Jeszcze dekadę temu była to niszowa impreza małej grupki radykałów. Teraz w Marszu Niepodległości 11 listopada pójdą być może nawet setki tysięcy Polaków. Na czele będą szli politycy skrajnej prawicy, dziś już zasiadający w Sejmie i marzący o władzy
[restrict_content paragrafy="5"]Historia Marszu Niepodległości pokazuje, że:
Początki jednak nie były dla nacjonalistów łatwe.
Na archiwalnym nagraniu z 2009 roku widać przemarsz niewielkiej, rozproszonej grupy z czarnymi transparentami ONR z mieczykami Chrobrego - symbolami przedwojennej skrajnej prawicy. Pada deszcz, uczestnicy snują się niemrawo. Policja ochrania marsz, ale idzie on tylko środkiem Krakowskiego Przedmieścia - na chodnikach mijają go obojętni przechodnie, schowani pod parasolami.
Już rok później marszu - którego formalnymi organizatorami była Młodzież Wszechpolska oraz ONR - nie dało się tak po prostu ominąć. Przeciwko marszowi nacjonalistów zebrali się antyfaszyści.
Najbardziej głośnym wydarzeniem marszu w 2010 roku było oskarżenie Roberta Biedronia - dziś jednego z najważniejszych polityków lewicy, a wówczas działacza Kampanii Przeciw Homofobii, organizacji pozarządowej - o napaść na policjanta.
Według policji w stronę legalnego marszu nacjonalistów protestujący rzucali kamieniami i racami. Biedroń, jak zeznawali później na procesie policjanci, miał próbować wyrwać pałkę jednemu z nich, a potem uderzyć go w twarz. Prokurator zarzucał mu naruszenie nietykalności funkcjonariusza publicznego.
Biedroń oświadczył, że zarzuty są kuriozalne i że to on został trzykrotnie pobity przez policję - w tym w radiowozie, kiedy był skuty kajdankami. Policja zatrzymała w sumie 33 osoby. Zgłoszono 20 kontrmanifestacji.
Była to zapowiedź tego, co miało się dziać w następnych latach.
W 2010 roku ówczesna posłanka SLD Katarzyna Piekarska apelowała do prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz o zakazanie manifestacji albo o przeniesienie jej na inny dzień.
“11 listopada to bardzo ważne dla każdego Polaka święto - Święto Niepodległości - taki dzień, który powinien być dniem pojednania i zgody. I w tym kontekście dziwi nas wydana zgoda na przemarsz Obozu Narodowo-Radykalnego - organizacji, która w swojej działalności nawiązuje do skrajnego nacjonalizmu”
- mówiła Piekarska na konferencji w Sejmie 10 listopada 2010.
Polityczka (wówczas jeszcze w SLD) przypomniała także, iż w Niemczech burmistrzowie biorą udział w kontrmanifestacjach wobec przemarszów skrajnej prawicy.
Jak się okazało, ostrzeżenia Piekarskiej były prorocze - marsz w ciągu kilku lat z niszowej imprezy nacjonalistów stał się głównym wydarzeniem Święta Niepodległości. Zdominował je i sprawił, że w 2018 roku poszedł w nim (chociaż formalnie osobno) prezydent RP Andrzej Duda.
W 2011 roku w marszu wzięło już udział blisko dwa razy tyle uczestników, co rok wcześniej - nawet 20 tys. osób (szacunki liczby maszerujących zawsze są mocno rozbieżne).
Narodowcy wywołali w ścisłym centrum Warszawy starcia przypominające bitwę uliczną - rzucali kamieniami i petardami w policję na pl. Konstytucji i na pl. Na Rozdrożu. Policja użyła gazu i armatek wodnych. Na Pl. Na Rozdrożu manifestanci podpalili wóz transmisyjny TVN24 oraz samochód TVN Meteo.
“Uczestnicy Marszu Niepodległości byli agresywni. Odpalili race. Podpalili samochód TVN24 i TVN Meteo. Policja interweniowała dopiero po jakimś czasie”
- relacjonował reporter tvnwarszawa.pl (nagrania ze starć można obejrzeć w serwisie TVN - tutaj).
Wcześniej, około południa, z policją na Nowym Świecie starły się grupy niemieckich antyfaszystów, którzy przyjechali blokować marsz. Później schronili się w “Nowym Wspaniałym Świecie” - kawiarni i restauracji prowadzonej przez lewicową “Krytykę Polityczną”.
Policja informowała, że w lokalu znaleziono pałki, kastety i gaz łzawiący. Od przemocy zdecydowanie odcięła się sama “Krytyka Polityczna”, ale dało to powód mediom prawicy do rozgłaszania opinii, że przemoc była po obu stronach - podczas gdy jej skala była nieporównywalna: bitwy uliczne z policją wywołali nacjonaliści, a nie antyfaszyści.
“Jeśli podczas piątkowych wydarzeń doszło do jakichkolwiek ataków ze strony antyfaszystów, m.in. znieważania osób z grupy rekonstrukcyjnej, redakcja jednoznacznie je potępia”
- mówił wówczas Michał Sutowski, sekretarz redakcji “KP”.
Policja zatrzymała 210 osób, w tym 95 antyfaszystów z Niemiec.
Przez kolejne lata popularność marszu systematycznie rosła. Nieustannie towarzyszyła mu także agresja. W 2013 roku podczas marszu spalono tęczę na pl. Zbawiciela - instalację artystyczną symbolizującą tolerancję. Uczestnicy zaatakowali także squat w śródmieściu Warszawy oraz wywołali zamieszki pod ambasadą Rosji, pod którą m.in. spalili budkę strażniczą.
W 2016 roku, już po objęciu władzy przez PiS, zaczęła się - trwająca do dzisiaj - gra polityków tej partii z nacjonalistami organizującymi marsz. Dla PiS uczestnicy marszu to elektorat; jego organizatorzy to jednak polityczna konkurencja.
Jeszcze przed marszem politycy PiS usprawiedliwiali agresję jego uczestników. Minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak uznał, że kontrmanifestacje są po to zaplanowane, aby wszczynać bójki - przez “prowokowanie” nacjonalistów.
Jak pisaliśmy wówczas w OKO.press, manifestantów często prowokują nawet drzewka i chodniki, ponieważ często wyładowywali na nich swoją agresję.
W 2016 roku podczas marszu odczytano list prezydenta Andrzeja Dudy. Po raz pierwszy najwyższe władze państwowe legitymizowały w ten sposób imprezę, która jeszcze parę lat temu była przedsięwzięciem marginalnych grup skrajnej prawicy. W marszu uczestniczyło od 75 do 100 tys. osób (pierwsza liczba to szacunek policji, druga - organizatorów).
W 2017 roku szok polskiej i światowej opinii publicznej wzbudziły hasła na marszu (który szedł pod sloganem “My chcemy Boga”). Obok polskich flag nacjonaliści nieśli także transparenty z hasłami m.in. „Wszyscy różni, wszyscy biali” czy „Europa tylko dla białych”. Wykrzykiwali też hasła „Sieg Heil”, „Biała siła”, „Żydzi won z Polski”.
OKO.press obszernie relacjonowało marsz. Jego gwiazdą był Roberto Fiore, włoski polityk i działacz organizacji otwarcie nawołujących do faszyzmu.
Politycy PiS chwalili marsz. “Widziałem wielki marsz, który był bardzo pięknym, niepodległościowym marszem” - mówił Mateusz Morawiecki. Twierdzili też, że rasistowskie hasła to albo “margines” (Morawiecki) albo “prowokacja” (Jarosław Kaczyński).
Policja nie reagowała na rasistowskie hasła i nie postawiła zarzutów ani jednemu uczestnikowi - pisaliśmy w listopadzie 2017 roku. Organizatorzy twierdzili, że szli w nim zwolennicy “dobrze pojmowanego nacjonalizmu”.
Maszerujący zaatakowali grupę kobiet protestujących przeciw faszyzmowi. Policja nie tylko ich nie broniła, ale skrytykowała - nazywając ich zachowanie “skrajnie nieodpowiedzialnym”.
My też przejrzeliśmy dostępne w internecie i przesłane nam przez naszych czytelników materiały z 11 listopada 2017 roku. Widać na nich nie tylko osoby skandujące i niosące na transparentach rasistowskie, neofaszystowskie, antysemickie oraz antyislamskie hasła i symbole, ale także ludzi:
Prokuratura nie oskarżyła nikogo z maszerujących. Obwiniła za to o "usiłowanie przeszkodzenia w przebiegu niezakazanego zgromadzenia publicznego" 7 z 14 kobiet, które stanęły na jego trasie z transparentem “Faszyzm stop”. Były znieważane, kopane, opluwane - i na koniec otrzymały zarzuty. Ostatecznie zostały uniewinnione.
"Sędzia w uzasadnieniu dobitnie podkreślił, że nie tylko ich czyn nie miał żadnych znamion wykroczenia, ale zasługuje na najwyższy szacunek i uznanie"
- komentowali na Facebooku Obywatele RP.
Według organizatorów w marszu brało udział nawet 150 tys. osób.
W 2018 roku głównym przedmiotem sporu był udział władz państwowych w marszu. Po licznych dyskusjach i sporach stanęło na tym, że prezydent Duda wygłosi przemówienie na początku manifestacji, a potem pójdzie w osobnym marszu prezydenckim (pod hasłem “Dla Ciebie Polsko”).
W praktyce pochód prezydencki był niewielki (5 tys. uczestników), a liczący nawet 250 tys. manifestantów główny Marsz Niepodległości kroczył za nim. W czasie marszu m.in. spalono flagę Unii Europejskiej.
“Tysiące rac, kłęby dymu, spalona flaga Unii Europejskiej, rasistowskie hasła i oenerowskie transparenty. Część uczestników Marszu Niepodległości pod przykrywką »uroczystości państwowych« drwiła z oficjalnych zaleceń, by w tym roku demonstrować bez dymu i schować skrajne poglądy. A ich działania legitymizowali uśmiechnięci politycy PiS”
PiS grał z marszem na dwa fronty. Z jednej strony - próbował przejąć nad nim kontrolę i politycznie się na nim pożywić (wchodząc w konflikt z organizatorami). Z drugiej - policja i prokuratura systematycznie ignorowała akty przemocy i naruszenia prawa podczas marszu.
Kto w nim szedł? Nie tylko działacze skrajnych partii oraz ich sympatycy. Jest ich nadal zbyt niewielu. Do marszu, być może zachęceni przez udział polityków z pierwszych stron gazet, dołączyli zwykli wyborcy PiS - w tym rodziny z małymi dziećmi.
Oto hasła, pod którymi odbywały się kolejne marsze:
Frekwencja w kolejnych marszach wyglądała następująco (szacunki mediów, organizatorów i policji często były bardzo rozbieżne):
Z tych danych widać systematyczny wzrost frekwencji - która odnotowała trzy wyraźne skoki: pierwszy w 2011 roku, w roku początku drugiej kadencji PO; drugi w 2015 roku, roku wygranej PiS; trzeci w 2018 roku, kiedy prezydent RP wziął udział w zgromadzeniu (nawet jeśli formalnie szedł obok).
Hasła marszu nawiązywały w latach 2015-2016 do prowadzonej przez prawicę kampanii wzywającej do powstrzymania napływu uchodźców do Europy, często prowadzonej pod hasłami ksenofobicznymi i rasistowskimi.
Wraz z marszem rosła także skrajna prawica, która w wyborach parlamentarnych w październiku 2019 roku (jako Konfederacja) otrzymała 1 mln 256 tys. głosów.
PiS przegrał rywalizację z narodowcami o symboliczne przywództwo w marszu: w 2019 roku jego politycy już nie wezmą w nim udziału. Przy okazji zdołał go jednak wypromować. Dziś marsze odbywają się nie tylko w Warszawie, ale także w innych miastach.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze