0:000:00

0:00

Dzięki niej tysiące ludzi polubiło statystykę. Blog Janina Daily (z zachęcającym podtytułem „najmilsza strona internetu" i książka „Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla) spowodowały, że ta po macoszemu traktowana w szkole i na pozór nieprzydająca się w codziennym życiu dziedzina wiedzy zyskała wiele fanek i fanów.

A w pandemii okazało się, że statystyka to podstawa. Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego:

  • spłaszczenie krzywej powoduje, że mniej ludzi trafia do szpitala,
  • większość zaszczepionych w szpitalu nie oznacza, że szczepionki nie działają,
  • teorie spiskowe najlepiej rozbroić praktycznymi pytaniami,

to przeczytajcie wywiad ze statystyczką Janiną Bąk.

Przeczytaj także:

Miłada Jędrysik, OKO.press: W pandemii okazało się, że statystyka jest bardzo ważna w naszym codziennym życiu. Od liczb i od tego, czy rosną, czy maleją zależało, czy następnego dnia pójdziemy do pracy, czy zostaniemy w domu, czy powinniśmy bardzo uważać, żeby się nie zarazić groźnym wirusem, czy może trochę mniej.

Janina Bąk: Cała epidemiologia opiera się w dużej mierze na matematyce i na algorytmach, które próbują przewidzieć, w jaki sposób epidemie się rozwijają i w jaki sposób wygasają. Jest tam bardzo dużo matematyki, bo trzeba się opierać na twardych danych, na nauce, a nie gdybaniu.

Jest jednak taki problem, że przeciętny Kowalski tej statystyki nie ogarnia, a jego przyszłość w najbliższych dniach tak bardzo jest z nią związana. Tymczasem ludzki aparat pojęciowy nie jest przystosowany do jej rozumienia, tylko do reakcji, które są dla nas korzystne ewolucyjnie. Bardziej boimy się latania niż jazdy samochodem, choć mniej bezpieczna jest ta druga - no, ale samochód nie porusza się na niebezpiecznej wysokości. Ba, Kahneman i Tversky sprawdzili, że nawet statystycy intuicyjnie błędnie odpowiadają na pytania dotyczące ich obszaru zainteresowań.

Tutaj mam dobrą wiadomość i złą.

To najpierw ta dobra.

Od wielu lat prowadzone są badania nad number sense, czyli naszym zmysłem matematycznym, naturalną umiejętnością do szacowania, liczenia. Prowadzi się je na ludziach z różnych kręgów kulturowych, w różnym wieku, różnej płci. Nawet na zwierzętach! Dobra wiadomość jest taka, że okazuje się, że ten number sense jest w nas obecny od zawsze i od urodzenia. Co więcej – jest niezależny od rozwoju języka, bo badania pokazały, że takie podstawowe zdolności liczenia przedstawiają nawet dzieci, które jeszcze nie potrafią mówić.

Wszyscy jesteśmy w stanie pojąć statystyki i liczby, choć nie jestem zdziwiona, kiedy przychodzą do mnie ludzie i mówią, że im się wydaje, że się do tego nie nadają, że są na to za głupi.

Niestety bardzo często w toku naszej edukacji część z nas słyszy, że są głąbami matematycznymi, albo humanistycznymi umysłami i zwyczajnie liczby nie są dla nich. To nie jest prawda!

Mnie się wtedy zawsze serce się rozpada na milion kawałków. Jeśli ktoś usłyszał od rodzica, czy nauczyciela, że jest głąbem matematycznym, to jest to kompletna porażka nas, nauczycieli i dorosłego świata.

Ja też czasem tak o sobie myślę. Mój naczelny to nawet mówi, że mam „dysleksję liczbową”.

Nie masz! Wszyscy mamy ten number sense, każdy z nas umie liczyć i szacować, nawet mątwy to potrafią, kaczuszki, niedźwiedzie, mrówki, psy… jak oszukamy Azorka na smaczki, to – zła wiadomość – Azorek najpewniej będzie o tym wiedział. Niemniej faktycznie istnieje takie zaburzenie, jak dyskalkulia – i dla takich osób uczenie się matematyki będzie ciut trudniejsze. Niemniej wciąż możliwe!

Ale czy my przypadkiem nie umiemy liczyć tak, żeby móc sobie policzyć, ile jesteśmy w stanie zebrać zapasów na zimę? A nie potrafimy sobie wyobrazić milionów zakażonych, niezakażonych, zaszczepionych, niezaszczepionych i wszystkich zależności pomiędzy nimi?

Rzeczywiście mamy duży problem z interpretacją i rozumieniem dużych liczb. Ale są na to sposoby - jesteśmy bardzo dobrzy w uświadamianiu sobie relacji między liczbami. Dla przykładu: trudno wyobrazić sobie 250 tys. samochodów. Jednak jeżeli powiem, że 250 tysięcy samochodów to tyle, że jeśli ustawisz pierwszy samochód w Gdańsku i później będziesz je ustawiać zaraz po sobie, to ich sznur sięgałby od Gdańska do Zakopanego, będzie łatwiej.

Już je widzę, od morza do gór.

Tak, taki zabieg nazywamy konceptualizacją. Jednak jeśli chodzi o statystykę, zwłaszcza w pandemii, problem polega na tym, że staje się bardzo polityczna. Bardzo często nasze interpretacje i wnioskowanie są zniekształcone przez nasze uprzedzenia - nie chcemy się dowiedzieć, jakie są naprawdę statystyki niepożądanych objawów poszczepiennych (można to łatwo sprawdzić – te dane są publiczne), tylko od razu wkraczamy z tezą, że szczepienia zabijają, że jest to eksperyment medyczny, depopulacja, itp. W takim podejściu nie chodzi o to, by dyskutować, poznać prawdę – tylko żeby mieć rację.

Wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy w stanie zrozumieć te podstawowe statystyki dot. pandemii, ale nie zawsze chcemy.

Powiedziałaś, że też jest zła wiadomość, jaka?

Zła wiadomość jest taka, że jesteśmy narażeni na mnóstwo błędów poznawczych, zwłaszcza odnośnie do tematów, co do których mamy silny stosunek emocjonalny. Na przykład: błąd konfirmacji, czyli preferowanie informacji, które potwierdzają nasze wcześniejsze oczekiwania i hipotezy; wybieramy te, które „nam pasują”, a ignorujemy wszystkie inne. Albo mój ulubiony błąd poznawczy, „szatański błąd atrybucji” – czyż to nie prawdziwie królewska nazwa? Okazuje się - i to w kontekście pandemii jest bardzo ważne - że jeśli masz jakieś przekonanie „a”, a ja bym zaczęła cię teraz bombardować materiałami źródłowymi, które udowadniają, że jest to przekonanie błędne, to to nie sprawi, że zmienisz zdanie, tylko raczej, że… staniesz się bardziej krytyczna co do źródeł. Uznasz, że wszystkie te źródła się mylą, wszystkie są fałszywe.

Znam to. Pod każdym tekstem o pandemii pisze mnóstwo ludzi, którzy kwestionują źródła, podają swoje, „najbardziej wiarygodne”.

Kiedyś dyskutowałam o szczepionkach i poprosiłam osobę, która twierdziła, że pandemia to spisek, o źródło. Ta osoba powołała się na „Gazetę kaliską” – mówiła zupełnie serio! To mi otworzyło oczy. Dla mnie jest oczywiste, które źródła mają sens, które są wiarygodne, a które nie, ale nie dla wszystkich jest to jasne.

To porażka polskiego systemu edukacji, bo nikt nas nie w szkole nie uczy tego, jak wyszukiwać informacje i jak weryfikować źródła.

Bardzo często dostaję pytania typu: „hej Janina, jakie znasz badania na taki i taki temat?”. Cieszy mnie, że ktoś chce się dowiedzieć więcej, pyta, szuka, ale niestety nie ma strony www.wszystkiebadaniaświata.pl. Niemniej mamy sposoby, żeby sobie tych badań poszukać, by dotrzeć do darmowych artykułów naukowych – naszym najlepszym przyjacielem powinien być Google Scholar. Tylko nikt nas tego nie nauczył.

Ale jeśli chodzi o wszelkie teorie spiskowe, to jeśli ktoś mówi „podaj źródło”, podajesz źródło i niech to będzie źródło z uniwersytetu oksfordzkiego, zawsze padnie argument: „tej instytucji/tym naukowcom nie można ufać, oni są przekupieni”.

Też to znamy. Ostatnio rozpętała się burza pod tekstem o szczepieniach we Francji, bo ludzie nie mogli uwierzyć, że tylu Francuzów się zaszczepiło. Oberwało się więc Europejskiemu Centrum ds. Kontroli i Prewencji Chorób, unijnej agencji.

Ludzie pytają mnie często, czy kogoś takiego można przekonać. To moje zdanie, może się mylę (chciałabym!), ale obawiam się, że nie. Jeśli ktoś ma wątpliwości co do szczepionek, boi się ich, nie jest pewny, to to jest zrozumiałe, możemy spróbować rozwiać jego wątpliwości, przedstawić statystyki, odpowiadać na pytania, podpowiadać artykuły i źródła. Jeśli jednak dyskutujemy na poziomie teorii spiskowych, to naukowe argumenty nie trafiają, bo przecież wszyscy naukowcy są przekupieni, wszystkie badania fałszywe, wszystkie statystyki zmanipulowane… i jak z takim podejściem walczyć?

Nie wiem czy wiesz, że istnieje teoria spiskowa, według której pandemia została wymyślona przez rządy po to, żeby zamknąć nas w domu, aby w tym czasie rządy mogły wymienić wszystkie ptaki na drony, które będą nas śledzić.

O!

Tak, dowiedziałam się tego podczas mojej ostatniej rozmowy z Piotrem Buckim, wspaniałym psychologiem, który o błędach poznawczych wie wszystko. Zapytałam go: „Piotrze, w jaki sposób możemy sobie poradzić, gdy ktoś przychodzi do nas z teorią spiskową taką jak ta?”. Powiedział, że można próbować taką teorię rozkładać na czynniki pierwsze, zadawać konkretne, logiczne pytania, typu „no dobrze, ale w jaki sposób tak szybko udało im się zabić wszystkie ptaki na świecie? Gdzie są przechowywane truchła? Gdzie są ładowane owe drony?”, czyli spróbować tę totalnie absurdalną teorię rozłożyć na racjonalne elementy.

Jak słyszę, że Billowi Gatesowi zależy na depopulacji ludzkości, to zawsze pytam, jaki miałby w tym interes? Przecież im więcej ludzi będzie żyło, tym więcej sprzeda się licencji na Windowsa.

A jeśli Big Pharma wymorduje nas szczepionkami, to potem nie sprzeda tych wszystkich ibuprofenów, na których od lat zarabia.

Wracając do błędów poznawczych: kiedy pojawiły się doniesienia o zaburzeniach zakrzepowo-zatorowych po AstrzeZenece, podkreślano, że są one bardzo rzadkie, 1-10 przypadków na milion. Normalnie w populacji zdarza się to 1200-1900 osobom na milion. Ale starszy pan, z którym dyskutowałam na TT napisał, że nie chce być takim przypadkiem, więc się nie zaszczepi. Zapewne na co dzień bierze leki, które mają o wiele częstsze skutki uboczne, nie mówiąc już o ryzyku COVID. To pokazuje, jak irracjonalnie oceniamy ryzyko.

Tu znowu mam dobrą i złą wiadomość. Dobre jest to, że nauka w czasie pandemii stała się otwarta, dostępna dla wszystkich. Kiedyś wiele badań było dostępnych tylko za paywallem i to były niemałe kwoty do zapłacenia. Teraz ośrodki naukowe z całego świata uczestniczą w budowaniu otwartej bazy wiedzy, wymieniają się swoimi hipotezami, pierwszymi doniesieniami naukowymi, wynikami badań klinicznych. Raporty na temat pandemii - statystyki powikłań poszczepiennych, skuteczności szczepień, zgonów i powikłań po COVID, wyszczepialności w danym kraju są ogólnodostępne.

Zła wiadomość jest taka, że nie zawsze potrafimy z tych danych korzystać. Przeceniamy swoje umiejętności na przykład jeśli chodzi o rozumienie prawdopodobieństwa (tu wchodzi w grę na przykład błąd poznawczy zwany „paradoksem hazardzisty” lub „złudzeniem gracza”).

Wydaje się nam, że jeśli podczas gry w kości trzy razy wyrzuciliśmy szóstkę, to prawdopodobieństwo wyrzucenia jej po raz czwarty jest bardzo małe. A jest takie samo, jak za pierwszym razem.

Inny przykład: swego czasu czytałam dyskusję dotyczącą zawartości fluoru w jakiejś cieczy; w jednej fluor stanowił 0,8 proc., w drugiej 0,17 proc. i wiele osób myślało, że 0,17 proc. to większa wartość, bo 17 jest większe niż 8.

No mówię, że mamy kontr-matematyczne i kontr-statystyczne intuicje.

Jest OK czegoś nie wiedzieć i jest OK się mylić, ale ważne, byśmy nie byli ignorantami. Często czytam, że statystyka jest zmanipulowana, ułomna, że „jak ktoś wychodzi ze swoim psem na spacer, to oboje statystycznie mają po trzy nogi” (to nie jest prawda!). Tak łatwo nam przychodzi dyskredytować statystykę, a jesteśmy zupełnie bezkrytyczni, jeśli chodzi o własne umiejętności szacowania i liczenia.

Mówię „wszyscy”, bo ja też, mimo iż wiem, że istnieją błędy poznawcze, nie jestem na nie odporna i czasem je popełniam. Wszyscy czasem dajemy się zwieść liczbom i musimy być bardzo ostrożni. Szczęśliwie mamy mądrych ludzi, którzy pomagają nam zrozumieć świat.

Ja co prawda wiem coś tam o modelu matematycznym w epidemiologii, jak i o badaniach klinicznych, niemniej jeśli chodzi o kwestie medyczne i wirusologię, to uczę się od ekspertów w tych dziedzinach - z uwagą śledzę np. wywiady z doktorem Grzesiowskim, albo innymi specjalistami.

Więc to okej, że nie wiemy, okej, że popełniamy błędy, ale najważniejsze jest, żeby starać się dojść do prawdy.

Znowu wracamy do tego, że nie nauczono nas tego w szkole. Na początku epidemii trwała walka o to, żeby spłaszczyć krzywą zakażeń, bo za tym pójdzie spłaszczona krzywa hospitalizacji i zgonów. Dla epidemiologów to było oczywiste, że jak spłaszczymy krzywą, to pole pod krzywą, czyli liczba osób zakażonych, czy wymagających hospitalizacji będzie mniejsza. Ale ile osób zrozumiało ten apel, żeby siedzieć w domu i spłaszczać krzywą?

Co też jest zrozumiałe o tyle, że sytuacja pandemiczna dla większości z nas jest czymś zupełnie nowym. Chociaż ostatnio na ulicy starsza pani poprosiła mnie o pomoc w sklepie, potem zaczęłyśmy rozmawiać i opowiedziała mi, że pamięta epidemię ospy prawdziwej we Wrocławiu w 1963 roku, pamięta most, który dzielił dzielnice ludzi chorych i zdrowych. Jednak takich osób, które pamiętają jakąś epidemię z przeszłości, jest niewiele. I tutaj jest ważna rola naukowców i popularyzatorów nauki, by mówić o tych trudnych, niekoniecznie intuicyjnych sprawach językiem zrozumiałym dla wszystkich.

Ja też musiałam się mnóstwa rzeczy douczyć. Bardzo polecam wszystkim książkę „Prawa epidemii” Adama Kucharskiego. Nawet jeśli kogoś nie kręcą tak bardzo epidemie medyczne, z tej książki może się dowiedzieć, w jaki sposób rozprzestrzeniają się na przykład wirusowe treści.

W internecie?

Tak, ktoś pisze tweeta i on błyskawicznie rozprzestrzenia się po całym świecie.

Tę książkę polecam każdemu, również dlatego, że Kucharski jest epidemiologiem, specjalistą zdrowia publicznego, ale także matematykiem. Cudowne połączenie. Krok po kroku wyjaśnia, o co chodzi z tym wypłaszczeniem krzywej, ze współczynnikiem reprodukcji wirusa, który musi być poniżej 1, żeby epidemia zaczęła wygasać. Bo to jest współczynnik, który mówi, ile średnio osób zaraża jedna chora osoba.

Jest mnóstwo materiałów, które pozwalają nam dowiedzieć się więcej.

A wiedza uspokaja. Jeśli czegoś nie rozumiemy, powoduje to lęk, niepewność. Lubię myśleć, że dowiadywanie się więcej, uczenie się, pozwoli nam trochę łagodniej przejść przez tę ekstremalnie trudną sytuację.

Tylko że teraz wiedza nam mówi, że prawdopodobnie będą kolejne, jeszcze bardziej zaraźliwe warianty wirusa.

Ale znowu już wiemy, że osoby zaszczepione – nawet jeśli zostaną zarażone wariantem Delta – przejdą go łagodniej.

Ja zawsze wszystkich pocieszam, że jeszcze nikt nie słyszał o epidemii, która trwała bez końca.

Faktycznie pandemie nie trwają wiecznie, zwłaszcza jeśli aktywnie są stosowane środki zaradcze, np. szczepienia. Wygląda tymczasem na to, że w Polsce osiągnęliśmy pułap osób, które chciały się zaszczepić. To bardzo niepokojące. W dyskusji o szczepieniach często pojawia się twierdzenie, że są one indywidualną sprawą każdego – to nie jest prawda. W decyzji o szczepieniu nie chodzi tylko o ciebie. Także o ochronę osób, które się nie mogą zaszczepić ze względów zdrowotnych, albo z powodu wieku – one nie są odporne i to my, podejmując decyzję o szczepieniu, możemy zadbać o ich bezpieczeństwo. Musimy mieć wyższy poziom wyszczepialności społeczeństwa, żeby zahamować transmisję wirusa. To nie jest tak, że on w pewnym momencie spakuje manatki i wyjedzie. Będzie krążył, ale jeśli będziemy mieć wysoką odporność stadną, to zachorowania wyhamują.

Jak cię teraz słucham, to pomyślałam sobie, że statystyka jest w pewnym sensie nauką o społeczeństwie – nie zajmuje się jednostką, tylko zawsze grupą. A ja polubiłam w pandemii statystykę również dlatego, że niesamowicie potrafi zaskakiwać. Mieliśmy w pewnym momencie doniesienia z Izraela, że mimo wysokiej wyszczepialności społeczeństwa, liczba zakażeń wciąż rośnie. Można by pomyśleć, że szczepionki nie działają. A ty spojrzysz i co pomyślisz?

Ja sprawdzę dane. W chwili obecnej strona Our World in Data wskazuje, że na początku lipca w Izraelu w pełni zaszczepiło się 60 proc. obywateli, ale – i to jest bardzo istotne – 85 proc. to dorośli. To ma znaczenie, bo grupą wiekową, w której obserwuje się obecnie najwięcej zakażeń są osoby poniżej 19. roku życia, czyli te, które najczęściej jeszcze nie miały szansy się zaszczepić. Zaś liczba hospitalizacji w grupie wiekowej 60+ zmalała, brawo szczepionki!

I rzeczywiście, według najnowszych danych z Izraela szczepionki chronią w ponad 90 proc. przed ciężkim przebiegiem COVID-19.

W statystyce i nauce często patrzymy na zagregowane dane, na dużą grupę, ale zdajemy sobie sprawę, że życie społeczne to jest sieć wielu powiązań i zależności, bierzemy to pod uwagę. Czyli spójrzmy na to, jaki procent osób w szpitalach jest zaszczepiony, spójrzmy też na surowe liczby. Spójrzmy też na te dane w podziale na wiek, bo wiemy, że różne grupy wiekowe zarażają się w różnym stopniu i różnie przechodzą chorobę.

No właśnie, seniorzy, którzy o wiele gorzej przechodzą COVID, mogą częściej trafiać do szpitala nawet jeśli są zaszczepieni, w odróżnieniu od niezaszczepionych młodszych. A są najlepiej wyszczepioną grupą, najmłodsi zaś najmniej. To też wpływa na większą liczbę zaszczepionych niż niezaszczepionych w szpitalach.

W statystyce istnieje też coś takiego, co nazywa się paradoksem Simpsona, który jest, no niestety, bardzo kontrintuicyjny, bo mamy tu do czynienia z wnioskowaniem opartym na prawdopodobieństwie warunkowym. Ten paradoks polega na tym, że efekt działania kilku grup (na przykład wiekowych) zanika lub odwraca się, kiedy zagregujemy te dane. Czyli: łączymy dane dla wszystkich grup wiekowych i okazuje się, że liczba zakażeń wśród zaszczepionych rośnie. Dzielimy je na kohorty wiekowe i cyk, to jednak była iluzja, w każdej z grup zakażenia maleją.

wykres: ilustracja paradoksu Simpsona dla danych ilościowych
Paradoks Simpsona dla danych ilościowych: po połączeniu dwu podzbiorów danych o wyraźnej korelacji dodatniej (, ), w danych zagregowanych pojawia się korelacja ujemna (). Źródło: Wikipedia

Epidemiolodzy właśnie teraz borykają się z takim problemem: z danych izraelskich wyszło, że szczepionki zapobiegają ciężkiemu przebiegowi COVID w 67 proc. Jednak jeśli podzieli się chorych według wieku na 50+ i 50-, okazuje się, że w każdej grupie szczepionka jest skuteczna w ponad 90 proc.

Ewa Chodakowska twierdzi, że nasze ciało może więcej niż nasz umysł. No nie wiem, nasz umysł potrafi nieźle nas wyprowadzać w pole.

To nie jest niczyja wina, ale myślę po prostu, że za każdym razem, gdy czytamy statystyki, musimy być ekstremalnie ostrożni w wyciąganiu wniosków. Teraz na przykład mam duży problem z tym, że dzienne statystyki podają skumulowane dane z dwóch lat pandemii. Czyli np. zachorowań było od marca 2020 roku 2 mln z hakiem. Jeśli chcę ogarnąć trend, zrozumieć, w jakim momencie pandemii jesteśmy, nie potrzebuję zsumowanych wszystkich zachorowań i wyzdrowień, tylko na przykład wzrosty z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc. Surowe liczby i procenty. Jeśli nie ma obu tych zestawów danych, to łatwo o manipulację. Ktoś na przykład powie, że w stosunku do wczorajszego dnia liczba NOP-ów wzrosła o 350 proc. To brzmi strasznie.

A mówimy o wzroście z 10 do 45 na milion zaszczepionych. Plus wcale nie musiało jednego dnia pojawić się aż 35 nowych przypadków NOP, tylko akurat tego dnia spłynęły dane. To nie jest tak, że te statystyki są uzupełniane w czasie rzeczywistym. Niektórzy podejrzewają spisek, bo zawsze w niedzielę jest mniej zgonów. A to po prostu chodzi o to, że w niedzielę nie wypisuje się aktów zgonu.

Mamy niestety dwie epidemie: SARS-CoV-2 i fake newsów, tych wszystkich teorii spiskowych, co jest ekstremalnie groźne. To teraz trochę nasza praca zbiorowa – naukowców, lekarzy, ale też osób aktywnych w internecie, żeby próbować opanować obie te epidemie.

Nie jest to proste, bo oprócz osób, które wierzą w fake newsy, są tacy, którzy je rozmyślnie i skutecznie rozpowszechniają. Manipulują statystykami, biorą np. informację o tych 60 proc. zaszczepionych w szpitalach w Izraelu i komentują, że szczepionki nie działają. Wykazano, że w Stanach Zjednoczonych 12 osób produkuje 80 proc. fałszywych informacji na temat pandemii. To potężna siła.

I o to chodzi, to się nazywa cherry picking – wybieramy sobie te wyniki i badania naukowe, które nam pasują do przekonań, a ignorujemy całą resztę. To, co się dzieje teraz w internecie, jest kwintesencją tego zjawiska.

Pamiętajmy, że statystyka musi iść w parze z kontekstem. Wiemy, że przypadki zakrzepicy po AstrzeZenece występują z taką a taką częstotliwością, ale przedstawmy to w kontekście innych leków, które również powodują takie powikłania.

Chociażby w ciąży ryzyko zakrzepicy jest kilkudziesięciokrotnie większe.

Także w przypadku tabletek antykoncepcyjnych. Jesteśmy w czołówce Europy jeśli chodzi o spożywanie tabletek przeciwbólowych. Przejdźmy się do naszej szuflady, weźmy ulotkę byle jakiej tabletki przeciwbólowej - będzie się ciągnąć na trzy metry, zupełnie tak samo, jak ulotka szczepionki. Produkt medyczny, lek wprowadzany jest do obrotu po odpowiednich badaniach klinicznych. Tak samo było ze szczepionką. Nie został pominięty ani jeden etap badań klinicznych, były sprawdzane dokładnie tak samo, jak każdy inny lek.

A preparat Pfizera w Stanach Zjednoczonych został już w pełni dopuszczony do użytku, odpada więc narracja o „eksperymencie medycznym” w związku z wcześniejszym dopuszczeniem warunkowym.

To wszystko świadczy o sile nauki. Nie wprowadzamy leku na rynek, mówiąc „no dobra, chyba działa”, jesteśmy transparentni, operujemy prawdopodobieństwem Mówimy: „jednej na sto tysięcy osób przydarzy się to, pięciorgu na sto tysięcy przydarzy się tamto”. Chciałabym, żebyśmy myśleli o szczepionkach jak o każdym innym leku i pamiętali, że zostały przebadane dokładnie tak samo. I że tak, u niektórych spowodują skutki uboczne i jest ważne, by je monitorować – ale wciąż nie są „eksperymentem medycznym”

A nawet dokładniej, bo w epidemii łatwo i szybko można zorganizować grupę kontrolną – choć też niektóre skutki uboczne, jak incydenty zakrzepowo-zatorowe czy zapalenie mięśnia sercowego wykryto już po warunkowym dopuszczeniu do użytku. To zresztą pokazuje – znowu statystyka! – jak bardzo są rzadkie, skoro nie wykazały ich badania III fazy prowadzone na kilkudziesięciu tysiącach ochotników.

Chciałabym, żeby ktoś policzył, co by było, gdybyśmy dali 3 miliardom ludzi, bo tyle osób zostało zaszczepionych przynajmniej jedną dawką – popularny lek przeciwbólowy. Ile byłoby zgonów, poważnych skutków ubocznych?

Byłoby super, gdyby istniała substancja, której stosowanie nie będzie miało żadnych negatywnych konsekwencji, ale z tego co wiem, takowa nie istnieje.

Woda?

Ale jak wypijesz za dużo wody, to też niedobrze, bo wodą również możemy się otruć, nazywa się to przewodnieniem hipotonicznym.

Chciałabym, żebyśmy byli uczciwi intelektualnie. Jeśli mówimy, że szczepionka szkodzi, bo powoduje powikłania, to zestawiajmy ją z innymi substancjami, jak również z liczbą osób, u których te powikłania nie wystąpiły. Jeśli mówimy, że szczepionka jest eksperymentem medycznym, bo nie została przebadana, to poczytajmy najpierw o wszystkich badaniach klinicznych, przez które przeszła, a później wróćmy do swojej tezy i ją zweryfikujmy.

Trochę chyba wołasz na puszczy. Sama mówiłaś o błędach poznawczych, które raczej utwierdzają nas w błędnych przekonaniach.

Owszem, popełniamy błędy poznawcze, ale nie jesteśmy na nie skazani. To jest bardzo trudne, bo my nie lubimy myśleć, że się mylimy i jesteśmy bardzo przywiązani emocjonalnie do swoich tez. Ale to kwestia intelektualnej uczciwości.

Udostępnij:

Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Przeczytaj także:

Komentarze