0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plDawid Zuchowicz / Ag...

Na konferencji prasowej w Sejmie Marszałek Sejmu mówił w poniedziałek 19 sierpnia: „Ona [składka zdrowotna] nie leczy niczyjego zdrowia. Ona zabija polskie firmy, polskie małe firemki, przedsiębiorstwa, jednoosobowych przedsiębiorców. I temu też trzeba zaradzić. Pan minister był otwarty na to, żeby rozmawiać, jak to powinno wyglądać w kolejnych latach. Wiemy też, że od przyszłego tygodnia zaczynają się prace ministrów nad budżetem”.

Powiedzmy na wstępie jasno: pierwsze zdanie z tego cytatu jest skandaliczne. Szymon Hołownia być może nie twierdzi, że składka jest niepotrzebna. Ale gdy mówi, że „składka nie leczy”, podtrzymuje szkodliwe stereotypy.

W tej retoryce bezpośrednia finansowa korzyść dla grupy wyborców, której chce się przypodobać Hołownia, staje się ważniejsza niż solidarność społeczna i odpowiednie finansowanie publicznej ochrony zdrowia.

Szymon zmienia się tu w Janusza – ocenie czytelników pozostawimy, czy bardziej przypomina nestora polskich „wolnościowców”, czy może bohatera memów i anegdot, typowego „Janusza biznesu”.

Zmiana zdania

Polska 2050 nie zawsze tak podchodziła do kwestii składki. W dokumencie programowym z 2021 roku czytamy:

„Dziś na zdrowie wydajemy zdecydowanie za mało – ok, 4,5 proc. PKB, podczas gdy w Europie normą są wydatki powyżej 6 proc. W szybkim tempie te wydatki muszą wzrosnąć o ok. 40 mld. Później będą musiały rosnąć dalej”.

Jak to jednak zrobić? Poza audytem finansów państwa, ubezpieczeniem pielęgnacyjnym czy przeznaczeniu dochodów z akcyzy na system ochrony zdrowia, pada również propozycja:

„Jednym z możliwych rozwiązań jest podniesienie składki zdrowotnej, która u nas jest znacznie niższa niż choćby w Czechach. 1 proc. dodatkowej składki to ok. 11 mld zł więcej na zdrowie”.

Wówczas w otoczeniu Hołowni dominowało jeszcze przekonanie, że składka zdrowotna pomaga jednak w leczeniu.

Ale nie musimy się cofać aż tak daleko w czasie. W podpisanej w listopadzie 2023 roku umowie koalicyjnej czytamy:

„Koalicja chce zdecydowanej poprawy jakości i dostępności systemu ochrony zdrowia. Podniesiemy nakłady na ochronę zdrowia.

Zniesiemy limity na leczenie przez NFZ. Wprowadzimy mechanizmy oddłużania szpitali i urealnimy wycenę świadczeń zdrowotnych”.

Obniżanie składki zdrowotnej to pomysł, który idzie w przeciwną stronę – oznacza mniejsze nakłady na ochronę zdrowia.

Większość wydatków NFZ to składka

Składka jest bowiem absolutnie kluczowa dla finansowania naszego systemu ochrony zdrowia.

Wydatki Narodowego Funduszu Zdrowia na 2023 rok to 167 mld zł. W zdecydowanej większości pokrywane są one ze składek – w zeszłym roku było to 137 mld zł (4 mld z KRUS, 133 mld z ZUS). Rok wcześniej wydatki to 138 mld zł, dochody ze składek – 122 mld zł.

W cytowanym „Planie dla zdrowia” Polska 2050 nawiązywała do przykładu Czech. Tam, podobnie jak w zdecydowanej większości państw Unii Europejskiej, składka zdrowotna jest naliczana proporcjonalnie do przychodu lub dochodu. A to oznacza, że bogatsi płacą więcej.

To dobrze znany fakt, ale przypomnijmy: Polska ma na tle UE bardzo niskie wydatki na ochronę zdrowia względem PKB. Głównym powodem jest właśnie niska składka zdrowotna – zaledwie 9 proc. to bardzo mało na tle innych państw wspólnoty. Już w czasach rządów AWS, kiedy przestawiano finansowanie ochrony zdrowia z systemu budżetowego na ubezpieczeniowy, eksperci wskazywali, że składka na powszechne ubezpieczenie zdrowotne powinna wynieść 11 proc.

Efekty są fatalne. Według najświeższych danych Eurostatu dla wszystkich krajów wspólnoty (2021 rok) mamy pod względem wydatków na zdrowie w stosunku do PKB trzecie miejsce od końca we wspólnocie. Według danych Eurostatu w Polsce to 6,44 proc. PKB, w Czechach – 9,5 proc. Mowa tu o łącznych nakładach – prywatnych i publicznych. Jeśli weźmiemy pod uwagę tylko te drugie, różnica jest równie drastyczna. Według metodologii OECD w 2022 roku wydawaliśmy na zdrowie zaledwie 4,7 proc PKB, Czechy – 7.5 proc.

Czeska składka to 13,5 proc. Aż 80 proc. Czechów jest zadowolonych z funkcjonowania systemu ochrony zdrowia. Zadowolenie to nie wynika oczywiście tylko i wyłącznie z wyższej składki, bez wątpienia istotne są też różnice organizacyjne, nie wszystko da się tłumaczyć pieniędzmi. Ale jeśli będziemy chcieli ciągle składkę obniżać, nigdy do tego poziomu nie dojdziemy, bo nie będzie za co – wyższe nakłady to warunek konieczny.

Zaburzona solidarność

Podstawową zasadą funkcjonowania składki zdrowotnej powinien być solidaryzm społeczny.

Jak pisali w OKO.press eksperci z zakresu polityki zdrowotnej dr Maria Libura i dr Michał Zabdyr-Jamróz, „[składkę zdrowotną] płacimy w nadziei, że nigdy nie będziemy musieli z niej skorzystać, za to w solidarności z osobami, które miały mniej szczęścia i zapadły na ciężkie, wymagające intensywnego i kosztownego wsparcia choroby. Każdy dokłada się według możliwości, by korzystać zgodnie z potrzebami”.

Przez lata zasada ta była zaburzona, ponieważ samozatrudnieni płacili ryczałtową kwotę składki zamiast liniowej składki od dochodów. Stawiało ich to na pozycji uprzywilejowanej względem pracowników, choć nierówność ta była niwelowana przez możliwość odliczenia większości składki od podatku.

Polski Ład zmienił ten system. Dziś pracownicy tak jak wcześniej płacą składkę zdrowotną w wysokości 9 proc., ale bez możliwości odliczenia większości składki od podatku. Podobną 9-procentową składkę od dochodów płacą przedsiębiorcy rozliczający się według skali – i jest to najistotniejsza zmiana wynikająca z reform podatkowych drugiego rządu PiS.

Pamiętajmy jednak, że przy niskich i średnich dochodach zmianę tę zrekompensowało zwiększenie kwoty wolnej od podatku do 30 tys. zł i obniżenie pierwszego progu podatkowego z 19 do 12 proc.

Ta nowa równość pracowników i przedsiębiorców jest często pozorna. Przy niektórych formach opodatkowania (popularnych zwłaszcza wśród osób z wysokimi dochodami) samozatrudnieni i tak płacą składkę na szczególnych zasadach.

Ci, którzy jako formę opodatkowania wybrali podatek liniowy, płacą 4,9 proc. Przedsiębiorcy mają też możliwość rozliczać się również ryczałtem od przychodów ewidencjonowanych. Wówczas składka wynosi:

  • dla przychodu rocznego mniejszego lub równego 60 000 zł – 419,46 zł miesięcznie
  • dla przychodu rocznego mieszczącego się w przedziale od 60 000 do 300 000 zł – 699,11 zł miesięcznie
  • dla przychodu rocznego większego niż 300 000 zł – 1 258,39 zł miesięcznie.

Oznacza to, że dobrze zarabiający lekarz na ryczałcie ewidencjonowanym (ta forma opodatkowania jest popularna wśród samozatrudnionych specjalistów) płaci w praktyce znacznie niższą składkę niż zwykły pracownik o dużo niższych dochodach.

Projekt Polski 2050 miałby też zlikwidować te nierównowagi. Ale z zasadą solidaryzmu ma niewiele wspólnego.

Przeczytaj także:

Składka Ryszarda Petru dużo droższa niż on sam szacował

O pomyśle na składkę zdrowotną firmowanym przez Ryszarda Petru pisaliśmy w lipcu. W poselskim projekcie "proponuje się podstawową jednolitą miesięczną składkę zdrowotną w wysokości:

  • 300 zł, jeśli łączna kwota przychodu wynagrodzenia uposażenia lub świadczeń w roku kalendarzowym nie przekracza kwoty 85 000 zł,
  • 525 zł, jeśli łączna kwota przychodu wynagrodzenie uposażenia lub świadczeń w roku kalendarzowym przekracza kwotę 85 000 i nie przekracza 300 000 zł,
  • 700 zł, jeśli łączna kwota przychodu wynagrodzenia uposażenia lub świadczeń w roku kalendarzowym przekracza 300 000 zł".

Dla pracownika, który zarabia średnią krajową, oznaczałoby to składkę w wysokości 525 zł, czyli o kilkadziesiąt zł mniej niż dziś. Projekt wprowadza górny limit dla składki, którego dziś nie ma. Nawet zarabiający setki tysięcy zł zapłaciliby maksymalnie 700 zł. A chociaż twórcy ustawy przekonywali, że koszt dla budżetu to jedynie 15 mld zł, to z optymizmu wybiło ich Ministerstwo Finansów. Zdaniem resortu faktyczny koszt to aż 69 mld zł.

Taki ubytek w finansowaniu oznaczałby kolaps ochrony zdrowia w Polsce. Gdyby dziurę w budżecie NFZ uzupełnić z budżetu państwa, musiałoby stać się to kosztem innych ważnych wydatków państwa. W obydwu scenariuszach najbardziej tracą osoby niezamożne.

Żeby było tak, jak było

Ryszard Petru przekonywał 20 sierpnia w mediach społecznościowych, że jego partia jest już blisko porozumienia z Ministerstwem Finansów w sprawie obniżki składki zdrowotnej. MF na razie nie potwierdziło jednak tych informacji.

Projekt w całości nie ma szans wejść w życie, ale Ryszard Petru domaga się kompromisu. Wnosząc po retoryce Polski 2050, częścią tego kompromisu muszą niezawodnie stać się miliardowe prezenty dla lepiej zarabiających.

„Pojawią się zarzuty, że dużo na tej obniżce zyskają dobrze zarabiający. No tak, ale przecież to im Polski Ład najwięcej zabrał! Oddajemy to, co niesłusznie zostało zabrane” – tak 20 sierpnia bronił swojego projektu Ryszard Petru.

Zgodnie z prezentowaną przez Ryszarda Petru filozofią, jakiekolwiek zmiany w systemach podatkowych czy składkowych są akceptowalne tylko wtedy, gdy nikt na nich finansowo nie traci. Bo jeśli straci, to zostało to „niesłusznie zabrane”.

To prosty przepis na atrofię państwa: coraz niższe dochody i coraz słabsze usługi publiczne.

Składka niszczy firmy?

Oczywiście, gdyby istotnie było tak, że składka niszczy małe firmy i dławi gospodarkę, byłby to poważny problem ekonomiczny i społeczny. A tak właśnie twierdzą politycy Polski 2050. „Składka zdrowotna zabija polskie firmy i firemki” – mówi marszałek Hołownia. Czy rzeczywiście tak jest?

W I kwartale 2024 roku do rejestru Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej wpłynęło 56 tys. wniosków o zamknięcie jednoosobowych firm. Czy to dużo? Na pewno mniej niż rok wcześniej. W pierwszych trzech miesiącach było to prawie 60 tys. Tymczasem w Polsce mamy około 3,5 mln zarejestrowanych jednoosobowych działalności gospodarczych. Według ekspertów to raczej naturalne fluktuacje niż nowe, niepokojące zjawisko – o żadnym pogromie polskich firm nie ma mowy.

Ucierpi zdrowie, nie zyska gospodarka

Przedsiębiorczość to droga do lepszych zarobków. Bo nie jest tajemnicą, że najwyższe dochody, a niekiedy prawdziwe fortuny osiąga się, prowadząc działalność gospodarczą, a nie pracując na etacie. Prowadzenie firmy wiąże się z wyższym ryzykiem, ale też potencjalna nagroda jest wysoka. Wielu polskich polityków jest przekonanych – a przekonanie to najpewniej wyniosło z pionierskich czasów polskiego kapitalizmu – że za samo podjęcie tego ryzyka od państwa należy się nagroda. Na przykład w postaci przywileju składkowego. Stąd pomysły takie jak wprowadzone przez obecny rząd „wakacje od ZUS”.

W rezultacie Polska ma wyjątkowo wysoki na tle innych państw UE odsetek samozatrudnionych. Część z nich to osoby na fikcyjnym samozatrudnieniu – de facto pracownicy, którzy sami zakładają (lub są skłaniani do tego przez pracodawców) działalność gospodarczą, żeby płacić niższe podatki i składki ZUS. Z punktu widzenia szerszego interesu społecznego jest to negatywne zjawisko, które osłabia system ubezpieczeń społecznych. Ale nawet bez fikcyjnego samozatrudnienia tak wysoki odsetek samozatrudnionych niekoniecznie byłby symptomem zdrowia w gospodarce.

"Odsetek osób na działalności gospodarczej wcale nie musi być duży, to nie determinuje skutecznego rozwoju gospodarczego. Najbardziej innowacyjne gospodarki wcale nie mają dużego odsetka samozatrudnionych. W UE najwyższe odsetki samozatrudnionych mają Grecja, Włochy i potem Polska. Wysokie odsetki występują w wielu krajach afrykańskich. Amerykanie mają cztery razy mniejszy odsetek niż Polska” – mówił OKO.press dr Tomasz Lasocki z Katedry Prawa Ubezpieczeń Uniwersytetu Warszawskiego.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Na zdjęciu Bartosz Kocejko
Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze