0:000:00

0:00

"Nie czytaliście projektu! - pouczają krytyków prawicowi dziennikarze i politycy. - Tam niczego o edukacji seksualnej nie ma". To tylko jedno z sześciu fałszerstw, jakie produkują. W wersji anglojęzycznej użył go w poniedziałek 21 października Patryk Jaki.

„Znów muszę bronić Polski przed nieprawdziwymi informacjami jakoby w naszym kraju za »edukację seksualną« posyłano do więzienia”
Projekt ustawy naprawdę penalizuje edukację seksualną. Przyznaje to nawet Sąd Najwyższy
Parlament Europejski,21 października 2019

Jaki zabrał głos w debacie Parlamentu Europejskiego o projekcie obywatelskim "StopPedofilii", za którym głosowali w zeszłym tygodniu posłowie PiS.

Zdumiewająca była argumentacja Jakiego (warto ją zobaczyć także w wersji wideo).

"Nikt z was nie przeczytał tej ustawy, tylko powiela jakieś nieprawdziwe informacje. Czytam państwu ustawę" - grzmiał Jaki. I przeczytał... niezmieniony art. 200b kodeksu karnego, a pominął trzy kolejne paragrafy, które składają się na projekt "StopPedofilii".
View post on Twitter

Zrobił to, by celowo wprowadzić w błąd obecnych na sali? Nie wiedział, co znajduje się w kodeksie karnym, choć był wiceministrem sprawiedliwości? Może nie wie, jak na stronie Sejmu znaleźć odpowiedni projekt?

Sytuacja dodatkowo absurdalna, bo europoseł PiS sam pochwalił się swoim wystąpieniem na Twitterze.

Zostawmy jednak Patryka Jakiego i jego motywacje. Problem ze zrozumieniem, o co właściwie chodzi w nowelizacji kodeksu karnego mają również osoby, które rzeczywiście przeczytały projekt "StopPedofilii". Przoduje w tym prawica. OKO.press krok po kroku rozprawia się z najpopularniejszymi mitami wokół tej ustawy oraz tłumaczy, kto i dlaczego dąży do jej uchwalenia.

Przeczytaj także:

Celem nie jest walka z pedofilią, dzieci już są chronione (1)

Zacznijmy od rzeczy podstawowej: dzieci już są chronione. Chroni je art. 200b kodeksu karnego w dotychczasowym brzmieniu (ten cytowany przez Patryka Jakiego):

"Kto publicznie propaguje lub pochwala zachowania o charakterze pedofilskim, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2".

Jeśli katolickie organizacje takie jak Fundacja PRO - Prawo do życia uważają jakieś treści za służące normalizacji pedofilii, mogą je zgłosić do prokuratury.

Projekt "StopPedofilii", czyli dopisane do art. 200b trzy kolejne paragrafy - wbrew swojej nazwie i powtarzanemu w kółko kłamstwu nr 1 - mówią o zupełnie innym zjawisku niż "zachowania o charakterze pedofilskim", czyli zachowaniach, jakich dorosłe osoby dopuszczają się wobec osób poniżej 15. roku życia.

W paragrafie drugim i trzecim projektu mowa jest o "promowaniu i propagowaniu obcowania płciowego", w paragrafie czwartym także "innych czynności seksualnych" (czyli np. masturbacji). Te trzy paragrafy dotyczą jednak osób małoletnich, a więc także w wieku 15-18 lat, których obcowanie płciowe jest po prostu legalne.

To nie błąd, tylko celowy zabieg, co twórcy przyznają w uzasadnieniu projektu: "coraz częściej propaguje i pochwala się sytuacje, kiedy to małoletni podejmują współżycie ze sobą".

Warto zwrócić też uwagę, że sami projektodawcy

"propagowanie" seksu wśród młodzieży uważają za gorsze, bo warte aż trzech lat więzienia, niż "propagowanie" pedofilii.

Na ten paradoks zwróciła uwagę w swojej ekspertyzie Helsińska Fundacja Praw Człowieka.

Tak, to jest o edukacji seksualnej! (2)

To nie jest o edukacji seksualnej! - twierdzą prawicowi działacze i publicyści i jest to fałsz nr 2 (poniżej screen z Twittera Jerzego Kwaśniewskiego, prezesa Ordo Iuris; Bartłomiej Graczak to dziennikarz TVP, Andrzej Gajcy - dziennikarz Onetu):

Tu dochodzimy do sedna: kto właściwie "propaguje" i "pochwala" to współżycie małoletnich? Sam projektowany przepis nie mówi wprost "edukatorzy seksualni".

Ale nie trzeba od razu pisać "należy wytruć wszystkie myszy w budynku". Wystarczy powiedzieć "należy radykalnie zmniejszyć populację gryzoni z rodziny myszowatych".

Paragraf 4 projektu stanowi bowiem:

§4. Kto propaguje lub pochwala podejmowanie przez małoletniego obcowania płciowego lub innej czynności seksualnej, działając w związku z zajmowaniem stanowiska,

wykonywaniem zawodu lub działalności związanych z wychowaniem, edukacją, leczeniem małoletnich lub opieką nad nimi albo działając na terenie szkoły lub innego zakładu lub placówki oświatowo-wychowawczej lub opiekuńczej,

podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

Ten zapis jest w oczywisty wymierzony w edukatorów seksualnych. Ale nie tylko - odpowiedzialni mogą być lekarze, psycholodzy, opiekun wycieczki. Ktokolwiek, kto podpada pod "propagowanie i pochwalanie" przy okazji opieki, edukacji, leczenia małoletnich.

Zamazana różnica między edukacją a propagowaniem (3)

Tu pojawia się fałszywy argument nr 3 prawicowych komentatorów: "przecież my nie chcemy zakazać edukacji, tylko propagowania zachowań seksualnych". "Jeśli seks-edukatorzy czują się wywołani do tablicy, to znaczy, że młodych ludzi namawiają, a nie edukują" - przekonują ultrakatoliccy aktywiści i autorzy projektu.

Problem polega na tym, że paragrafy dopisane do art. 200b

celowo są sformułowane w sposób, który nie odróżni edukacji i namawiania (czymkolwiek by to mityczne namawianie nie było).

Zwróciła na to uwagę wspominana już Helsińska Fundacja, ale przyznaje to także sam Sąd Najwyższy, który we wrześniu 2019 opublikował analizę prawną projektu na zlecenie Kancelarii Sejmu. Prawnicy SN wychodzą od rozważań nad znaczeniem słów propagować i pochwalać:

"Za słownikiem języka polskiego PWN, czasownik »propagować« znaczy »upowszechniać jakieś poglądy, idee lub wiedzę«. Jest to określenie neutralne, związane z poszerzaniem wiedzy i przekazywaniem jej innym osobom. Czasownik »pochwalać« z kolei oznacza »uznawać za słuszne, dobre, właściwe«. Określenie to ma kontekst pozytywnego odnoszenia się do danego zagadnienia. Bezsprzecznie faktem jest, że pochwalanie podejmowania przez małoletniego obcowania płciowego lub innej czynności seksualnej, w szczególności działając w związku z zajmowaniem stanowiska, wykonywaniem zawodu lub działalności związanych z wychowaniem, edukacją, leczeniem małoletnich lub opieką nad nimi, lub też działając na terenie szkoły lub innego zakładu lub placówki oświatowo-wychowawczej lub opiekuńczej, jest moralnie wątpliwe.

Jednakże Projektodawcy zestawiając ze sobą oba wskazane czasowniki, prawdopodobnie sugerując się dotychczasowym brzmieniem art. 200b Kodeksu karnego,

mają zamiar kryminalizacji nie tylko podatnej na moralną ocenę kwestii pozytywnego odnoszenia się do podejmowania przez małoletniego obcowania płciowego lub innej czynności seksualnej, ale także kryminalizacji ogólnego, neutralnego podejścia do tego zagadnienia, które to podejście może mieć zarówno charakter informacyjny, jak i zniechęcający".

Uzasadnienie nie zostawia wątpliwości

Co istotne, Sąd Najwyższy odczytuje sens tego projektu z brzmienia samego przepisu, nie sięgając nawet po uzasadnienie. A przecież zdarza się, że sądy i inne organy stosujące prawo sięgają po uzasadnienia ustawy, gdy dokonują wykładni przepisów.

Uzasadnienie nowelizacji Kodeksu Karnego rozwiewa wszelkie wątpliwości co do tego, jaki jest prawdziwy wróg inicjatywy "StopPedofilii". Przeczytać tam można między innymi, że

„odpowiedzialne za »edukację« seksualną środowiska wchodzą do kolejnych placówek oświatowych w Polsce, rozbudzając dzieci seksualnie oraz promując wśród uczniów homoseksualizm, masturbację i inne czynności seksualne”.

Jako przykłady zajęć „propagujących lub pochwalających podejmowanie czynności seksualnych” wymieniane są zajęcia dotyczące:

  • antykoncepcji;
  • profilaktyki ciąż wśród nieletnich i chorób przenoszonych drogą płciową (np. HIV i AIDS),
  • dojrzewania i dorastania; dokument wymienia zwłaszcza takie problemy jak: – równość, tolerancja, różnorodność, – przeciwdziałanie dyskryminacji i wykluczeniu, – przeciwdziałanie przemocy, – homofobia, – tożsamość płciowa, gender.

WDŻ zamiast edukacji seksualnej? (4)

Ultrakatoliccy aktywiści i prawicowi komentatorzy lubią podkreślać, że w polskich szkołach już jest prowadzona "edukacja seksualna", która wcale nie deprawuje dzieci. To fałsz nr 4, bo WDŻ dostarcza tak zwanej edukacji seksualnej typu A (abstynencyjnej), która zaleca czystość przedmałżeńską, a zresztą - jako przedmiot nieobowiązkowy - jest dość rzadko prowadzony. Oto screen z Twittera Magdaleny Korzekwy-Kaliszuk, aktywistki katolickiej:

Dlatego, kiedy katoliccy aktywiści mówią, że wcale nie chcą karać więzieniem za "edukację seksualną" należy pamiętać, że w swojej wyrozumiałości

nie chcą karać za nauczanie dzieci i nastolatków, że seks przedmałżeński to grzech, homoseksualizm to choroba, a masturbacja to "czyn ipsacyjno-samotniczy, który prowadzi do depresji i samobójstw".

Nie ma w tych słowach wiele przesady. Podstawa programowa WDŻ to po prostu konserwatywna katolicka ideologia, która nie ma wiele wspólnego ze współczesną nauką, psychologią czy standardami praw człowieka.

OKO.press analizowało treści podręcznika do WDŻ "Wygrajmy młodość". Dowiedzieć się z nich można m.in.:

  • „Homoseksualizm to nieprawidłowa postawa wobec siebie i ludzi”;
  • „Wyzwolenie się z homoseksualizmu jest trudne, ale możliwe, wymaga osobistego wysiłku i zaangażowania oraz pomocy duchowej i psychologicznej”;
  • „Moda na homoseksualizm zagraża prawidłowemu rozwojowi psychoseksualnemu młodzieży”;
  • „Zjawisko homoseksualizmu zagraża dobru rodziny”.

„Wygranie młodości” polega m.in. na zachowaniu tzw. czystości przedmałżeńskiej. To jest z kolei głównie zadaniem dziewcząt, bo u chłopców, jak wiadomo, "występują napięcia związane z presją popędową do zbliżenia i odreagowania”.

Zachowanie czystości daje nam „wolność, której towarzyszy radość, satysfakcja, poczucie siły i mocy”. Utrata cnoty wiąże się z kolei z nieuchronnym zniszczeniem życia. W podręczniku znaleźć można wstrząsające historie dziewcząt, które przez podjęcie przedmałżeńskiej aktywności seksualnej na zawsze utraciły jakąkolwiek przyjemność z seksu albo uciekły z domu i zostały prostytutkami.

Oprócz tego podręcznik promuje stereotypy płciowe, jak ten, że domeną kobiet jest wybujała emocjonalność, a myślenie i analizowanie to specjalność mężczyzn.

OKO.press wielokrotnie pisało o tym, czego młodzi ludzie mogą się dowiedzieć z lekcji wychowania do życia w rodzinie, analizując nie tylko podręczniki, ale także same podstawy programowe przedmiotu:

Otwarta rozmowa nie dopuszczalna, bo...

Sytuacja jest więc jasna: wszystko, co nie odpowiada abstynencyjnej edukacji seksualnej, jest zdaniem katolickich aktywistów i polityków PiS właśnie tym mitycznym "propagowaniem i pochwalaniem", co jest fałszem nr 5, bo na tym właśnie musi polegać prawdziwa edukacja seksualna.

Nieakceptowalna jest dla nich nawet edukacja seksualna typu B (od angielskiego biological), gdzie naucza się nie tylko o biologii i anatomii, ale także o antykoncepcji. Ale największym wrogiem jest oczywiście holistyczna edukacja seksualna (typu C) zalecana jest przez WHO.

W tej edukacji bolesne dla konserwatystów jest nie tylko akceptacja dla różnych orientacji seksualnych, tożsamości płciowych, czy zachowań seksualnych, ale sam jej kluczowy element, czyli podejście do człowieka jako istoty rozwijającej się psychoseksualnie. O fakcie, że zachowania seksualne pojawiają się na różnym, często wczesnym etapie życia ludzi. Tak jak i pytania, na które dzieci oczekują odpowiedzi.

WHO zamiast zbywania milczeniem lub potępiania zaleca rodzicom i opiekunom otwartą rozmowę, dostosowaną do ich wieku.

Tak prowadzona edukacja nie tylko ma zapewnić prawidłowy emocjonalny i seksualny rozwój, ale też chronić dziecko. WHO i inne organizacje twierdzą, że dziecko, które potrafi wyrażać swoje potrzeby i ma świadomość tego, że relacje między ludźmi mają charakter seksualny, będzie wiedziało, jak reagować, gdy ktoś przekracza jego granice.

...rozmiękcza dzieci, seksualizuje je

Z drugiej strony barykady mamy konserwatystów twierdzących, i to jest obsesyjny fałsz nr 6, że dziecko, które zostanie uświadomione o istnieniu seksualnej sfery życia ludzkiego... zapragnie stać się seksowne, a przez to skusi pedofila. To nie żart. To słowa Olgierda Pankiewicza, przedstawiciela inicjatywy ustawodawczej, a do niedawna eksperta prawnego Ordo Iuris. Pankiewicz przed samym głosowaniem w środę 17 października tłumaczył parlamentarzystom, że w naszej kulturze dochodzi do "rozmiękczania dzieci". Za proces ten odpowiada między innymi właśnie edukacja seksualna:

"Seksualizacja dzieci to jest nabywanie przez nie cech, które każą im myśleć o sobie samych jako obiektach seksualnych. Dziecko, które myśli o sobie jako o obiekcie seksualnym i stara się być seksowne, jest idealną ofiarą dla każdego przestępcy".

Przypomnijmy, że w podobnych duchu zjawisko pedofilii opisał kilka lat temu arcybiskup Józef Michalik:

"Słyszymy nieraz, że to często wyzwala się ta niewłaściwa postawa, czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości.

Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga".

Lista "podejrzanych" już istnieje

Pamiętajmy o proporcjach - w znakomitej większości szkół w Polsce prowadzona jest edukacja abstynencyjna, czyli WDŻ, o ile szkoła w ogóle realizuje nieobowiązkowe zajęcia z WDŻ.

Szkoły, które chcą zapewnić swoim uczniom rzetelną edukację seksualną najczęściej wspomagają się wyspecjalizowanymi stowarzyszeniami, czy fundacjami.

Ordo Iuris w ramach swojej akcji "Chrońmy dzieci" dokonuje monitoringu działalności takich organizacji w szkołach. W 2018 opublikowali raport, w którym wymienili 25 podejrzanych organizacji. Na listę trafiła m.in. Fundacja Nowoczesnej Edukacji "Spunk", która prowadziła w łódzkich szkołach zajęcia edukacji seksualnej, czy Stowarzyszenie Inicjatyw Młodzieżowych "Motyka", która w toruńskiej szkole organizowała antydyskryminacyjne warsztaty.

Na razie Ordo Iuris i inne ultrakatolickie, konserwatywne instytucje mogą redagować i kolportować ulotki, wysyłać pisma do kuratoriów, do MEN, czy promować wśród rodziców oświadczenia wyrażające sprzeciw wobec uczestnictwa ich dzieci w tego rodzaju zajęciach. Powołują się na konstytucyjne prawa rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnym sumieniem.

W chwili, gdy przepisy proponowane w "StopPedofilii" wejdą w życie, organizacje pokroju Ordo Iuris otworzą się zupełnie nowe możliwości. Zyskają prawnokarny środek do "sprawdzania" organizacji, które wymieniają jako "podejrzane".

I będą to mogli robić nawet w sytuacji, gdy rodzice z pełną świadomością zażyczyli sobie, by ich dzieci brały udział w zajęciach edukacji seksualnej prowadzonych w szkole.

Marną pociechą jest fakt, że sądy powszechne mogą stosować taką wykładnię jak Sąd Najwyższy i uznać, że znowelizowane przepisy kodeksu karnego są po prostu niezgodne z prawem i umowami międzynarodowymi.

Nie o zamykanie w więzieniach tu bowiem chodzi, ale o sam efekt mrożący.

Autorzy i kibice projektu "StopPedofilii" dobrze wiedzą, że strach przed śledztwem prokuratorskim, wchodzeniem policji do szkół, całym wachlarzem środków nacisku takim jak rekwirowanie sprzętu, dokumentów, laptopów, telefonów, wezwaniach na przesłuchania w znaczny sposób utrudni funkcjonowanie samym edukatorom, a nauczycieli i dyrektorów szkół zniechęci do organizowania takich zajęć.

A jak wiemy prokuratura należy do polityka w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, czyli zblatowanej ze środowiskiem kościelnym partii, która kampanię wyborczą oparła na straszeniu demoralizacją, nihilizmem i LGBT. Nie dalej niż 2 października Jarosław Kaczyński grzmiał podczas konwencji, że edukacja seksualna to po prostu seksualizacja dzieci, czyli "celowa demoralizacja na zimno".

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze