0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Konrad Kozlowski / Agencja Wyborcza.plFot. Konrad Kozlowsk...

Jeśli ktoś jest zdziwiony, to tylko dlatego, że tak jak premier nie uważa praw osób z niepełnosprawnością za temat polityczny. Rozpaczliwa próba naprawienia błędu premiera z Pabianic organizowana od dwóch dni przez jego najbliższych współpracowników dowodzi, że ekipa Tuska nadal nie wie, w co się władowała. Że tu nie chodzi o specjalistyczną, niezrozumiałą dla większości ustawę, ale o odpowiedź na pytanie, jakie to państwo ma być.

Postawienie pytania o sojusz KO z Konfederacją to na razie prowokacja.

Ale musimy sobie uświadomić, że polityka widziana przez pryzmat praw (konstytucyjnych!) osób z niepełnosprawnościami nie wygląda jak Tuskowe starcie „dobra ze złem”. W sprawie tych praw Tusk mówi czystym Kaczyńskim (słynna wypowiedź lidera PiS z 2019 roku „Tylko jest taka prośba o to, żeby nas popierać, a nie przeszkadzać”).

Jeśli sprawy osób z niepełnosprawnościami przestaną być tematem niszowym i specjalistycznym – a dla dobra nas wszystkich tak powinno się stać – to nasza polityka będzie wyglądała inaczej. Pytanie, czy premier to zauważa.

„Widzę to tak" to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

W południe 29 lipca premier starał się w wystąpieniu przed posiedzeniem rządu „bombę” z Pabianic „rozbroić”. Takich słów używał – nadal więc pozostawał w świecie zbrojeń. Przygotowano mu zresztą atrapy nowoczesnych polskich pocisków, by się nimi pochwalił. O briefie, czym jest asystencja osobista, zapomniano. „O sprawie asystencji osobistej pamiętamy. Projekt rządowy będzie złożony w Sejmie” – uspokajał premier. I zapewniał, że rozumie potrzebę „wydatków socjalnych”, ale wiąże to z „budżetową odpowiedzialnością”.

Niestety, sprawy zaszły za daleko, by to ojcowskie uspokojenie pomogło. A premier nie udowodnił, że naprawdę wie, co mówi.

Premier wyraża troskę o armaty

Zaczęło się niewinnie w sobotę 26 lipca, kiedy premier w Pabianicach ogłosił, że Polska musi się zbroić, więc na usługę asystencji osobistej nie ma pieniędzy. Równie dobrze mógłby powiedzieć, że nie stać nas z powodu wydatków na zbrojenia na uposażenia dla żołnierzy i policjantów. Zatrząsnąłby poczuciem bezpieczeństwa obywateli równie mocno, jak opowiadając im, że w razie niepełnosprawności w rodzinie będą zdani całkowicie na siebie. Choć już liczyli, że to się zmieni.

Przecież Koalicja 15 października obiecała?

Wypowiedź była nieprzemyślana. Hasło „bezpieczeństwo” musiało się wziąć premierowi z kalkulacji politycznej, by zablokować wzrost Konfederacji właśnie, a nie realnej oceny sytuacji. Problem w tym, że w samej kategorii „bezpieczeństwo” mieszczą się premierowi armaty, a nie to, że w bezpiecznym państwie ludzie mogą na siebie – i całą wspólnotę – liczyć. Prawa człowieka osób z niepełnosprawnościami mieszczą się natomiast premierowi w kategorii „opieka/troska” oraz „polityka społeczna”. Czyli służą do okazania, że władza współczuje i się stara.

Premier w Pabianicach troskę wykazał. Ale powiedział, że go nie stać.

Przeczytaj także:

Zanim we wtorek premier obiecał jakąś asystencję, w rozpaczliwej akcji ratunkowej głos zabrał (w Radiu Zet) Maciej Berek, minister Tuska do zadań specjalnych. Wykazał się jeszcze większą niewiedzą niż premier: projekt ustawy o asystencji był źle przygotowany [w domyśle – przez koalicjanta z Polski 2050], jest już prawie poprawiony, ale ponieważ jest kosztowny, to być może trzeba będzie odłożyć jego wprowadzenie w czasie – powiedział.

Więcej o tej wypowiedzi – i jej konsekwencjach politycznych – niżej. Teraz przypomnienie, jak znaleźliśmy się w tym politycznym kotle.

Premier niechcący promuje ideę asystencji osobistej

Awantura wybuchła dla premiera nieoczekiwanie. Odpowiedź rzucona (z troską) na ostatnie pytanie z sali w Pabianicach przebiła się do mediów. O asystencję osobistą dziennikarze pytają dziś równie dociekliwie, jak o opowieści marszałka Hołowni o zamachu stanu.

Asystencja osobista, przypomnijmy, to usługa społeczna, którą świadczyć mieliby powszechnie opłacani przez państwo asystenci pracujący na rzecz osoby z niepełnosprawnościami. Mieliby się kierować dobrem tej osoby, a nie tym, co np. uważa jej rodzina. W całym kraju tak samo, ale na podstawie indywidualnej oceny potrzeb danej osoby, ustalana byłaby potrzeba wsparcia przez asystenta. Ustawa musiałaby rozwiązać problem statusu asystentów, ich praw pracowniczych, ale też ciągłości asystencji. I to przy założeniu, że człowiek ma prawo wybrać osobę, która mu asystuje.

Jak widać, projekt jest bardzo trudny i rząd naprawdę mógłby się nim pochwalić. Zwłaszcza że taką asystencję obiecał przed wyborami w 2023 roku.

Chodzi tu o to, by osoby z niepełnosprawnością mogły prowadzić niezależne życie. Decydować o sobie, pracować. To z asystentem – a nie z mamą – mogliby iść na randkę albo na spotkanie ze znajomymi. To asystent, a nie niepracująca przymusowo siostra – załatwialiby dojazd do pracy. Jak opowiada student Sebastian Chudy, osoba z dziecięcym porażeniem mózgowym, żeby zdążyć na zajęcia na uczelni, musi wstawać o 2-3 nad ranem. Z pomocą asystenta ubieranie zajęłoby mu 20 minut (wypowiedź z konferencji prasowej w Sejmie 28 lipca).

Choć w Polsce brzmi to jak nieprawdopodobna rewelacja, to takie podejście wynika z Konwencji ONZ o prawach osób z niepełnosprawnościami. Polska ratyfikowała ją – a zatem uznała za swoje prawo – w 2012 roku. Tylko się jakoś do tego nie zastosowała do tej pory.

Dziś usługa asystencji jest dostępna, ale na zasadach konkursowych: czyli trzeba się o nią postarać, i wtedy przez jakiś czas usługa jest (a asystent ma legalną pracę). A jak się kończą, to już nie.

Asystencja jest drugą częścią reformy, która skupia się na prawach osób z niepełnosprawnością zgodnie z koncepcją niezależnego życia wedle Konwencji ONZ. Pierwszą częścią reformy jest obowiązujące od 2024 roku świadczenie wspierające. Przyjęte jeszcze za PiS (który o koncepcji niezależnego życia wiedział zdecydowanie więcej od KO), ale wdrażane przez obecną ekipę. Co też jest gigantycznym wyzwaniem.

Pomysł, żeby teraz asystencję zatrzymać, oznacza, że wysiłek finansowy na świadczenie wspierające zostanie zmarnowany. Te pieniądze miały służyć nie temu, na czarno zatrudniać asystentów. A tym by się skończyło premierowskie „armaty zamiast asystencji”.

Premier buduje koalicję przeciwników

Gdyby otoczenie premiera to wiedziało, nie doszłoby do katastrofy komunikacyjnej w Pabianicach (tak o tym mówią teraz komentatorzy). Premier po prostu zabił narrację o bezpieczeństwie i doprowadził do furii dużą część środowiska osób z niepełnosprawnościami.

Teraz organizują się w mediach społecznościowych pod hasłem „Nie odpuścimy”.

To grupa na tyle liczna, że przy obecnej polaryzacji może decydować o wynikach głosowania. Być może rozstrzygnęła już teraz – nie głosując na Rafała Trzaskowskiego po tym, jak tuż przed wyborami prezydenckimi rząd zahamował prace nad ustawą o asystencji. Choć była to jedna ze 100 obietnic KO, część umowy koalicyjnej. I coś, co natchnęło ludzi nadzieją po tym, jak kilka lat prezydent Duda zmarnował na wyprodukowanie swojego, powszechnie krytykowanego projektu ustawy o asystencji.

Krytykowanego głównie za to, że powstawał bez konsultacji ze środowiskiem osób z niepełnosprawnościami.

Zdaniem środowiska osób z niepełnosprawnościami nie spełnia on też podstawowych warunków: gdyby wszedł w życie, pozbawiłby prawa do usług asystenckich mnóstwo ludzi w potrzebie (Duda obiecał go na rok 2020, ale przedstawił dopiero w 2024 roku).

Projekt rządowy miał być na to odpowiedzią. Był konsultowany, omawiany. Na spotkaniach w całym kraju ludzie testowali na nim najróżniejsze przypadki, sprawdzali, czy ustawa to obejmuje. Nadzieja na zmianę rosła.

Intensywne prace zatrzymały się jednak w połowie maja 2025 roku, kiedy projekt trafił do Stałego Komitetu Rady Ministrów. To praktycznie ostatni etap prac przed posiedzeniem rządu. Przez kolejne miesiące nie można było dowiedzieć się, co się z projektem dzieje.

A potem premier przemówił w Pabianicach.

Los ustawy nie zależy już od premiera

Projekt ustawy, mimo swego skomplikowania, jest na tyle zaawansowany, że może zostać zgłoszony w Sejmie jako poselski. Przejdzie wtedy raz jeszcze konsultacje – a będą one publiczne, zgodnie ze zmienionym przed rokiem regulaminem Sejmu. Takie konsultacje tylko zmobilizują zwolenników asystencji i pokażą władzy, że jest na straconej pozycji.

Skorzystanie ze ścieżki poselskiej zapowiedziały już w poniedziałek posłanki Polski 2050 Nowak i Lewicy Katarzyna Ueberhan. Konferencja prasowa w sejmie zebrała reporterów politycznych, wiec temat stał się polityczny. W odpowiedzi premier zapowiedział, że rząd na pewno swój projekt prześle.

Wcześniej posłanka Iwona Hartwich zajmująca się w KO prawami osób z niepełnosprawnościami ogłosiła więc wieczorem 28 lipca na Facebooku, że to nieprawda, że rząd porzuca swój projekt. „Jako Koalicja Obywatelska nie wycofujemy się z ustawy – wręcz przeciwnie, traktujemy ją jako jeden z fundamentów nowoczesnej polityki społecznej, opartej na godności, samodzielności i wsparciu dla osób z niepełnosprawnościami”.

Hartwich w ten sposób potwierdziła, że premier w Pabianicach z tą częścią „nowoczesnej polityki społecznej” nie był zaznajomiony.

W Polsacie tymczasem już we wtorek 29 lipca rzecznik rządu ogłosił „Nikt się oczywiście z tego nie wycofuje. „Prace nad tą ustawą nie są wstrzymywane i uspokajam wszystkich, którzy się zmartwili [...] rząd pracuje i ustawa będzie” – powiedział rzecznik, jakby się zwracał do małych dzieci.

Forma komunikatu tylko potwierdza, że w otoczeniu premiera prawa osób z niepełnosprawnościami są analizowane w kategoriach „troski” i „łaski” a nie praw człowieka.

(Przy okazji – OKO.press pytanie o to, co z projektem, wysłało rzecznikowi Szłapce 18 lipca. Odpowiedzi do tej pory nie dostaliśmy).

Minister Berek wbija gwóźdź do trumny

W końcu 29 lipca w Radiu ZET głos zabrał sam szef Stałego Komitetu Rady Ministrów, Maciej Berek. Minister, który po rekonstrukcji rządu dostał dodatkowe kompetencje do mobilizowania i egzekwowania od ministrów tego, co zapowiedzieli. Tego nie da się od-zobaczyć.

View post on Twitter

Berek ogłosił, że projekt „był źle przygotowany” i wymagał dopracowania prawnego. Te prace „skończą się na dniach”.

To wyjaśnienie byłoby dobre, gdyby zostało przedstawione w maju. A i tak wymagałoby odpowiedzi na pytanie, dlaczego „wykrywanie błędów” nie odbyło się na etapie intensywnych uzgodnień międzyresortowych wiosną. I dlaczego „wykrywanie i naprawianie” trwa trzeci miesiąc.

(Nie mielibyśmy tych wątpliwości, gdyby ministerstwa odpowiedziały na nasz wniosek o dostęp do informacji publicznej, jaką są wysyłane przez Ministerstwo Finansów uwagi do projektu i odpowiedzi MRPiPS. No ale tej odpowiedzi od 18 lipca nie dostaliśmy. W międzyczasie min. Krasoń ujawnił, że w ostatniej transzy MF zgłosiło 43 uwagi – a to na tym etapie pracy może wyglądać niestety na obstrukcję).

Finanse czy brak analizy politycznej?

Berek powtórzył zresztą za premierem, że kwestią sporną pozostają finanse. Na ustawę potrzeba „4-5 mld rocznie” (pierwotna ocena skutków regulacji szacowała to inaczej: na początku 2 mld, a po rozpędzeniu się systemu – 8-10 mld i takie kwoty zaakceptował jesienią 2024 roku minister finansów Andrzej Domański! Bez takiej zgody projekt nie mógłby być procedowany). Wobec tego trzeba będzie jej wejście w życie wyskalować tak, by to było budżetowo możliwe.

Co oznacza, że rząd będzie próbował przesunąć wejście w życie poszczególnych rozwiązań.

Na kiedy? Na po wyborach w 2027 roku?

Berek pokazał więc, co będzie istotą sporu. To wystawienie się na strzał opozycji. Nie wspominał – nie był do tego przygotowany – że asystencja to inwestycja, a nie tylko wydatek. Inwestycja także w spójność i odporność społeczną na wstrząsy – poprzez budowanie realnych sieci wsparcia. Przy zagrożeniu wojną przyda się naprawdę.

View post on Twitter

Berek nie wie, że można szukać innych źródeł finansowania asystencji, skoro wydatki na zbrojenia mają pierwszeństwo. A środowisko osób z niepełnosprawnościami dawno już zaproponowało: podnieśmy akcyzę na alkohol w piwie. Do poziomu akcyzy na alkohol w innych napojach (tak, no alkohol w piwie nasze państwo traktuje jak „inny" alkohol). A gdyby tak 60 gr z butelki piwa szło na obronność? (Żartuję oczywiście, obrona Ojczyzny ma swoje granice).

Miało być bezpieczeństwo. Mamy brak bezpieczeństwa

Oczywiście zupełnie niepolityczna wypowiedź Berka wywołała protesty na Twitterze/x, miejscu, portalu używanym przez dziennikarzy.

Więc wbrew intencji Berka burza nie ucichnie. Czy Tuskowi, z jego uspakajającą narracją się uda? Przecież jego słowa niewiele znaczą po tym, jak ludzie dopytują się o projekt trzeci miesiąc. I nikt do tej pory nie raczył im odpowiedzieć.

Słowa Berka, że „ustawa była źle napisana”, były być może wymierzone w pełnomocnika rządu ds. osób z niepełnosprawnościami Łukasza Krasonia. To on formalnie odpowiada za projekt w resorcie polityki społecznej. A jest z Polski 2050, która ostatnio nie ma najlepszej prasy.

Tyle że ta wypowiedź krzywdzi przede wszystkim wszystkich tych, którzy w zimie wzięli udział w konsultacjach projektu.

A była to ogromna część środowiska osób z niepełnosprawnościami. Spotkania konsultacyjne organizowane były przecież w całej Polsce.

W efekcie rząd stracił kontrolę polityczną nad ustawą. Projekt do Sejmu trafi – tak czy inaczej. I to raczej szybciej niż wolniej, bo we wrześniu Sejm ma się zająć w końcu projektem przygotowanym przez prezydenta Dudę. Nie ma sensu, by zajmował się nim bez przedłożenia rządowego. Albo bliskiego rządowemu (czyli w wersji posłów koalicji).

A w Sejmie – po wypowiedziach Tuska i teraz ministra Berka – pomysł na odłożenie asystencji osobistej w czasie pod hasłem „zbrojeń” może po prostu nie zdobyć większości.

Koalicja Lewicy, Polski 2050, Razem i PiS może przegłosować lepsze rozwiązanie dla ludzi. Koalicja Obywatelska może się bronić, zawierając sojusz z Konfederacją. Jeśli do niego nie dojdzie, to tylko dlatego, że to nie będzie się kalkulowało Konfederacji.

Może rząd przegra, a może wygra. Ale to będą już nowe czasy.

A przecież tyle się już udało – „dlaczego oni o tym nie mówią?”

Na koniec smutna uwaga o polityce komunikacyjnej rządu. W żmudnej korespondencji z Ministerstwem Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej udało nam się wyciągnąć trochę danych o tym, jak wdrażane jest świadczenie wspierające. To spory sukces tej ekipy, bo PiS ustawę przyjął latem 2023 r., nie zastanawiając się, jak ją wprowadzić w życie. Parametry do ustawy wprowadzane były rozporządzeniem już w listopadzie 2023 r. Wtedy dopiero można było zacząć szkolenie członków zespołów wojewódzkich, które mają oceniać potrzebę wsparcia. Rząd PiS założył przyjmowanie wniosków na papierze. A te należało następnie przepisać do systemu. Ten się oczywiście zatkał. Dopiero teraz kolejki po świadczenie zaczęły się skracać – co wymagało sporego wysiłku organizacyjnego.

Danych na ten temat jednak w Ministerstwie nie ma, bo najwyraźniej nikt o nie nie pytał w rządzie. Poza tym uchodzą za nieważne, więc w okresie urlopowym są w zasadzie nie do wydostania. I nadal nie dostaliśmy wszystkiego.

A dane dowodzą sukcesu

Po kolei. System oceny wsparcia przy wypłacie świadczenia działa tak, że sytuację każdej osoby z niepełnosprawnością z osobna ocenia zespół. Nie pyta o choroby, ale ocenia w wielu aspektach codzienne funkcjonowanie danej osoby. Punktuje potrzebę wsparcia i z tego powstaje ocena od 0 do 100 punktów (Ta punktacja przyda się też przy ocenie potrzeby wsparcia asystenta).

Zgodnie z ustawą o świadczeniu finansowym należy się komuś, kto dostaje co najmniej 70 punktów. Wyniesie wtedy ok 700 zł, ale w tych pierwszym najmniej potrzebujących grupach, będzie wypłacane do 2026 r. Przy ocenie powyżej 90 punktów świadczenie – wypłacane już teraz – to 3307 zł, a powyżej 95 – 4133,60 zł.

Ile osób to dotyczy? Wedle wyszarpanego z MRPiPS stanu na 2 lipca 2025:

  • od 70 do 74 pkt – 38 tys. osób
  • od 75 do 79 pkt – 39 tys.
  • od 80 do 84 pkt – 42 tys.
  • od 85 do 89 pkt – 47 tys.
  • od 90 do 94 pkt – 47 tys.
  • od 95 do 100 pkt – 67 tys.

Decyzję z punktacją zainteresowany przekazuje do ZUS i ten wypłaca świadczenie.

Ponieważ ustawa wdrażana jest od osób w najtrudniejszej sytuacji (grupy po prawej stronie wykresu), oznacza to, że ponad 100 tys. uzyskało prawo do ponad 4 tys. złotych na dodatkowe wydatki, które ponoszą z powodu niepełnosprawności. Tego wcześniej nie mieli i lepiej sobie nie wyobrażać, co to znaczyło.

Proces wydawania decyzji gwałtownie przybrał na sile

Oto wykres sprzed roku:

A tu na ten sam wykres (dolna linia) uzupełniony o dane tegoroczne (górna linia).

Widać też, że najwięcej decyzji dotyczy siedemdziesięciolatków – osób, które do tej pory żyły bez wsparcia i nikomu nawet nie przychodziło do głowy, że im się jakieś należy. Ot, starość. Wobec postępującego starzenia się społeczeństwa wykres ten powinien być ważnym memento.

Na pytanie, ile się czeka na decyzje w poszczególnych województwach, nadal nie dostaliśmy odpowiedzi – mimo obietnic. Są przecież urlopy. Mamy jednak dane z zeszłego roku – pokazują monstrualne zaległości. Tylko dwa województwa mieszczą się w cywilizowanym przedziale trzech miesięcy na wydanie decyzji.

Teraz ministerstwo przesłało nam ogólne zapewnienie, że czas oczekiwania „niebawem nie będzie przekraczał trzech miesięcy”. A tam, gdzie to nie idzie, Warszawa wprowadzi działania uzdrawiające.

W sumie, jak widać, państwo wykonało jakąś pracę. Tylko szkoda, że premier o tym nie wie. W efekcie jakąś ustawę o asystencji osobistej Sejm przyjmie. Ale żeby to nie była porażka obecnej koalicji, będzie się ona musiała zdrowo napracować

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze