0:000:00

0:00

Od miesięcy lekarze, pielęgniarki i personel medyczny narażają życie i zdrowie, żeby w prowizorycznych warunkach niedofinansowanej od lat ochrony zdrowia zmagać się z pandemią.

Brakuje środków ochrony, ryzyko zakażenia jest wysokie i dotyka wszystkich członków personelu - covidowe łóżka wydzielono nawet w szpitalach powiatowych, które są w krytycznej sytuacji finansowej.

Przeczytaj także:

Jeśli dodamy do tego fakt, że prawie połowa pielęgniarek i 1/4 lekarzy jest dziś w wieku emerytalnym, personelu jest mało, a za granicą można liczyć na o wiele lepsze warunki pracy, nic dziwnego, że rząd zapowiedział specjalne dodatki za walkę z COVID-19.

Zapis miał się znaleźć w projekcie ustawy o zmianie niektórych ustaw w związku z przeciwdziałaniem sytuacjom kryzysowym związanym z wystąpieniem COVID-19. W skrócie nazywano ją „ustawą o dobrym Samarytaninie".

Losy ustawy pokazują nie tylko, że pięknie brzmiących deklaracji nie planowano spełnić. Gorsze jest chyba to, że poza brakiem dobrej woli, PiS wykazał się tak radykalną nieudolnością, że przegłosował nie to, co chciał, musiał się wycofywać, a i tak na koniec zostawił ustawę z błędami, a środowisko medyczne podzielone i bez pewności obiecanych premii.

(Nie) każdy zaangażowany

Kancelaria premiera deklarowała na Twitterze: „Ustawa o dobrym Samarytaninie to m.in.: bezpieczeństwo prawne dla lekarzy walczących z #COVID19, 200 proc. dodatku za walkę z #COVID19, 100 proc. wynagrodzenia za czas kwarantanny i izolacji dla medyków, możliwość pracy na kwarantannie za zgodą pracodawcy".

Minister zdrowia Adam Niedzielski tweetował: „Dodatek z tytułu zwalczania #COVID19 będzie płacony każdemu personelowi zaangażowanemu w walkę z koronawirusem. To podwojenie podstawowego wynagrodzenia - dodatek w wysokości 100 proc. wynagrodzenia".

Chociaż przekaz nie jest do końca spójny - według KPRM lekarze mieli dostać nie 200, a 300 proc. pensji - co do jednego wszyscy wydawali się zgodni: premię dostanie każdy przedstawiciel personelu medycznego zaangażowany w walkę z COVID.

W projekcie ustawy znalazło się jednak coś zupełnie innego. Mówi się co prawda o wynagrodzeniu zasadniczym w wysokości „nie niższej niż 200 proc.” przeciętnego wynagrodzenia zasadniczego na danym stanowisku w danym zakładzie, ale nie dotyczy to całego personelu medycznego.

Obejmuje jedynie osoby skierowane przez wojewodów, którzy przymusowo delegowali do pracy, często w niezbyt subtelny i skuteczny sposób (dlaczego zarządzanie kryzysem idzie wojewodom opornie, wyjaśniamy tutaj).

„Osobie skierowanej do pracy na podstawie decyzji, o której mowa w ust. 2, przysługuje wynagrodzenie zasadnicze w wysokości nie niższej niż 200% przeciętnego wynagrodzenia zasadniczego przewidzianego na danym stanowisku pracy w zakładzie wskazanym w tej decyzji lub w innym podobnym zakładzie, jeżeli w zakładzie wskazanym nie ma takiego stanowiska.

Wynagrodzenie nie może być niższe niż wynagrodzenie lub uposażenie zasadnicze wraz z dodatkami do uposażenia o charakterze stałym, które osoba skierowana do pracy przy zwalczaniu epidemii otrzymała w miesiącu poprzedzającym miesiąc, w którym wydana została decyzja o skierowaniu jej do pracy przy zwalczaniu epidemii.

Osobom, którym wynagrodzenie ustalono na podstawie uposażenia zasadniczego i dodatków do uposażenia o charakterze stałym, wynagrodzenie to wypłaca się miesięcznie z góry w pierwszym dniu roboczym miesiąca, za który ono przysługuje".

Przypadkowa ustawa

W takiej formie projekt przeszedł przez Sejm i trafił do Senatu, który w poniedziałek 19 października poparł ustawę, ale zaproponował szereg poprawek, m.in. rozszerzenie dodatku na wszystkich pracowników ochrony zdrowia zaangażowanych w leczenie chorych na COVID-19.

