0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Nowelizacja ustawy o SN w celu zastosowania się do postanowienia Trybunału Sprawiedliwości UE jest dla PiS-u niezwykle kłopotliwa. Po pierwsze - dlatego, że jest nowelizacją ustawy, która podobno była bez zarzutu. Po drugie – dzieje się ze względu na decyzję Trybunału w Luksemburgu.

Ta kapitulacja, jak jednogłośnie nazywa to wydarzenie opozycja, wymaga od rządu zasadniczej zmiany narracji. Władza PiS, jak każdej formacji autorytarnej, opiera się na przedstawianiu swej nieomylności, siły, determinacji w "dobrej zmianie". A tu nagle dobra zmiana w SN okazała się zła zmianą, z której trzeba się wycofać. Prezes Małgorzata Gersdorf, która podobno była emerytką, okazała się jednak I prezes SN.

Jak PiS opowiada o nowelizacji ustawy o SN, by przedstawić ją jako element procesu "dobrej zmiany"?

Jeszcze trzy miesiące temu: TSUE nie ma prawa się mieszać

Zdaniem polityków PiS każdy krytyk ich ustaw sądowych był w najlepszym wypadku w błędzie, w najlepszym zaś - pożytecznym idiotą rozmaitych grup wpływu. Krytyka samego Trybunału Sprawiedliwości UE pośrednio rozpoczęła się, gdy polskie sądy zaczęły zadawać pytania prejudycjalne.

Zdaniem PiS Trybunał w Luksemburgu przede wszystkim nie miał kompetencji, by wypowiadać się w sprawie wymiaru sprawiedliwości w krajach członkowskich. Mówił o tym sam premier Morawiecki (przy okazji chwaląc się, że i tak wyrok będzie pozytywny, bo cała Europa popiera Polskę w tym sporze - co było oczywistą nieprawdą), mówił o tym minister w Kancelarii Prezydenta Krzysztof Szczerski, mówił też wicepremier Jarosław Gowin.

Gowin pokusił się nawet o stwierdzenie, że TSUE wydając wyrok, doprowadzi do rozpadu Unii, więc Polska będzie musiała dla dobra wspólnoty zignorować orzeczenie.

Retoryka ta nie zmieniła się diametralnie po wydaniu 19 października 2018 postanowienia o zabezpieczeniu przez TSUE. Nadal pojawiały się stwierdzenia, że Trybunał przekracza swoje kompetencje. Krzysztof Szczerski podzielił się również myślą, że "prawo nie działa wstecz", więc nie można oceniać reform PiS.

Były sugestie, że Polska nie zastosuje się do postanowienia. Z pewnością liczono, że sytuacja może się zmienić po wysłuchaniu Polski. Jak mówił w końcu wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł – "decyzja TSUE ma charakter prowizoryczny".

Siarkowska powiedziała prawdę. PiS-owska prawdę

Logiczną konsekwencją takiego dyskursu byłoby zatem powiedzenie: poddajemy się, Europa nas pokonała. Na głos wyartykułowała to w Sejmie Anna Maria Siarkowska:

"Wycofywanie się ze słusznych reform w obszarze wymiaru sprawiedliwości pod naciskiem instytucji unijnych wykorzystanych do walki politycznej wyznacza granice naszej suwerenności w bardzo nieciekawym miejscu"

– stwierdziła posłanka klubu PiS, na co Jarosław Kaczyński pogroził jej palcem.

Skoro tak mówić nie wolno, to jak opowiedzieć o tym wielkim sukcesie legislacyjnym?

Post-logika Ziobry: ustępstwo nie jest ustępstwem

Przede wszystkim - politycy PiS nie przyznają się, że złamali prawo i naruszyli praworządność. Jak podkreślał w Sejmie Zbigniew Ziobro:

"Ustawa, która jest dziś przedmiotem nowelizacji, jest zgodna z polską konstytucją, jest zgodna z standardami europejskimi"
Nie jest. Nawet w uzasadnieniu nowelizacji czytamy, że ustawa "budzi wątpliwości konstytucyjne"
Sejm,21 listopada 2018

Tymczasem w oficjalnym uzasadnieniu projektu zmian w ustawie o SN autorstwa posłów PiS czytamy o tym, że nowelizacja "została zainspirowana". Tymi inspiracjami są m.in. "wątpliwości natury konstytucyjnej" oraz "krytyka ze strony instytucji UE".

O co chodzi? Doprecyzował to w "Kropce nad i" minister Jacek Sasin, przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów. "Te zarzuty są formułowane, po prostu się pojawiają". Czyli – my uważamy, że jest w porządku, ale zmieniamy, bo krzyczą na nas w Europie.

Rząd PiS podkreśla jednocześnie, że ze stanowiskiem instytucji europejskich się nie zgadza. Zbigniew Ziobro mówił wprost:

"Nie podzielając postanowienia TSUE, przedkładamy projekt noweli ustawy o SN".

Zwykłe kłamstwo Sasina: Zrobiliśmy to, co chcieliśmy

W programie Moniki Olejnik minister Jacek Sasin opowiadał o tej nowelizacji jako o... suwerennej decyzji PiS:

"Nie ugięliśmy się przed Brukselą tylko decyzją polskiego parlamentu implementowaliśmy do polskiego prawa postanowienie Unii Europejskiej".

Następnie zaczął opowiadać, że w ten sposób implementuje się do systemów prawa wiele rzeczy - na przykład dyrektywy.

Jacek Sasin przedstawił również bardzo ciekawą koncepcję sporu o praworządność. Mianowicie - jest on podsycany przez opozycję, która najpierw go wywołała, skarżąc na Polskę w Brukseli ("mają tam wpływy"), a teraz nie chce tego konfliktu wygaszać, choć PiS – miłujący pokój – właśnie to robi poprzez nowelizację ustawy.

"Oni chcą dziś wojny Polski z Unią Europejską!" – unosił się Jacek Sasin.

PiS kocha Europę, a to opozycja chce Polexitu

Skoro już wiemy, że to opozycja, a nie PiS, jest siłą polityczną, która pchnęła Polskę w spór z Unią, nie pozostaje nic innego, niż postawienie kropki nad i.

Milczenie przez miesiąc w kwestii zastosowania się do postanowienia Trybunału, podejrzane politycznie ruchy (wniosek Zbigniewa Ziobry do TK o sprawdzenie, czy prawo UE nie jest sprzeczne z polska konstytucją), oraz lekceważące wypowiedzi o samej Unii ("wspólnota wyobrażona" Andrzeja Dudy) były odbierane jako rozluźnianie związków z UE i otwieranie drogi do Polexitu.

PiS ma świadomość, że ta eurosceptyczna atmosfera mogła zaszkodzić w wyborach samorządowych i złagodzenie kursu jest im potrzebne jak tlen przed przyszłorocznym maratonem wyborczym.

Ostatecznym krokiem w ratowaniu wizerunku jest więc zrzucenie na opozycję odpowiedzialności za plotki o Polexicie. Przykładów 21 listopada nie brakowało:

  • Łukasz Schreiber: "Mówienie o Polexicie to nie tylko oszustwa, ale fake news opozycji";
  • Zbigniew Ziobro: "Jesteśmy w UE i szanujemy jej zasady. Wbrew temu, co opowiadał pan Petru i jego koledzy, wbrew temu, co chcielibyście usłyszeć";
  • Stanisław Piotrowicz: "Nie zamierzamy wychodzić z Unii Europejskiej i myślę, że Polacy dostrzegą to, kto wprowadza w błąd opinię publiczną".

Ani kroku do tyłu. No, chyba, że jeden

Jak jednak wyjaśnić to wszystko elektoratowi, który w Sejmie przemówił ustami Anny Marii Siarkowskiej? Jak pogrozić palcem 80 proc. Polaków, którzy zdaniem PiS popierali ich reformy sądowe (to oczywiście kłamstwo)?

PiS puszcza oko i sugeruje, że to tylko chwilowe ustępstwo, a śruba zostanie dokręcona, jak wszystko przycichnie.

Jeszcze przy okazji uchwalania ustawy o Sądzie Najwyższym w grudniu 2017 poseł PiS Stanisław Piotrowicz, szef sejmowej komisji sprawiedliwości, zarzekał się przecież:

View post on Twitter

21 listopada 2018 podczas debaty w Sejmie poseł Piotrowicz zmodyfikował swoje zdanie: "Czasem trzeba zrobić jeden krok do tyłu, aby zrobić dwa kroki do przodu".

W podobnym duchu wypowiadał się prezydencki minister Andrzej Dera: "Jest takie powiedzenie, które dotyczy judo - ustąp, aby zwyciężyć". Dera doprecyzował również, że ta nowelizacja jest "efektem porozumienia rządu z Trybunałem, by Polska... nie płaciła kar".

Najbardziej spektakularnie odgrażał się jednak Zbigniew Ziobro, który z trybuny sejmowej zapewniał, że reformy będą kontynuowane i

"do bólu, niczym gorącym żelazem, będziemy wypalać patologie".

Nie wszyscy w PiS wypowiadali się jednak z podobną pewnością siebie. Poseł Jan Mosiński w rozmowie z wPolityce.pl zauważył, że trudno będzie tę woltę wyjaśnić elektoratowi PiS, który przez ostatnie miesiące słuchał, że kasta SN to już pieśń przeszłości.

"Wymaga to zapewne jakiegoś konkretnego wystąpienia premiera Morawieckiego w mediach, który wytłumaczy powody wprowadzanych zmian" - stwierdził poseł PiS.

Słowa słowami, ale co dalej?

Stanisław Piotrowicz mówi wprost: "Reforma z pewnością zostanie dokończona". Sam prezes Kaczyński opowiada o przejęciu kontroli nad sądami jako najważniejszym punkcie programu PiS. W lipcu 2018 bracia Karnowscy pytali go, czy "Komisja Europejska nie złamie polskiej woli dokończenia tej reformy?".

Jarosław Kaczyński odparł: "Nie złamie, bo to jest albo-albo. Jeśli nie zreformuje się sądownictwa, inne reformy mają mały sens, bo prędzej czy później zostaną przez takie sądy, jakie mamy, zanegowane, cofnięte”.

Ustępstwo w sprawie sędziów SN jest dużym osiągnięciem obrońców niezależności polskich sądów. Jednak pamiętać należy, że PiS trzyma nadal w ręku Krajową Radę Sądownictwa, która dopuszcza do sądzenia tylko sędziów potulnych wobec nowej władzy, Trybunał Konstytucyjny, który potwierdza konstytucyjność wszystkich działań PiS, prokuraturę i ma kontrolę nad prezesami sądów powszechnych.

Jak wskazują też eksperci - Sąd Najwyższy nie jest impregnowany na pisowskie reformy, nawet, jeśli przyszły wyrok TSUE zapadnie zgodnie z oczekiwaniami obrońców demokracji. Konstytucja nie mówi o liczbie sędziów SN. Teraz ustala to prezydent, który już zwiększył ich liczbę do 120. W niedługim czasie nominaci PiS będą więc w SN przeważać.

Przeczytaj także:

Taki czarny scenariusz jeszcze na początku listopada kreślił podczas konferencji Archiwum Osiatyńskiego prof. Maciej Kisilowski z Central European University:

"Przewiduję tak: TSUE uzna, że ustawa jest niezgodna z prawem Unii Europejskiej. Powoła się przy tym na precedens węgierski. PiS ten wyrok uzna i przywróci do orzekania sędziów. Jednocześnie podwyższy liczbę sędziów w Sądzie Najwyższym, neutralizując tym samym sędziów ze »starej gwardii«. To »zwycięstwo« Unia potraktuje jako okazję do pozbycia się zgniłego kartofla, jakim jest walka z polskim rządem".

PiS przede wszystkim liczy na to, że skarga zostanie wycofana z TSUE. "W świetle tej ustawy nie ma już przedmiotu sporu" - orzekł w programie Moniki Olejnik Jacek Sasin.

Nadzieje te są płonne, ponieważ, jak wskazują eksperci, Trybunał orzeka na podstawie stanu prawnego z dnia skierowania skargi przez Komisję.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze