujemy z niezwykle ciekawych spojrzeń – bez względu na polityczną orientację (lub jej brak) u danej autorki.

Masowe protesty kobiet w Polsce pokazały, że media bez kobiet słabo radzą sobie z opisem społecznej rzeczywistości.

Być może właśnie o to chodzi. Przemiany w relacjach płci i stopniowy demontaż hierarchii między mężczyznami i kobietami to dziejąca się w każdym aspekcie życia jednostek, społeczeństw i instytucji rewolucja, która powoli, nie zawsze równomiernie, ale nieubłaganie zachodzi za naszego życia. Każde z trzech pokoleń wspomnianych na początku tekstu dostało do wykonania swoją robotę. To, że tak głębokie zmiany napotykają na opór, jest czymś z historycznego punktu widzenia normalnym. Jeden z ojców myśli socjoekonomicznej, Karl Polányi w „Wielkiej transformacji” nazywał to sekularnym cyklem historii, to znaczy takim, w którym na każde dwa kroki do przodu przypada co najmniej jeden korygujący krok wstecz.

Nie znaczy to jednak, że ogólny kierunek był zły i należy go porzucić. W obecnym stanie stosunków społeczno-gospodarczych odwrót od równouprawnienia byłby samobójczy dla społeczeństwa, które poszłoby w tę stronę.

Co w takim razie można zrobić? Autorki raportu UNESCO-ICFJ uważają, że do walki z mizoginiczną przemocą wobec dziennikarek może włączyć się nie tylko państwo i prawodawcy, ale także system sprawiedliwości i aparat ścigania, organy medialne, społeczeństwo obywatelskie oraz platformy społecznościowe.

W Polsce oczywiście kluczowa jest zmiana prawa, w tym rozszerzenie definicji mowy nienawiści o przypadki mizoginii i homofobii, za to zawężenie stosowania art. 212 Kodeksu karnego o zniesławieniu. Nieodzowne są szkolenia dla sądów, prokuratury i policji. Redakcje powinny wdrożyć protokoły reagowania na ataki wobec dziennikarzy z uwzględnieniem kulturowej specyfiki płci, a także zapewnić atakowanym pracownikom odpowiednie wsparcie psychologiczne i społeczne. Ważna jest międzyredakcyjna solidarność i możliwie jednogłośne potępianie ataków.

Po stronie społeczeństwa obywatelskiego leży opracowanie odpowiednich szkoleń i warsztatów zarówno dla członków redakcji, jak i dla polityków, sędziów czy policji, prowadzenie działań lobbujących za przyjęciem odpowiednich zmian prawnych, a także utrzymywanie bazy wiedzy na temat cyberprzemocy wobec dziennikarek i dziennikarzy i jej przeciwdziałania. I wreszcie platformy społecznościowe – ich podstawowym zadaniem jest uporanie się z tym, co Monika Tutak nazwała wewnętrznymi „podwójnymi standardami“. To ostatnie zadanie – rozpoznanie i stopniowe eliminowanie podwójnych standardów ze względu na płeć lub inne różnicujące aspekty – dotyczy zresztą każdego i każdej z nas.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Agata Czarnacka

Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.

Komentarze