We wtorek propozycję poparła sejmowa komisja zdrowia, ale negatywnie zaopiniował rząd. W nocy z wtorku na środę Sejm przegłosował projekt ustawy razem z poprawką senacką.

Zaskoczyło to szczególnie posłów PiS, którzy już w środę zaczęli się wycofywać, bo najwyraźniej nie do końca wiedzieli, co przegłosowali.

Zanim ustawę w takim brzmieniu uznano za pomyłkę, zdążył ją podpisać prezydent Duda. Nie opublikowano jej. Posłowie PiS postanowili uchwalić kolejną ustawę, która cofnie poprawkę, którą przez przypadek przegłosowali.

Warto wspomnieć, że przypadkowe przegłosowywanie i pokraczne wycofywanie się z ustawy zdarza się PiS nie pierwszy raz. Podobnie było, gdy wprowadzano 500 plus dla osób z niepełnosprawnościami i przypadkowo objęto nią zbyt wielu.

Ustawa - podejście drugie i „40 miliardów” z sufitu

W środę 28 października Sejm uchwalił nowelizację, która cofa ustawę do stanu sprzed poprawki. Rzecznik rządu Piotr Müller tłumaczył, że popełniono pomyłkę w głosowaniach.

Senacka Komisja Zdrowia chciała odrzucenia projektu, który znów ograniczał podwyżki tylko do personelu powołanego przez wojewodów. Biuro Legislacyjne zwróciło uwagę, że przyjęcie tej tzw. „konwalidacji błędu" uchwalonej już ustawy narusza art. 32 Konstytucji RP, gwarantujący obywatelom równość wobec prawa.

Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.

Rząd bronił się, że ustawa nie może zostać w takiej formie, w jakiej ją pierwotnie przegłosowano.

„Należałoby przekazać dodatkowe środki finansowe praktycznie dla wszystkich lekarzy w Polsce. A celem tych regulacji było przede wszystkim to, aby te dodatkowe, drugie wynagrodzenie otrzymały osoby, które są na pierwszej linii frontu” - mówił rzecznik Müller, który zaznaczył, że tamta pomyłka kosztowałaby „nawet kilkanaście miliardów złotych".

Poprawki Senatu Sejm głosował 28 listopada. Prezes Jarosław Kaczyński mówił podczas tego posiedzenia już o 40 mld złotych. Zarzucił opozycji, że chce zrujnować państwo.

Uznał też, że rozszerzenie dodatku na wszystkich walczących z COVID byłoby "nadużyciem moralnym", bo tyle samo dostałaby osoba, która "przez telefon udziela porad i nawet nie widuje się z chorymi" i ta, która "ryzykuje walcząc z kowidem bezpośrednio".

Czy miliardów faktycznie byłoby 40? Ludwik Kotecki, ekspert fundacji Centrum Myśli Strategicznej i były minister finansów, jest innego zdania. Jak informuje "Rzeczpospolita", według jego wyliczeń nawet gdyby podwyżki dotyczyły całego odpowiednio wykwalifikowanego personelu medycznego w Polsce (ok. 64 tys. osób), koszt zamknąłby się w 4 mld zł.

Premie od ministra

Jak w takim razie rozumieć zapewnienia ministra Adama Niedzielskiego, że wszyscy pracownicy medyczni dostaną premie 100 proc.?

Minister faktycznie wydał 1 listopada polecenie prezesowi NFZ, by osoby z personelu medycznego walczące z COVID-19 otrzymywały o 100 proc. większe wynagrodzenie w formie świadczenia dodatkowego. Ale zakres osób objętych podwyżką ograniczono do:

  • osób zatrudnionych w szpitalach II i III poziomu zabezpieczenia covidowego, czyli w oddziałach zakaźnych, obserwacyjno-zakaźnych i wielospecjalistycznych (pod warunkiem, że: wykonują zawód medyczny, uczestniczą w udzielaniu świadczeń zdrowotnych i mają bezpośredni kontakt z pacjentami z podejrzeniem i z zakażeniem wirusem SARS-CoV-2);
  • personelu SOR i izb przyjęć;
  • zespołów ratownictwa medycznego;
  • diagnostów laboratoryjnych pracujących w laboratoriach przy szpitalach I, II i III poziomu, z którymi NFZ podpisał umowę na wykonywanie testów na COVID.

Kto nie dostanie?

Jak można się spodziewać widząc rozpaczliwe wycofywanie się z przypadkowo przegłosowanej ustawy, ktoś pieniędzy nie dostanie. Zdaniem Krystyny Ptok, przewodniczącej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, dodatków do pensji nie dostaną też osoby, które pracują dziś z pacjentami zakażonymi i podejrzanymi o COVID. Przewodnicząca OZZPiP uważa, że decyzje ministra pozostawiają dużo niejasności.

„Dzisiaj [4 grudnia] podczas spotkania Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia wątpliwości zgłaszali wszyscy obecni. Jest tego tyle, że będziemy musieli teraz spisywać pytania w jednym dokumencie, żeby przesłać je ministerstwu do wyjaśnienia. Wszyscy przedstawiciele strony pracowniczej są oburzeni, że pewne grupy pracowników, które pracują w kontakcie z osobami podejrzanym o zakażenie lub zakażonymi COVID zostaną pominięte” - mówi OKO.press.

Chodzi o pracowników szpitali I poziomu. Przypomnijmy, że we wrześniu zmieniano system i zamiast tworzenia szpitali jednoimiennych sieć szpitali podzielono na I, II i III poziom zabezpieczenia covidowego. I poziom teoretycznie nie miał mieć kontaktu z chorymi na COVID, więc ci pracownicy medyczni pierwszej ministerialnej premii 50 proc. nie dostali.

Trudno byłoby jednak ukryć, że to nieuczciwe rozwiązanie. Pacjenci bez diagnozy siłą rzeczy zjawiają się tam przecież na SOR-ach i w izbach przyjęć. Aktualne polecenie ministra objęło zatem 100 proc. podwyżką także pracowników izb przyjęć, SOR-ów oraz ratowników medycznych i diagnostów.

Miałoby to sens, gdyby założyć, że reszta pracowników szpitali I stopnia jest bezpieczna, bo nie kontaktuje się z tymi chorymi, ale tak nie jest. „Czystych” szpitali I poziomu w ochronie zdrowia już praktycznie nie ma.

„Na pewno budzi to emocje”

„Do I poziomu została zaliczona część szpitali miejskich, powiatowych, ale też psychiatrycznych. Kiedy do takiego szpitala trafia osoba, która może mieć COVID, po zrobieniu wymazu oczekuje na wynik na oddziale przejściowym. Personel, który na tym oddziale pracuje, żadnej premii już nie dostanie, chociaż ma taki sam kontakt z zakażonym, jak pracownicy izby przyjęć czy SOR” – wyjaśnia Krystyna Ptok.

A jeśli wynik jest pozytywny? Teoretycznie pacjent powinien zostać wysłany do szpitala II albo III poziomu, ale tam często nie ma miejsc.

„Pacjent zostaje w szpitalu, bo zwyczajnie nie ma go gdzie odesłać. Ze szpitali psychiatrycznych w ogóle trudno pacjentów kierować gdzie indziej. Personel szpitali, który teoretycznie nie ma kontaktu z zakażonymi, nie ma wyjścia i pracuje w bezpośrednim kontakcie z chorymi na COVID, narażając swoje zdrowie i życie. Ale premii za to nie dostanie”.

Tych, o których Jarosław Kaczyński mówi, że „tylko odbierają telefony”, jest w rzeczywistości niewielu. Więcej będzie pominiętych wśród tych, którzy ryzykują, bo system nie działa, tak jak miał działać w teorii.

„Tym bałaganem rząd dzieli środowisko na lepszych i gorszych, chociaż zakazić może się każdy” - uważa Ptok, która przypomina, że od początku epidemii 34 pielęgniarki i 2 położne zmarły na COVID. Ubezpieczenie rządowe od zachorowania i śmierci objęło wyłącznie pracowników szpitali jednoimiennych i zakaźnych.

„Oczywiście w całej Polsce służba zdrowia, także inni lekarze mogą mieć taką styczność, ale musieliśmy wybrać tę grupę najbardziej narażoną na ryzyko zakażenia koronawirusem i w jakiś sposób ją wynagrodzić” - przyznał w poniedziałek wiceminister zdrowia Waldemar Kraska. „Na pewno budzi to pewne emocje, ale to jest jakby ten element nagrodzenia właśnie tej grupy, która jest na pierwszej linii frontu".

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze