0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Jacek Więckowskifot. Jacek Więckowsk...

Zauważa mnie, jak tylko podjeżdżam pod Dziką Zagrodę w Jabłonowie. – To ty chcesz pogadać o wilkach? – Aleksandra Kraśkiewicz mówi szybko i równie szybko skraca dystans. Jesteśmy już na ty i idziemy zwiedzać Zagrodę. To miejsce prowadzone przez Zachodniopomorskie Towarzystwo Przyrodnicze, gdzie żyją i rozmnażają się żubry i rysie, których potomstwo wypuszczane jest na wolność.

– Żubry mają tu łąkę i las. Tam stoi jeden chłopak, a za górką reszta tałatajstwa. O, a tu obok rysie. Pozują! Aparat masz? Czy komórkę? Ja całe życie latałam z aparatem, a teraz już tylko komórką zdjęcia robię, zgroza – mówi Aleksandra, ale zanim zdążę odpowiedzieć, pokazuje klucz gęsi przelatujący nad nami.

Tamę bobra ktoś rozjechał koparką. Łosia zabił myśliwy, bo „pomylił z dzikiem”. Inny strzelił do wilka, myślał: „Lis”. Żubr zginął na drodze, potrącony przez auto. Dzikie zwierzęta objęte różnymi formami ochrony giną, tracą domy, są płoszone. W reporterskim cyklu OKO.press „Bezbronne” pokazujemy, jak wygląda ochrona zwierząt w Polsce. Jak prawo, które miało chronić, nie chroni. Jak człowiek, który miał pomóc – szkodzi i zabija.

Pierwszą część reportażu „Strach ma wilcze oczy” – o tropieniu wilków, Mince, Nikosiu, Kosym i wilczym drzewie genealogicznym – można przeczytać i posłuchać TUTAJ.

Wilk bez zapachu

Przez lata pracowała w stacji terenowej poznańskiego Uniwersytetu Przyrodniczego w Stobnicy, obok słynnego zamku budowanego w Puszczy Noteckiej. Kiedy się spotykamy, jest w trakcie przeprowadzki, ale wciąż jedną nogą w Puszczy, 100 kilometrów od Dzikiej Zagrody. – Całe dzieciństwo jeździłam na wakacje do gajówki w środku lasu na Mazowszu. Bez bieżącej wody, bez prądu. Mama zbierała maliny, a mnie mogła zostawić bez opieki, bo siedziałam i gapiłam się na biedronki i mrówki. Zakręcona na tym punkcie byłam od zawsze – śmieje się Ola.

Przeczytaj także:

Potem była zootechnika na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu i promotor, który wysłał Olę do Stobnicy. A w Stobnicy wilczyca Fifty, która przyjechała z zoo w Nowym Tomyślu.

– Weszłam do jej zagrody, poszczypała mnie po łydkach i totalnie mnie oczarowała. Pamiętam ten dotyk wilczej sierści i że ona w ogóle nie pachniała. Wilki nie mają zapachu, który może wyczuć człowiek! Nawet jak są mokre. Psy od razu czuć, a wilków ani trochę – mówi Kraśkiewicz. – Po czwartym roku przyjechałam do Stobnicy na staż, a tam szczeniaki. Spałam z nimi w wolierze, żeby się przyzwyczaiły do mojego zapachu. Leżałam sztywno, żeby tych klusek nie budzić, a rano byłam cała pogryziona przez komary. Na piątym roku studiów po prostu się do Stobnicy przeprowadziłam.

Ola Kraśkiewicz razem z partnerem Jackiem Więckowskim, oboje zatrudnieni na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu, stali się najlepszymi w Polsce ekspertami w wychowywaniu i socjalizacji wilczych szczeniąt. Marzyli, że w miejscu stacji terenowej powstanie wilczy park, miejsce rehabilitacji i życia wilków, które nie mogą wrócić na wolność. – Szczeniak zabrany z lasu i wychowujący się wśród ludzi nie poradzi sobie w naturze. Zabranie malca matce to skazanie go na niewolę – wyjaśnia Ola.

Dr Aleksandra Kraśkiewicz z wilczycą Pati, która mieszkała w Stobnicy. Fot. Jacek Więckowski

Stację w Stobnicy od Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu przejął prywatny właściciel. Kilka miesięcy przed naszym spotkaniem z Aleksandrą poinformował, że parku wilczego ani ośrodka rehabilitacji nie będzie. – Trzeba było się wyprowadzić i tak trafiliśmy do Dzikiej Zagrody – mówi Kraśkiewicz. – Razem z wilkami.

Luna, Kamots i Amarok

– Cześć brzydale! – woła Ola, kiedy docieramy do zagrody. Do ogrodzenia podbiegają trzy dorosłe wilki: Luna, Kamots i Amarok. Nigdy nie byłam tak blisko wilka, na chwilę zapiera mi dech.

Sierść wilków miejscami jest szara, ale też brązowa i rdzawa. Pyski mają białe, a oczy mądre i wpatrzone w Aleksandrę. – No pokaż się, Lunka – zachęca Ola, a Luna biega wzdłuż ogrodzenia, zaczepiając swoich zagrodowych kolegów. – Jest z nich najstarsza, przyjechała do nas, jak miała dwa miesiące z Beskidu Żywieckiego, od prof. Sabiny Pierużek-Nowak i prof. Roberta Mysłajka ze Stowarzyszenia dla Natury “Wilk”.

Lunę znaleźli turyści na leśnej ścieżce. Najpewniej jej matka usłyszała ludzi, upuściła szczeniaka i uciekła. – Szczenięta są czarne, ludzie mylą je z psami. Zabrali Lunkę i zawieźli do schroniska. A schronisko do Sabiny i Roberta, którzy zrobili wszystko, żeby Luna wróciła na wolność. Wiedzieli, gdzie jest jej rodzina, zostawiali ją w tej okolicy, rozkładali jedzenie, fotopułapki. Na nic. Nikt po nią nie wrócił. Początkowo trafiła do ośrodka rehabilitacji dzikich zwierząt „Mysikrólik” w Bielsku-Białej, a potem, już odchowana, do nas – mówi Ola. Historię Luny opisał Michał Figura ze Stowarzyszenia dla Natury „Wilk” w komiksie „Wilki. Historie prawdziwe”.

Kamotsa w maju 2023 ktoś znalazł w rowie przy leśnej drodze niedaleko Radomska. Zawiózł go do leśniczego, który powiadomił Stowarzyszenie “Wilk”. Zaczęło się poszukiwanie grupy rodzinnej Kamotsa – tropienie, instalowanie fotopułapek. Przez trzy tygodnie nie pojawił się żaden starszy wilk. Możliwe, że Kamotsa ktoś znalazł w innym lesie, a potem podrzucił do wsi pod Radomskiem.

trzy wilki w zagrodzie
Luna, Kamots i Amarok w swojej zagrodzie, fot. Aleksandra Kraśkiewicz.

Amaroka znaleziono miesiąc później, przy domu w Warmińsko-Mazurskiem. Był wygłodzony, kulał, bo poturbowały go pasące się w pobliżu krowy. Kobieta, która go znalazła, zaangażowała leśników, ci zawieźli wilczka do lasu, gdzie – jak podejrzewali – żyje jego grupa rodzinna. Maluch wracał jednak do wsi. Naukowcy z “Wilka” uważają, że był przyzwyczajony do ludzi, mógł kilka tygodni być przetrzymywany w murowanej komórce. Ocenili to po startych mleczakach, które zniszczył, próbując się uwolnić.

Wilki za ogrodzeniem szaleją, zaczepiają się, chowają za gałęziami. Zabiegają o uwagę. Peszą się na widok dzieci zwiedzających Zagrodę. Dotknąć ich nie można – turystów i wilki dzieli płotek i wysokie ogrodzenie.

– One się zachowują jak psy! – komentuje przy zagrodzie jedna z odwiedzających. – Nie, nie proszę pani – prostuje Aleksandra. – To psy zachowują się jak one.

Jak oswoić wilka

– Jak oswoić wilka? – pytam Olę, kiedy turyści oddalają się od zagrody.

– Najważniejsze, żeby nie myślały, że jesteś częścią grupy. Jesteś opiekunem. Swój, ale nie do końca – wyjaśnia. – Najprościej jest, jeśli wilczek trafia do nas między 10. a 14. dniem życia. Jest malutki, jeszcze ślepy, niesamodzielny, nie ma żadnych traum, które zafundowali mu ludzie. Bierzesz go do siebie i mieszkasz z nim przez dwa miesiące. 24 godziny na dobę. Najlepiej, jak od razu zajmuje się nim kobieta i mężczyzna, bo inaczej wdrukuje mu się jedna płeć i drugiej się będzie bał.

Kiedy do Stobnicy po raz pierwszy przyjechały wilcze szczenięta, zamieszkały w małym pokoju. Ola z Jackiem nawieźli tam piachu, którym wilczki mogły masować opuszki, poukładali gałęzie i kamienie.

– Takie maluchy karmimy na żądanie. Jak się budzą, piszczą, domagając się jedzenia. Musisz karmić je jak wilcza mama, która wylizuje brzuszek, żeby pobudzić perystaltykę jelit. Ty to robisz przy pomocy ręki i ręcznika papierowego. Karmiąc, musisz tak trzymać butelkę, żeby ręce były blisko nosa. Przyzwyczajasz do zapachu, do swojej obecności – mówi Ola.

Po dwóch miesiącach maluchy przenosi się do zagrody i znowu spędza się z nimi całe doby, przez kolejne dwa miesiące.

Dorastanie Luny oglądam na nagraniach. Widzę, jak malutka, czarna kuleczka stoi w lesie i popiskuje. Jak trochę większa turla się po łóżku Oli. Jak obniuchuje swoją zagrodę w Puszczy Noteckiej, a w końcu, już jako dorosła wilczyca poznaje swoich dwóch młodszych kolegów. Luna jest wysterylizowana, więc w Dzikiej Zagrodzie maluchów nie będzie.

Zagroda na całe życie

Kiedy okazało się, że trzeba wyprowadzić się ze Stobnicy, pojawił się problem: wybudowanie woliery w Dzikiej Zagrodzie to ogromna inwestycja i koszt 300 tysięcy złotych. Powstała internetowa zrzutka.

– Większość tej kwoty wpłaciło małżeństwo, które nie chce podawać swojego nazwiska. Są wielbicielami wilków, chcieli pomóc – relacjonuje Aleksandra Kraśkiewicz. – Napisz, że im bardzo dziękujemy – prosi.

Wilki mają do dyspozycji spory teren, około 500 m kwadratowych. Na nim drzewa, porozrzucane gałęzie, górki, z których widać otoczenie. – W Dzikiej Zagrodzie jedzą naturalny pokarm – mówi Ola, a ja pośrodku zagrody dostrzegam sporą czaszkę. – Mamy umowę z firmą, która zbiera potrącone martwe zwierzęta – wyjaśnia opiekunka wilków.

Luna, Kamots i Amarok spędzą w zagrodzie całe życie. – Jak oswojonego z człowiekiem wilka wypuścimy na wolność, to trafi do wsi, licząc, że ktoś go nakarmi. I znowu będą artykuły: siedzi wilk i patrzy na babcię idącą z kościoła albo na bawiące się dzieci – mówi Ola.

Trzy wilki, które właśnie obserwuję, mają szczęście, trafiły do dobrego miejsca, zaopiekowane przez ekspertów. Ale to nie jest reguła.

Znaleźli wilczki, sprzedali jako psy

Kazan, najsłynniejszy wilk z Puszczy Białowieskiej, był ofiarą ludzkiej głupoty. Jego historię znalazłam w „Dzikim życiu”, podglądam stare posty na facebookowej stronie jego miłośników i w książce „Wilki” Adama Wajraka.

Wiosną 1993 roku pracownicy leśni znaleźli wilcze szczeniaki. Samiczki zabili, samce zabrali i sprzedali jako psy. Kazan trafił do Hajnówki, a informacja o wilku, który ma pilnować tamtejszej fermy lisów, dotarła do Zakładu Badania Ssaków PAN w Białowieży (dzisiejszego Instytutu Biologii Ssaków). Wilk rósł i zaczął sprawiać „właścicielom” problemy. Oddali Kazana naukowcom.

Wilk w Zakładzie Badania Ssaków miał swoją zagrodę i świetną opiekę. Zajmujący się nim naukowiec, prof. Karol Zub, wyprowadzał go na spacery, opowiadał: „Po kilku wyjściach zauważyłem, że Kazan wcale nie ma zamiaru uciekać i choć z pewnymi obawami zacząłem go puszczać wolno. Okazało się, że jest bardziej przywiązany do ludzi niż pies i nawet wchodząc do lasu, nigdy nie znikał z pola widzenia”.

Kazan nie lubił smyczy i bał się rowerów. Odwiedzali go naukowcy i dziennikarze, wystąpił w kilku programach przyrodniczych i w artykułach Wajraka. Stał się symbolem kampanii na rzecz ochrony tego gatunku. Skutecznej, bo już dwa lata po jego urodzeniu wilki w prawie całym kraju stały się gatunkiem ściśle chronionym.

Krzywda Kazana

Do Kazana dołączył jego brat, Wiki. Również kupiony jako pies i przetrzymywany na podwórku. Jego opiekun nie chciał oddać wilka badaczom, ale pewnej nocy przyprowadził go pod dom jednego z naukowców z Zakładu. Być może nie potrafił sobie już z nim poradzić.

Bracia dorastali, zagroda w Zakładzie stawała się za ciasna, a wilki za silne. Wiki trafił do Stobnicy, a Kazan do Rezerwatu Pokazowego Zwierząt pod Białowieżą. Dokwaterowano mu Loupi, samicę z Holandii. A potem jeszcze młodszego samca. Opiekunowie z Rezerwatu Pokazowego pokazali, że nie wiedzą o wilkach nic.

„Nawet osoby słabo znające wilki wiedzą, że dwa nieznające się samce, z których jeden ma partnerkę, zawsze będą ze sobą walczyły o nią i o dominację” – czytam w „Dzikim życiu”.

Kazan nie miał szans z silniejszym, młodszym przeciwnikiem. Konał przez kilka dni, leżąc przy ogrodzeniu, poraniony po walce. Pracownicy Rezerwatu Pokazowego bali się wejść do zagrody i mu pomóc. Nie zawiadomili też naukowców.

Oglądam zdjęcia pięknego, dostojnego Kazana i myślę, że trafił do niewoli przez ludzką głupotę i przez nią też umarł.

Drapieżnik jest oportunistą

Ola może wejść do zagrody, wilki się do niej łaszą. Do ludzi są przyzwyczajone. Boją się chłopaków, którzy podawali im środek usypiający podczas przeprowadzki ze Stobnicy.

1000039849 (1)
Aleksandra Kraśkiewicz z Luną, Kamotsem i Amarokiem. Fot. archiwum prywatne

– Jak mały wilk jest niegrzeczny, dostaje baty od mamy albo taty. My też tak robiliśmy. Jak przesadzały, były zbyt upierdliwe, czepiały się sznurówek, to gryźliśmy je delikatnie w ucho. Albo przewracaliśmy na grzbiet. Żeby wiedziały, że źle robią. Skąd inaczej miałyby wiedzieć, że tak nie wolno?

Pytam Olę o strach. – Gdzie tam! – uśmiecha się. – Chociaż potrafią dać do wiwatu, jak się bawią. To wygląda jak walka. Tu w Zagrodzie pracuje druga Ola, jak widzi, że się biją, to ucieka, bo nie może patrzeć. To wygląda groźnie.

– Ale ludzie się boją. Bobo w Egiertowie zjedzony… – mówię.

– Burki są wypuszczane, żeby się pożywiły same. Latają po lesie i znakują, a dla wilków to jest konkurencja. No to trzeba przyjść i zlikwidować delikwenta, który nieproszony wchodzi na nasz teren, prawda? Albo jak masz zwierzęta gospodarskie, ale nie masz ogrodzenia, nie masz psa pasterskiego, nie masz człowieka, który pilnuje tych zwierząt – to nie dziw się, że przychodzą drapieżniki i je zjadają. Drapieżnik jest oportunistą, będzie polował na to, co jest najłatwiejsze do zabicia i zjedzenia.

Przypomina mi się apel rolników z Podlasia: „Wilki stanowią poważne zagrożenie nie tylko dla zwierząt gospodarskich czy psów, istnieją też obawy o bezpieczeństwo ludzi, a w szczególności dzieci. Dlatego też uważamy, że konieczne są działania mające na celu zbalansowanie ochrony tego gatunku z potrzebami lokalnych społeczności i rolników, którzy ponoszą konsekwencje wzrostu tej populacji”.

0,065 proc. owiec

„To jest głos tylko części hodowców” – mówił w OKO.press dr Wojciech Śmietana, badacz wilków. „Sam miałem przez 10 lat kozy w samym środku Bieszczadzkiego Parku Narodowego, w otoczeniu lasu, pilnowane przez dwa owczarki podhalańskie. Pastwisko było częściowo otoczone ogrodzeniem elektrycznym. Zwierzęta noce spędzały zamknięte w koziarni. Przez te 10 lat nie miałem żadnej szkody”.

Odstrzał wilka nie pomógłby w ochronie trzody chlewnej. Zabicie jednego osobnika powoduje rozbicie grupy rodzinnej. Najsłabsi szukają wtedy łatwego źródła pożywienia. A to znajdują na pastwiskach. Koło się zamyka. Jedynym rozwiązaniem – mówili mi to naukowcy wielokrotnie – jest ochrona stad hodowlanych. Montowanie elektrycznych pastuchów, fladr i ogrodzeń, zaangażowanie pasterskich psów stróżujących. Są nawet na to środki unijne, po które Polska nigdy nie sięgnęła.

Rolnicy, którzy nie chronią stad, mają teraz problem. Ale jak duży? Naukowcy ze Stowarzyszenia dla Natury „Wilk” przeanalizowali odchody wilków z rejonu Ujścia Warty. Okazało się, że niemal 60 proc. wilczego jadłospisu stanowiły sarny, nieco ponad 20 dziki, po 7 proc. bobry i zające. Bydło domowe to tylko 3 proc. Psy – 0,4 procent.

Państwowa Rada Ochrony Przyrody w swojej opinii dotyczącej ochrony wilka wyliczała, że w całej Unii Europejskiej wpływ wilków na zwierzęta gospodarskie jest bardzo niewielki. „Spośród żyjących tu około 60 milionów owiec, tylko 0,065 proc. jest rocznie zabijanych w wyniku ataków tych drapieżników” – piszą eksperci.

Jezus Maria, wilk chodzi!

“Moją uwagę zwrócił charakterystyczny dla bieszczadzkich artykułów o wilkach język. Wilki nie polują, nie zjadają, ale »zagryzają«. Te »drapieżniki dają się we znaki«, bo zagryzły jelenie. A co niby mają jeść, żeby nie dawać się we znaki? Korę z drzew?” – pisze Adam Wajrak w „Wilkach”.

Wajrak wyjaśnia: jelenie, uciekając przed wilkami, walczą o życie, nie zważając na to, czy wbiegają do wsi, czy do lasu. A wilki zaganiają ofiarę w miejsce, z którego uciec się nie da. Dlatego często zabijają je przy jakiejś przeszkodzie, przez którą jeleń już nie przeskoczy. Tą przeszkodą może być płot albo mur domu.

– Co chwilę widzę filmiki nagrane kamerkami przydomowymi, a na nich wilki. Jezus Maria, wilk chodzi! – ironizuje Aleksandra Kraśkiewicz. – Przyjechał tu ostatnio znajomy i mówi, no wiesz, one już we wsi są, po łąkach łażą. Ja mu na to: łapy mają, to chodzą. A myśliwi nie mogą strzelać w odległości mniejszej niż 150 m od zabudowań, tak? Wilki nie są głupie i żerują tam, gdzie pojawia się ofiara i gdzie jest bezpieczniej. Dlatego przychodzą na wiejskie łąki.

Ola dodaje: ludzie zabierają zwierzętom coraz więcej przestrzeni, budując swoje domy w ich naturalnych siedliskach.

WhatsApp Image 2025-03-15 at 18.10.11
Wilki w swojej zagrodzie w Jabłonowie. Fot. Aleksandra Kraśkiewicz

– Zdarza się też, że wilki do wsi są przyciągane pożywieniem – mówi Maciej Szewczyk, badacz wilków z Uniwersytetu Gdańskiego.

– Ze śmietników? – dopytuję.

– Niekoniecznie. Hodowcy często nielegalnie utylizują padłe krowy, świnie czy drób. Taka łatwa wyżerka przyciąga wilki.

Naukowiec podkreśla: wilk przechodzący przez wieś, to nic niezwykłego. Wilk pojawiający się regularnie przy zabudowaniach, siedzący blisko domów, może wymagać interwencji albo pomocy. Tak było w lutym 2025, kiedy mieszkaniec Henrykowa w woj. warmińsko-mazurskim znalazł wilka w budzie psa. Zwierzę było chore, miało zaawansowane stadium świerzbu. Sierść z niego wypadała, na skórze miał rany. W budzie schował się z bólu i bezsilności. Nie dało się już go uratować.

Również w budzie, na skraju Puszczy Noteckiej, schowała się wilczyca, którą nazwano później Warta. Miała uszkodzoną przednią łapę, w ranę wdał się gronkowiec złocisty. Miała gorączkę, była wychudzona, poruszała się z trudem, nie reagowała na ludzi. Informacja o chorym wilku trafiła do Stowarzyszenia, do prof. Pierużek-Nowak. W ratowanie Warty zaangażowała się wilcza społeczność, eksperci z całej Polski. Wilczyca trafiła do ośrodka rehabilitacji dzikich zwierząt Fundacji „Mysikrólik” w Bielsku-Białej. W grudniu 2022 roku wróciła na wolność do Puszczy Noteckiej – cała, zdrowa i z obrożą telemetryczną na szyi.

30 metrów od wilka

Granica to 30 metrów. Według badań wilki wycofują się, jeśli zobaczą człowieka z tak bliska.

Co zrobić w takiej sytuacji?

Instrukcję znajduję w książce „Po sąsiedzku z wilkami” prof. Sabiny Pierużek-Nowak i prof. Roberta Mysłajka. Naukowcy przekonują, że wilk, kiedy zorientuje się, że człowiek jest w pobliżu, sam ucieknie. Ale jeśli nie czujemy się z tym komfortowo, możemy pomachać wyciągniętymi w górę rękami, dzięki temu nasza sylwetka będzie lepiej widoczna dla wilka, a zapach intensywniejszy. Można też klaskać albo krzyknąć. Wilki bardziej boją się ludzkiego głosu, niż dźwięku silnika, do którego w lasach gospodarczych się przyzwyczaiły.

Naukowcy wyjaśniają, że istnieją „wilki zuchwałe”, czyli takie, które ludzi się nie boją. Ich problem jest marginalny – eksperci z całej Europy analizowali 370 zgłoszonych zdarzeń. Okazało się, że tylko 20 z nich faktycznie dotyczyło “wilków zuchwałych”. W większości były to młode osobniki, które śmielej zachowują się wobec ludzi. Albo takie, które człowiek do siebie przyzwyczaił, trzymając na podwórku czy dokarmiając.

Wilcza dezinformacja

– W ostatnich latach zanotowaliśmy tylko dwa wilki, które były agresywne wobec ludzi. Oba w 2018 roku i oba zostały odstrzelone – mówi Maciej Szewczyk. Jeden z nich to wilczyca z Puszczy Noteckiej. Po sekcji zwłok okazało się, że miała chorą śledzionę. To nie pozwalało jej polować w lesie, zawędrowała do wsi, gdzie dokarmiali ją ludzie. Drugi wilk to roczny samiec z okolic Cisnej, który przez kilka pierwszych miesięcy życia był trzymany w gospodarstwie. Kiedy wrócił na wolność, nie potrafił się odnaleźć. Zaplecza barów i pensjonatów stały się jego stołówką.

W sumie te dwa wilki pogryzły troje dorosłych i dwójkę dzieci. Nikomu nie stało się nic poważnego.

Wilk w obiektywie Jacka Więckowskiego

Inne historie o atakach zazwyczaj są zmyślone albo podkręcone. Tak było w styczniu 2023, kiedy w lesie na Podkarpaciu znaleziono nadjedzone ciało mężczyzny. Policjant, który uczestniczył w wizji lokalnej, nielegalnie przekazał zdjęcia myśliwym. Ci ogłosili światu, że mężczyznę zabiły i zjadły wilki. Temat podchwyciły lokalne media, afera rozlała się na całą Polskę. Sekcja zwłok wykazała jednak, że przyczyną śmierci było wyziębienie. Na ciele żerowały ptaki i drobni padlinożercy.

Prokuratura postawiła zarzuty policjantowi za rozpowszechnienie zdjęć.

Jak bóbr zabił wędkarza

“Od przynajmniej 80 lat nie było takiej sytuacji, żeby wilk zabił człowieka. Przedwojenne przypadki, które czasami w dyskusji o wilkach są przywoływane, nie były dobrze udokumentowane, więc też nie możemy stwierdzić z pewnością, że się wydarzyły” – mówił mi kilka lat temu biolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, dr Robert Maślak. – A ile osób w tym czasie zginęło z broni myśliwskiej? – zapytałam. – Sam Łowczy Krajowy przyznał, że to jest średnio 7 ofiar postrzeleń rocznie.

Maciej Szewczyk dodaje: – Wilki żyjące na wolności nikogo nie zabiły. A wiesz, że jednego wędkarza zabił bóbr? Sprawdzam w sieci: w 2013 roku w Białorusi wędkarz próbował zrobić bobrowi zdjęcie. Podszedł za blisko, a bóbr ugryzł go w udo, uszkadzając główną tętnicę.

– To jest oczywiście wyjątek, nie wykorzystujmy tego przeciwko bobrom! – zastrzega Maciej.

Polityczna walka o wilka

Wracam z Maciejem z tropienia wilków, mam mokrą od deszczu kurtkę. Wilków w lesie nie zobaczyłam, ale samo śledzenie ich tropów to przygoda. Przecież mogły być tuż obok nas!

W domu włączam transmisję lipcowej sejmowej komisji, na której posłowie debatowali o wilkach. Słucham, jak poseł PiS Rafał Romanowski obarcza wilki winą za groźne wypadki drogowe (bo pod koła samochodów wpadają wilki i gonione przez nie zwierzęta kopytne) i roznoszenie afrykańskiego pomoru świń (bo chodzą po lesie, jedzą dziki, a potem przenoszą się pod hodowle i zaciągają tam wirusa – naukowcy prostują, że to nieprawda, przetrawione szczątki dzika nie są już źródłem zakażeń).

Notuję słowa obecnych w Sejmie myśliwych: opowiadają o rolnikach, którzy ze strachu wożą dzieci do szkół traktorami. Żeby nie spotkały wilków.

Myślę o tym, jak wilki dzielą rządzącą koalicję.

O tym, jak Ministerstwo Rolnictwa zachęca do odstrzału. Jak w Sejmie wystąpił Rafał Ciszewski, wiceprezes Naczelnej Rady Łowieckiej i pytał: “Kto odpowie, jak dojdzie do ataku?”

Albo jak Polska, kiedy w UE zapadały decyzje w sprawie ochrony wilka, wstrzymała się od głosu, co zdenerwowało ówczesnego ministra rolnictwa Czesława Siekierskiego. “Praktycznie uniemożliwiono mi zgłoszenie uwag” – pisał później w dokumencie krytykującym neutralne stanowisko Polski.

Myślę też o deklaracji wiceministra klimatu Mikołaja Dorożały: „Wilk jest i pozostanie w Polsce gatunkiem ściśle chronionym”.

I zastanawiam się: jak długo?

Czego boją się mieszkańcy Cisnej? Jak się zakłada obrożę wilkowi? Dokąd chodzi Minka i czy spotyka Nikosia? Dlaczego myśliwi chcą polować na wilki? O tym w pierwszej części reportażu „Strach ma wilcze oczy”.

Przygotowując reportaż, korzystałam z następujących książek i artykułów:

  • „Po sąsiedzku z wilkami”, Pierużek-Nowak Sabina, Mysłajek Robert, Stowarzyszenie dla Natury „Wilk”, Twardorzeczka 2024
  • „Wilki”, Wajrak Adam, Agora, Warszawa 2015
  • „Instynkt. O wilkach w polskich lasach”, Maziuk Anna, Czarne, Wołowiec 2021
  • „Problem z wilkami zuchwałymi jest marginalny nie tylko w Polsce, ale i w Europie”, Jurszo Robert, Wyborcza.pl [dostęp 12.08.2025];
  • „Historia tak brutalna, że aż nieprawdopodobna”. Kilka dni z życia wilka Siwego", Jurszo Robert, wyborcza.pl [dostęp 12.08.2025];
  • „Tańczący z wilkami”, Wajrak Adam, wyborcza.pl [dostęp 12.08.2025];
  • strona Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”
  • „Low contribution of livestock in the grey wolf diet in the area with high availability of free-ranging cattle and horses”, Weronika Baranowska, Magdalena Bartoszewicz, Sabina Nowak, Kinga M. Stępniak, Iga Kwiatkowska, Robert W. Mysłajek, „European Journal of Wildlife Research”

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Katarzyna Kojzar
Katarzyna Kojzar

Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).

Komentarze