Jeśli zauważyłeś, że ktoś z Twojego otoczenia zaczął się podczas epidemii zachowywać inaczej niż zwykle, przeczytaj ten tekst. Prawdopodobnie Ty również zachowywałeś się inaczej. Psycholożka i socjolożka Joanna Heidtman tłumaczy, co straciliśmy i czego się nauczyliśmy
"Rodzi się nowa kompetencja społeczna, czyli tolerancja niepewności. Trzeba nauczyć się żyć z większym poziomem niepewności niż do tej pory. Nauczyć się podejmować decyzje, nauczyć się tolerować tę niepewność pod względem emocjonalnym, nie dać się jej przydusić w sensie psychicznym".
"Zaczęliśmy się dzielić na tych, którzy uważają, że zagrożenie jest realne, oraz takich, którzy mówią, że jest nieprawdziwe, że to jakiś rodzaj manipulacji rządu, albo innych grup. I znowu - to jest niezależne od wykształcenia i statusu społecznego".
Co w nas ujawniły miesiące pandemii i lockdownu - pytam dr Joannę Heidtman, psycholożkę społeczną i socjolożkę. Wykłada na Uniwersytecie SWPS oraz pracuje jako doradczyni w firmie Heidtman&Piasecki. Współautorka książki „Sensotwórczość”.
Miłada Jędrysik, OKO.press: Na początek poproszę o coś pozytywnego
Joanna Heidtman*: Robiliśmy z profesorem Olafem Żyliczem z SWPS badania jak Polacy sobie radzą w trudnych pandemicznych czasach. Wyszło dużo pozytywnych rzeczy jak poradzili sobie ze zorganizowaniem własnego życia, jak ruszyła pomoc oddolna, jak dbaliśmy o najbliższych, sąsiadów, społeczność lokalną. To był test zdany pozytywnie.
Czyli można się w czasie pandemii zachowywać racjonalnie? A może źle to ujęłam, bo przecież wyparcie i dysonans poznawczy to też w tej sytuacji racjonalne zachowania?
Wyparcie jest o tyle prostym mechanizmem, że to są – jak mówi jedna z dobrych książek psychologicznych – złudzenia, które pozwalają żyć. Żebyśmy czuli mniej niepokoju, mniej lęku i generalnie mieli się lepiej.
Gdyby zrobić kontrolowane badania, to mogłoby się okazać, że nawet na odporność i zdrowotność wpływa to pozytywnie, jeśli nie bierzemy pod uwagę jakichś nierozsądnych zachowań, które wpłynęłyby np. na zakażenie się koronawirusem.
Ignorance is a bliss (niewiedza jest błogosławieństwem), jak mówią Amerykanie.
Co ciekawego wyszło w Państwa badaniach?
Homo separatus - nowy człowiek, postcovidowy - dowiedział się o sobie wielu rzeczy, także pozytywnych – że jest w stanie przeorganizować swoje życie, dom, pracę szybciej i sprawniej, niż mu się wydawało. Że jest w stanie nauczyć się różnych nowych rzeczy, jeśli chodzi np. o pracę zdalną, ale także np. o wzajemną pomoc. Że potrafią sięgnąć do pokładów nadziei i dawać sobie radę z niepewnością.
To prawda, najbardziej oporni technologicznie nagle wszystko zaczęli ogarniać.
Ja byłam pierwszą „konserwą” Rzeczypospolitej, jeśli chodzi o pracę zdalną w moim zawodzie. Dziś wszystko to bym odszczekała pod stołem, bo się okazuje, że można wspaniale pracować z ludźmi online, ale moje przekonanie było silniejsze niż rzeczywistość. I też bym tego przekonania nie przetestowała, gdyby nie korona.
Ludzie przekonali się również, na ile mogą liczyć na innych i pomagać innym – bliskim, sąsiadom. Mówią w badaniu, że się wiele dowiedzieli o sobie. To skłania do sięgania głębiej, do refleksji, co jest ważne w życiu. Dowiedzieli się że ich granice wytrzymałości, umiejętności uczenia się nowych rzeczy są przesunięte dalej.
Ale każdy przypadek jest inny, jedni się zmagali z tym, że zostali sami, odizolowani, inni z tym, że mieli na głowie dzieci, psy, koty i rodziców w jednym mieszkaniu. Jedni mogli i chcieli trochę szybciej wychodzić z izolacji, a inni nie mogą, bo na przykład są w grupie ryzyka i muszą bardziej uważać.
Oprócz tego jedni mają większą skłonność do ryzyka niż inni, więc nie da się do końca powiedzieć, co tu jest racjonalne.
Bardziej mam kłopot z tym, że nie wiem, co jest racjonalne w posunięciach rządu – dlaczego najpierw wszystko jest zamrażane, dlaczego potem tak a nie inaczej i w takim czasie odmrażane.
Nie widzę przesłanek opartych na faktach, trudno mi to ze sobą powiązać. W związku z tym pozostaje mi wprowadzić własną strategię - nie jadę na wakacje i nie pracuję face to face w grupach tego lata i to jest moja decyzja, niezależnie od tego, kto co odmraża albo zamraża.
Komunikacja rządu jest tak nieklarowna, że nie dano nam alternatywy, jak tylko decydować samemu.
Jeżeli się gdzieś ruszę, to do zaprzyjaźnionej rodziny, która siedzi gdzieś w „krzakach” albo do agroturystyki, która przyjmuje maksimum dwie osoby. A inni podejmą inne decyzje. Jeżeli jest odgórny sygnał, że można, no to OK, trudno mi do tych ludzi mieć pretensje.
W tej chwili rodzi się nowa kompetencja społeczna, czyli tolerancja niepewności. Trzeba nauczyć się żyć z większym poziomem niepewności niż do tej pory. Nauczyć się podejmować decyzje, nauczyć się tolerować tę niepewność pod względem emocjonalnym, nie dać się jej przydusić w sensie psychicznym.
To bardzo przydatna kompetencja, nawet jak nie ma pandemii.
Poziom niepewności w tzw. dzisiejszych czasach jest jednak dużo większy niż np. 50 lat temu. Żyjemy w Ekstremistanie, opisywanym przez Nassima Nicholasa Taleba w książce "Czarny Łabędź": rzeczy dzieją się bardzo szybko, nieprzewidywalne sytuacje społeczne, przełomy technologiczne, zmiany klimatyczne mogą mieć charakter słynnych „czarnych łabędzi" i wywracać nasz świat do góry nogami.
Musimy się nauczyć żyć normalnie przy tej niepewności, bo nie jest sposobem na nią zamknięcie się w bunkrze.
Kiedyś byliśmy lepiej przygotowani na niepewność – były wojny, epidemie, pożary, bo Bóg tak chciał. Przyjmowaliśmy do wiadomości - skoro tak chciał, to trudno.
Przekaz naszej kultury i cywilizacji jest taki, że jesteśmy kowalami własnego losu – kładziemy nacisk na podmiotowość, sprawczość, wpływ, kształtowanie rzeczywistości. A tu okazuje się, że nasza strefa wpływu wcale nie jest taka duża, a niepewność ogromna. To tworzy napięcie.
Działasz, tworzysz, a tu przychodzi koronawirus i mówi – nic nie tworzysz. Sytuacja się tak zmieniła, że twój wpływ jest minimalny. Ograniczony do możliwości zadbania o siebie, o najbliższych. Myślę, że to jest największa nauka – balansowanie pomiędzy sprawczością, a tolerancją niepewności.
Zrobiło się nam filozoficznie, ale celowo używam sformułowania homo separatus, które znalazłam w jakichś badaniach i bardzo mi się spodobało. Pojawił się nowy człowiek, postcovidowy, który będzie musiał mieć inne strategie na życie, inne myślenie o pracy, o relacjach, o życiu.
Sama koncepcja pracy nam się ostatnio dramatycznie przewartościowała. Co to znaczy: być w pracy?
Ja na przykład jestem w pracy i siedzę na łóżku w swojej sypialni, żeby nie przeszkadzać innym domownikom.
Ja przez ostatnie dwa miesiące ogromnie dużo pracuję, a epidemia zastała mnie poza domem. Przyjechałam do mojej mamy z maleńką walizeczką i tak zostałam w tych dwóch podkoszulkach i jednych spodniach. Znalazłam jeszcze u matki w szafie jakąś swoją marynarkę. Normalnie bym sobie nie wyobrażała, jakbym mogła tak funkcjonować w życiu zawodowym.
A tymczasem wszystko jest świetnie, jakoś od pasa w górę jestem w miarę ubrana, a poza tym to jakoś nikogo specjalnie nie interesuje. Wcześniej cały ten entourage był niezwykle istotny. A teraz sprawdzamy – co jest nam naprawdę potrzebne, a co w drugiej, albo tak naprawdę w piątej kolejności?
Ciekawy paradoks – homo separatus poprzez odizolowanie pozostaje indywidualistą, ale nie jest kowalem własnego losu.
Strefa odpowiedzialności bardzo się ograniczyła, ale to nie znaczy, że teraz homo separatus ma popaść w bezradność.
Powinien zająć się wyłącznie tym, na co może mieć wpływ. Metodycznie i spokojnie. To mogą być bardzo drobne rzeczy, typu zadbanie o stan zdrowia, o odporność, o relacje, o rozwój intelektualny.
Mnie na przykład ostatnio najbardziej pomagają porady kolegów himalaistów albo polarników. Jak mówi Marek Kamiński, mój serdeczny przyjaciel, „proszę Państwa, jest zimno, cieplej nie będzie". A himalaiści mówią: po prostu masz wykonać tylko następny krok. Nie wysuwaj głowy zbyt daleko, bo nie ma sensu planować w tej chwili, co będziesz robić za pół roku.
Nie wiem, co będę robić za pół roku i nie mam na to żadnego wpływu.
To bardzo stoickie.
Musimy być stoikami, żeby pozostać w zdrowiu psychicznym i w w miarę dobrej kondycji pod każdym względem. W innym przypadku będziemy mieć poczucie utraty gruntu pod nogami, co się kończy psychicznie bardzo źle.
Epidemia to doświadczenie, które powoduje, że z ludźmi dzieją się różne dziwne rzeczy. Jedni dadzą się pokroić za model szwedzki, inni twierdzą, że nie ma żadnej epidemii...
Sprawiła, że przejrzeliśmy się jak w zwierciadle. Ujawniła się nasza ludzka tendencja do poszukiwania najprostszych wyjaśnień – takich, które nie wymagają przebijania się przez dane i fakty. Na przykład różne teorie spiskowe, które natychmiast obficie się objawiły w poglądach tzw. zwykłych ludzi, ale też osób bardziej rozpoznawalnych czy znanych.
Te koncepcje pojawiają się zwłaszcza wtedy, kiedy jest jakiś element zagrożenia i niejasności. Poszukujemy wtedy dwóch rzeczy – obniżenia niepokoju i jasnego obrazu sytuacji.
Człowiek bardzo źle znosi niejasność, gdy trochę jest tak, trochę inaczej, a trochę nie wiadomo. Najbardziej nas uspokaja, kiedy mamy jednoznaczne wyjaśnienie rzeczywistości wokół siebie. Stąd na przykład świetnie się sprawdzają stereotypy, bo są uproszczeniami rzeczywistości, takim trochę myśleniem na skróty.
Teorie spiskowe zdarzają się niezależnie od wykształcenia i statusu społecznego, w związku z czym mogliśmy się zdziwić, że na przykład wśród naszych znajomych ktoś jest ich zwolennikiem.
Zaczęliśmy się dzielić na tych, którzy uważają, że zagrożenie jest realne, oraz takich, którzy mówią, że jest nieprawdziwe, że to jakiś rodzaj manipulacji rządu, albo innych grup. I znowu - to jest niezależne od wykształcenia i statusu społecznego.
W ogóle jest taka polska tendencja, żeby formułować tzw. swoje zdanie. Oczywiście nie ma w tym nic złego, żeby je mieć, gorzej, jeżeli dotyczy to czegoś, co nie jest kwestią poglądu, tylko danych lub faktów.
Teraz pytanie, jak wielu z nas sięgało do danych i faktów, tworząc taki pogląd informacyjny, a ilu polegało wyłącznie na własnej opinii. Częściowym usprawiedliwieniem opinii nie popartych faktami jest z kolei to, że dane o przebiegu epidemii były bardzo trudno dostępne, czasem nawet niedostępne. A człowiek nie może żyć bez żadnego wyjaśnienia.
Zauważyłam u moich znajomych mieszkających w krajach, gdzie jest duży poziom zaufania do władz i do ekspertów, że daliby się pokroić, zwłaszcza na początku, za strategię walki z koronawirusem przyjętą przez ich rządy.
Zaczęły się robić takie podziały „co u kogo", rywalizacja, kto ma jaką strategię, przekonanie, że moja strategia jest „mojsza". Nieważne, czy niesie ze sobą obiektywnie ryzyka i korzyści, bo zdaje się, że idealnej to w ogóle nikt nie wymyślił.
Może Wyspy Owcze, które zamknęły granice i przetestowały 20 proc. mieszkańców. Co prawda mają ich niespełna 50 tys...
To nie musiały mieć strategii. Natomiast większe kraje, bardziej zaawansowane przemysłowo, biznesowo i technologicznie nie poradziły sobie idealnie.
Może to zjawisko, o którym pani mówi, brało się stąd, że wszyscy czuliśmy niepokój, obawę, że każda strategia niesie ryzyko – jak nie gospodarcze, to związane ze śmiertelnością, z obciążeniem służby zdrowia. Pojawiał się dysonans – coś robimy, ale to nas nie chroni w stu procentach.
My bardzo źle znosimy dysonans. Co nam pomaga? Radykalizacja. Odrzucenie aspektów związanych z ryzykiem, utrzymanie w świadomości wyłącznie tych, które uważamy za pozytywne.
Na tym tle powstawały spory.
A czy nie jest tak, że w sytuacji kryzysu ufa się przywódcy, bo ma się potrzebę, żeby komuś wierzyć?
To w ogóle był dobry test na przywództwo per se – moim zdaniem jego wyniki są negatywne, i to na całym świecie. Może Niemcy jakoś ten test zdały, jeśli chodzi o komunikację, informację, konsekwencję.
Generalnie pandemia obnażyła kryzys przywództwa w skali globalnej.
Premier Nowej Zelandii Jacinda Ardern bardzo dobrze dała sobie radę. Przeprowadziła Nowozelandczyków przez koronawirusa suchą stopą – dzięki ostremu lockdownowi udało się go tam bardzo szybko zdławić.
Oczywiście, jak mogłam o niej zapomnieć. To jest dosyć oczywiste, że tam, gdzie zaufanie do władzy było stosunkowo wysokie, to poparcie dla strategii walki z wirusem pewnie też było wyższe. Co nie znaczy, że wszyscy się do wszystkich nakazów i zakazów stosowali jeden do jednego.
Wirus to taki niewidzialny wróg i bardzo trudno jest utrzymać wyraźny obraz zagrożenia w umyśle, a jednocześnie wymaga się od nas dużych wyrzeczeń z nim związanych. Dopóki media epatowały zachorowaniami i zgonami niemalże non stop, to jeszcze jakoś do nas to docierało, natomiast potem było trudniej.
Dlatego zachowania społeczne są niespójne. Jedni się stosują do restrykcji, inni nie, jeszcze inni się stosują przez jakiś czas, a potem przestają. Takie wahania będą trwały cały czas.
Nie mamy ani zaufania do danych, ani do komunikacji ze strony władz, zwłaszcza u nas. Kończy się tym, że każdy podejmuje decyzję indywidualnie.
Indywidualnie, ale i w grupach. U nas protestują przedsiębiorcy, w Stanach Zjednoczonych zwolennicy prezydenta Trumpa i antyszczepionkowcy, ludzie nie wierzący w epidemię.
Przyglądałam się Szwecji. Dlaczego duża część Polaków mówi, że może trzeba było postąpić jak Szwedzi, bez lockdownu, bez izolacji, bo oni na tym świetnie wyszli? To jest skłonność do idealizowania czegoś, czego nie znamy, nie rozumiemy. Jeśli nam źle jest z tym, co mamy, to na pewno inni mają dużo lepiej. A nie mają. W zasadzie nie wiadomo, co mają.
Mają cztery razy mniej mieszkańców niż my i cztery razy więcej zgonów. Ale w większości uznają strategię rządu za słuszną.
Nie umiemy też wyobrazić sobie, jak to realnie wygląda, że są tam inne warunki, inna mentalność, inna kultura. Chcielibyśmy czasem dość infantylnie brać od innych kultur, narodów, krajów to, co by dla nas było fajne, co nam się wydaje fajne i tak to po prostu importować to w skali jeden do jednego.
Zapominamy, że tam dzieje się to w jakimś kontekście kulturowym, mentalnym, zdrowotnym, organizacyjnym, społecznym. Nawet jeśli tam zdało egzamin, niekoniecznie zdałoby u nas.
Wszyscy na co dzień popełniamy błąd upraszczania, zupełnie zapominając o przeróżnych kontekstach i subtelnościach.
Zaczęliśmy się już dzielić dosyć mocno w przyjaźniach, w grupach towarzyskich, przez politykę. To już przeorało nasze relacje, opłakaliśmy to, ale pomyśleliśmy, dobrze, jesteśmy w tych naszych enklawach, gdzie się wszyscy jakoś rozumiemy. Po czym przyszła epidemia i okazało się, że znowu mocno się podzieliliśmy.
I że te podziały mogą iść w poprzek podziałów politycznych.
Zupełnie się nie nakładają. Znowu nasze grupy towarzyskie, przyjacielskie, czasem też i rodzinne, zaczęły się trząść w posadach, bo zaczęło nas to dzielić.
Ja przyjęłam taką strategię, żeby nie wchodzić w żadne dyskusje, ponieważ – to też ciekawe – radykalizm poglądów znowu zrobił się na tyle duży, że nie dało się dyskutować, bo zahaczało to właściwie kwestie światopoglądowe.
Bo jeżeli ktoś mówił, że ta cała pandemia to olbrzymia manipulacja władz, które chcą, żebyśmy byli bezwolni, i trzeba zerwać te kajdany, to miało jakieś znamiona ideologiczne. Było też tak kompletnie nie na temat rzeczywistości, że rozmowa w oparciu oparta o fakty czy dane tylko rozjuszyłaby rozmówcę. Jedyne, co zostaje w takiej sytuacji, to dać sobie spokój.
Tylko pozostaje pytanie, czy z tymi osobami można dalej utrzymywać przyjaźń czy znajomość. Bo to na przykład oznacza, że z jakąś częścią swoich przyjaciół i znajomych jeszcze długo się nie zobaczę, bo oni stwierdzili, że w ogóle nie będą się izolować, przyjmują wszystkich i chodzą wszędzie.
Wracając do modelu szwedzkiego, wydaje mi się, że ludzie wypierają informację, która tam jest najważniejsza – bardzo dużo ludzi umiera, proporcjonalnie o wiele więcej niż w innych krajach. Czy nie w tym ma podświadomej zgody na to, że ci najstarsi mogą już umrzeć, bo sobie przecież pożyli?
Staram się nie myśleć w ten sposób, żeby nie upraszczać, ale muszę się sama przed sobą przyznać, że pewne strategie walki z epidemią wręcz wyglądają na eugeniczne. Nie trzeba być super fachowcem w dziedzinie epidemiologii, żeby przewidzieć, co się będzie działo. A to oznacza, że ktokolwiek decydował o takiej strategii, musiał wziąć to pod uwagę. To nam mówi o prawdziwych priorytetach, wartościach.
Oprócz testu przywództwa to dla mnie jako socjologa i psychologa społecznego jest też ogromny test tego, w co my tu gramy. O jakie wartości naprawdę nam chodzi? Przecież w normalnej sytuacji nikt by nie powiedział – nie dbamy już o osoby starsze, czy chore, W żadnym państwie.
Ale potem podejmuje się decyzje, która musi mieć takie konsekwencje. To przemawia do mnie dużo bardziej wyraźnie niż sztandary, napisy i deklaracje. To taki moment przebudzenia – odpowiedź na pytanie, do czego w ogóle służy państwo, kogo chroni?
Kogo, albo co, bo może chroni gospodarkę.
Mam bardzo pesymistyczne i smutne wnioski, że – tak jak świat światem – chodzi o władzę i o pieniądze. To też nie jest żadne eksperckie wyjaśnienie, bo prawdę mówiąc każdy z trzeźwym oglądem rzeczywistości i dysponujący jakimiś podstawowymi informacjami musi też to widzieć. To jest dość koszmarny wniosek.
*dr Joanna Heidtman - psycholożka społeczna i socjolożka. Wykłada na Uniwersytecie SWPS oraz pracuje jako doradczyni w firmie Heidtman&Piasecki. Współautorka książki „Sensotwórczość”.
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze