0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot.:fot.:

Wiem, że to będzie naiwne, ale naiwna wiara w wartości i zasady może czasem mieć wpływ na procesy polityczne. Bo w końcu trzeba się i na to zgodzić, że politycy i polityczki są ludźmi. Jeśli ktoś uważa inaczej, proszę podnieść rękę i nacisnąć przycisk, który przerwie lekturę tego tekstu.

Swoje ogólne myśli będę odnosił głównie do jednej dziedziny – edukacji, bo tu czuje się kompetentny.

„Notatnik wyborczy Pacewicza” to subiektywny przegląd sytuacji przed i po wyborach, w formie analityczno-felietonowej. Siłą rzeczy tylko autor ponosi odpowiedzialność za głoszone tu poglądy, herezje i absurdy, które także mogą się trafić. Zachęcamy do polemik.

Zdaliśmy (razem) egzamin z odwagi

Za czasów niemiłościwie nam panujących prawicowych demagogów i całego areopagu pochlebców, wśród których szczególnie przykro było patrzeć na ludzi z otwartymi głowami (Buda, Dworczyk), opozycja mogła trzymać się hasła Władysława Frasyniuka z 2017 roku „PiS jebać się nie bać”. Wyprzedziło ono swój czas.

Jak ktoś się bał, to siedział cicho, jak niektóre media i organizacje społeczne, które teraz przebierają nogami, by dołączyć do grona obrońców demokracji, wypinają pierś po medale, a za chwilę wyciągną ręce po publiczne pieniądze.

Ale zarówno my, społeczeństwo obywatelskie, jak wy, politycy i polityczki, zdaliśmy egzamin z odwagi, co było zresztą nie aż takie trudne (może „gdyby nas piękniej kuszono” i bardziej straszono, byłoby inaczej?). Nie zrobiliśmy sobie w Warszawie Budapesztu.

Wkraczamy teraz w epokę innych obaw i lęków przed własną odwagą. Spętani strachem politycy nie dadzą rady dokonać zmiany, która może nas wszystkich obronić przed recydywą prawicowego populizmu.

Zerwać się raz na zawsze z konserwatywnej kotwicy

Strach numer jeden to stara opowieść liberałów o „konserwatywnej kotwicy”, która ma powstrzymywać przed ruszeniem „spraw światopoglądowych”, jak ludzie bez elementarnej wrażliwości, nazywają prawa osób LGBT, prawa kobiet do przerywania ciąży, prawa artystów do kpin z Kościoła itp. herezje.

Społeczeństwo, a zwłaszcza wyborcy zwycięskiej opozycji, już dawno zerwali się z tej kotwicy. W listopadzie 2022 w sondażu Ipsos dla OKO.press za daniem kobietom prawa do przerywania ciąży do 12. tygodnia było 70 proc. badanych, ale spójrzcie na elektoraty:

  • Lewicy – 97 proc. za, 3 proc. przeciw;
  • KO – 95 proc. za, 3 proc. przeciw;
  • Polski 2050 – 84 proc. za, 14 proc. przeciw;
  • PSL – 78 proc. za, 12 proc. przeciw (pomijam „trudno powiedzieć”).

Oczywiście „konserwatywnej kotwicy” trzymają się wyborcy PiS (ale nawet tutaj 37 proc. jest za liberalizacją aborcji, a „tylko” 51 proc. przeciw). Elektorat Konfederacji w 52 proc. za prawem kobiety, 39 proc. przeciw.

Strach przez Polską tradycyjną, ludową i katolicką, na jaką chuchała i dmuchała TVP, przestał być uzasadniony, bo jest ona formacją ustępującą i zmajoryzowaną już tylko przez PiS.

Oczywiście wprowadzając zmiany, zawsze się komuś narazimy. Ale nie wprowadzając, narazimy się bardziej.

Nie narażajcie się na gniew kobiet

To był jeden z największych protestów społeczeństwa obywatelskiego, z odświeżającą partycypacją młodych kobiet (z męskimi dodatkami). Urażone w swej godności przez wyrok tzw. TK Julii Przyłębskiej dziewczyny i kobiety wyszły na ulicę, wyrażając wściekłość w zachwycająco kreatywny sposób. To tamte marsze dotarły 15 października 2023 do lokali wyborczych.

Przeczytaj także:

Z opóźnieniem przebiła się do innych mediów (opinii publicznej) teza OKO.press, że uderzenie w wolność i godność kobiet wyrokiem tzw. TK wywołało tąpnięcie notowań PiS o dobre 10 pkt. proc., z których udało się Kaczyńskiemu odzyskać tyle, co nic. Doszło do ostatecznego zerwania młodych z „dobrą zmianą”.

Odmówienie teraz kobietom prawa, jakie mają we wszystkich cywilizowanych krajach świata (wymieńcie mi jeden, który nie potwierdza tej generalizacji*), wywoła podobny odruch głębokiego godnościowego gniewu.

Zwłaszcza że obietnice Lewicy i Donalda Tuska były jednoznaczne.

Slogan ***** *** zamieni się ***** ** (KO), a nawet ***** ****** (Lewicę). Drugi raz młode i młodzi na was nie zagłosują.

Poza tym tak się nie robi, panowie politycy. Nawet jeśli w waszym męskim gronie wydaje się, że „sprawy światopoglądowe” mogą poczekać. O ile dotyczą kobiet, rzecz jasna.

To oczywiście nie znaczy, że łatwo będzie to przeprowadzić. Hołowniacy i Kosiniak-Kamyszowcy nadal się kompromitują pomysłem, by głosować w referendum nad prawami człowieka. Duda będzie wetował.

Ale KO i Lewica powinny wnieść pod obrady ustawę liberalizującą, a póki nie stanie się prawem, przekonać partnerów, którzy przecież nie są przemocowcami, żeby zdekryminalizować pomoc w aborcji i dać prawo do przerywania ciąży ze względu na zagrożenie zdrowia psychicznego kobiety. To drugie wymaga tylko rozporządzenia.

Podobnie z prawami osób LGBT. Także tutaj możecie się nie bać, bo postawy się cywilizują, a doświadczenia innych krajów pokazują, że homofobia po zmianie prawa roztapia się jak śnieg w epoce globalnego ocieplenia.

Licytacja partyjna, ale może nie w 100 proc.?

Kiedy docierają plotki o zasłużonych działaczach (litościwie nie będę wymieniał nazwisk), którzy mają dostać np. ministerstwo kultury, to narzuca się pytanie, czy prodemokratyczna koalicja nie jest w stanie uszanować głosu wybitnych postaci polskiej kultury, które proszą o ministra Michała Merczyńskiego?

Rozumiem, że stanowiska ministerialne są polityczne i liczy się tu interes partyjny, a po stronie kandydatki czy kandydata nie tyle znajomość rzeczy, ile zdolności organizacyjne, format, a także umiejętność współpracy. Ale czy to oznacza, że cały bez wyjątku rząd rozdrapią między siebie partyjni nominaci, działacze, byli lub obecni posłowie?

Posłowie i posłanki.

Bo chcemy w rządzie kobiet. Serio.

Zawstydzający fakt, że decyzje o przyszłości Polski podejmuje męski kwartet (Tusk, Czarzasty, Kosiniak-Kamysz i Hołownia), ewentualnie kwintet (z Biedroniem) musi być ostatnią taką kulturową i etyczną wtopą. A jak macie wątpliwości, dlaczego to wtopa i czarna niewdzięczność, to uprzejmie przypominam, na jaki Sejm głosowali w wyborach mężczyźni (24o mandatów dla PiS-u z Konfederacją):

To kobiety zdecydowały, że będziemy mieli demokrację. W Sejmie przez nie wybieranym trzy partie opozycji miałyby 260 mandatów. Mówi wam to coś?

I jeszcze dodam, jako człowiek mediów i obywatel, że chcemy ministr (taki jest ten dopełniacz!) i ministrów z temperamentem, energią, odwagą mówienia prawdy, jednym słowem – chcemy osobowości. Bo polityka rządowa i parlamentarna miała w Polsce, podobnie jak w całej niemal UE, niskie notowania. Społeczeństwo odklejało się od niej, załamywał się model demokratycznej partycypacji.

Cud polskiej frekwencji 15 października 2023 niesie nadzieję także dla Europy i świata. Tak jak, zachowując proporcje, wynik czerwcowych wyborów 1989 roku otwierał drzwi do antykomunistycznej rewolucji w Europie.

Tylko trzeba to umieć wykorzystać. Polityka musi być nie tylko mądra, ale ciekawa.

Zamiast PiS-owskiego muzeum marionetek nakręcanych przez zegarmistrza z Nowogrodzkiej, chcemy zobaczyć, że odpowiedzialność za rządy biorą żywi, prawdziwi, interesujący ludzie. Nie trzeba dodawać, że gotowi pracować dla dobra wspólnego, jak się mówi po angielsku – dookoła zegara (round-the-clock). Nie mylić z w kółko Macieju.

Demokracja jako przedmiot codziennego użytku

Zwycięstwo 15 października 2023 było wyrazem oburzenia autorytarną polityką państwa w wykonaniu coraz bardziej bezczelnych tłustych kotów. Dlatego w każdym resorcie i w każdej dziedzinie życia chcielibyśmy zobaczyć, jak rządzenie zostaje zdemokratyzowane. Jak politycy i polityczki korzystają z kompetencji organizacji społecznych, sędziowskich, feministycznych, obrońców przyrody, obrońców praw dziesiątek grup (od osób z niepełnosprawnością po mniejszości narodowe), a także akademików z polskich i zagranicznych uczelni.

Byłoby wręcz nietaktem wobec nas wszystkich, gdyby te rządy nie były demokratyczne w prawdziwym tego słowa znaczeniu.

Piąta Rzeczpospolita (po IV RP) ma stworzyć ustrój, w którym w rządzeniu uczestniczy społeczeństwo obywatelskie, grupy interesariuszy, a całość odbywa się pod kontrolą wolnych sądów, wolnych mediów i wolnej kultury, która przecież także daje recenzję polityce.

Taki model wymaga negocjacji, konsultacji, dyskusji. To zajmuje czas. Więc rozumiemy, że część rzeczy musicie zrobić od ręki. Tak jak podwyżki nauczycielskie. Trzeba tu tylko spokojnie wytłumaczyć, że nieprecyzyjna obietnica podwyżki płac nauczycielskich o 30 proc. i nie mniej niż 1500 zł dotyczy wynagrodzeń średnich, a nie zasadniczych. I ludzie to zrozumieją, choć to odrobinę mniej korzystny wariant, ale podwyżka i tak jest ogromna, stawia ten zawód w innym punkcie.

Ale nie ma powodu, by pośpiech obejmował nieprzemyślane pomysły („zlikwidujemy prace domowe w szkołach podstawowych”), które, choć idą niby w dobrym kierunku, to na niebezpieczne skróty. Na szczęście we Wrocławiu 6 listopada Donald Tusk powiedział, że pracują nad tym eksperci. Od tego są media, żeby takie rzeczy wytykać.

Szczególnie w edukacji ważne jest to, by odwrócić PiS-owską próbę wzięcia szkół pod ideologiczny i polityczny but, i postawić na autonomię placówek i samorządów jako tzw. organu założycielskiego (jedna ze śmieszniejszych nazw, prawda?). Dlatego tak ryzykowna jest wizja centralistyczna Lewicy, która deklaruje wypłacanie nauczycielskich wynagrodzeń z budżetu państwa i utrzymanie kuratoriów jako organów nadzoru (a nie centrów konsultacyjnych).

Kolejne hasło, usunięcie religii ze szkół jest wobec obowiązującego konkordatu mało realistyczne. Niezła jest tu propozycja Trzeciej Drogi, żeby skorzystać z konkordatowego zapisu o nauczaniu religii „zgodnie z wolą zainteresowanych” i oddać decyzję szkołom. Wiele z nich wybierze katechezę w szkole. Zabieranie im tego prawa (o ile lekcja odbywa się na pierwszej lub ostatniej lekcji) na początku trudnych rządów to kiepski pomysł. Spora część społeczeństwa poczułaby, że nowa władza im coś zabiera.

Laickiej szkoły nie osiągniemy przy pomocy retorycznych okrzyków, że pieniądze z budżetu „lepiej wydać na puste brzuchy dzieci niż tłuste brzuchy kleru”. Inna rzecz, że pomysł obiadów dla każdego dziecka w podstawówce jest świetny, nawet jeśli stanowi wyzwanie (dzieci jest 3 122 tys., dni nauki 179, a więc obiadów... 560 tys., co licząc po 7-8 zł będzie kosztować najmniej dwa razy więcej niż katecheci).

Pułapka „mojego elektoratu”

Trzy partie prodemokratyczne wygrały jako całość. Badania pokazują, że w ostatnim tygodniu, a nawet w dniu wyborów, przepływały głosy, w dużej mierze do Hołowni i Kosiniak-Kamysza, bo ludzie uwierzyli w świetny slogan, że bez Trzeciej Drogi będzie trzecia kadencja PiS. Mieli rację i nie ma tu większego znaczenia, że Trzecia Droga jest jak połączenie słonia z fortepianem, a potrzeby i aspiracje wyborców ogniskowały się wokół tego, żeby obalić PiS, ale nie przy pomocy Tuska.

Nie, to niesprawiedliwe: aspiracje ogromnego (3,1 mln) elektoratu Trzeciej Drogi wpisują się w ten sam wspólny rdzeń atomowej bomby, która zmiotła PiS: demokracja, praworządność, Europa.

Domyślam się, jak trudno wyrwać się z myślenia o tym, kto moją partię popiera, a kto może poprzeć, lub opuścić. W końcu zadaniem polityków jest wygrywania wyborów, a następne (do samorządów, europarlamentu i prezydenckie) za pasem. Ale może dałoby się choć trochę osłabić takie kalkulacje, zwłaszcza że czasem opierają się na mitach na temat własnych elektoratów.

Innymi słowy, czy w rządzie musi obowiązywać zasada partyjnego weta? Bo po stronie wyborców, z pewną odrębnością elektoratu PSL w niektórych kwestiach, jest bardzo dużo zgody i wspólnoty (patrz wyżej).

Kalendarz lepszego życia zamiast fiskalnej anoreksji

Jasne, że wszystkiego się nie da, a zwłaszcza od razu. Koszt wszystkich obietnic trzech partii – nikt tego nie podliczył – sięga na pewno 200-300 miliardów.

I tu pojawia się drugie poważne zagrożenie dla tego rządu, które już raz pogrzebało koalicję PO-PSL, czyli – jak to nazywa ekonomista Marcin Piątkowski – ulubiony błąd neoliberalizmu prowadzący aż do fiskalnej anoreksji, która jest odczuwana jako duma z zachowania dyscypliny budżetowej. Powiecie, że to głos w lewackim medium (OKO.press), a wywiad prowadzi inny lewak (Adam Leszczyński). Ale panowie i panie, teza, że trzeba inwestować nawet kosztem długu publicznego, to dzisiaj gospodarczy mainstream.

Nie bójcie się zatem własnych obietnic, zadbajcie o inwestycje, ale nie kosztem poprawy sytuacji materialnej różnych grup. Dajcie nam poczucie, że to jest wasz priorytet, że to jest polityka dla ludzi, z myślą o ludziach.

Exposé premiera i ministra finansów powinno zawierać – nazwijmy go – kalendarz lepszego życia – kolejnych grup i zawodów.

To samo dotyczy rozliczeń – trzeba uczciwie powiedzieć, co i kiedy będzie możliwe, nie ściemniając, że wszystko w tej kwestii jest proste i jednoznaczne. I nie przesadzając w żadną stronę. Wystarczy ukarać niektórych, żeby wszyscy byli zadowoleni. No może prawie wszyscy.

* Podpowiadam: kontrprzykładem jest maleńka Malta i ostatnio – do pewnego stopnia – USA. No i Watykan rzecz jasna.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze