Propaganda przedstawia Rosję jako kraj, który dobrze radzi sobie z zachodnimi sankcjami. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Analizujemy trzy błędy Zachodu w ocenie stanu gospodarki rosyjskiej.
24 lutego 2022 roku rosyjskie wojsko zaczęło pełnoskalową inwazję Ukrainy. Komentatorzy (i, jak możemy się domyślać, Putin) spodziewali się szybkiej kapitulacji Ukrainy i anemicznej reakcji Zachodu. Tymczasem rok później Ukraina stoi niepokonana, a Zachód obłożył Rosję serią bezprecedensowych sankcji. W tym tekście chciałbym odpowiedzieć na pytanie o ocenę tych sankcji z perspektywy roku, ich wpływ na przebieg wojny i projekt putinowskiej Rosji, oraz lekcje na przyszłość.
Na wstępie należy podkreślić, że jakakolwiek ocena sankcji obarczona jest dużym stopniem niepewności.
Nie oznacza to jednak, że ocena sankcji jest niemożliwa. W skrócie: Putin skazał Rosję na kolejną Wielką smutę i zaczynamy obserwować owoce tego procesu na polu bitwy.
Tę wojnę zaczęła właściwie aneksja Krymu w 2014 roku, ale my zbudziliśmy się z nią 24 lutego 2022 rano. Wtedy była szokiem, dziś jest częścią codzienności. W Ukrainie giną tysiące ludzi, kraj jest zrujnowany, ale trwa w solidarnym, wspaniałym oporze. Polska pomaga, pokazując siłę społeczeństwa obywatelskiego.
Od roku to jest nasza wojna.
W OKO.press przypominamy ten czas, analizujemy, gdzie jesteśmy i co może stać się dalej: z wojną, z Ukrainą, z Rosją. Z Europą i Polską.
Rosja zaczęła wojnę z solidnymi zapasami materiałowymi (np. liczbę czołgów szacowano na od kilku do kilkunastu tysięcy) i względnie dużą armią. To oczywiste, że żadne sankcje nie mogły sprawić, aby te zapasy nagle wyparowały. Z drugiej strony, kremlowski plan dekapitacji Kijowa i błyskawicznego zajęcia Ukrainy spalił się na panewce w obliczu bohaterskiego oporu Ukraińców.
„Specjalna operacja wojskowa”, romantyczna wizja szybkiego zwycięstwa russkowo mira, zamieniła się w regularną wojnę na wyniszczenie, którą rządzi nieubłagana, zimna matematyka: której stronie szybciej skończy się wojsko?
Od początku konfliktu jest jasne, że ukraiński żołnierz góruje morale i wyszkoleniem nad rosyjskim, ale wygrać wojnę może tylko wtedy, kiedy Rosjanie przynajmniej częściowo stracą przewagę materiałową. Sankcje nie zastąpią zachodnich dostaw broni i szkolenia żołnierzy (i dlatego musimy naciskać polityków na dalszą pomoc dla Ukrainy), natomiast pełnią dwie ważne pomocnicze role: uderzają w rosyjski przemysł wojskowy i zmniejszają ogólny potencjał rosyjskiej gospodarki, utrudniając w ten sposób gospodarczą „obsługę” wojny.
Analitycy wojskowi jeszcze przed wojną ostrzegali Rosję, że jej zbrojeniówka zależy od zachodnich technologii i komponentów, przede wszystkim na polu elektroniki, optyki i zaawansowanych maszyn produkcyjnych. Zachodnie sankcje na samym początku wojny wymierzono właśnie w dostawy takich komponentów, skazując Rosjan na korzystanie z rodzimych lub chińskich ekwiwalentów gorszej jakości. Skutki tego widzimy już dzisiaj na polu bitwy.
Wbrew buńczucznej propagandzie i próbie modernizacji z ostatniej dekady, odziedziczony po ZSRR rosyjski arsenał nie potrafi poradzić sobie z nowoczesnym NATO-wskim uzbrojeniem, od pocisków Javelin po słynne HIMARSy.
Co gorsze dla Rosji, na pole bitwy wysyła sprzęt coraz gorszej jakości.
Analitycy zauważyli ostatnio na przykład, że brak komponentów zmusił Rosjan do modernizowania czołgów zdecydowanie poniżej standardów sprzed wojny. Pamiętajmy, że mówimy tu o relatywnie starych T-72 i T-90, tymczasem Ukraińcy niedługo otrzymają Leopardy i Abramsy – Rosjanie w ogóle nie mają odpowiedzi na te zachodnie czołgi najnowszej generacji. Jeszcze przed wojną taką odpowiedzią miał być prototypowy T-14 Armata, ale rosyjskim inżynierom nie udało się sfinalizować i wdrożyć do masowej produkcji tego projektu, przez co stał się obiektem żartu: to najbardziej wyrafinowany czołg świata, oparty o najbardziej zaawansowaną technologię stealth, dlatego nikt go jeszcze nie zobaczył na polu bitwy.
Wedle popularnej opinii, atutem Rosji ma być przewaga ilości nad zachodnią jakością. Prorosyjscy komentatorzy straszą nas wręcz, że Rosja wciąż walczy na pół gwizdka, z jedną ręką związaną za plecami, i kiedy Putin straci w końcu cierpliwość, zmobilizuje takie masy sprzętu i żołnierzy, że zaleje Ukrainę jak powódź.
Wystarczy chwila namysłu, aby od razu zauważyć drobny problem w tej argumentacji: Putin po roku wojny, po dziesiątkach tysięcy zabitych żołnierzy, po upokorzeniu pod Kijowem, Charkowem i Chersoniem, nie stracił jeszcze cierpliwości?
Wróćmy do przykładu czołgów. Wedle popularnych szacunków Rosjanie zaczęli wojnę z 3 tysiącami sprawnych czołgów i parkiem do 10 tysięcy w składach. Problem z tą drugą liczbą polega na tym, że obejmuje ona maszyny, które trzymano w kiepskich warunkach („na świeżym, syberyjskim powietrzu”) i które od dawna są technologicznie przestarzałe. Te czołgi wymagają dogłębnej modernizacji i restauracji, w praktyce Rosjanie mogą liczyć na jedną trzecią do połowy tych maszyn, a reszta będzie przydatna raczej jako źródło części zamiennych. To wciąż olbrzymia liczba, tylko że dochodzimy do ważnego problemu: rosyjska zbrojeniówka w zeszłym roku odrestaurowała około 600 czołgów i zbudowała kolejne 250 nowych. Tymczasem udokumentowane rosyjskie straty w momencie pisania tego tekstu to ponad 1700 maszyn. Doliczając 30 proc. jako szacunek strat nieudokumentowanych, dostajemy liczbę około 2200 czołgów, czyli dwuipółkrotność nowych i odrestaurowanych maszyn!
Jeśli te szacunki są prawdziwe, Rosja ma teraz prawie połowę mniej sprawnych czołgów niż na początku wojny (około 1650 sztuk).
Możemy się spodziewać, że z uwagi na malejące nasycenie rosyjskiego wojska tym sprzętem, jego straty będą spadać, ale żeby dobrze Czytelnikom zobrazować obecną hekatombę: w hipotetycznym (i mało realnym) scenariuszu, w którym tempo strat i produkcji czołgów nie zmieni się przez najbliższy rok, Putinowi po dwóch latach 3-dniowej „specjalnej operacji wojskowej” zostałoby 300 sprawnych sztuk. Właśnie dlatego Putin wstrzymał dostawę czołgów T-90 do Indii i rzucił je na front, jedną decyzją niszcząc reputację rosyjskiej zbrojeniówki w poza-zachodnim świecie.
Czołgi są symboliczne dla całego rosyjskiego przemysłu, który pozostaje wąskim gardłem w tej katastrofalnej dla Rosji wojnie, nawet biorąc pod uwagę odziedziczone po ZSRR rezerwy sprzętu. Zobrazujmy to kolejnym przykładem. Jeszcze przed wojną analitycy wojskowi podkreślali niedostatki rosyjskiej logistyki, w szczególności nieadekwatną ilość ciężarówek zaopatrzeniowych. Skutki zobaczyliśmy rok temu pod Kijowem, kiedy słynny pancerny konwój utknął w korku bez jedzenia i paliwa.
Tymczasem sankcje zdewastowały rosyjski przemysł motoryzacyjny.
Z uwagi na ograniczenia w produkcji, w ubiegłym roku wyprodukowano w Rosji około 65 tysięcy nowych ciężarówek, czyli mniej więcej trzy czwarte liczby z 2021 roku i zdecydowanie poniżej zapotrzebowania gospodarki.
Do pewnego stopnia pomógł import z Chin, ale przy jednoczesnym zawieszeniu handlu z europejskimi gigantami motoryzacyjnymi.
Wyobraźmy więc sobie scenariusz, którym straszą nas prokremlowscy komentatorzy: pewnego dnia Putin stwierdza, że ma dość i idzie na całość, mobilizując 10 milionów żołnierzy. Jeszcze przed wojną Rosja miała 300 tysięcy żołnierzy w wojskach lądowych, których obsługiwało 10 brygad wsparcia materialno-technicznego, każda po 400 ciężarówek, jedna na 75 żołnierzy. Prosta matematyka pokazuje, że jeden milion rekrutów wymaga ponad 13 tysięcy nowych ciężarówek, a 10 milionów – 133 tysięcy, czyli dwukrotną produkcję z 2022 roku. To tylko wstępny koszt, obok nieuniknionych strat w boju i maszyn zniszczonych zużyciem, oraz innych użyć ciężarówek w rosyjskim wojsku. Pamiętajmy, że te pojazdy potrzebne są też w cywilnej produkcji i transporcie, bez nich rosyjska gospodarka zwyczajnie się załamie.
Jeśli więc Putin na serio planuje olbrzymią ekspansję sił zbrojnych, powinien już dzisiaj otwierać nowe fabryki ciężarówek. Tymczasem rosyjskie przywództwo uznaje obecną sytuację za wystarczającą i planuje dostępny kapitał wykorzystać do (cytując Instytut Studiów Wojennych) „zwiększenia produkcji bardziej potrzebnych materiałów”.
Współczesna wojna wymaga całego spektrum sprzętu, od czołgów przez elektronikę po racje żywnościowe, a rosyjski przemysł zwyczajnie nie jest w stanie długofalowo zaspokoić wymagań konfliktu w Ukrainie. Zachodnie sankcje oznaczają brak dostępu do nowoczesnych technologii i maszyn, a neutralne państwa jak Chiny nie wydają się zainteresowane podobnymi inwestycjami.
W praktyce rosyjski przemysł musiałby dokonać skoku na miarę industrializacji Korei Południowej po 2 Wojnie Światowej, coś, co temu znacznie lepiej zorganizowanemu i mniej skorumpowanemu społeczeństwu zajęło całe pokolenie, w dodatku bez drenującej zasoby i młodych ludzi pełnoskalowej wojny.
Podsumowując, Rosja Putina w lutym zeszłego roku mogła sobie pozwolić na relatywnie silny atak tylko dlatego, że dekadami zbierała do niego sprzęt. Kiedy ten atak się nie udał, Rosja nie ma szans na zalanie Ukrainy „militarną powodzią”, jej potencjał gospodarczy pozwala tylko na relatywnie wąską rzekę.
Widać to już na polu bitwy. Od stycznia komentatorzy spodziewali się nowej rosyjskiej ofensywy, tymczasem kiedy piszę te słowa, Rosjanie wciąż szturmują niewielki i pozbawiony znaczącej wartości operacyjnej Bachmut, wedle zachodnich wywiadów tracąc „2000 żołnierzy za każde 100 jardów [91.5 metrów]” – to trzykrotnie większe straty za teren niż pół roku temu pod Siewierodonieckiem! W dodatku brakuje przekonujących dowodów na rosyjskie przygotowania do większego uderzenia na jakimś innym froncie, dlatego wielu komentatorów uważa, że maskara pod Bachmutem to jest właśnie TA wyczekiwana ofensywa i jedyne, na co obecnie Rosja może sobie realnie pozwolić. Innymi słowy, słynny scenariusz – Putin się denerwuje i mobilizuje wszystkie dostępne mu zasoby – być może już się realizuje, po wrześniowej mobilizacji.
Powyższe rozważania pokazują szerszy problem rosyjskiej gospodarki i systemu Putina. Od czasów Breżniewa, przywództwo ZSRR i potem Rosji poddało się w wyścigu technologicznym i postawiło na eksport tanich surowców naturalnych, dążąc do uzależnienia od siebie Zachodu. Ubiegły rok pokazał, że to narzędzie nacisku może być skuteczne tylko w krótkim okresie.
Tanie zasoby są tanie dlatego, że jest ich dużo i łatwo je zastąpić, a technologie, na odwrót, są drogie, bo trudne do stworzenia i zastąpienia.
„Rozumiejący Rosję” komentatorzy często odwołują się do historycznego doświadczenia tego kraju – najazdu Mongołów, Napoleona i Hitlera – żeby twierdzić, że Rosja ma prawo do Ukrainy, bo dla własnego bezpieczeństwa potrzebuje granic opartych o naturalne przeszkody terenowe, z daleka od ukraińskiego stepu. Paradoksalnie, Putin skazał Rosję na technologiczną stagnację i postawił pod ścianą rosyjski przemysł naftowy, dlatego musiał zgodzić się na upokarzające warunki sprzedaży ropy do Chin i w długim okresie uzależnienie od azjatyckiego smoka, w żałosnej powtórce moskiewskiego trybutu dla Złotej Ordy.
Czytelnicy domyślają się, że uważam sankcje za skuteczne. Nie zmienia to faktu, że wynika to bardziej ze słabości Rosji, niż siły Zachodu. Wydaje mi się, że wszyscy – łącznie z Putinem – za bardzo uwierzyliśmy w kremlowską narrację o „wielkiej Rosji” (w anglojęzycznej memosferze wyśmiewanej jako „Russia stronk”) i wielkim strategu Putinie (tu polecam genialną parodię na Twitterze). Właśnie dlatego Zachód popełnił z początku trzy kluczowe błędy, które na szczęście zaczął już naprawiać.
Pierwszy błąd: Zachód od początku miał problemy z odpowiedzią na rosyjską propagandę gospodarczą.
Cały rok spędziliśmy w obawie o zapasy gazu na zimę, chociaż europejskie kraje bardzo skutecznie poradziły sobie z tym wyzwaniem. Trudno zrozumieć, dlaczego europejscy politycy nie wykorzystują każdej okazji przed kamerami, aby wyśmiewać Putina z tego powodu. Podobnie, początkowe sankcje finansowe nie przyniosły natychmiastowych, dramatycznych skutków, bo albo nie było to ich celem (jak odcięcie od rynków kapitałowych, które od zawsze miały mieć efekty długookresowe), albo Rosja przygotowywała się do wojny przynajmniej od 2014 roku (stąd względnie dobrze zniosła odcięcie od zachodniego systemu płatniczego SWIFT). Zachodni politycy często nie potrafili tego skutecznie zakomunikować, stąd wiele spekulacji, że Rosja jest odporna na sankcje.
Na przykład Kreml próbował w lecie ukrywać stan rosyjskiej gospodarki silnym rublem (co jest wskaźnikiem bez znaczenia), a ostatnio powołuje się na optymistyczną prognozę MFW odnośnie do rosyjskiego PKB w 2023 roku.
Ta ostatnia sytuacja szczególnie pokazuje, jak trudno walczyć z kremlowską propagandą.
Jak Czytelnicy widzą, pierwotny przekaz Kremla o optymistycznych prognozach MFW jest w istocie chybiony, ale wyjaśnić ten fakt nie należy do prostych i wymaga odpowiedniego zarządzania komunikacją z opinią publiczną. Nasi politycy za bardzo zlekceważyli ten problem.
Błąd drugi: wielu zachodnich przywódców wciąż nie może zrozumieć, jak słaba jest Rosja i jak silny jest Zachód. To nakłada się na błąd trzeci (i najbardziej dla Rosji smutny): dopiero teraz widać, w jakim stopniu Putin jest gotów zaakceptować „breżniewizację” rosyjskiej gospodarki i powtórkę stagnacji i upadku z lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Z tych dwóch powodów sankcje nakładano (i po drugiej stronie równania, wysyłano Ukrainie uzbrojenie) zbyt wolno.
Dobrym przykładem jest być może cena maksymalna na rosyjskie kopaliny energetyczne, opcja nuklearna, która najpewniej zdewastuje rosyjski budżet. Osobiście znam ekspertów, którzy proponowali ją jeszcze w lecie zeszłego roku, jako idealne rozwiązanie na europejską inflację i ograniczenie dochodów Putina. Dlaczego europejscy politycy nie wprowadzili takiej ceny maksymalnej jeszcze w kwietniu po Buczy, pozostaje zagadką. Podejrzewam, że zbyt długo mieli nadzieję, że marcowa porażka pod Kijowem i sama groźba sankcji skłonią Putina do otrzeźwienia i powrotu do „business as usual”.
Z drugiej strony, ostatnie miesiące przynoszą dowody na to, że zachodni politycy zaczynają rozumieć intencje Putina i skalę strategicznej porażki Rosji. Widzimy to po coraz śmielszych dostawach broni, ale i symbolicznych gestach jak niedawna wizyta Joe Bidena w Kijowie.
Podsumowując, Rosja jest wciąż na tyle silna, że może kontynuować swoją wojnę, ale zbyt słaba, aby ją wygrać. Tylko od Zachodu zależy, czy pomożemy Ukrainie wygrać. Możemy do tego się przyczynić dalszymi dostawami uzbrojenia i dalszą pracą nad sankcjami. Jak pokazał ostatni rok, sankcje nie zawsze osiągają zamierzone skutki, ale w ostatecznym rachunku duszą rosyjską gospodarkę.
Z drugiej strony, Rosjanie starają się omijać sankcje i dostosowywać do nowej rzeczywistości gospodarczej, dlatego sankcje musimy zaostrzać i uszczelniać, aż do końca wojny i otrzeźwienia rosyjskiego przywództwa.
Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi
Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi
Komentarze