Być może racjonalne będzie przyjęcie innego niż ilościowy modelu rozwoju armii, kładąc większy nacisk na jakość – uzupełnianą ilością. Sęk w tym, że to, co byłoby bardzo racjonalną ścieżką, może napotkać opór polityczny
15 sierpnia 2025 roku będzie dniem Święta Wojska Polskiego, pierwszym z udziałem nowego zwierzchnika sil zbrojnych. Zarazem będzie to święto kolejny raz obchodzone w atmosferze obaw związanych z zagrożeniem wojną z Rosją.
Pod koniec lipca premier Donald Tusk podczas spotkania w Pabianicach stwierdził, odnosząc się do rozmowy z dowódcą sił NATO w Europie, że według ocen amerykańskich i natowskich Rosja i Chiny będą gotowe do wojny w roku 2027.
Z kolei w niedawnym wywiadzie dla „The Economist” szef sztabu generalnego sił zbrojnych Francji podał datę 2030 jako rok, w którym Rosja może osiągnąć zdolność do rozpoczęcia konfliktu zbrojnego z państwami zachodnimi.
W warstwie retorycznej wspomniane wypowiedzi nie są niczym nowym. W roku 2023 ówczesny szef BBN Jacek Siewiera zakreślił horyzont czasowy na przygotowanie się do ewentualnej wojny na trzy lata.
Rok temu Szef Sztabu Generalnego generał Wiesław Kukuła stwierdził bardziej ogólnie i malowniczo, przemawiając do podchorążych we Wrocławiu, że „wszystko wskazuje na to, że jesteśmy tym pokoleniem, które stanie z bronią w ręku w obronie naszego państwa”.
Faktem jest, że Rosja jest państwem agresywnej, zbrodniczej polityki i już teraz prowadzi działania – poniżej progu konwencjonalnego konfliktu – poprzez akcje polityczne, dezinformacyjne i dywersyjne. Jest więc oczywiste, że zagrożenie konwencjonalnym konfliktem zbrojnym z Rosją jest obecnie podstawowym założeniem planowania obronnego, reform obronności i odporności państwa oraz wydatków na cele obronne, zwłaszcza krótkoterminowe.
Faktem jest także że Rosja może już teraz podjąć działania zbrojne – na ograniczoną skalę, wykorzystując te narzędzia, które są najłatwiejsze do użycia. Są to zwłaszcza siły lotnicze, zarówno konwencjonalne oraz masowo produkowane samoloty-pociski (jak Shahedy), pociski rakietowe odpalane z wyrzutni lądowych (Iskander) czy okrętów (jak Kalibr czy Cyrkon).
Możliwe są już teraz i w najbliższej przyszłości akty prowokacji (choćby podczas zbliżających się ćwiczeń „Zapad”), a zwłaszcza incydenty z użyciem „niezidentyfikowanych” lub „zabłąkanych” dronów i rakiet. Możliwe są także akty otwartej agresji – właśnie ataki lotnicze i rakietowe, jako najłatwiejsze do przeprowadzenia. Nie bez znaczenia jest także możliwość działań – zarówno dywersyjnych, jak i otwartych – na morzu i wobec infrastruktury podwodnej.
Mniej prawdopodobne, ale w dalszej perspektywie czasowej jest możliwe zagrożenie agresją lądową. Rosyjskie wojska lądowe straciły już w Ukrainie co najmniej trzy tysiące czołgów i co najmniej sześć i pół tysiąca bojowych wozów piechoty i transporterów opancerzonych. Uzupełnienie tych strat będzie trudne, zwłaszcza że Rosja wykorzystała już znaczną część zasobów odziedziczonych po ZSRR.
Niezbędne będzie także uzupełnienie strat w ludziach, zwłaszcza że Rosja straciła w Ukrainie już co najmniej 121 tysięcy zabitych żołnierzy, przy czym ta liczba uwzględnia tylko te osoby, których nazwiska zostały potwierdzone (dane portalu Mediazona). Realna liczba jest znacznie większa, jak i liczba rannych – w tej liczbie są także trwale okaleczeni, fizycznie lub psychicznie.
Ponadto Rosja będzie musiała przebudować swoje siły zbrojne, gdyż pewne jest, że agresja na państwa NATO nie będzie przypominać wojny w Ukrainie. Inny będzie teren, inny będzie przeciwnik, kopiowanie rozwiązań w skali 1:1 nie ma więc zastosowania.
Należy więc mieć na uwadze, że zagrożenie otwartą agresją rosyjską nie powinno być – przynajmniej z perspektywy analitycznej – określane poprzez jakąś datę. Lepszym sposobem opisu jest spektrum możliwych sposobów użycia siły militarnej, o różnym stopniu prawdopodobieństwa, na których odparcie państwa NATO są lepiej lub gorzej przygotowane.
Ponadto poza czynnikami militarnymi, zagrożenie kształtują także warunki ekonomiczne oraz polityczne. W szczególności trudna do przewidzenia może być polityka amerykańska (czy raczej: zachowania Donalda Trumpa) oraz sytuacja na Kremlu – na przykład w razie zgonu Władimira Putina.
Analogiczne zastrzeżenia należy mieć także do innego możliwego konfliktu, a więc agresji Chińskiej Republiki ludowej na Tajwan. Mimo narastającego napięcia i wyścigu zbrojeń w tamtej części świata – wojna jest tylko możliwością, a nie pewnością.
Warto także zauważyć, że gdy padają daty lub horyzonty czasowe – są to wypowiedzi polityków lub wojskowych na wysokich eksponowanych stanowiskach. Nie mówią one o pewności wybuchu wojny – ale o ryzyku.
Ponadto wypowiedź powinna być interpretowana przez kontekst zarówno jej autora, jak i miejsca, czasu oraz adresatów. Stąd też wspomniane słowa generała Kukuły mogły być i zapewne były specyficzną formą motywacji podchorążych.
Amerykański generał mówiący o ryzyku wojny w 2027 mógł także mieć motywacyjny zamiar – zachęcenia państw NATO do intensywnych wydatków zbrojeniowych.
Jeszcze łatwiej jest tak interpretować słowa premiera. Wygodnie dla niego rok 2027 to data następnych wyborów parlamentarnych, a przekaz podkreślający priorytetowe traktowanie bezpieczeństwa militarnego pozwala zarówno na oddziaływanie mobilizujące (efekt mobilizacji wokół flagi), jak i wyjaśnienia dotyczące braku obiecywanych reform w innych sferach działania państwa. Wybrzmiało to zresztą dosadnie podczas spotkania w Pabianicach, gdy premier stwierdził, że z powodu wydatków obronnych nie ma pieniędzy „na innego typu projekty”.
Wreszcie, w obszarze samych wydatków zbrojeniowych perspektywa rychłego zagrożenia pozwala podejmować szybkie decyzje, motywowane właśnie (realną lub deklarowaną) presją czasu.
W polskiej polityce obronnej ten rodzaj decyzji jest widoczny od roku 2021, od momentu, gdy zaczęto nagle podejmować liczne i szybkie decyzje. To właśnie wtedy, w październiku 2021 roku, ówczesny minister obrony Mariusz Błaszczak zadeklarował zamiar znacznego zwiększenia liczebności armii w czasie pokoju – do 250 tysięcy żołnierzy zawodowych i 50 tysięcy w obronie terytorialnej.
Od tego czasu podjęto decyzję o sformowaniu dwóch nowych dywizji wojsk lądowych. 1 Dywizja Piechoty Legionów oraz 8. Dywizja Piechoty Armii Krajowej mają długie i nawiązujące do tradycji nazwy.
Pierwsza z nich jest w trakcie formowania wchodzących w jej skład brygad i batalionów pancernych i zmechanizowanych, druga zaś na razie istnieje tylko formalnie, proces tworzenia jej części składowych nie rozpoczął się i prawdopodobnie długo się nie zacznie.
Od 2021 roku wysypał się także worek z zamówieniami na sprzęt. Były to między innymi:
Dla kontekstu warto zwrócić uwagę, że przed 2021 rokiem, zakupy były niewielkie. W roku 2020 podpisano umowę na zakup 32 samolotów F-35, w roku 2019 na 20 wyrzutni HIMARS, w roku 2018 na dwie baterie przeciwlotniczego systemu Patriot.
Bardzo symptomatyczne są zakupy śmigłowców. Były dwie umowy z 2019 roku – każda na cztery śmigłowce: AW101 dla lotnictwa morskiego i S-70i dla Jednostki Wojskowej Grom.
Przed rokiem 2021 polityka obronna wyrażała się przede wszystkim w tańszych zmianach organizacyjnych: tworzeniu Wojsk Obrony Terytorialnej czy sformowaniu 18. dywizji zmechanizowanej, częściowo na bazie już istniejących jednostek oraz… działaniach stricte politycznych, w tym zmianach kadrowych oraz „wykończeniu” umowy na śmigłowce Caracal, których boleśnie zabrakło podczas powodzi – w zeszłym roku oraz w tym sytuację ratują śmigłowce Mi-17 z Powietrznej Jednostki Operacji Specjalnych, które jeszcze mogą być użyte.
Nie było bowiem przed rokiem 2021 reakcji na to, że znaczna część sprzętu polskiej armii jest nie pierwszej młodości i wymaga zastąpienia. Dopiero wojna Rosji przeciw Ukrainie i decyzja o przekazaniu walczącej Ukrainie części sprzętu polskiej armii sprawiły, że zostało zapalone zielone światło do dużych zakupów. I miało to kilka konsekwencji.
Wspólną cechą tych umów było to, że znaczną ich część stanowiły umowy ramowe – a więc wstępne, bliższe deklaracjom zakupu, dopełniane dopiero umowami wykonawczymi.
Dla przykładu wspomniany ogromny kontrakt ramowy na 1000 koreańskich czołgów dopełniły obecnie dwie wykonawcze umowy: jedna z 2022 roku na 180 czołgów K2GF (gap-filler, a więc przejściowa) i najnowsza – z 2025 roku na 116 czołgów K2GF, 64 K2PL oraz pojazdy wsparcia.
Ponadto umowy zawierane były bardzo szybko, często bez postępowania konkurencyjnego (przetargu), lub wprost deklarowano zamiar zakupu bez przetargu, co jest najczęściej po prostu niekorzystne i daje dostawcy szczególnie uprzywilejowaną pozycję negocjacyjną.
Tymczasem w przypadku dużych kontraktów można było wskazać alternatywne rozwiązania i można było przeprowadzić normalny przetarg, zwłaszcza że raz zawarta umowa wiąże nas z dostawcą na następne dwie lub trzy dekady, uzależniając od dostaw części zamiennych czy modernizacji sprzętu.
Zauważalnie mniejsze były zakupy krajowych konstrukcji. Przykładowo, umowę ramową na zakup armatohaubic Krab podpisano w 2023 roku, na „tylko” 152 działa – a więc cztery razy mniej niż ich odpowiedników z Korei.
Podobnie dopiero teraz podpisano umowę, na mocy której 61 czołgów K2 zostanie wyprodukowanych w Polsce. Kontrastujące z dużą liczbą zamawianych czołgów są mniejsze ilości wozów dla piechoty: przykładowo dopiero w marcu 2025 podpisano pierwszą umowę wykonawczą na 111 bojowych wozów piechoty Borsuk.
W tym kontekście niedawne słowa premiera o tym, że „nie będziemy w nieskończoność inwestować pieniędzy w zagraniczny sprzęt”, padły za późno – taka deklaracja powinna paść i być realizowana znacznie wcześniej.
Najgorszy jednak jest pośpiech sprzyjający nieracjonalności zakupów. Przy zakupach sprzętu wojskowego obowiązuje bowiem taka sama zasada jak przy zakupie laptopa czy samochodu – pierwszym pytaniem powinno być „po co ten zakup jest dokonywany”.
I o ile, jeśli osoba prywatna wydaje swoje własne pieniądze, kierując się tylko sympatią do marki, przyjaźnią ze sprzedającym, estetyką wyrobu, chęcią dorównania znajomym lub zaimponowania im – to jest prywatna sprawa tej osoby.
Gdy mowa o wydawaniu publicznych pieniędzy, zasady powinny być inne. Decydująca w miarę możliwości musi być racjonalna kalkulacja, zarówno w aspekcie militarnym, politycznym, gospodarczym, jak i społecznym. Inaczej może dojść do sytuacji, w której to „wóz stanie przed koniem”. A więc najpierw zostanie kupiony dany sprzęt, po czym zaczną się metodą prób i błędów poszukiwania miejsca i zastosowania dla tego uzbrojenia.
Ponadto szybkie zakupy oznaczają, że trudne jest wpasowanie nowego typu czołgu czy samolotu w istniejący system szkoleniowy i logistyczny. Jest to szczególnie ważne, także dlatego, że licząc się z ewentualnością wojny z takim przeciwnikiem jak Rosja, należy także uwzględnić niezbędną rezerwę sprzętową i możliwości uzupełniania strat, w sposób systemowy, a nie doraźny.
Oczywiście, możliwe jest dążenie do szybkiego załatania luki w zdolnościach – formalnie określane jako Pilna Potrzeba Operacyjna – ale z zasady są to przypadki wyjątkowe, przewidziane dla rozwiązań doraźnych i wdrażanych na małą skalę.
Tymczasem od roku 2020 nie została ani zmieniona Strategia Bezpieczeństwa Narodowego (SBN), a więc fundamentalny dokument dla planowania obronnego. Jedyną pociechą jest to, że tezy SBN zwłaszcza w zakresie oceny środowiska bezpieczeństwa nie zestarzały się, i można ją traktować wciąż jako tymczasowy punkt odniesienia w części dotyczącej sił zbrojnych.
Z kolei Polityczno-Strategiczna Dyrektywa Obronna będąca niejawnym uzupełnieniem strategii została przyjęta jeszcze w roku 2018 i nie ma informacji, aby pojawił się nowy dokument tego rodzaju.
Wiadomo, że prace nad nową Strategią Bezpieczeństwa Narodowego trwają, jednak ten dokument, podobnie jak dyrektywa obronna musi zostać zaakceptowany przez Prezydenta. Wiadomo, że w 2024 roku swoje rekomendacje w zakresie nowej strategii ośrodek prezydencki (BBN) przekazał rządowi.
Wiadomo też, że zarządzeniem premiera Tuska z grudnia 2024 rząd rozpoczął swoje prace nad strategią. Być może liczono, że pod nową SBN i dyrektywą obronną podpisze się już Rafał Trzaskowski – ale teraz wiadomo, że tak się nie stanie. Istnieje także możliwość, że treść tych dokumentów jest lub stanie się po 6 sierpnia polem sporu (lub konfliktu) pomiędzy nowym prezydentem a rządem.
Zgody prezydenta nie wymaga Program rozwoju Sił Zbrojnych, wprowadzany przez Ministra Obrony Narodowej. Ten dokument wydawany powinien być co cztery lata i opisywać plany zakupów sprzętu w perspektywie piętnastu lat. Ostatni tego rodzaju dokument został przyjęty w roku 2019. Powinien być więc zaktualizowany w roku 2023.
Co ciekawe, wiadomo, że stanowiące jego podstawę dokumenty w sprawie głównych kierunków rozwoju sił zbrojnych oraz kierunków przebudowy i modernizacji technicznej zostały zaakceptowane przez prezydenta i radę ministrów. Na podstawie programu rozwoju sił zbrojnych określane są bardziej szczegółowe programy, w tym modernizacji technicznej czy inwestycyjne.
Ponadto, co szczególnie rzuca się w oczy w kontekście dużych wydatków na obronność oraz dużych zamierzeń inwestycyjnych (choćby program „Tarcza Wschód”), nie został opublikowany żaden jawny dokument. Np. w formie białej księgi mający prezentować społeczeństwu planowany kształt systemu obronnego, wydatków zbrojeniowych, struktury armii, planowanych obciążeń budżetowych i społecznych.
Jest to niestety kontynuacja mało transparentnej polityki czasów poprzedniego rządu.
Ta kontynuacja jest widoczna także w innych obszarach. Rząd PiS deklarował budowę armii liczącej 300 tysięcy żołnierzy w czasie pokoju. Obecnie oficjalna strona MON podaje ten cel jako aktualny, dodając, że „już teraz mamy pod bronią ponad 210 tysięcy żołnierzy”, co brzmi efektownie, ale nieprecyzyjnie.
Zgodnie z zapisami ustawy budżetowej, w roku bieżącym (2025) zakłada się, że wojsko będzie liczyć do 150 000 żołnierzy zawodowych, 35 000 żołnierzy dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej, 44 000 żołnierzy w służbie terytorialnej, oraz 12 728 żołnierzy w okresie kształcenia (szkoły podoficerskie i akademie wojskowe).
Dodatkowo zaplanowano środki dla 30 000 żołnierzy aktywnej rezerwy, 5000 żołnierzy rezerwy powołanych na ćwiczenia wojskowe oraz 57 143 pracowników cywilnych wojska i 3521 funkcjonariuszy wojskowych służb wywiadu i kontrwywiadu.
Są to jednak liczby maksymalne, a nie faktyczny stan osobowy. Ponadto o realnym potencjale liczebnym armii świadczy także poziom wyszkolenia i doświadczenie w służbie, a więc kluczową liczbą dla oceny stanu kadrowego armii nie jest bezwzględna liczba żołnierzy, ale ilość i jakość (w tym staż służby) oficerów i podoficerów.
Szeregowych żołnierzy, wykonujących proste funkcje, można szkolić znacznie szybciej, nawet odwieszając pobór do obowiązkowej służby wojskowej, ale bez dowódców i instruktorów będzie to niewykonalne. Także ta kadra może zapewnić szkolenie osób podczas wojny, kiedy zajdzie potrzeba uzupełnienia strat.
Nie widać natomiast oznak ewaluacji efektywności dotychczas prowadzonej polityki rozbudowy liczebnej wojska ani tym bardziej reform, mimo że sygnalizowane były wcześniej problemy, w tym infrastrukturalne związane z szybką rozbudową liczebną wojska.
Także zapowiadanego w marcu przez premiera Donalda Tuska projektu ustawy w zakresie powszechnych szkoleń wojskowych próżno szukać w rządowym centrum legislacji. Można przy tym spodziewać się, że ośrodek prezydencki po 6 sierpnia będzie przywiązywać dużą wagę do wzrostu liczebności armii, kontynuując wcześniejszą politykę rządu PiS.
Będzie to przy tym miało mniejsze znaczenie stricte militarne, ale będzie łatwym kierunkiem atakowania rządu, podobnie jak to miało miejsce podczas parlamentarnej kampanii wyborczej w 2023 roku.
Pod względem innych zdolności obronnych, a zwłaszcza zakupów wyposażenia, ponownie widoczna jest kontynuacja. Większość deklaracji lub umów zawartych przed 2023 rokiem jest realizowana, zwłaszcza gdy mowa o sprzęcie pancernym, artylerii czy śmigłowcach bojowych.
Odnotować należy przy tym, że doszło do unieważnienia rozpoczętego w roku 2023 postępowania na zakup 32 śmigłowców S-70i – co mając na uwadze skrajnie niekorzystny tryb tego zakupu, a więc negocjacji z jednym dostawcą, należy ocenić pozytywnie. Negatywnie natomiast należy ocenić brak zastąpienia tego postępowania konkurencyjnym przetargiem, gdyż śmigłowce wielozadaniowe są pilnie potrzebne. Trwa natomiast postępowanie w sprawie zakupu śmigłowców szkolnych.
Podobnie sytuacja wygląda z zakupami innego rodzaju sprzętu, czy to będzie uzbrojenie wojsk lądowych, lotnictwa czy morskie. Nabywane są nowoczesne czołgi, ale powolne są zakupy bojowych wozów piechoty czy transporterów opancerzonych, z różnym skutkiem realizowane są programy obrony przeciwpancernej.
Głośny program wyposażenia osobistego znany jako „Operacja Szpej” nie przyniósł jak dotąd rewolucyjnych zmian w oporządzeniu i umundurowaniu polowym żołnierzy, choć patrząc z zewnątrz – kupowanie kurtek, spodni plecaków i kamizelek nie powinno być wyzwaniem dla armii kupującej setki czołgów i dział.
Może się więc okazać, że gdyby jednak pełnoskalowa wojna z Rosją wybuchła, to obok nowoczesnych Abramsów ma polu walki pojawią się żołnierze przewożeni w BWP-1 z czasów ich ojców, a wręcz dziadków, kiepsko umundurowani i wyposażeni, łatający luki w przydziałowym sprzęcie prywatnymi zakupami.
Podobny obraz można będzie ujrzeć w powietrzu. Dla lotnictwa kupowane są nowe samoloty bojowe i za kilka lat na polskich lotniskach stacjonować będą myśliwce F-35.
Nie ma jednak postępowań w zakresie sił wsparcia. W zakresie tankowania w powietrzu jesteśmy zależni od sojuszników. W przypadku samolotów wczesnego ostrzegania (latających radarów) udało się pozyskać dwa używane szwedzkie Saab 340 AEW, ale jest to przykład wspomnianej wcześniej pilnej potrzeby operacyjnej, a postępowanie na docelowe samoloty tego rodzaju nie ruszyło.
Nie wiadomo także, kiedy i czy w ogóle ruszą postępowania w programie od dawna wpisanych w plany modernizacji – samolotów rozpoznana radioelektronicznego („Płomykówka”). Tymczasem te wszystkie typy samolotów są mnożnikami siły lotnictwa bojowego – myśliwce mogą dzięki nim widzieć więcej i dalej, latać szybciej i dłużej.
Braki w zakresie zakupu śmigłowców oznaczają, że nie ma nowych maszyn dla lotnictwa wojsk specjalnych i eskadry ratownictwa bojowego. Oznacza więc, że trudno będzie na teren kontrolowany przez przeciwnika przerzucić własne grupy specjalne wspierające działania lotnictwa oraz ewakuować załogi zestrzelonych maszyn.
W rezultacie obraz sił lotniczych, który może się wyłonić na skutek takiej nierównomiernej modernizacji, przypomina trochę komputer, do którego nabyto bardzo mocny procesor i kartę graficzną, ale przyoszczędzono na pamięci, dysku czy monitorze.
A otwartym pytaniem, zwłaszcza w domenie powietrznej, jest implementacja wniosków i obserwacji płynących z działań w Ukrainie. I nie jest to przy tym najbardziej medialne zagadnienie – czyli drony FPV wlatujące przez okna budynków czy włazy czołgów. Poważnym wyzwaniem jest możliwość głębokich uderzeń na infrastrukturę czy zaplecze i tu musimy myśleć i o obronie, jak i o zdolnościach kontrataku.
Podobnie niestety sytuacja wygląda w domenie morskiej. Mimo tego, że Bałtyk od trzech lat stał się „gorącym” morzem, a 15 sierpnia odbędzie się też defilada morska w pobliżu Helu, to jednak rzeczywistość nie nastraja optymistycznie.
Faktem jest, że pojawiły się propozycje daleko idących zmian legislacyjnych w zakresie bezpieczeństwa morskiego, ale nawet najlepsze przepisy będą musiały być wykorzystywane przy pomocy adekwatnych narzędzi, czyli okrętów, samolotów, śmigłowców. Tych jest za mało.
Brak jest także strategii morskiej państwa – określającej cele strategiczne i narzędzia ich realizacji. Zaskakuje wręcz, że w obecnej sytuacji taka strategia nie powstała, mimo że sytuację na Bałtyku można opisać tytułem starego serialu: „Pogranicze w ogniu”.
W zakresie granic niestety także widać niepomyślną kontynuację. Granica z Białorusią przez poprzedni rok była obsadzona wojskiem i nie wiadomo kiedy rotacyjna obecność kolejnych jednostek się tam zakończy. Tę rolę powinna przejąć albo wzmocniona Straż Graniczna, albo wyspecjalizowany komponent wojska.
Co więcej, gdy zapadła decyzja o przywróceniu kontroli na granicy z Niemcami i Litwą, wojsko wysłano także tam. Ponadto program tarczy wschód, a zwłaszcza jego wpływ na funkcjonowanie społeczności w obszarach przygranicznych, budzi wciąż wiele pytań.
Pozytywnie należy natomiast ocenić działania w innej sferze bezpieczeństwa państwa, a więc rozpoczęcie prac nad odtworzeniem Obrony Cywilnej. Ustawa o ochronie ludności i obronie cywilnej weszła w życie, przyjmowane są także dokumenty wykonawcze w tym pierwszy program rządowy obejmujący działania w latach 2025-2026. Wprawdzie budowa tego systemu, ewaluacja przyjętych rozwiązań, zajmie sporo czasu – ale sukcesem jest to, że są już podstawy tego systemu.
W przededniu święta Wojska Polskiego oraz w sytuacji zmiany na stanowisku zwierzchnika sił zbrojnych, obraz polskiej obronności jest więc niejednoznaczny. Z jednej strony wydatki budżetowe mają sięgnąć 124 miliardów złotych (co nie uwzględnia pozabudżetowego Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych), a więc 3,1 proc. PKB.
Obserwowane jest dążenie do rozbudowy armii, zwłaszcza w zakresie liczebności – i tej czasu pokoju, jak i czasu wojny. Zarazem tak duże wydatki, wyspowa modernizacja oraz fakt, że nawet przy uwzględnieniu środków unijnych (fundusz SAFE) nie mogą trwać długo, tym bardziej że spore sumy kierowane są za granicę lub pochodzą z pożyczek.
Ponadto wydatki wojskowe konkurują z innymi działami finansów publicznych i trzeba mieć na uwadze, że jest to system naczyń połączonych, armia nie działa w próżni. Nie będzie dobrych żołnierzy bez efektywnego systemu edukacji i opieki zdrowotnej, nie będzie modernizacji technicznej bez silnej nauki i przemysłu.
Może się więc okazać, że racjonalne będzie przyjęcie innego niż ilościowy modelu rozwoju armii, kładącej większy nacisk na jakość – uzupełnianą ilością. Sęk w tym, że to, co byłoby bardzo racjonalną ścieżka, może napotkać opór polityczny. Zwłaszcza że przyznawanie priorytetu sferze bezpieczeństwa militarnego może być wygodne z innych przyczyn, właśnie jako uzasadnienie zmian lub cięć w innych obszarach polityki państwa.
Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego
Adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się problematyką bezpieczeństwa narodowego, w szczególności zagrożeń hybrydowych, militarnych oraz kultury strategicznej Polski. Autor książki "Ewolucja Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1990-2010 w kontekście kultury strategicznej Polski" (2022), stały współpracownik magazynu „Frag Out” członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego
Komentarze