Nauczycielki mają za Tuska zarabiać o 1,5 – 2,2 tys. miesięcznie więcej niż dziś. Podwyżka o 30 proc. to wielki skok po chudych 10 latach. Jest jednak niejasność, czy chodzi o wynagrodzenia średnie, czy zasadnicze. Bo „zasada nie mniej niż 1500 zł” zadziała inaczej...
Na jaki wzrost płac mogą liczyć nauczycielki*? Co oznacza obietnica KO „podniesienia wynagrodzenia nauczycieli o co najmniej 30 proc., nie mniej niż 1500 zł brutto”? Jak to się ma do zapowiedzi starego rządu [Mateusza Morawieckiego]? I wreszcie, jak cała operacja zostanie sfinansowana, skoro koszt podwyżek – według naszych szacunków – sięga 10-11 mld? Czy nauczycielkom mogłoby płacić państwo, jak tego chce Lewica i jej kandydatka na ministrę edukacji Agnieszka Dziemianowicz-Bąk? I czy to dobry pomysł?
Spróbujemy odpowiedzieć na te pytania, co wymagać będzie krótkiego objaśnienia, skąd się biorą nauczycielskie zarobki i jakie są one naprawdę.
*Uwaga! W tekście używam częściej określenia „nauczycielki” niż „nauczyciele”, bo kobiety stanowią 82,3 proc. nauczycielskiej kadry. Podobnie z „dyrektorkami” (ponad 70 proc.).
W debacie o płacach nauczycieli najczęściej mowa o zarobkach podstawowych (zasadniczych), czyli – w nomenklaturze ministerialnej – „minimalnych stawkach wynagrodzenia zasadniczego”.
Nauczyciele dyplomowani stanowili w roku szkolnym 2022/2023 aż 56,8 proc. wszystkich. Mianowanych i początkujących jest mniej więcej po 20 proc.
Powyższe płace robią wrażenie głodowych, ale są gwarancją minimalnego wynagrodzenia, a faktyczne nauczycielskie zarobki są większe, bo dochodzą dodatki:
I wreszcie rzecz zasadnicza. Nauczyciele dostają:
Ministerstwo Czarnka poluzowało to ograniczenie dla szkół ponadpodstawowych, nie obejmuje ono także zajęć z dziećmi z Ukrainy, a praca nauczycielki w różnych szkołach pozwala omijać limit.
To wszystko razem składa się na zarobki całkowite, które są regulowane przy pomocy mechanizmu „średniego wynagrodzenia”.
Jest ono zdefiniowane w art. 30 p. 3 Karty Nauczyciela, czyli świętej księgi nauczycielskich praw, przy pomocy tzw. kwoty bazowej, określanej corocznie w ustawie budżetowej. W 2023 roku wyniosła ona 3 982 zł (na 2024 rok rząd Morawieckiego podniósł ją o 12,3 proc. do 4 771 zł). Karta stanowi, że
Średnie wynagrodzenia są oczywiście zdecydowanie wyższe od zasadniczych. W 2023 roku ta różnica waha się od 1,1 tys. zł dla nauczycielek początkujących aż do prawie 2,8 tys. dla dyplomowanych.
Średnie nauczycielskie nie są – wbrew nazwie – matematyczną średnią realnych zarobków (tak jak np. wyliczana przez GUS średnia krajowa).
Jak tłumaczyła OKO.press Magdalena Kaszulanis z ZNP, to raczej „konstrukt, w którym do wynagrodzenia zasadniczego dolicza się uśrednione dodatki do pensji. Jest ich kilkanaście, m.in.: stażowy, funkcyjny, za wychowawstwo, pracę w trudnych warunkach, za pracę w nocy, godziny ponadwymiarowe, a także nagrody".
Związkowcy chętnie argumentują, że średnie zafałszowują obraz na korzyść rządu, bo typowy nauczyciel nie osiąga takich wynagrodzeń. Nie dostaje przecież tych wszystkich dodatków.
Nie mają jednak racji.
Średnie wynagrodzenia z grubsza odpowiadają realiom. Trudniej oczywiście wyrobić średnią nauczycielom początkującym (dostają mniej dodatków) i nauczycielkom nauczania początkowego (trudniej im o nadgodziny). Występują też znaczące różnice regionalne, samorządy biedniejsze dają niższe dodatki niż zamożniejsze, np. w dużych miastach, gdzie konkurencja na rynku pracy jest duża. I wreszcie, więcej zarabiają nauczycielki przedmiotów, których jest więcej w siatce godzin, zwłaszcza gdy brakuje danych przedmiotowców.
Wbrew tym różnicom,
działa ustawowy mechanizm ochronny. Ma on kadrze nauczycielskiej „zapewnić osiągnięcie średnich wynagrodzeń”.
Jeśli nauczycielka nie uzyska średniej na swoim szczeblu awansu, powinna na mocy z art. 30 a Karty Nauczyciela dostać od samorządu prowadzącego szkołę „jednorazowy dodatek uzupełniający”, czyli – z pewnym uproszczeniem – wyrównanie do średniego wynagrodzenia (samorządy zaskarżyły ten zapis do Trybunału Konstytucyjnego – bezskutecznie). Jak to już analizowałem, organy prowadzące zwracają uwagę, by nauczycielskie zarobki nie schodziły poniżej średniej, z czym w znacznej większości przypadków nie mają żadnych kłopotów, bo do finansowania swoich nauczycieli i szkół dokładają sporo własnych środków.
Cała opozycja zapowiadała zasadnicze podwyżki dla nauczycielek. Najdalej poszła Koalicja Obywatelska. W jednej z kilku edukacyjnych obietnic („konkretów”) deklarowała: „podniesiemy wynagrodzenia nauczycieli o co najmniej 30 proc., nie mniej niż 1500 zł brutto podwyżki dla nauczyciela”.
Padają tu dwie liczby: 30 proc. wynagrodzeń i minimum 1 500 zł.
I z tym jest problem, bo obietnica KO nie precyzuje, o jakie wynagrodzenia chodzi:
Pytam o to Katarzynę Lubnauer, czołową specjalistkę edukacji w Koalicji Obywatelskiej, byłą nauczycielkę akademicką, współautorkę (jeszcze w roli aktywistki a potem posłanki .Nowoczesnej) projektu „Świecka szkoła”, która zasłynęła ostatnio zdemaskowaniem, razem z b. ministrą eduakcji Krystyną Szumilas „willi plus” i innymi kontrolami poselskimi.
Odpowiada, że „chodzi o 30 proc. wzrostu bazy [kwoty bazowej – red.], co da podwyżkę tej samej wysokości płac zasadniczych, a te przekładają się na całkowite, bo proporcjonalnie rosną np. dodatki za wysługę lat. To znacznie więcej niż 20 proc., które postulowało ZNP” – dodaje posłanka KO.
Lubnauer podkreśla, że w całej koalicji jest zgoda, co do skali podwyżek o 30 proc.
Pytam o to także Kingę Gajewską (na zdjęciu głównym z Donaldem Tuskiem), energiczną polityczkę KO (rocznik 1990), która już w IX kadencji była przewodniczącą Parlamentarnego Zespołu ds. Przyszłości Edukacji, a ostatnio reprezentowała Koalicję Obywatelską (obok Lubnauer i Szumilas) w zawieranym z organizacjami społecznymi porozumieniu „Pakt dla Edukacji” i „10 rozwiązaniach na pierwsze 100 dni”.
„Nie biorę bezpośredniego udziału w negocjacjach KO z partnerami, ale nasze propozycje są pokłosiem również moich sugestii do »100 konkretów«. Nie chcę przesądzać, czy podwyżka będzie liczona od zarobków zasadniczych, czy całkowitych, z uwzględnieniem dodatków. Ale mówimy jasno: 30 proc. wzrostu zarobków, czyli ok. 1500 zł do średniej płacy. Bez tych podwyżek, szczególnie płaca zaczynającego nauczyciela nie będzie konkurencyjna na rynku pracy” – tłumaczy Gajewska. I dodaje, że wzrost płac zostanie zagwarantowany najprawdopodobniej w autopoprawce do ustawy budżetowej (zapewne kwoty bazowej – red.).
Szef ZNP Sławomir Broniarz widzi to inaczej: „Podwyżka powinna dotyczyć płacy zasadniczej, bo to jest edukacyjny konkret”. Mówi mi także, że ZNP szykuje własną propozycję, która będzie kwotowo zbliżona do wariantu 30 proc., ale z nieco większym wzrostem płac, przede wszystkim dla nauczycieli początkujących.
Rzecz w tym, że jeśli wzrost płac miałby dotyczyć wynagrodzenia zasadniczego, to wariant 30 proc. nie wystarcza na uzyskanie minimum 1500 zł.
Poniżej wyliczamy podwyżki w obu wersjach dla trzech szczebli awansu nauczycielskiego. Zestawiamy je z podwyżkami zapisanymi przez rząd PiS w budżecie 2024 roku.
Jak widać, 30 proc. podwyżka wynagrodzenia zasadniczego oznaczać będzie
znacznie większe podwyżki niż zapowiadał PiS: różnica sięga 653 – 805 zł dla kolejnych szczebli awansu.
Ale jeśli serio potraktować dopisek „nie mniej niż 1500 zł” i odnieść go do wynagrodzenia zasadniczego, trzeba by dołożyć nauczycielkom jeszcze ekstra: początkującym – 393 zł, mianowanym – 333 zł i dyplomowanym – 135 zł.
Podwyżka 30 proc. nie spełnia warunku 1500 zł, nawet dla nauczycieli dyplomowanych.
Rachuby wyglądają inaczej, gdyby podwyżki miały dotyczyć średnich zarobków, czyli – jak już tłumaczyliśmy – całkowitych nauczycielskich wynagrodzeń. O takim wariancie mówi de facto Katarzyna Lubnauer zapowiadając podniesienie bazy (czyli kwoty bazowej), która jest podstawą wyliczenia właśnie średnich wynagrodzeń. Podniesienie bazy o 30 proc. oznaczałoby, że wzrosłaby ona w 2024 z obecnych 3 982 zł do 5 177 zł (zamiast zapowiadanych przez rząd Morawieckiego 4 471 zł).
Przypomnijmy (patrz wyżej), że średnie wynagrodzenia brutto osiągnęły w 2023 roku poziom:
Oznaczałoby to, że za rządów Tuska III (trzeci raz zostanie premierem), po podwyżce bazy o 30 proc.:
Jak widać, zasada minimum 1500 zł nie zostałaby spełniona tylko w przypadku nauczycieli początkujących (dokładniej – części z nich; średnio zabrakłoby 67 zł). I tu zapewne nastąpiłaby korekta.
Z wypowiedzi Katarzyny Lubnauer wynika, że podwyższenie kwoty bazowej o 30 proc. (do 5 177 zł) za jednym zamachem załatwi zarówno podwyżkę wynagrodzeń zasadniczych, jak całego nauczycielskiego wynagrodzenia. To drugie jest prawdą, to pierwsze raczej nie.
Jak mówi OKO.press Magdalena Kaszulanis po konsultacji z prawnikami ZNP,
nie ma żadnego automatycznego przełożenia kwoty bazowej na wynagrodzenia zasadnicze.
Przyjmuje się zwykle, że odsetki wzrostu bazy i wynagrodzeń, zarówno zasadniczych jak średnich, powinny być podobne, ale nowe ministerstwo będzie musiało kwestię płac zasadniczych uregulować nowym rozporządzeniem, wypełniając tabelkę taką jak poniższa (z czasów ponurych rządów Czarnka w 2022 roku):
Publikując taką tabelę rząd stanie przed wyborem:
Wariant 1: wytłumaczyć opinii publicznej, że w obietnicy chodziło o 30 proc. podwyżki ogółu wynagrodzeń (razem z dodatkami i nadgodzinami) i wtedy „minimum 1 500 zł” nie zostałoby osiągnięte tylko w wypadku nauczycieli początkujących. Trzeba by im dopłacić (średnio) 67 zł, aby uzyskali wzrost 1 500 zł i średnie zarobki 6 278 zł. Wybór tego wariantu sugerują zarówno Lubnauer, jak Gajewska.
Wariant 2: podnieść (rozporządzeniem) wynagrodzenia zasadnicze zgodnie zasadą „nie mniej niż 1 500 zł brutto” do stawek:
Ten wariant oznaczałby, że także skala podwyżek ogółu wynagrodzeń byłaby większa niż 30 proc. Automatycznie o grubo więcej niż 30 proc. wzrosłyby bowiem m.in. dodatki za wysługę lat.
Poniższe dwa wykresy pokazują historię nauczycielskich płac zasadniczych w zestawieniu ze średnią krajową oraz płacą minimalną. Różnią się tym jednym szczegółem: czy płace zasadnicze wzrosną po prostu o 30 proc. czy też o nie mniej niż 1 500 zł (to drugie daje, jak już wiemy wyższe zarobki). Zacznijmy od bardziej prawdopodobnego wariantu 30 proc.:
Wariant korzystniejszy dla nauczycielek i nauczycieli wyglądałby tak:
Oba wykresy pokazują, że do roku 2012, a zwłaszcza za pierwszych rządów Tuska, wynagrodzenia (zasadnicze) rosły równo ze średnią krajową podawaną przez GUS (dokładniej są to średnie zarobki w sektorze przedsiębiorstw zatrudniających minimum 9 osób). Stagnacja lat 2013-2017 za drugich rządów PO-PSL i pierwszych lat PiS, a następnie niewielkie podwyżki w latach 2018-2023 sprawiły, że nauczycielskie wynagrodzenia zasadnicze zeszły znacznie poniżej średniej krajowej.
Skok zarobków w wariancie 30 proc. i jeszcze większy w wariancie 1 500 zł, w znacznym stopniu niweluje straty ostatnich 10 lat.
Przypomnijmy jednak, że porównujemy tu średnią krajową z płacami zasadniczymi, czyli tylko częścią zarobków nauczycieli. Średnie płace z dodatkami i nadgodzinami w 2024 roku mogą wzrosnąć nawet do 9,5 tys. dla nauczycieli mianowanych i zapewne przewyższyć średnią krajową.
Wykres pokazuje też, że planowana przez przyszły rząd Donalda Tuska podwyżka sprawi, że
płace nauczycieli początkujących odskoczą od płacy minimalnej,
która wg budżetu PiS od stycznia 2024 ma wynieść 4 240 zł, a od lipca 4 300 zł. W 2023 roku dochodziło do kuriozalnych sytuacji, że nauczyciel początkujący dostawał dopłatę do zarobków w szkole, bo były niższe niż płaca minimalna.
Na koniec rozważmy koszty całej operacji.
Według danych GUS roku szkolnym 2022/23 pracowało w placówkach oświatowych 512,1 tys. nauczycielek i nauczycieli, z tego najwięcej w szkołach podstawowych (265 tys.) i przedszkolach (109 tys.).
Podwyżka o 1500 zł oznacza koszt dla pracodawcy w wysokości: 1500 zł x 12 miesięcy = 18 tys., do czego trzeba doliczyć 20 proc. (bo tyle wynoszą składki, głównie emerytalna i rentowa), jakie płaci pracodawca. To daje kwotę 21,6 tys.
Koszt podwyżek 512,2 tys. nauczycieli wyniósłby w wariancie 1500 zł zatem nieco ponad 11 mld zł. Kwota ogromna, ale to wciąż „tylko” jedna szósta kosztów 800 plus (za samo powiększenie 500 plus do 800 zapłaciliśmy jako podatnicy ponad dwa razy więcej).
Gdyby podwyżki wyniosły 30 proc., to według szacunków OKO.press – koszt całej operacji byłby oczywiście wyższy, rzędu 14,3 mld (bo nauczycielki mianowane i dyplomowane dostają podwyżki 1,7 tys. i 2,2 tys. miesięcznie. Tyle pieniędzy więcej organy prowadzące (gminy i powiaty) będą musiały wydać w skali kraju.
Teoretycznie powinny dostać na to pieniądze z budżetu centralnego, ale tu pojawiają się znaki zapytania. Bo z finansowaniem oświaty przez państwo są kłopoty starsze niż rządy PiS, choć twórczo rozwinięte przez partię niechętną samorządom.
Zobaczmy to na najświeższym możliwym przykładzie. W 2022 roku wydatki na edukację sięgnęły 98,6 mld zł. Jak podliczył dla OKO.press, spec od finansowania edukacji** Grzegorz Pochopień, w 2022 roku z budżetu państwa poszło na szkoły i przedszkola 57,8 mld zł, w tym:
Oznacza to, że w 2022 roku samorządy dopłaciły 40,2 mld zł*.
Już w 2019 roku OKO.press alarmowało, że tzw. luka edukacyjna szybko rośnie i w 2018 roku wyniosła 23,4 mld zł.
Tę lukę edukacyjną (różnica między „dochodami” samorządów, czyli pieniędzmi z budżetu państwa na subwencję na ucznia i dotacje m.in. na przedszkola a realnymi wydatkami na placówki edukacyjne) samorządy pokrywają z innych źródeł, przede wszystkim kosztem inwestycji.
Nowy demokratyczny rząd będzie musiał starannie policzyć, jak przekazać samorządom odpowiednie środki. Podnosząc subwencję? Zastępując dotację do przedszkoli subwencją zbliżoną do tej, którą dostają samorządy na ucznia?
Ogromna podwyżka dla nauczycielek może jeszcze bardziej naruszyć zasadę, że szefowa powinna zarabiać więcej niż jej pracownicy.
W 2017 roku w oparciu o dane o zarobkach dyrektorów szkół (są publikowane na stronach Biuletynów Informacji Publicznej gmin) „ostrożnie szacowaliśmy, że średni zarobek dyrektorów i dyrektorek w Polsce kształtuje się między 80 a 90 tys. zł rocznie, czyli między 6,7 tys. a 7,5 tys. miesięcznie”. Według portalu wynagrodzenia.pl mediana dyrektorskich zarobków w styczniu 2023 roku wyniosła ok. 8 tys. zł. Oznaczałoby to wzrost zarobków przez sześć lat rzędu ledwie 1,0 tys. zł.
Rzut oka na oświadczenia majątkowe dyrektorów i dyrektorek z 2023 roku wskazuje, że są one zapewne wyższe.
Na przykład w Pomiechówku (pod Nowym Dworem Mazowieckim) dyrektor szkoły podstawowej zarabiał w 2022 roku 10,7 tys. miesięcznie, a dyrektorka zespołu szkół ponadpodstawowych 10,4 tys.
W wiejskich szkołach gminy Jonkowo (pod Olsztynem) dyrektorki zarabiały: w Nowym Kawkowie – 7,6 tys. miesięcznie, we Wrzesinie – 7,9 tys., a dyrektorka przedszkola w Jonkowie, która zarazem jest p/o dyrektorki żłobka w Warkałach – 11,1 tys. miesięcznie.
Coraz częściej zdarza się, że zarobki dyrektorek, które praktycznie są pozbawione możliwości dorabiania przy pomocy godzin nadliczbowych, są niższe niż nauczycielek tej samej szkoły. Rozwiązaniem byłoby takie dofinansowanie samorządów, żeby śmiało korzystały z dodatku dyrektorskiego w wysokości nawet 100 proc. wynagrodzenia zasadniczego. Wtedy zarobki dyrektorki (z definicji nauczycielki dyplomowanej) z kilkunastoletnim stażem wyniosłyby „po podwyżce Tuska” 12-13 tys. złotych.
Drugi problem to zarobki personelu zatrudnionego w szkołach (administracja, woźni, intendentki itd.).
Partie opozycyjne zapowiadały podwyżki tylko dla nauczycielek i nauczycieli. Wyjątkiem jest Lewica, która obiecywała „podwyżki dla nauczycieli i pozostałych pracowników oświaty, w tym o co najmniej 20 proc. w pierwszym roku”. Jeśli weszłaby w życie podwyżka 20 proc. dla budżetówki (była na wiecach, ale w „100 konkretach” KO jej nie ma), problem dysproporcji zarobków w szkole byłby mniejszy.
W programie Lewicy pada deklaracja, że „wynagrodzenia nauczycieli będą finansowane wprost z budżetu państwa”. Ten pomysł rozwija Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która powtarza, że „od początku wejścia do polityki nie ukrywa, że ma takie aspiracje [by zostać ministrą edukacji]”. W programie TVN „Kampania bez kitu” 27 października użyła zaskakującego argumentu, że chodzi o to, by prezydent miasta lub wójt gminy nie przeżywał rozterek, czy ma sfinansować wypłaty dla nauczycieli, czy remont drogi. Nie udało nam się dowiedzieć od posłanki, co dokładnie miała na myśli.
Nie ma tu miejsca na szerszą analizę problemu. Warto tylko zwrócić uwagę, że
pomysł Lewicy oznaczałby radykalną zmianę modelu samorządowej edukacji, w kierunku modelu centralnego zarządzania.
Jak mówi OKO.press Ewa Radanowicz, wieloletnia dyrektorka innowacyjnej podstawówki w post-PGRowskim Radowie Małym, a obecnie dyrektorka wydziału kultury i sportu w gminie Goleniów, „to już było”.
Z drugiej strony, pomysł płacenia bezpośrednio nauczycielom może brzmieć atrakcyjnie zwłaszcza dla biedniejszych gmin. Jak mówi dyr. Radanowicz, środków na wypłaty dla nauczycieli brakuje m.in. dlatego, że spada liczebność klas, co oznacza mniejsze subwencje, a lekcji, czyli pracy, za którą trzeba zapłacić nauczycielom nie ubywa.
(W całej Polsce w 2022/2023 roku klasy liczyły w szkołach podstawowych średnio 17 osób a w ponadpodstawowych 23,6; mamy też jedną z najniższych w UE liczbę uczniów na nauczyciela – poniżej 10).
Wiceprezydentka Sopotu Magdalena Czarzyńska-Jachim mówi OKO.press, że subwencja, jaką dostaje od państwa, nie wystarczała w 2022 roku nawet na połowę wydatków na edukację. Ale to nie znaczy, że trzeba zmieniać zasadę, że to samorządy płacą nauczycielom, bo „szkoły są samorządowe i to jest wielka zaleta polskiego szkolnictwa”.
Samorządowczyni postulowałaby za to
uregulowanie nauczycielskich płac, np. poprzez powiązanie ich ze średnią krajową lub płacą minimalną.
Chodzi o indeksację, „żeby nie trzeba się było co chwila prosić, albo protestować”. Powinna ona znaleźć odzwierciedlenie w wysokości subwencji, z jasną definicją, na co subwencja ma wystarczać.
Zastanawia się, czy także uczniów przedszkoli nie należałoby objąć subwencją pokrywającą przynajmniej większą część kosztów tych placówek, a także włączyć żłobki do systemu edukacji, co jest światowym trendem?
Magdalena Czarzyńska-Jachim wspomina spotkanie z min. Dariuszem Piontkowskim. Na zastrzeżenia, że samorządy muszą coraz więcej dopłacać do edukacji, tłumaczył, że to OK, bo to nasze wspólne zadanie. „Nie wytrzymałam i zapytałam, czy to znaczy, że możecie dawać 1 proc. a my 99 proc.? Bo to wciąż będzie wspólne zadanie?”.
Zapytana o pomysł Lewicy Kinga Gajewska mówi OKO.press, że go nie popiera. „Jestem zwolenniczką decentralizacji w zarządzaniu oświatą, szkoła jest w Polsce samorządowa i to jest właściwy kierunek. Tyle, że samorządy muszą dostać z budżetu subwencję na poziomie wystarczającym na wynagrodzenia nauczycielskie. A tak się nie działo, np. w moim Błoniu gmina dopłaciła 10 mln do nauczycielskich płac”.
* Dodatkowo 0,6 mld wyniosły ponoszone przez rodziców opłaty za przedszkole (w tym wyżywienie);
**Grzegorz Pochopień pracował zarówno w ministerstwie finansów, jak i edukacji, był autorem ustawy o finansowaniu zadań oświatowych. Dziś jest ekspertem „SOS dla Edukacji”;
*** Posłanka Gajewska ma w Błoniu biuro poselskie. W 2023 roku zdobyła po raz drugi mandat w tzw. obwarzanku warszawskim, okręg nr 20.
Edukacja
Sławomir Broniarz
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk
Katarzyna Lubnauer
Mateusz Morawiecki
Donald Tusk
Koalicja Obywatelska
Nowa Lewica
Prawo i Sprawiedliwość
Trzecia Droga
Związek Nauczycielstwa Polskiego
Karta Nauczyciela
Kinga Gajewska
Magdalena Kaszulanis
Pakt dla Edukacji
podwyżki dla nauczycieli
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze