Japończycy mieli jak dotąd albo dużo szczęścia, albo żyli w błogiej nieświadomości, robiąc zbyt mało testów - uważają epidemiolodzy. I ostrzegają: Tokio może powtórzyć scenariusz Nowego Jorku, gdzie co pięć dni podwaja się liczba zakażonych koronawirusem. Po tygodniach uników japoński rząd wprowadza stan wyjątkowy, ale bez oficjalnych zakazów
Stan wyjątkowy zaczął obowiązywać od wtorku 7 kwietnia 2020. Zostały nimi objęte Tokio, Osaka, przylegające do nich prefektury (japońskie województwa) Kanagawa, Saitama, Chiba i Hyogo, a także prefektura Fukuoka, położona na południowej wyspie Kiusiu.
Nowe zasady mają pozwolić władzom prefekturalnym zaostrzyć środki bezpieczeństwa w obliczu pandemii koronawirusa. Oprócz stanu wyjątkowego japoński premier zapowiedział, że w ramach pakietu pomocowego rząd przekaże na walkę z pandemią bilion dolarów (ok. 4 bln złotych).
Wg stanu na 7 kwietnia 2020 na terytorium Japonii wirusem zaraziło się 3906 osób, 92 zmarły. Niekiedy do przypadków japońskich zalicza się także pasażerów wycieczkowca "Diamentowa Księżniczka", którzy przez dwa tygodnie nie mogli opuścić pokładu statku, bo objęto ich kwarantanną. Zakaziło się 712 osób, 11 zmarło.
Łącznie to wciąż niewiele, biorąc pod uwagę bliskie sąsiedztwo Chin oraz fakt, że pierwszy przypadek odnotowano tu już 15 lutego. Japonia jest też krajem wyspiarskim, gęsto zaludnionym i polegającym w dużej mierze na świetnie zorganizowanej sieci transportu publicznego.
Wszystko wskazuje, że jak dotąd Japończycy albo mieli sporo szczęścia, albo żyli w błogiej nieświadomości, testując zbyt małą liczbę osób. Ogłoszenie stanu wyjątkowego to znak, że czasy względnego spokoju Japonia ma już za sobą.
Od tygodni japoński rząd unikał wprowadzenia w kraju stanu wyjątkowego, argumentując, że w kraju nie doszło jeszcze do szczytu zachorowań.
Ale w weekend 4-5 kwietnia sytuacja zaczęła gwałtownie się pogarszać. W sobotę zaraziło się kolejnych 117 osób, w niedzielę 143. Informacja o kolejnych 83 przypadkach w poniedziałek rano miała skłonić premiera do zmiany taktyki.
"Zakładamy, że stan wyjątkowy potrwa około miesiąca. Ma on na celu podtrzymanie funkcjonowania w nienaruszonym stanie systemu ochrony zdrowia. Prosimy obywateli o jeszcze większą współpracę i unikanie kontaktów, by ograniczyć ryzyko zakażenia tak, jak to tylko możliwe" - mówił 6 kwietnia Shinzo Abe.
Specjaliści ostrzegają zwłaszcza przed niepokojącym wzrostem przypadków w 14-milionowej stolicy kraju.
Do ostatnich dni marca liczba nowych przypadków w Tokio utrzymywała się na stabilnym poziomie. Służby informowały o ok. 40 kolejnych zakażeniach dziennie. Od kilku dni liczba ta zaczęła przyrastać niemal dwa razy szybciej.
Mimo to rząd Shinzo Abego zapowiada, że nie będzie siłą zamykać obywateli w domach, jak zrobiły to władze wielu innych krajów (m.in. Polski). Na razie nie ma do tego zresztą narzędzi prawnych i nie przewiduje ich wdrożenia. Wszystko ma opierać się na zaleceniach i decyzjach poszczególnych samorządów.
Wielką niewiadomą pozostają szkoły, których większość zamknięta jest od końca lutego. Jeszcze 20 marca rząd zapowiadał, że wszyscy uczniowie wrócą do klas wraz z początkiem nowego semestru w kwietniu. Teraz mowa jest o otwarciu 10 proc. placówek w regionach objętych stanem wyjątkowym i 85 proc. w pozostałych regionach.
Minister edukacji stwierdził we wtorek, że ostateczną decyzję w tej kwestii pozostawia władzom lokalnym.
Kentaro Iwata, epidemiolog z Uniwersytetu w Kobe, pytany przez CNN o obecną sytuację podkreślił, że to najwyższy czas na zmianę strategii.
"Mamy już świadomość, że idziemy złą drogą. Tokio może stać się kolejnym Nowym Jorkiem" - stwierdził.
Nowy Jork to epicentrum pandemii w Stanach Zjednoczonych. Liczba zakażonych podwaja się tam co pięć dni, zmarło niemal 3 tys. osób. Z podobną prędkością wirus rozprzestrzeniał się także we Włoszech i Hiszpanii.
Japońska telewizja publiczna NHK donosi m.in. o 18 zakażeniach w tokijskim szpitalu Uniwersytetu Keio. Koronawirusem zrazili się tam lekarze stażyści.
Gubernatorka Tokio Yuriko Koike we wtorek 7 kwietnia zaapelowała do mieszkańców stolicy, by dobrowolnie pozostali w domach, a wychodzili jedynie, by kupić m.in. jedzenie i leki. Wciąż w niezmienionej formie ma działać system transportu publicznego.
"Chciałabym, byśmy mogli jak najszybciej zakończyć tę walkę" - powiedziała Koike we wtorkowy poranek.
Od piątku lokalne władze chcą także zamknąć galerie handlowe, domy towarowe i sklepy wielkopowierzchniowe. Planowały także zmusić do zawieszenia działalności salony piękności i fryzjerskie, ale rząd centralny na razie nie wyraził na to zgody. Minister odpowiedzialny za walkę z wirusem stwierdził, że są one ludziom niezbędne do życia.
Zdaniem Kentaro Iwaty Japonia powinna przede wszystkim robić więcej testów.
Według danych na 6 kwietnia przeprowadzono ich 46 172, co daje 365 testy na milion mieszkańców kraju. To znacznie mniej niż w sąsiedniej i mniej licznej Korei Południowej, która po nagłym wybuchu pandemii zaostrzyła środki bezpieczeństwa i o 7 kwietnia przetestowała ponad 460 tys. ludzi. W przeliczeniu na milion mieszkańców daje to oszałamiający wynik: 8 996.
Przykład Korei pokazuje, że duża liczba testów to najlepsza strategia ograniczenia skali pandemii.
Innego zdania jeszcze niedawno były jednak japońskie władze.
"Testowanie osób, u których prawdopodobieństwo zakażenia jest niskie, to marnotrawstwo zasobów. Osoby z niektórymi symptomami zachęcamy to pozostania w domu" - napisało w ubiegłym tygodniu w oświadczeniu dla CNN Ministerstwo Zdrowia Japonii.
Media donoszą o przypadkach zakażonych Japończyków, którym mimo wyraźnych objawów infekcji COVID-19 początkowo odmawiano przeprowadzenia testu.
Japoński rząd ma powody do obaw, bo społeczeństwo starzeje się tu w zawrotnym tempie. Według danych z października 2018 roku w Japonii mieszkało ponad 35,5 mln osób powyżej 65. roku życia, co stanowi 28,1 proc. ludności tego kraju.
Dla porównania według danych GUS w 2018 roku w Polsce było to odpowiednio 6,7 mln osób i 17,5 proc.
Badania pokazują, że koronawirus jest najbardziej niebezpieczny właśnie dla osób starszych - to u nich najczęściej dochodzi do ostrej niewydolności oddechowej, która może skończyć się śmiercią. To one najczęściej borykają się także z chorobami przewlekłymi, które mogą zaostrzyć przebieg zakażenia.
Japonia polega dziś przede wszystkim na samodyscyplinie swoich obywateli.
Ta jest tu ponadprzeciętna, bo Japończycy, doświadczeni licznymi katastrofami naturalnymi, w sytuacjach awaryjnych skrupulatnie stosują się do zaleceń rządu. Poczucie społecznej solidarności jest tu także bardzo wysokie. Wprowadzenie stanu wyjątkowego ma dodatkowo zmobilizować społeczeństwo.
Część samorządów skierowała już do obywateli oficjalne pisma, w których zalecają unikanie niepotrzebnego wychodzenia z domu, zwłaszcza w nocy, zgromadzeń powyżej dziesięciu osób, oraz kolacji/przyjęć w większym gronie, które nie jest rodziną. Przypominają o myciu rąk i noszeniu masek "dla dobra nas samych, naszych ukochanych bliskich, przyjaciół i przyszłych pokoleń".
Pisma utrzymane są w formie zalecenia, a nie nakazu. Na koniec optymistyczne przesłanie: "Wkrótce zwiędną tegoroczne wiśnie, a w przyszłym roku na pewno znowu zakwitną. Po nocy nadchodzi dzień i słońce znowu wzejdzie".
Sezon kwitnących wiśni to w Japonii prawdziwe święto - tysiące ludzi wykorzystują ładną pogodę, by piknikować w parkach w gronie znajomych. Także i w tym roku pokusa wyjścia z domu była bardzo silna. Po tym, jak internet obiegły zdjęcia radośnie biesiadujących pod drzewami Japończyków, część tokijskich parków zostało zamkniętych.
Rząd Japonii panicznie boi się o stan gospodarki, która od lat chwieje się między stagnacją a recesją. Ożywić miał ją premier Shinzo Abe i program reform, tzw. "Abenomics", wprowadzony wkrótce po tym, jak jego partia zdobyła władzę w 2012 roku. Efekty były umiarkowane.
Rząd Abego gorące nadzieje pokładał w organizacji letnich igrzysk olimpijskich, zaplanowanych na koniec lipca 2020.
Olimpiada miała pokazać siłę Japonii, rządowi dać okazję na wykazanie się zdolnościami organizacyjnymi i napędzić prosperity. Plany te pokrzyżował koronawirus - igrzyska przełożono na 2021 rok.
Prognozy dla Kraju Kwitnącej Wiśni są alarmujące: w czwartym kwartale 2019 PKB skurczył się tu o 7,1 proc. Eksperci są zdania, że kryzys może uderzyć jeszcze mocniej niż w 2008, bo rządowi, który od lat pompuje pieniądze w gospodarkę, brakuje kolejnych narzędzi do walki ze skutkami pandemii.
Ucierpi zwłaszcza branża turystyczna, kluczowa siła napędowa japońskiego PKB.
Dlatego Shinzo Abe i jego rząd obawiają się, że w efekcie koronakryzysu będą musieli pożegnać się z władzą. Dlatego oscylują między drastycznymi środkami bezpieczeństwa a utrzymaniem gospodarki przy życiu.
Na rządzących spadła już krytyka za nieudane zarządzanie epidemią na statku "Diamentowa Księżniczka", który w lutym zacumował w porcie w Jokohamie. Japońskie władze po stwierdzeniu kilku zakażeń zakazały pasażerom wyjść na ląd i zarządziły na nim 14-dniową kwarantannę.
Gdy dobiegła końca, okazało się, że na pokładzie Diamentowej Księżniczki wirusem zakażonych zostało aż 619 osób. Obecnie mówimy już o 712 przypadkach (19 proc. wszystkich uczestników rejsu) i 11 zgonach wśród byłych pasażerów.
Statek okazał się jednym z najbardziej zakaźnych miejsc na świecie i to mimo że osoby z objawami izolowano od zdrowych.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze