0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Pietrzyk / Agencja GazetaTomasz Pietrzyk / Ag...

Wykończeni reformą edukacji (od 2016 roku do dziś), z traumą po kwietniowym strajku 2019 roku, zostawieni sami sobie w obliczu pandemii, a zarazem pozbawieni wpływu na decyzje o formie nauczania w swej szkole, nauczyciele i nauczycielki stanęli przed kolejnym wyzwaniem – przejściem od 26 października na edukację zdalną (za wyjątkiem klas I-III szkół podstawowych).

Wracają wszystkie problemy z wiosennej fazy epidemii, kiedy edukacja została prewencyjnie zamknięta: trudności w kontakcie z podopiecznymi, „znikanie z radaru” szczególnie uczniów z domów o mniejszym kapitale kulturowym (co oznacza też gorszy dostęp do komputera i internetu), przekładanie treści edukacyjnych z realu do wirtualu. A jednocześnie wisi nad szkołami presja egzaminów i ogromnej, absurdalnie szczegółowej podstawy programowej.

Przeczytaj także:

Z drugiej strony słyszymy od nauczycieli, że sporo się nauczyli od marca, że bilans wiosennej zdalnej edukacji nie jest negatywny. Lepiej rozumieją swoją rolę, ale też lepiej wiedzą, czego w sieci nie da się zrobić.

Do tego dochodzi covidowy stres o siebie, o rodzinę, ale też o zdrowie i życie uczniów, niezależnie od tego, czy spotykamy się z nimi w młodszej podstawówce, czy jesteśmy już tylko online.

Nauczyciele, prawie jak lekarze, byli i są na pierwszej linii frontu, a spotyka ich za to za mało uznania, wsparcia i serdeczności. Na życzliwość ministrów też trudno było liczyć.

Dochodzi dodatkowy problem – opór części rodziców i uczniów przeciw restrykcjom epidemiologicznego bezpieczeństwa, podważanie tego, co coraz bardziej oczywiste, że pandemia atakuje i musimy się przed nią bronić.

Problem z koronasceptykami nie zniknął wraz z zamknięciem szkół. Wręcz przeciwnie, uczniowie i uczennice, im dalej od szkoły, tym bardziej są podatni na spiskowe teorie i nieracjonalne myślenie o epidemii. Zadaniem edukacji jest uczniów przed tym chronić.

Jak sobie z tym poradzić?

Co opowiadają denialiści

Warto zdać sobie sprawę, że osób, które nie wierzą w pandemię jest całkiem sporo – według szacunków i wycinkowych badań co najmniej kilkanaście-dwadzieścia kilka procent. Tylko dwie trzecie z nas jest przekonanych, że koronawirus to po prostu epidemia, za którą nie stoi żaden spisek czy to elit politycznych, koncernów farmaceutycznych, czy wielkiego biznesu...

Ostatnio pojawiła się w sieci fejkowa i zarazem makabryczna teoria, że SARS-CoV-2 to biologiczna broń, skierowana przeciwko ludziom starym.

Ilość bzdur, które ludzie szerują i powtarzają, przekroczyła już dawno poziom bezpieczny dla indywidualnego i publicznego zdrowia.

„Koronasceptycy” to zjawisko światowe, są nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie od miesięcy dzień w dzień notuje się kilkadziesiąt tysięcy zachorowań, a zmarło już ćwierć miliona ludzi. Mówi się o nich „deniers”, czyli ci, co zaprzeczają, stąd spolszczenie „denialiści”.

Jedni z „niedowiarków” mówią, że to „tylko trochę poważniejsza grypa”, drudzy, że „większa liczba przypadków wynika z większej liczby testów”, a jeszcze inni, że „maseczki wcale nie działają i wywołują grzybicę”...

Jest też spora grupa obywateli, którzy uważają, że noszenie maseczek i inne obostrzenia ograniczają ich wolność, zwłaszcza, że nie ma stosownych ustaw przyjętych przez parlament, które miałyby nas do tego zmusić (to akurat prawda) i wszystko opiera się na rozporządzeniach.

Niektórzy uważają, że niepotrzebnie dali się zamknąć w domu na wiosnę i nie chcą tego przeżywać ponownie (szkoda, że wirus jest odmiennego zdania i atakuje 40 razy mocniej niż w I fali - w marcu, kwietniu i maju największa liczba dziennych zakażeń ledwie przekraczała 500, w sobotę 31 października wyniosła blisko 22 tys.).

Rozmawiajcie o epidemii

Politycy na przemian nadmiernie uspokajają i nadmiernie straszą epidemią, co stanowi pożywkę dla teorii spiskowych.

Legendy o koronawirusie obrastają najbardziej fantastycznymi dodatkowymi fejkami, np. że prowadzone jest czipowanie wszystkich Polek i Polaków, żeby sterować naszym zachowaniem. Oczywiście pod pretekstem walki z epidemią.

Nie bądźcie więc zdziwieni, jeśli spotkacie sceptycznie nastawionych rodziców czy uczniów (a może nawet kolegów nauczycieli?). Jest ich trochę mniej wśród ludzi po 30. roku życia, lepiej wykształconych i w dużych miastach, ale nie ma powiatu, nawet od dawna „w czerwonej strefie”, w którym nie słychać byłoby takich głosów.

Zadaniem nauczycieli i nauczycielek jest ich wychwytywanie, jako część kluczowego zadania edukacyjnego, by o epidemii z uczniami rozmawiać, zachęcając uczniów zarówno do dzielenia się swoimi przeżyciami i obawami, jak i szukania rzetelnej wiedzy.

Nie ma tego w podstawie programowej, ale bezcenne byłoby przeprowadzenie – czy to na godzinie wychowawczej, czy na biologii, WOS czy geografii – kilku zajęć o epidemii COVID-19.

Pożądane byłyby porównania historyczne do poprzednich epidemii – od czarnej śmierci, czyli dżumy w XIV-wiecznej Europie, przez grypę hiszpankę po I wojnie światowej, aż po AIDS czy ptasią grypę. Inne tematy: porównanie przebiegu epidemii COVID-19 i polityki rządów w różnych krajach, sposoby minimalizowania ryzyka zakażenia itp.

Szczególnie warto zastosować metodę projektu uczniowskiego – grupa uczniów może zdalnie zbierać materiały i przygotowywać multimedialną prezentację a nawet małą kampanię edukacyjną w sieci.

Zwłaszcza teraz ważne jest, by szkoła zerwała ze smutną tradycją, że zajmuje się wszystkim poza tym, co ważnego dzieje się współcześnie.

Dorośli też się boją i mogą być zagubieni

Polemika z denialistami to rzecz delikatna, zwłaszcza gdy są to rodzice waszych uczniów i uczennic. Trzeba wykazać się czymś w rodzaju krytycznej empatii.

W czasach pandemii większość z nas przeżywa poczucie utraty kontroli nad losem – własnym, swoich bliskich, a nawet Polski i świata. Niepewność to dla każdego i każdej stan trudny do zniesienia. Od tysięcy lat ludzie próbowali sobie z nią na różne sposoby radzić, korzystając z horoskopów czy wróżb oraz snując spiskowe teorie, które miały wyjaśnić, dlaczego coś się wydarzy i pomóc przewidzieć, co gorszego może nas spotkać. A także odrzucając nawet najbardziej oczywiste sygnały o zagrożeniu.

Tak jest również teraz.

Psychologowie najczęściej wskazują właśnie na lęk jako główny mechanizm, który sprzyja odrzucaniu informacji o koronawirusie. Wielu ludzi po prostu nie jest w stanie przyjąć prawdy o rzeczywistości i włącza mechanizm obronny zwany „zaprzeczeniem”.

Boją się, ale nie chcą się do tego przyznać przed sobą i innymi – budują więc taki obraz świata, w którym nie ma się co lękać się epidemii, bo wirusa po prostu nie ma albo jest niegroźny. Ot, taka trochę gorsza grypa.

Infodemia jako przypadłość towarzysząca

Równolegle działa inny mechanizm, który włącza się, gdy mamy za dużo informacji i nasz mózg nie jest w stanie ich przetworzyć. Tak jest właśnie teraz. O koronawirusie mówią wszyscy: dziennikarze, lekarze, eksperci, politycy, znajomi, sąsiedzi, ludzie w sklepie, a przede wszystkim media społecznościowe. Mamy więc „epidemię" nadmiaru informacji, które się nawzajem znoszą, sobie zaprzeczają, są trudne do zweryfikowania, wzbudzają dodatkowy niepokój.

Infekujemy się nimi jak wirusami, a one (informacje) szybko mutują, by tym skuteczniej atakować naszą zbiorową świadomość.

Jak ludzie radzą sobie z taką infodemią? Na ogół źle lub wcale.

Można szybko przyjąć jakiś nawet absurdalny punkt widzenia i potem już tylko dopuszczać te wiadomości, które go potwierdzają. Albo uznać, że wszyscy kłamią. Albo w ogóle odciąć się od informacji.

Dużo trudniej jest stale, na bieżąco w krytyczny sposób filtrować to, co do nas zewsząd dociera, do tego konfrontując z opiniami osób, które są dla nas ważne i którym ufamy. Tego nie zawsze nauczyła nas szkoła, ale to właśnie od takiego umysłowego nawyku racjonalnego przetwarzania informacji zależy nasze życie, nasze wybory (nie tylko w czasach pandemii).

Co więcej, jakaś część prawdziwych informacji pochodzi z miejsc, do których mamy ograniczone zaufanie – na przykład od polityków lub instytucji rządowych, których tradycyjnie Polacy nie darzą najwyższym zaufaniem. Oficjalne informacje nie zawsze są właściwie prezentowane, a wypowiedzi niektórych polityków bywają – by zacytować zaprzyjaźnioną nauczycielkę – „od ściany do ściany”. Raz słyszymy, że epidemia minęła, za chwilę, że grozi nam los Lombardii.

Zadaniem nauczycielek i nauczycieli jest filtrować informacje i wzmacniać u uczniów, a czasem także kolegów z wirtualnego pokoju nauczycielskiego, postawę krytycznej i racjonalnej ich analizy. Pokazywać na przykład, że zagrożenie epidemią w Polsce, na tle wielu krajów świata, jest mimo szybkiego wzrostu epidemii wciąż mniejsze niż w wielu krajach; 31 października zakażonych jest 200 tys. osób, a w czterokrotnie mniejszych Czechach 180 tys.

Na przekór idę bez maski

Warto dodać, że to młodym ludziom łatwiej jest odrzucić oficjalne dane o wzroście zakażeń i koronawirusowym zagrożeniu. Czy to wina tradycyjnego modelu edukacji, która rzadko dotyczy tego, co się dzieje poza murami szkoły? Totalnego braku edukacji medialnej, na jakichkolwiek zajęciach, co czyni młodzież bezbronną? Braku życiowego doświadczenia? Mniejszego zdrowotnego ryzyka i braku własnych doświadczeń ze służbą zdrowia? Powody mogą nakładać się na siebie.

U wielu młodych ludzi, zwłaszcza nastolatków, dochodzi jeszcze czynnik, o którym czasem zapominamy. To zwykła przekora, chęć postawienia się dorosłym – i postawienia na swoim. Im bardziej my naciskamy, tym reakcja odmowy (tzw. reaktancja) może być większa. Nauczyciele i nauczycielki, a także wszyscy inni pracownicy szkoły, świetnie znają ten sposób reagowania na szkolne zakazy i nakazy, maseczki nie były tu wyjątkiem…

Niesłuchanie wskazówek dorosłych jest jednym z elementów procesu rozwojowego jakim jest budowanie własnej niezależności i odrębności. Tyle że w sytuacji zagrożenia epidemiologicznego nie ma miejsca na taką „niezależność".

Młodzi ludzie muszą usłyszeć stanowczy komunikat: „Rozumiem, że czasem musicie się buntować, ale w sprawie maseczek nie wolno wam ryzykować swoim i cudzym zdrowiem. Takie są zasady w całej Polsce. I wszyscy będziemy ich przestrzegać”.

Nie mając uczniów na oku możemy mieć poczucie, że problem jest z głowy. Nie musimy – poza klasami I-III rzecz jasna – już sprawdzać, czy odkażają ręce wchodząc do szkoły lub zakładają maseczki na korytarzu. Ale takie myślenie to abdykacja z odpowiedzialności za ich zachowanie. Poza tym przecież kiedyś wrócimy do nauki w szkole.

Jak bronić zasad, nie rujnując autorytetu rodzica?

Co jednak zrobić, gdy dziecko powołuje się na autorytet rodzica, który jest koronasceptykiem/tyczką? Przede wszystkim – nie wpadać w wychowawczą panikę, bo jeśli rodzic jest dla dziecka autorytetem, to i tak nim pozostanie, nawet jeśli okaże się, że w sprawie koronawirusa miał, powiedzmy, niepełne informacje.

Na pewno NIE należy otwarcie krytykować konkretnych rodziców, ale można ogólnie powiedzieć, że: „Dorośli mają prawo być trochę zagubieni w informacjach o koronawirusie, które do nas od miesięcy docierają. Każdy ma prawo do swoich opinii, ale w naszej szkole, tak jak w innych instytucjach, obowiązują zasady, których wszyscy musimy przestrzegać, nawet jeśli mamy inną opinię. Tak jest z wieloma rzeczami – na przykład z godziną, o której zaczynają się zajęcia. Albo z nienoszeniem czapek na lekcji. Tak samo musi być z nakładaniem maseczek czy myciem rąk. W szkole trzymaliście się zasad obowiązujących w szkole. Namawiam do tego, by dalej przestrzegać podobnych zaleceń”.

Można też tak: „Dorośli czasem nie mają pełnej wiedzy. Nie mają czasu, żeby dokładnie sprawdzić i poszukać rzetelnych informacji. Ale od tego jest szkoła, żeby uczyć korzystania z naukowej wiedzy i racjonalnych zaleceń prozdrowotnych.

I przede wszystkim chcemy, żebyście byli bezpieczni. Sami też chcemy być bezpieczni. Odpowiadamy za wasze zdrowie i życie. Nie wiadomo jeszcze, jak leczyć koronawirusa. Nie ma jeszcze szczepionki i nie wiemy, za ile miesięcy będzie dostępna w Polsce. Ale wiemy z wielu badań, że maseczki mogą ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusów, i to radykalnie. Wiemy też na pewno, że są uciążliwe, ale nieszkodliwe.

Stąd nasz apel do tych, co nie wierzą w skuteczność zasad: Nawet jeśli w to nie wierzycie, zróbcie to! W Polsce obowiązują takie reguły i nic na to nie poradzicie”.

Chodzi więc o osobisty przekaz, który jest zgodny z wiedzą naukową oraz regułami przyjętymi w kraju.

A poza tym mówmy prawdę

Nauczyciele/lki mają nie tylko prawo, ale nawet obowiązek mówić prawdę o koronawirusie. Warto też zachęcić młodych ludzi, którzy sami mają wątpliwości, by drążyli temat, ale w sposób racjonalny, zgodny z myśleniem naukowym, a nie magicznym – w końcu na wszystkich przedmiotach w szkole uczą się, jak dociekać prawdy w różnych dziedzinach.

Podaj przykłady z własnej dziedziny lub z historii innych dyscyplin naukowych, pokazując jak naukowcy dochodzili do prawdy konfrontując swoje przypuszczenia z rzeczywistością i płynącymi z niej danymi.

Powiedz, czym różni się mit naukowy (np. dzieworództwo) czy legenda miejska (piwo „Corona” zaraża koronawirusem) od prawdy dowiedzionej naukowo. Przypomnij, jak w różnych sytuacjach ludziom trudno było przyjąć informacje o nadchodzącym zagrożeniu (najlepiej wyjść poza katastrofę Titanica, choć to bardzo sugestywny przykład).

Wspólnie z klasą zastanówcie się, jak działa mechanizm zaprzeczania i wypierania zagrażających informacji. To także dobra okazja, by porozmawiać o wiarygodności źródeł o koronawirusie. Możecie pokazać na przykładach (także spoza epidemii), jakie bzdury są powielane przez media społecznościowe (np. że wszyscy zostaniemy wkrótce „zaczipowani”).

Zachowaj spokój

Nie należy wchodzić w ostrą konfrontację z rodzicami – w wymianie zadań warto oczywiście przedstawić własne argumenty, a jeśli to nie zadziała (a działa tylko czasem i wobec niektórych sceptyków), zachęcamy, by sprawdzić moc znanej metody „zgranej płyty” i zachować spokój: „Rozumiem Pani wątpliwości. Jednak w naszej szkole obowiązują takie właśnie zasady. Wierzę, że to dla dobra nas wszystkich, także Państwa dziecka i Pani...”. I w razie potrzeby należy powtarzać to - oczywiście we własnej wersji – do upadłego.

Jeszcze jedna rada: „Nauczycielu, nie szufladkuj bez sensu”. Część koronasceptyków zmienia zdanie pod wpływem nowych informacji i wydarzeń (np. choroba znajomego), inni twardo trzymają się swojej wersji, a nawet ją rozbudowują… Tak czy owak, to proces dynamiczny, a dużo łatwiej zrozumieć czyjeś zachowania i poglądy, gdy się go od razu nie skreśli…

Miej zatem zawsze w odwodzie liczby i logiczne argumenty, i próbuj rozmawiać z niedowiarkami wśród rodziców, uczniów czy nauczyciel, ale bez zacietrzewienia. Nie obwiniaj się, jeśli nie uda ci się przekonać kolegi, że model przyjęty w Szwecji (bez lockdownu) był ryzykowny. I nie przyjmie on do wiadomości, że przyniósł więcej zgonów na milion mieszkańców niż w Norwegii czy Danii.

Trudno, dla niektórych spójność obrazu świata może być przez jakiś czas ważniejsza niż fakty. Ale tak jak w przypadku naukowych badań, w pewnym momencie fakty weryfikują nawet powabnie wyglądające „teorie”.

Wcześniejsza wersja tego tekstu ukazała się na stronie Centrum Edukacji Obywatelskiej.

*Alicja Pacewicz, współzałożycielka (w 1994 roku) Centrum Edukacji Obywatelskiej i (w 2015) Fundacji Szkoła z Klasą. Ekspertka europejskiej sieci edukacji obywatelskiej (NECE). Współtwórczyni podręczników edukacji obywatelskiej (ze śp. Tomaszem Mertą) i dziesiątków programów dla szkół, m.in. „Szkoła z klasą”, „Ślady przeszłości”, „Noc bibliotek”, „Młodzi głosują”, „Solidarna szkoła”, „Latarnik wyborczy”.

Od redakcji: Autorka zrezygnowała z honorarium, wyrażając w ten sposób wsparcie dla OKO.press. Dziękujemy!

Komentarze