Z 21 rosyjskich dronów, które naruszyły przestrzeń powietrzną Polski, zestrzelono 5. Czy to oznacza, że nie da się bronić przed dronami? Można, ale jest to trudne. Bardzo przeszkadza w tym choćby krzywizna samej Ziemi
Na zdjęciu: Strącony nad Ukrainą dron Geranium-2 (Shahed 136) wystawiony przed ministerstwem obrony Ukrainy w Kijowie, 21 lipca 2025. Fot. Sergei SUPINSKY/AFP
W nocy z wtorku 9 na środę 10 września 2025 nad Polskę nadleciało co najmniej 21 rosyjskich dronów Gerań. Drony te to uderzeniowe bezpilotowce z rodziny Shahedów. Zaprojektowano i produkowano je w Iranie. Pierwotnie Rosja je z tego kraju importowała, dziś masowo produkuje je sama.
Gerań-2 to drony szturmowe z ładunkiem bojowym: ich głowica ma masę 50 lub 70 kg (w tym 22 lub 30 kg materiału wybuchowego). Gerbery to drony mniejsze, bardzo tanie, najczęściej pozbawione ładunku bojowego (acz nie zawsze, w Ukrainie widywano je z także z ładunkami 5 kg materiału wybuchowego).Gerbery są produkowane w większej liczbie i wypuszczane jako atrapy większych Gerani dla zmylenia przeciwnika oraz wydrenowania go z amunicji.
Gen. Wiesław Kukuła, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego sugerował w „Faktach po Faktach", że zniszczono tylko te drony, które stanowiły zagrożenie. „Jeśli to był dron najmniejszy, który ma zwyczajnie testować obronę przeciwlotniczą i jest tak zwanym wabikiem, to szkoda naszego czasu na niego. Koncentrujemy się przede wszystkim na rakietach, które nam najbardziej zagrażają i na dronach, które mają w sobie głowice – wyjaśniał”.
Atrapy to z pozoru nielogiczne rozwiązanie. Im więcej atrap pozbawionych ładunków wybuchowych, tym mniej ładunków wybuchowych osiąga cel.
Wypuszczanie atrap zasadza się na innej logice. Większa liczba celów może obezwładnić obronę powietrzną przeciwnika. Specjaliści od obronności mówią o jej „przesyceniu” (oversaturation). Przeciążona obrona przepuszcza więcej celów ogółem, zatem i tych uzbrojonych.
Dla Rosji istotne są także inne czynniki.
Koszt uzbrojonego Gerania to około 40 tysięcy dolarów (CSIS przyjmuje 35 tysięcy dolarów). Koszt Gerberów jest czterokrotnie niższy i wynosi około 10 tysięcy dolarów. Stosowanie atrap sprawia, że Rosja może częściej prowadzić naloty. A to oznacza, że mieszkańcy ukraińskich miast częściej słyszą alarmy przeciwlotnicze.
Naloty prowadzone są w nocy nie tylko dlatego, by trudniej było zestrzelić drony. Chodzi także o terror alarmu przeciwlotniczego nad ranem. Naloty dronów (a także ataki na elektrownie, przypuszczane głównie zimą) mają zwiększyć zmęczenie ludności cywilnej trwającą wojną. Rosja liczy na to, że w dłuższej perspektywie utrata morale ułatwić obalenie obecnych władz i zastąpienie ich prorosyjskimi.
To kiepska strategia, bowiem aż 62 proc. Ukraińców deklaruje, że jest gotowych znosić wojnę z Rosją tak długo, jak będzie to konieczne, wynika z najnowszego badania Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii (KMIS). Ponad trzy czwarte ankietowanych (76 proc.) wierzy, że Ukraina może pokonać Rosję, jeśli otrzyma odpowiednie wsparcie w postaci sankcji, broni oraz pomocy finansowej.
W czwartek (11 września) w „Wyborczej” Bartosz Wieliński donosił za „Der Spieglem”, że pięć z dziewiętnastu dronów, które naruszyły polską przestrzeń powietrzną, miało obrać za cel hub logistyczny w Rzeszowie. Wskazywały na to ich trasy lotu. Podobne informacje przekazał Die Welt, podkreślając, że w Rzeszowie znajduje się jedno z najważniejszych lotnisk służących do transportu broni na Ukrainę.
Centrum logistyczne w podrzeszowskiej Jasionce powstało w 2022 roku. Trafiają tam konwoje ze wsparciem militarnym oraz humanitarnym dla Ukrainy. Tuż obok stacjonują wojska NATO, w rejonie lotniska działa też hub medyczny.
Ryzyko, że drony dotarłyby tam i spowodowały szkody, było znikome. Okolice podrzeszowskiego lotniska chroni stale bateria Patriotów. Nie są to same wyrzutnie pocisków przeciwlotniczych – to cały system wykrywania, rozpoznawania i namierzania celów.
O wlocie rosyjskich dronów w polską przestrzeń powietrzną uprzedziła nas nie tylko Ukraina (co czyni za każdym razem), lecz także Białoruś. Jej władze nie czynią niczego bez porozumienia z rosyjskimi. Można z tego wnosić, że Rosji zależało na tym, by drony zostały zauważone i zestrzelone.
W ten sposób Rosja w trakcie ćwiczeń wojskowych Zapad przetestowała zdolność NATO do rozpoznawania i zestrzeliwania dronów, czas reakcji sojuszników, spójność samego sojuszu oraz konsekwencje dyplomatyczne ewentualnego ataku na kraj NATO.
Pod tym kątem test wypadł korzystnie dla Europy: była szybka reakcja lotnictwa, spójne działanie, zapowiedź nowych sankcji. Słabo wypadł dla USA: Trump zareagował po ponad dobie, jego reakcja była trudna do rozszyfrowania, a jego administracja sugerowała możliwość rosyjskiej pomyłki.
Wizerunkowo test wypadł niekorzystnie dla Rosji. Po raz pierwszy w historii zwołano Radę Bezpieczeństwa ONZ na wniosek Polski. Tam tłumaczenia Rosjan były bardzo niespójne. Z jednej strony rosyjski ambasador przy ONZ przekonywał, że to nie mogły być rosyjskie drony, bo nie mają takiego zasięgu. Jednocześnie mówił, że mogło dojść do awarii dronów albo do pomyłki. Tymczasem jedno stwierdzenie wyklucza drugie, powiedział w rozmowie z „Gazetą Wyborczą" wiceminister MSZ Marcin Bosacki.
Większość państw członkowskich Rady wyraziła solidarność z Polską i potępiła rosyjskie działania.
W wielu publikacjach można znaleźć dane, że skuteczność ukraińskiej obrony powietrznej w walce z dronami utrzymuje się na poziomie 80-90 procent (twierdzi tak np. „Politico”).
Jak piszą w „Polityce” major Michał Fiszer i jego syn Michał Fiszer: „Skuteczność ukraińskiej obrony przeciwdronowej wynika z tego, że jako zestrzelenie traktuje się wszystko, co nie trafiło w cel. A zatem także zakłócone aparaty, które spadają w polu, czy zdefektowane (a takich przy masowej produkcji też jest sporo), które »głupieją« i lądują w przypadkowym terenie, nie robiąc nikomu krzywdy. Rezultat wydaje się imponujący, ale prawda nie jest tak różowa. Liczba zespołów obrony przed dronami też jest mimo wszystko ograniczona”.
Oznacza to, że ukraińska obrona powietrzna zestrzeliwuje mniej dronów, ale w ostatecznym rozrachunku liczy się jednak to, ile ich nie doleci do celów.
Dlaczego tak trudno jest się bronić przed dronami?
Idea pocisków manewrujących nie jest wcale nowa i sięga końca II wojny światowej. Hitlerowskie Niemcy bombardowały Anglię „latającymi bombami” V-1 już w 1944 roku. Pociski manewrujące z czasem stawały się coraz bardziej złożone, naszpikowane elektroniką i drogie (więc nie były używane masowo).
Tanie i masowo produkowane drony pojawiły się niedawno – to kwestia ostatnich dwóch lat. Po drugie, drony są małe. Po trzecie, latają nisko, a ich wykrywanie utrudnia krzywizna ziemskiego globu.
Im wyżej jesteśmy, tym dalej sięgamy wzrokiem za horyzont, co wynika z krzywizny Ziemi. Ta sama geometria sprawia również, że im wyżej obiekt się znajduje, z tym większej odległości go widać. W internecie można znaleźć kalkulatory odległości do horyzontu.
Samolot na wysokości 8 tysięcy metrów widać z ponad trzystu kilometrów. Ten sam samolot mogą jednocześnie obserwować mieszkańcy Poznania i Warszawy. Naziemny radar w Warszawie widzi obiekty lecące na tej wysokości mniej więcej sto kilometrów od wschodniej granicy.
Jednak im niżej leci obiekt, tym później wyłoni się znad horyzontu obserwatora na ziemi – lub naziemnego radaru. Dron lecący na wysokości stu metrów widać dopiero z około 35 kilometrów.
Na to są dwa sposoby.
Można rozmieścić radary co owe 35 kilometrów. Oznacza to jednak, że obserwacja obszaru o długości 1267 kilometrów (zakładamy, że chcemy nimi objąć polskie granice od Mierzei Wiślanej po Ustrzyki Górne) wymaga budowy około 35 naziemnych radarów umieszczonych ściśle przy samej granicy. Jeśli ze względów strategicznych chcielibyśmy je odsunąć o kilkanaście kilometrów od granicy i jeszcze zapewnić, by ich zasięgi się częściowo pokrywały, potrzeba by ich więcej – bliżej setki.
Można umieścić radar wyżej, ale koszty konstrukcji masztu są spore, a zysk z tego niewielki. Z wysokości 200 metrów promień horyzontu wynosi 50 kilometrów. Takich wież nadal musielibyśmy zbudować kilkadziesiąt, a sens ich budowy byłby niewielki (byłyby nader łatwym celem).
Można natomiast umieścić radary jeszcze wyżej. Na wysokości 7 km promień horyzontu wynosi już 300 kilometrów. Wtedy do obserwacji polskiej przestrzeni powietrznej na długości granicy wystarczą cztery radary.
Pod koniec 2022 roku polskie naziemne radary śledziły rosyjski pocisk manewrujący Ch-555. Gdy spadał i znalazł się na mniejszej wysokości, zniknął za horyzontem naziemnych radarów. Jego szczątki zostały odnalezione przez przypadkową osobę w lesie koło Bydgoszczy dopiero wiosną roku 2023. Można przypuszczać, że to zdarzenie przyspieszyło decyzję o zakupie samolotów rozpoznania radioelektronicznego.
Szwecja wtedy starała się już o członkostwo w NATO. Mimo że jeszcze do Sojuszu nie należała (z powodu blokady węgiersko-tureckiej), zacieśniła współpracę z krajami sojuszu. Sztokholm postanowił pozbyć się 4 z 6 samolotów wczesnego ostrzegania Saab 340 AEW. Służyły wcześniej w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale kraj kupił nowsze Saaby GlobalEye, zaś starsze zwrócił Szwecji.
W lipcu 2023 roku zakupiła je Polska. Przekazanie samolotów przebiegło sprawnie i w sierpniu 2024 roku maszyny osiągnęły wstępną gotowość operacyjną. Od tamtej pory realizowały wiele zadań, ale nocą z 9 na 10 września 2025 roku po raz pierwszy wykrywały nad Polską drony – opisywał portal Defence24.
Trudno natomiast liczyć na to, że samoloty będą stale patrolować 1267 kilometrów granicy, latając w tę i z powrotem, bo oznacza to olbrzymie koszty. Te maszyny startują głównie, gdy pojawia się zagrożenie – na przykład, gdy ukraiński MON ostrzega nas o nalotach dronów nad zachodnią częścią Ukrainy.
Jest natomiast rozwiązanie pośrednie między stałą obecnością samolotów a budową radarów. To radary umieszczone na aerostatach, czyli statkach powietrznych (należą do nich balony i sterowce). Program ten przygotowywano już od 2017 roku. W maju 2024 szef MON zatwierdził umowę na dostarczenie systemu aerostatów radiotechnicznych „Barbara” na potrzeby Sił Zbrojnych RP.
Dokładna specyfikacja aerostatów zakupionych przez Polskę pozostaje tajemnicą. Na pewno wiemy – bo wynika to z krzywizny Ziemi i geometrii – że zawieszone na wysokości 7 tysięcy metrów pozwolą obserwować obszar o promieniu 300 kilometrów. Takich statków powietrznych zakupimy cztery.
Zapłaciliśmy za nie brytyjskiej firmie QinetiQ około 960 mln dolarów. Cena ta obejmuje same aerostaty, jak i logistykę związaną z ich obsługą. Gdy “Barbary” rozpoczną pracę, obejmą rozpoznaniem radarowym niemal całą polską granicę z Rosją, Litwą, Białorusią i Ukrainą.
Drony poruszają się w kierunku celów naprowadzane przez sygnał GPS. Można zatem stosować zagłuszanie sygnału GPS, które ma za zadanie sprowadzić drona na ziemię. „Ogłuszony” tak dron ma wylądować oraz zostać znaleziony, przewieziony i zneutralizowany przez saperów w bezpiecznym miejscu.
To scenariusz idealny, bowiem istnieją odbiorniki GPS odporne na zakłócanie. W takie wyposażone były Geranie, które leciały nad Polską.
„Specjaliści rozpoznali, że jeden z pokazanych dronów Gerbera, które spadły w Polsce, miał odbiornik nawigacji satelitarnej Tallysman produkcji irańskiej z anteną typu CRPA (Controlled Reception Pattern Antenna) odporną na zakłócenia. Takie odbiorniki typu GPS nie reagują na większość zakłóceń aktywnych, a zatem teoria o zakłóconych aparatach raczej upada” – pisali w „Polityce” ojciec i syn Fiszerowie w niedzielę (14 września).
Wtedy pozostaje wariant kinetyczny – czyli zestrzelenie.
Obrona przed setkami tanich dronów jest praktycznie niemożliwa
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Zestrzelenie drona najczęściej wywołuje detonację jego głowicy, więc spadają jego płonące szczątki. Nie jest to jednak regułą, może się zdarzyć, że dron zostanie zestrzelony, a głowica wybuchnie dopiero podczas uderzenia z ziemią (lub inną przeszkodą).
Często wyśmiewane, bo „zrobione ze sklejki i styropianu”, Geranie ważą około 200 kilogramów. Na tę masę składa się przede wszystkim silnik, zbiornik paliwa, samo paliwo oraz głowica z ładunkiem wybuchowym. Nieco lżejsze Gerbery ważą około stu kilogramów. Nawet jeśli ładunek wybuchnie w powietrzu, zawsze istnieje ryzyko uszkodzenia budynków, wreszcie zranienia ludzi przez spadające szczątki, które mogą ważyć po kilkadziesiąt kilogramów.
Skuteczna obrona powietrzna powinna działać wzdłuż granic kraju, na przedpolach miast i obiektów strategicznych, by takie ryzyko zminimalizować. Niemniej nie da się go zmniejszyć do zera, a zestrzeliwanie latających celów zawsze jest obarczone ryzykiem.
Czasem zawodzą też własne środki obrony. Według nieoficjalnych ustaleń „Rzeczpospolitej” obiekt, który spadł w ubiegłym tygodniu na budynek mieszkalny w miejscowości Wyryki-Wola pod Włodawą na Lubelszczyźnie podczas naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony, był wystrzeloną z polskiego F-16 rakietą, która próbowała strącić lecący dron. Ze względu na wadę układu naprowadzania pocisk uderzył jednak w budynek mieszkalny.
„To była rakieta powietrze-powietrze AIM-120 AMRAAM z naszego F-16, która w trakcie lotu miała dysfunkcję układu naprowadzania i nie zadziałała. Na szczęście nie uzbroiła się i nie wybuchła, ponieważ zabezpieczenia zapalnika zadziałały” – mówił informator „Rzeczpospolitej”. Rakieta AIM-120 AMRAAM mierzy ponad trzy metry i waży 150 kilogramów, stąd zniszczenia.
Takich incydentów, wynikających z usterek technicznych środków własnej obrony powietrznej, również nie da się całkiem wyeliminować.
Pozostaje też dylemat czym do dronów strzelać. Drony nad Polską zostały zestrzelone pociskami, które kosztują kilkaset tysięcy dolarów każdy. W takiej incydentalnej sytuacji, jak w noc z 9 na 10 września, nie jest to dużym problemem.
Nie można jednak walczyć z setkami dronów pociskami, które kosztują po pół miliona dolarów. Po pierwsze, koszty obrony przed dronami staną się astronomiczne. Po drugie, drogie pociski przeciwlotnicze są produkowane w mniejszej liczbie, niż tanie drony – prędzej skończą się pociski, niż rosyjskie drony (tą logiką kierowała się Rosja rozpoczynając naloty dronów na Ukrainę).
Do dronów jednak można skutecznie strzelać nawet z karabinów maszynowych. Ich kule mogą dolecieć i 2700-3000 metrów nad powierzchnię ziemi (co wiadomo jeszcze z eksperymentów prowadzonych podczas II wojny światowej, podaję za „How Stuff Works”).
Przeciw dronom skuteczne są armaty przeciwlotnicze, przeznaczone do zwalczania celów powietrznych. Zwyczajowo te o mniejszym kalibrze, zbliżonym do karabinów maszynowych nazywa się działami przeciwlotniczymi. Można też przeciw dronom stosować małe rakiety ziemia-powietrze APKWS albo drony przechwytujące.
Wszystkie te środki są dużo tańsze niż strzelanie do dronów lotniczymi pociskami samonaprowadzającymi. Rakiety ziemia-powietrze mogą kosztować od 40 tys. (izraelskie Tamir) do miliona dolarów (AMRAAM), podaje „Britannica”. Amunicja dział przeciwlotniczych jest o rzędy wielkości tańsza (rzędu kilku dolarów za pocisk, czyli kilkuset dolarów za sto sztuk).
Często wspomina się, że skuteczna ochrona przed dronami musi być „wielowarstwowa”. Pod tym określeniem rozumie się, że musi istnieć skuteczna warstwa detekcji (radary), przesyłu informacji o ich położeniu i trajektorii (to dziś zwykle zapewniają zintegrowane systemy operacyjne typu command and control, do których trafiają dane operacyjne) oraz warstwa neutralizacji (środków obrony kinetycznej).
Środki obrony kinetycznej powinny przy tym być zróżnicowane: od lotnictwa wyposażonego w rakiety samonaprowadzające, przez rakiety ziemia-powietrze, po działa przeciwlotnicze. W Ukrainie strzela się do dronów i z karabinów maszynowych M2 Browning (ich konstrukcja pamięta czasy II wojny światowej)
Do tego na stanowiskach bojowych stosuje się często siatki, które mają zatrzymać drony. Instalowane są także wzdłuż strategicznych dróg.
(Times Radio rozmawia o tym, jak Ukraina skutecznie strzela do dronów m.in. z M2)
Powstały też automatyczne systemy antydronowe. Polska firma Advanced Protection Systems (APS) produkuje system SkyCtrl. Jak mówił w rozmowie z „Wyborczą” dr Radosław Piesiewicz, dyrektor operacyjny i współzałożyciel: „System monitoruje, system naprowadza, system podaje wskazanie na cel, człowiek musi tylko nacisnąć przycisk »strzelaj«. A potem strzelaniem steruje już specjalny komputer balistyczny – wyposażony w optykę i radar”.
(Nawiasem mówiąc tak działa dziś większość systemów przeciwlotniczych poza najprostszymi. Systemy przeciwlotnicze skierowane przeciwko dronom musi cechować natomiast duża czułość radarów i gęstość rozmieszczenia środków obrony).
Zapytany, czy dają stuprocentową skuteczność, dr Piesiewicz mówił: „Nie podam dokładnych statystyk, ale jest bardzo wysoka. Nie mogę oczywiście powiedzieć, że dajemy radę zneutralizować wszystko, bo żaden system na świecie nie daje takiej gwarancji. Wystarczy zrobić atak nasyceniowy, np. z użyciem kilkuset dronów i system może zostać przesycony”.
Zaawansowany system przeciwdronowy stworzył także niemiecki Rheinmetall. Jak donosił Onet, wkrótce pierwsze egzemplarze trafią na Ukrainę. Z kolei „Politico” opisuje, że francuska agencja zamówień zbrojeniowych (Direction générale de l'Armement, DGA) zamówiła demonstracyjną wersję laserowego systemu strącania dronów u konsorcjum firm MBDA, Safran, Thales i Cilas. Zaś szwedzki SAAB opracował Nimbrix, tani pocisk ziemia-powietrze do zwalczania dronów.
Pracami nad systemem antydronowym LOST-UAV pochwaliła się także Sieć Badawcza Łukasiewicz. To system do kinetycznej neutralizacji bezzałogowców wykorzystujący amunicję programowalną, o zasięgu do 1 km. Będzie montowany na sprawdzonej platformie Hunter, bezzałogowym pojeździe lądowym PIAP. To w pełni polska konstrukcja, której cała inżynieria i oprogramowanie powstają w instytutach badawczo-rozwojowych kontrolowanych przez Skarb Państwa. System jest także zintegrowany z wieżyczką WLKM 12,7 mm opracowaną przez Zakłady Mechaniczne Tarnów.
Jak pisał Marek Świerczyński w „Polityce” 10 września: „Takie systemy są wdrażane w siłach zbrojnych na niskich piętrach naszej warstwowej obrony powietrznej, ale na pewno dzieje się to za wolno i na zbyt małą skalę. Co więcej, systemy te podlegają wojskowym testom i czasem zawodzą, co skutkuje skierowaniem na dodatkowe badania.
To właśnie wykorzystuje opozycja – Mariusz Błaszczak zarzuca MON »wycofanie systemu SkyCtrl znad granicy«, choć musi mieć świadomość, że trzeba by ich rozstawić dziesiątki, jeśli nie setki, a sam zamówił kilkanaście.
Warto mieć na uwadze, że drony jako masowe zagrożenie pojawiły się bardzo niedawno – to kwestia ostatnich dwóch lat. Wcześniej obrona powietrzna skupiona była na zwalczaniu rakiet, w tym rosyjskich Iskanderów oraz pocisków manewrujących. To przeciwko nim kupiliśmy za grube miliardy dolarów Patrioty i budujemy system Narew z brytyjskimi pociskami CAMM.
Na drony najlepiej byłoby mieć masę prostych i tanich systemów radarowo-strzeleckich, bo nawet pociski Piorun to rzecz zbyt cenna. (...) Realia pokazują, że zamiast rakiet balistycznych i manewrujących drony są największym zagrożeniem – powszechne, tanie, łatwe w produkcji i trudne w zwalczaniu. Wunderwaffe wygrywająca wojnę to nie jest, ale sami widzimy, jak świetnie sprawdza się, gdy wojny formalnie nie ma. Albo tak nam się wydaje”.
„Sieć rozproszonych, niewielkich i relatywnie tanich czujników, może być ogromnym wsparciem dla systemów dużych, drogich, ale przez to mniej powszechnych. Tak to działa w wielu dziedzinach od śledzenia bolidów na nocnym niebie po sprawdzanie jakości powietrza. A skoro tak, dlaczego by nie spróbować z wykrywaniem dronów?” – pisał na LinkedIn dr Tomasz Rożek (prowadzący kanał „Nauka – to lubię”).
Z pozoru to ciekawy pomysł. Wszakże istnieją sieci amatorskich radarów, wykrywających wyładowania burzowe (takie jak Blitzortung.org), co pozwala na bardzo skuteczny monitoring burz. Rozproszone systemy są mniej bezwładne niż scentralizowane, są też mniej podatne na zakłócenia.
Problemem jest natomiast czułość i rozdzielczość takiej ewentualnej obywatelskiej sieci radarowej. Nie chcielibyśmy dostawać alarmu na telefon za każdym razem, gdy w radar wleci na przykład stado ptaków. Głównym problemem pozostaje jednak odróżnianie samolotów i cywilnych dronów, które mają prawo być w danym miejscu przestrzeni powietrznej, od tych niepożądanych.
Wojskowe radary są bardziej czułe i mają znacznie lepszą rozdzielczość. Wspomagane są innymi metodami detekcji (emisji sygnałów radiowych, radarowych, czy podczerwieni). Detekcję wojskowych dronów lepiej zostawić wojskowym radarom.
Czekajmy cierpliwie na „Barbary”.
Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i słowniki. Ukończył anglistykę, tłumaczył teksty naukowe i medyczne. O nauce pisał m. in. w "Gazecie Wyborczej", Polityce.pl i portalu sztucznainteligencja.org.pl. Lubi wiedzieć, jak jest naprawdę. Uważa, że pisanie o nauce jest rodzajem szczepionki, która chroni nas przed dezinformacją. W OKO.press najczęściej wyjaśnia, czy coś jest prawdą, czy fałszem. Czasem są to powszechne przekonania na jakiś temat, a czasem wypowiedzi polityków.
Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i słowniki. Ukończył anglistykę, tłumaczył teksty naukowe i medyczne. O nauce pisał m. in. w "Gazecie Wyborczej", Polityce.pl i portalu sztucznainteligencja.org.pl. Lubi wiedzieć, jak jest naprawdę. Uważa, że pisanie o nauce jest rodzajem szczepionki, która chroni nas przed dezinformacją. W OKO.press najczęściej wyjaśnia, czy coś jest prawdą, czy fałszem. Czasem są to powszechne przekonania na jakiś temat, a czasem wypowiedzi polityków.
Komentarze