Rozmawiając z trollami czy hejterami, tak naprawdę nie rozmawiam z nimi, tylko pokazuję osobom czytającym, jak rozbrajać nienawistne komentarze i jak weryfikować fakty – mówi Alina Czyżewska, aktywistka działająca na rzecz praw człowieka w szkole
Ewa Koza: Od ponad roku obserwuję to, co robisz, więc wiem, że hejt cię nie omija. Z jakiego okresu masz najgorsze związane z nim doświadczenia?
Alina Czyżewska*: Z czasu, gdy byłam w obozie dla osób uchodźczych, na Lesbos. To były wakacje 2017 i 2018 roku. Pisałam stamtąd cykl artykułów, nazwałam je „Listami z wakacji do Jarka i Beaty” – z myślą, co oczywiste, o panu Kaczyńskim i pani Szydło. Wtedy po raz pierwszy wyszłam ze swojej bańki.
Jaka była twoja bańka?
Wcześniej byłam aktorką, a jeśli chodzi o działalność społeczną – zajmowałam się sprawami na szczeblu miejskim i samorządowym. Nie miałam więc do czynienia z tak wyraźnymi podziałami polityczno-ideologicznymi. Póki nie pojechałam na Lesbos, nigdy nie spotkałam się z takim bezmiarem bezinteresownej nienawiści. Przecież nie zrobiłam niczego ludziom, którzy wyzywali mnie od lewackich szmat i arabskich dziwek. Niektórzy byli tak mocno zaangażowani w hejtowanie mnie, że zakładali fałszywe konta, żeby działać anonimowo. Ktoś dzwonił do teatru, w którym wówczas pracowałam, żeby powiedzieć, że osoba taka jak ja nie ma prawa występować na publicznej scenie. Podobno dzwonił też do urzędu.
Skąd pomysł, żeby pojechać na Lesbos?
Z poczucia bezsilności. Bzdury, jakimi PiS karmił ludzi, do pewnego czasu były poza moją bańką, ale w pewnym momencie zauważyłam, że znajomi zaczynają to podawać dalej. Ktoś pisał do mnie: „Zobacz, Alina, co ci uchodźcy robią”. Nie wiedziałam wtedy zbyt dużo o kryzysie migracyjnym, nie potrafiłam jednak ignorować tego, że osoba, którą znam, oznacza mnie pod filmikiem, który ma przekonać, że wojna domowa w Syrii jest fikcją, że to, co nam się pokazuje, jest zainscenizowane.
Przerażało mnie, że takimi treściami zaczęli się dzielić nie tylko wyborcy partii rządzącej, ale też moi znajomi, ludzie z teatru. Próbowałam zabierać głos, dyskutować, ale czułam coraz większą bezsilność wobec absurdu tych przekazów.
Ktoś pisał do mnie: „Jak tu przyjadą i cię zgwałcą, to się przekonasz”.
Mówiłam wtedy: „Hej, ale u nas nie ma zbyt wielu muzułmanów, a Polki i tak są gwałcone. Więc kto je gwałci?”. Czułam się w obowiązku obnażać takie nielogiczności, bo widziałam, jak wiele osób stało się bezrefleksyjnymi przekaźnikami głupot.
Zaplanowałaś ten wyjazd?
Nie, ja naprawdę nie byłam wtedy zaangażowana w problematykę uchodźczą. Pamiętam, że gdy koleżanka zapytała, gdzie jadę na wakacje, odpowiedziałam, że wobec tego, co się dzieje – to był początek kryzysu praworządności w naszym kraju – nie mam głowy, żeby myśleć o urlopie, że nie wyobrażam sobie, żeby jechać gdziekolwiek i odpoczywać, jeśli już – to żeby zrobić coś sensownego. „Może pojadę do obozu dla uchodźców” – powiedziałam bez głębszego zastanowienia, a zaraz potem pomyślałam, że to dobry pomysł. Zaczęłam szukać informacji, sprawdzać, gdzie są takie obozy i jak funkcjonują.
O czym pisałaś w „Listach z wakacji do Jarka i Beaty”?
Opowiadałam o osobach, które poznałam.
Co zatem tak rozpalało osoby hejtujące?
Hejt dotyczył głównie tego, że ja – polska dziewczyna – pojechałam do tych „okropnych” osób uchodźczych i chcę im pomagać. Treść relacji nie miała znaczenia. Ci, którzy czytali, byli inną grupą odbiorców, od nich dostawałam wiadomości: „Dzięki, Alina, że o tym piszesz”.
Przecież przedstawiałam tylko to, czego doświadczałam. Poznawałam kogoś i pytałam: „Słuchaj, a dlaczego ty uciekłeś z Iraku? Przecież jesteś młodym, silnym mężczyzną. W Polsce mówi się, że powinieneś zostać i walczyć o swój kraj”. W listach opisywałam to, co usłyszałam – na przykład – od dwudziestoletniego Omara. Wyjaśniałam, dlaczego ci silni chłopcy uciekają. Pokazywałam, na czym polega nasza ignorancja i niewiedza. Osoby, które naprawdę czytały moje relacje, mówiły, że dostają cenne informacje, bo poziom wiedzy o kryzysie migracyjnym był u nas wtedy bardzo ogólny.
Hejt nie dotyczył tego, co robiłam, ale tego, że śmiałam tam pojechać i pomagać jakimś ludziom, którzy – zdaniem osób hejtujących – będą mnie przekonywać do przejścia na islam, a potem zgwałcą. „I dopiero wtedy zobaczysz” – polscy patrioci wręcz życzyli mi gwałtu.
Jak sobie radziłaś z tak agresywną nienawiścią?
Byłam zdumiona, ale funkcjonowałam wtedy w innej rzeczywistości. Miałam cel, zadania i sprawy, które pochłaniały mnie tak bardzo, że nie miałam czasu myśleć o hejcie. Nie spodziewała się takiej fali nienawiści, więc – faktycznie – zaskoczyło mnie to, ale żyłam wtedy w trybie „emergency” (kryzysowa sytuacja – przyp. red.), więc trochę to nawet obśmiewałam.
A co się działo w tobie?
Było zdumienie i niedowierzanie, ale nie dotykało mnie to osobiście.
Ludzie życzyli ci gwałtu, a ciebie to nie dotykało?
Nie. Była we mnie tylko złość na ludzką głupotę i bezczelność. Przecież nie będę siedziała i załamywała rąk, gdy mam do obok siebie dwadzieścia wielokrotnie zgwałconych dziewczyn. Wobec ogromu tragedii, z jaką miałam tam do czynienia, te hejterskie „życzenia” były zupełnie nieistotne. Później zaczęłam się zastanawiać, co można z tym zrobić. Co zrobić, żeby zapobiegać bezmyślnej mowie nienawiści. I dlatego, z obozu dla uchodźców, „weszłam” do szkoły, żeby zająć się działaniem na rzecz edukacji o prawach człowieka.
Przecież szkoła ma nas uczyć tego, co jest zapisane w prawie. W ustawie Prawo oświatowe, która została uchwalana w 2016 roku – czyli już za kadencji PiS-u – jest zapisane, że szkoła ma przygotowywać do życia w społeczeństwie opartym na takich wartościach jak tolerancja i demokracja.
A czego uczy polska szkoła w 2023 roku?
Ksenofobii, poniżania innych, wyłapywania i eliminowania tych, którzy nie pasują.
Tych, którzy się czymkolwiek różnią.
Ale tu nie chodzi tylko o to, z czym mamy do czynienia za kadencji PiS-u. Spójrzmy na to, co działo się w szkołach, zanim ministrem edukacji został Przemysław Czarnek.
Mamy Powszechną Deklarację Praw Człowieka, mamy Europejską Konwencję Praw Człowieka – tam jest mowa o tym, że naszym zadaniem jest tworzyć społeczeństwo otwarte, w którym nikt nie odczuwa strachu. A jak to wygląda w szkole? Co słyszą osoby uczniowskie? Powtarzane od lat: „Masz być taka czy taki jak inni, nie możesz mieć pomalowanych paznokci ani różowych włosów, nie możesz mieć kolczyków w nosie, nie możesz się wyróżniać, masz się podporządkować, masz nosić buty z białą podeszwą”.
Rzecz jasna, to nie dotyczy władzy. Nauczycielka może mieć pomalowane paznokcie, w jakimkolwiek chce kolorze, włosy też w dowolnym. Uczennica natomiast słyszy: „Jak będziesz na moim miejscu, będziesz mogła się malować”. Więc teraz jesteś nikim.
I ja ci będę mówić, jak masz wyglądać.
Zacytuję Herodota: „Nigdy nie poniżaj ludzi, bo będą żyć chęcią zemsty za to upokorzenie”. On pisał o upokarzanych narodach, które robią potem krwawe, lub mniej krwawe, rewolucje, ale w mikrospołecznościach działa to dokładnie tak samo.
Szkoła uczy, że mając władzę, możemy upokarzać innych i możemy nimi dysponować.
Więc gdy kształcone w tym schemacie młode osoby dorosną i obejmą stanowiska, które dadzą im władzę – będą dyrektorkami, politykami albo pracownikami czy pracowniczkami portierni, ale będą miały choćby ułamek władzy nad kimkolwiek – będą z niej korzystać, żeby upokarzać.
Odbić sobie.
Tak, przecież muszą to sobie jakoś wyrównać. W szkole uczymy się, żeby znaleźć dla siebie jak najwyższe miejsce w kolejności „dziobania”.
Pamiętam, co wydarzyło się na twojej tablicy w mediach społecznościowych pod koniec 2022 roku. Mówię o hejcie ze strony osób uczniowskich, czyli tych, o prawa których walczysz.
Ujawniłam bardzo powszechną w polskich szkołach praktykę, czyli pobieranie opłat za matury próbne. W placówce, o której pisałam, osoby uczące się musiały zapłacić 45 złotych, choć to niezgodne z prawem. Nie ja to prawo wymyśliłam. Zgodnie z Konstytucją, nauka w polskiej szkole publicznej jest bezpłatna, więc za materiały ćwiczeniowe i edukacyjne ma zapłacić organ prowadzący, w tym przypadku prezydent miasta Torunia, Michał Zaleski.
Pokazałam zrzut ekranu z dziennika elektronicznego, który przesłali mi rodzice uczniów tej placówki. Pod postem jest około 600 komentarzy, nie przeczytałam wszystkich. Pamiętam, że tego dnia byłam zajęta, więc nie zaglądałam do internetu, ale sprawdziłam telefon. Zdziwiła mnie ilość wiadomości od znajomych, a jeszcze bardziej ich treść. Najczęściej pisali: „Alina, współczuję”.
Wieczorem otworzyłam Facebooka i znalazłam prawdziwe morze nienawistnych wpisów.
Ich przekaz był taki, że niszczę szkołę i żebym się zajęła czymś innym. Ale – co ciekawe – w Messengerze, w folderze „inne”, znalazłam zupełnie inne wiadomości.
Jakie?
Ludzie pisali: „Dziękuję, że pani się tym zajęła, bo w naszej szkole jest sporo nieprawidłowości”. Znalazłam też informacje, że szkoła inspirowała uczniów i uczennice do ataku na mnie. Dyrekcja przekazała im informację, że na Facebooku jest taki „ohydny” wpis i warto się do niego odnieść, w określony sposób. Myślę, że jeśli fakt jest dla dyrektorki nie do zniesienia, to może warto byłoby coś z tym zrobić. Tymczasem, zamiast naprawianiem błędu, zajęła się zachęcaniem młodych ludzi do atakowania mnie. Ostatecznie wymusiłam, żeby prezydent Torunia znalazł 20 tysięcy złotych – okazało się, że można sfinansować działanie szkoły zgodnie z prawem.
Wracając do hejtu – znam tego typu „naloty”. To jest coś, czego doświadczyłam od prawicowców, na przykład wtedy, gdy pisałam o przemocy wobec kobiet. Po przeżyciach z obozu dla osób uchodźczych nauczyłam się rozpoznawać takie akcje. Charakteryzują się tym, że we wszystkich wpisach jest bardzo podobna argumentacja. To są gotowce.
Nazwałaś je kiedyś „przekazem dnia”.
Bo to jest matryca, czyli zestaw argumentów, stworzonych zazwyczaj przez jakieś „dowództwo”. Potem zlatuje się rój os, które powielają przekaz. W przypadku szkoły w Toruniu bardzo łatwo było mi rozpoznać, że to odgórnie zorganizowana akcja, bo znałam argumentację dyrekcji. Uczniowie i uczennice powtarzali jej narrację. Narrację opartą na nieznajomości prawa. To zabawne, gdy widzisz, że kilkaset osób hejtujących bazuje na tym samym błędzie prawnym.
Nie unikasz czytania hejterskich komentarzy. Wielu twierdzi, że należy je ignorować albo blokować, są i tacy, którzy upubliczniają nienawistne wpisy i prywatne wiadomości od osób hejtujących.
Nie wiem, jakie jest najlepsze rozwiązanie. Czasem nie mam siły na czytanie tego.
Dyskusja z hejtującymi często nie ma sensu, bo ich wpisy nijak się mają do treści, którą przedstawiam.
Nie znajduję w nich osób, które chcą poddać cokolwiek krytycznemu myśleniu. Najczęściej hejtują takie, które inkorporowały czyjś tok myślenia i lecą z nim jak z szabelką. A jeśli zderzą się z faktem, którego nie dają rady przetworzyć, wyplują coś w stylu: „Ty arabska dziwko” albo „Lewacka szmato”.
Przy braku argumentów pozostaje naubliżać.
Upublicznianie hejtu osłabia jego siłę, ośmiesza osobę, która to robi. Gdy pisałam o Lesbos, zdarzyło mi się przeczytać, że jestem do niczego aktorką, której nie wychodzi na scenie, więc szuka innego sposobu na zdobycie poklasku. Trudno z czymś takim dyskutować. Przecież takim ludziom zależy tylko na znalezieniu punktu, w który mogą uderzyć. Myślę, że warto pokazywać, że to śmieszne i żałosne. Czasem publicznie zapraszałam taką osobę na spektakl, żeby miała możliwość ocenić moje umiejętności aktorskie. Żeby nie musiała robić tego zaocznie (śmiech).
Oczywiście to jest frustrujące. Na Lesbos – przy pierwszy masowym ataku hejterów – dotarło do mnie, że my – jako społeczeństwo – zachowujemy się jak głupcy. Zaczęłam się zastanawiać, co się stało. Czy my, Polacy, mamy coś we krwi, czy to tzw. słowiańska dusza? Przecież to bzdury. Nie rodzimy się tacy czy owacy. Gdzieś się zatem musimy uczyć tych „ustawień domyślnych”. A gdzie jest wspólny obszar treningu do takiego, a nie innego, funkcjonowania w społeczeństwie?
Teraz rozumiem twój „przeskok” z obozu dla osób uchodźczych do szkoły.
Przez 12 lat uczymy się w niej życia społecznego. Uczymy się kontaktu z systemem, uczymy się państwa, uczymy się tego, jak działa władza i jak działa prawo. A prawo jest w polskiej mentalności po to, żeby ci nie pozwolić, żeby cię ukarać.
I żeby cię zastraszyć.
W polskim rozumowaniu prawo jest narzędziem, którego silniejszy używa wobec słabszego. Potem mamy z tego taką „oczywistość”, że policja jest po to, żeby nas ścigać i karać, a nie chronić i ratować.
Jak dziecko pójdzie na policję i zgłosi przemoc, to policjant wzywa przemocowców na komendę – mówię o sytuacji, która miała miejsce, i wiem, że nie była jednostkową. Czytałam w materiałach Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, że to jest częsta praktyka polskiej policji. Nie chcę wchodzić w kolejny obszar polskiej patologii, powtórzę jednak, że wszystko zaczyna się w szkole. Jesteś policjantem – w końcu masz jakąś władzę i możesz sobie odbić.
„A jak już trafisz na babę, to masz przerąbane” – takie zdanie można usłyszeć z ust niejednego kierowcy. Jakiś czas temu przeczytałam wywiad z policjantką, która mówiła o tym, jak ona i jej koleżanki są poniżane przez szefów i kolegów z pracy. Czyżby te, które pracują w drogówce odreagowywały na kierowcach?
„Nigdy nie poniżaj ludzi, bo będą żyć chęcią zemsty za to upokorzenie”. Jak nie mogą na sprawcy upokorzenia, odbiją sobie na kimś innym.
I tak nam się kręci zaklęty krąg przemocy.
Tak samo było na folwarku, upokarzany chłop odreagowywał na swojej rodzinie. Najsłabszym ogniwem zawsze były dzieci. Ale te też potrafią sobie odbić. Znajdą tego, który się różni: rudego, grubszego, w spektrum autyzmu, cudzoziemca, „innego”.
Albo mniejszego.
Najłatwiej. Ale to nie bierze się znikąd – my to takim tworzymy.
Dostajesz pogróżki?
Nie, teraz nie. Dostawałam, gdy działałam w Gorzowie Wielkopolskim i ujawniałam nieprawidłowości dotyczące klubu sportowego „Stal Gorzów”. Podważałam dotacje, których miasto udzielało prywatnej spółce. Ujawniłam, że stadion żużlowy – zbudowany za 80 milionów, z pieniędzy miejskich – jest dzierżawiony prywatnej firmie Stal S.A. za 2 tysiące netto. Wtedy zaczęli na mnie „wjeżdżać” kibice.
Bałaś się kiedyś o swoje bezpieczeństwo?
Znajomi zaczęli mnie ostrzegać. Często słyszałam: „Alina, z kibicami nie ma żartów. Uważaj!”, ale nikt mi nie powiedział: „Przestań to robić”.
Jeśli już ktoś mi kiedyś groził i próbował powstrzymać, to raczej władza, czyli marszałek województwa opolskiego. Ujawniłam plagiat, który popełniła kandydatka startująca w konkursie na dyrektorkę Muzeum Śląska Opolskiego. Kandydatka, która była żoną politycznego kolegi władz tego województwa. Dodam, że nie był to PiS – każda władza działa podobnie. Co się stało, gdy nagłośniłam sprawę? Władze województwa próbowały zamieść pod dywan przestępstwo swojej koleżanki, twierdząc, że to jedynie inspiracja. Krytykowałam władze województwa za takie postępowanie i złożyłam zawiadomienie do prokuratury. Za to, że upominam marszałka – Andrzeja Bułę i wicemarszałka – Zbigniewa Kubalańcę, zarząd województwa wniósł przeciwko mnie pozew o naruszenie dóbr całego województwa.
Dla mnie to było żałosne. Nie mieli nawet odwagi pozwać mnie jako osoby prywatne. Woleli zasłonić się mieszkańcami województwa, twierdząc, że krytykując marszałka i wicemarszałka, obrażam całe województwo.
Dyrektorką, Moniką Ożóg, zajęła się prokuratura. Sąd uznał ją winną popełnienia plagiatu. Pozew władz województwa to nic innego jak próba zamknięcia mi ust. Takie działania mają swoją nazwę, to tak zwane „slappy” – od angielskiego akronimu SLAPP: strategic lawsuits against public participation, czyli pozwy przeciwko udziałowi obywatelek i obywateli w sprawach publicznych. W konsekwencji, zamiast ujawnianiem nieprawidłowości, musiałam się zająć obroną siebie. To pochłania czas, pieniądze i zdrowie.
Jaki był finał?
Marszałek przegrał.
Choć hejt, który do ciebie kierowano, gdy byłaś na Lesbos, był bardzo agresywny, nie zaprzątał ci głowy, a jak jest teraz?
Gdy nie funkcjonuję na tak wysokich obrotach, nie jestem w trybie emergency, jest zupełnie inaczej. Już czwarty rok zajmuję się tematyką szkolną i coraz dotkliwiej odczuwam konsekwencje bycia zanurzoną w tym patologicznym bagnie. Rozwalają mnie stwierdzenia, które – de facto – hejtem nie są, czasem jest to pogarda.
Całkiem niedawno dostałam taki komentarz od człowieka, który – z tego, co sprawdziłam – był dyrektorem szkoły, jest nauczycielem. Pod dużym postem, który dotyczył Tęczowych Piątków, dołączyłam informację o tym, że można mnie wspierać finansowo. Założyłam Patronite, bo nie ma etatów w pracy, którą wykonuję. Mam wrażenie, że ten pan w ogóle nie przeczytał treści, w której wyjaśniam, dlaczego dyrektor nie ma prawa zakazywać Tęczowych Piątków – bardzo długi post, sowicie okraszony artykułami prawnymi. W komentarzu stwierdził, że ja nic nie robię, że Patronite to żebractwo i że aktywiści robią to dla pieniędzy. Wyraził oczekiwanie, że będziemy działać za darmo. I kto to napisał? Nauczyciel! To mnie rozwaliło.
Jak słyszę, siła rażenia krytyki jest dla ciebie większa niż agresywnego hejtu.
Tak, bo od kilku lat jestem przytłoczona patologią w polskiej edukacji. Widzę, jak to funkcjonuje, jak przemoc jest powszechnie akceptowana i jak ogromne jest na nią przyzwolenie. Zajmuję się prawem, ale tak naprawdę stosuję je w sytuacji, w której pojawia się przemoc – wobec dzieci, wobec rodziców, a także mobbing dyrektorów i dyrektorek wobec osób nauczycielskich – i widzę, jak organy władzy: organy prowadzące, samorządy, kuratoria, prokuratura i inne instytucje państwa, biorą udział w zamiataniu tego pod dywan, niezależnie od tego, która partia polityczna jest u władzy.
Wracając do hejtu, dostawałaś kiedyś „rady”, żeby nie czytać nienawistnych wpisów?
Tylko w kwestii szkoły w Toruniu, czyli tych 600 hejterskich komentarzy.
Myślę, że nie ma jednej metody na radzenie sobie z hejtem. Najważniejsze, żeby chronić siebie.
Jeśli widzę, że to mnie bardzo dużo kosztuje i zaczyna wciągać, nie czytam. Ale do jakiegoś momentu dyskusja z hejterem jest okej, bo czytają ją inne osoby, więc można to potraktować edukacyjnie. Czasami hejt jest oparty na bardzo spójnej manipulacji. Nie mając wiedzy w danym zakresie, trudno to „rozbroić”. Rozmawiając z trollami czy hejterami, tak naprawdę nie rozmawiam z nimi, tylko pokazuję osobom czytającym, jak rozbrajać nienawistne komentarze i jak weryfikować fakty.
Ale to, co najbardziej mi pomaga w takich sytuacjach – co ma ogromną siłę osłabiania hejtu – to komentarz obcej osoby, która pokaże hejterowi, jak ona widzi moją działalność. Jeden wpis może zdziałać cuda. Myślę, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, jaką moc może mieć dobre słowo.
Jak uczyć młodych ludzi funkcjonowania w świecie, w którym dochodzi do normalizacji mowy nienawiści?
Przede wszystkim nie upokarzać, żeby nie powodować chęci odwetu, odreagowania i ulżenia sobie. Więc – do jasnej cholery – zacznijmy szanować ludzi w szkole, tych najmniejszych. I uczmy doceniać, a nie oceniać.
A pamiętasz, czego uczono nas, dzieci lat 80.? Przecież szacunek to było „coś”, co należało okazywać starszym – z automatu i właśnie dlatego, że są starsi. Czy bili, czy poniżali, czy zachowywali się podle, należało ich szanować i nie dyskutować. To była cała lekcja szacunku.
No i czcij ojca swego i matkę swoją, gówniarzu. Dziś też się tego uczy. Tymczasem szacunek to jest to, że ja – jako dorosła osoba – szanuję ciebie taką i takim, jaką i jakim jesteś. Masz różowe włosy, szanuję cię, a nie, że ja cię – ewentualnie – toleruję. Jesteś cenna i godna szacunku taka, jaka jesteś. I kropka.
*Alina Czyżewska – aktorka, działaczka obywatelska. Interweniuje w sytuacjach nadużywania władzy i przekraczania kompetencji przez osoby pełniące funkcje publiczne i organy władzy. Wspiera obywatelki i obywateli, szkoli i edukuje o społeczeństwie obywatelskim w praktyce, o narzędziach demokracji, o prawach człowieka, w tym przede wszystkim o prawie do informacji. „Tłumaczy” – czasem także w sądach – opornym przedstawicielom organów władzy, gdzie są ich granice i jakie są ich obowiązki. Jest fanką jawności i dostępu do informacji, uczy i inspiruje, jak korzystać z narzędzi obywatelskich, czyli jak „brać władzę w swoje ręce” i jak w praktyce stosować art. 4 Konstytucji: „Władza zwierzchnia należy do narodu”. Pomaga osobom w sytuacjach bezprawnego nadużywania władzy, takich jak systemowa przemoc w szkołach, na uczelniach teatralnych, molestowanie w teatrze, zastraszanie aktywistów i aktywistek, cenzura.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Ekonomistka, psycholożka biznesu, redaktorka – związana z mediami od 2013 roku. Pisze o aspektach zdrowotnych i społecznych, z naciskiem na prawa człowieka, prawa kobiet, zdrowie psychiczne osób małoletnich i wszelkie przejawy przemocy w relacjach skośnych, tak prywatnych, jak i zawodowych.
Ekonomistka, psycholożka biznesu, redaktorka – związana z mediami od 2013 roku. Pisze o aspektach zdrowotnych i społecznych, z naciskiem na prawa człowieka, prawa kobiet, zdrowie psychiczne osób małoletnich i wszelkie przejawy przemocy w relacjach skośnych, tak prywatnych, jak i zawodowych.
Komentarze